Rozdział 112.

„Nie wiem czym jest miłość, lecz wiem czym jest lęk

Ktoś obiecał równość, pytam gdzie on jest

Gdzie jest cel, gdzie jest sens, gdzie jest brzeg

I jak wiatr burzy szlak, gdzie jest kres"


Obudziłam się, gdy słońce zaczęło wstawać. Pierwsze promienie łaskotały mnie po twarzy, uniemożliwiając powrót do krainy snów. Pewnie leżałabym jeszcze dłuższy czas, rozkoszując się lenistwem, gdyby nie fakt, że poranek zastał mnie u Squalo.

Odwróciłam się do niego. Spał spokojnie, obejmując mnie ramieniem. Uśmiechał się delikatnie, pewnie miał dobre sny. Był piękny bez głupiego wyrazu twarzy, z włosami rozsypanymi na pościeli. Mogłabym patrzeć na niego w nieskończoność, ale tak się nie da. Dla nas to niemożliwe.

Zaczęłam mieć wątpliwości, czy ta decyzja rzeczywiście była słuszna. Wszystko opierało się na emocjach chwili, nie na racjonalnym podejściu. Musiałam to jeszcze raz przemyśleć, mieć pewność, że robię właściwie, ale to nie tutaj. Trzeba wracać do siebie, zanim Kwatera Główna się obudzi i ktoś nas przyłapie. Nie mogą się dowiedzieć, a na pewno jeszcze nie teraz, gdy sama nie wiem, na czym stoję.

Ostrożnie wyślizgnęłam się spod jego ramienia. Nie chciałam go obudzić. Wiedziałam, że wtedy nie wyjdę stąd tak szybko – nie będzie chciał się ze mną rozstać. Obserwowałam Squalo, ubierając się po cichu. Każdy dźwięk mógł go zaalarmować, niech śni. Może tam jest lepiej. Nie ma zakazów, problemów, ograniczeń, a my możemy cieszyć się w pełni sobą.

Złożyłam lekki pocałunek w kącik jego ust, wyszłam, cicho zamykając drzwi, i wróciłam do siebie. Nawet nie spojrzałam na zimne łóżko – niemego świadka wydarzeń kilku ostatnich dni. Weszłam do łazienki, ściągnęłam ubranie i odkręciłam wodę. Miała zmyć ze mnie nasz grzech. Przecież żadna dobrze prowadząca się panna nie sypia z mężczyznami poza małżeńskim łożem. Tylko, że ja nigdy nie prowadziłam się dobrze. Świadczą o tym blizny na całym moim ciele. Każdy, kogo dopuszczam tak blisko, może odczytać moją historię. Squalo poświęca im tyle uwagi. Nawet teraz czuję jego pocałunki na nich, choć może powinien ich nienawidzić. W końcu są śladami po mężczyznach z mojej przeszłości, a on prawie je celebruje.

Coraz bardziej ogarniają mnie wątpliwości, czy podjęłam właściwą decyzję. Nawet nie jestem pewna, czy to, co czuję, to rzeczywiście miłość lub choćby zakochanie. Już nie pamiętam smaku tych uczuć, lekkości tego stanu i głupich myśli, które sprawiają, że człowiek sam się rumieni. Może to tylko pożądanie albo inna zaćma umysłu. Nie wiem, niczego już nie jestem pewna prócz tego, że jest mi z nim dobrze. Tego nie da się ukryć. Przy nim rzeczywistość wygląda lepiej, nie boli mnie aż tak i wręcz przestaje obchodzić. Tylko czy to wystarczy? Ukrywamy się przed światem jak para złodziei, nikomu to się nie spodoba. Czy ten związek ma szanse na przeżycie? Czy sama miłość wystarczy? Milczymy, nie pozwalam mu na wiele. Widzę, jak chce całkowicie dominować, a ja go powstrzymuję. Musi nauczyć się milczenia, dostosowania się do mnie i moich lęków, a pozostaje jeszcze rozwój mojego wewnętrznego Noah. Czy on to wytrzyma? Przecież wiem, jaka potrafię być przez to nieznośna. Wściekam się bez powodu, awanturuję, nie chcę nikogo widzieć i pałam chęcią mordu. Jest w stanie to zaakceptować i pozwolić mi się „wyszaleć"? Będzie potrafił przetrwać takie burze? Może jedną, dwie, ale co potem? Nie chcę, żeby się ze mną męczył, udając, że nic się nie dzieje. To się źle skończy, a zależy mi na nim. Tylko to jest teraz pewne.

Na śniadanie zeszłam w dość ponurym nastroju. Wciąż nie byłam pewna co do związku ze Squalo i to mnie przygnębiało. Nie zwracałam uwagi na innych, spokojnie czekałam na swoją kolej po odbiór jedzenia. Zresztą nie czułam, żebym miała dostać od rana jakąś misję. Chyba chcą mnie jeszcze potrzymać pod swym czujnym okiem po historii z wampirzycą.

– Coś taka ponura? – zapytał Jerry.

– Dopadły mnie filozofie życia – odparłam. – Nie wiem, co mam ze sobą zrobić.

– Za dużo się ostatnio martwisz.

– Zrób mi coś dobrego, co rozproszy smutki.

– Już się robi.

Parę chwil później na mojej tacy znalazły się grzanki z bułki paryskiej, konfitury brzoskwiniowe i truskawkowe, świeży twarożek ze szczypiorkiem i rzodkiewką oraz rogalik wypełniony czekoladą. Do tego aromatyczna herbata. Od samego widoku i zapachu zrobiło mi się lepiej. Uśmiechnęłam się do kucharza i poszłam na swoje miejsce.

– Ktoś tu jest rozpieszczany. – Usłyszałam Laviego. – Słyszałem, jak Jerry mówił, że croissanty są dla generałów.

– Przynajmniej ktoś jeszcze o mnie dba – odparłam.

– Niewdzięcznica – odpowiedział młody kronikarz.

– Ty to się lepiej zajmij swoją nową fascynacją.

– Przyganiał kocioł garnkowi.

– Co masz na myśli? – Zmarszczyłam brwi.

– To, że w końcu dalibyście sobie spokój z tym durnym zakładem ze Squalo.

– Nie twoja sprawa – warknęłam.

Czułam się rozdrażniona. To pewnie przez te wątpliwości. Jakoś nie mogę patrzeć na to ze spokojem, za bardzo mnie drażni i niepokoi.

Po śniadaniu ruszyłam na samotny spacer po budynku. Nie wiedziałam, gdzie mam się podziać. W końcu wybór padł na bibliotekę, pustą o tej porze. Mimo to nie miałam ochoty na lekturę czegokolwiek.

– Nieładnie wychodzić bez pożegnania. – Usłyszałam za sobą.

– Nieładnie się tak podkradać – odparłam.

Odwróciłam się. Na jego twarzy zobaczyłam szelmowski uśmiech. Jedno muszę mu przyznać – potrafił się świetnie maskować.

– Chciałem mieć pewność, że nikt nas nie zobaczy. Czemu mnie nie obudziłaś?

– Zbyt pięknie wyglądałeś, żeby cię budzić. Chciałam wrócić do siebie, zanim ktokolwiek mógł mnie przyuważy. Ty natomiast przespałeś śniadanie.

Ruszyłam pomiędzy regały. Miałam zbyt dużo energii, żeby stać w miejscu. Szedł za mną.

– Może niedługo będziemy mogli je zjeść wspólnie.

– Nie liczyłabym na to.

Zatrzymałam się przy stole, przy którym zwykle pracował Kronikarz. Teraz go nie było, ale większość materiałów zostawił. Z ciekawością spojrzałam na grzbiety ustawionych w stos ksiąg.

– Wszystkie w obcych językach – mruknęłam.

– Może nie powinniśmy tego ruszać – stwierdził Squalo.

– Może – przyznałam – a może odnajdziemy coś ważnego.

Odsunęłam się od stolika, gdy usłyszałam kroki. Kronikarz wyszedł spomiędzy regałów i obrzucił nas uważnym spojrzeniem.

– O tej porze wasza dwójka tutaj? – zapytał.

– Czytanie chyba nie jest zabronione – odparłam.

– Nie jest, o ile nie czytacie tego, co jest zakazane.

– O to nie musisz się martwić. – Uśmiechnęłam się.

– Vivian.

– Patrzyłam tylko na księgi – przyznałam się. – Choć mógłbyś przestać robić z tego wielką tajemnicę.

– Kronikarz nie dzieli się swoją wiedzą, a ty nie powinnaś pchać wszędzie swojego noska.

– Już sobie idziemy. Nie będziemy ci więcej przeszkadzać.

Ruszyłam do wyjścia, a za mną Squalo. Jeszcze kilka chwil i zdobyłabym pewność, co tam jest. Może jednak to jeszcze nie ten czas.

Postanowiłam wyjść na zewnątrz. Tam będziemy mogli w spokoju porozmawiać bez obawy, że ktoś stanie się tego świadkiem. Nikt za bardzo nie zwracał na nas uwagi. Nikogo to nawet nie zdziwiło, że wychodzimy. Najwyraźniej uznano, że idziemy potrenować wspólnie. Odpowiadało nam to. Nie pozwoliłam mu się jednak zbliżyć nawet, kiedy byliśmy już daleko.

– Voi! Co się dzieje? – zapytał.

– Nic.

– Przecież widzę.

Zatrzymałam się i odwróciłam do niego. Obserwował mnie uważnie, widząc, że coś mnie trapi. Westchnęłam.

– Pierwsze emocje opadły i zaczęłam się nad nami zastanawiać. Czy to w ogóle ma sens? Czy to nie jest przypadkiem tylko iluzja? Nawet nie jestem pewna, czy rzeczywiście cię kocham, a co dopiero, jak to wszystko będzie wyglądać później.

– Nie powinnaś się tym przejmować. – Pogłaskał mnie po policzku. – Jutro jest nieważne, liczy się tu i teraz.

– Nie jestem pewna własnych uczuć. Nie wiem, czy jeszcze potrafię kochać. Poza tym przynoszę śmierć ludziom, którzy mnie pokochają. Mamę zabili przeze mnie, Mana też nie żyje, Alexa zabił Tyki.

Odsunęłam się od niego. Bałam się kolejnych dni, tygodni. Wszystko, absolutnie wszystko było przeciwko nam.

– Nieprawda. Nie myśl tak.

– Mam mętlik w głowie. Niczego już nie jestem pewna.

– To nie dotyczy serca.

– W sercu też. Nie wiem, co czuję.

Oparł się o moje plecy, brodę kładąc mi na ramieniu.

– Jestem aż taki straszny? – zapytał.

– Nie wiem, czy cię kocham, ale przy tobie problemy bledną, mogę o nich zapomnieć, jakby zostały gdzieś poza mną. Czuję się lekka i wolna.

– Więc przy tym na razie pozostańmy.

– Żałuję, że nie mogę zatrzymać czasu, gdy jestem z tobą.

– Nie myśl już o tym. To teraz nieważne.

Milczeliśmy przez dłuższy czas. Pozwoliłam myślom odejść i nie wracać. Uwolniłam się od nich, choć pewnie nie na zawsze. Czeka nas jeszcze wiele łez i trudnych sytuacji, może to, co mamy obecnie, wystarczy, by przetrwać. Tego nie wiem, dowiem się, gdy nadejdzie czas.

– Potrenujemy? – zapytałam.

– Voi! Też ci się zebrało – stwierdził.

– Ostatnio mam mało ruchu.

– Ciekawe dlaczego.

– Ktoś absorbował prawie całą moją uwagę. – Uśmiechnęłam się, uwalniając się od jego rąk.

– Ciekawe kto taki.

– Sama chciałabym wiedzieć. – Odskoczyłam. – To musiał być ktoś ważny, skoro przez niego zarzuciłam trening.

Zaczęliśmy, choć bez większych szaleństw. Flirtowaliśmy bez umiaru, podgrzewając atmosferę. W końcu byliśmy jedynie we własnym towarzystwie. Musieliśmy dobrze wykorzystać te chwile, bo nie zawsze będzie nam dane mieć czas dla siebie. W treningu mogliśmy się dotknąć bez przeszkód, nawet sprawialiśmy sobie odrobinę bólu, na co w łóżku nigdy bym nie pozwoliła. To dwa różne światy i nie należy ich ze sobą mylić.

Przewróciłam Squalo i znalazłam się na nim. Uśmiechnął się do mnie w specyficzny sposób, choć w każdej chwili mógł przerwać rozkoszowanie się bliskością na rzecz walki.

– Nieźle sobie poczynacie. – Usłyszeliśmy głos Laviego. – A myślałem, że taka walka zarezerwowana jest dla Yuu.

– Zamknij się, głupi zającu – warknęłam.

Bardziej zirytowały mnie jego słowa niż fakt, że przyłapał mnie na siedzeniu na Squalo. Broń w naszych dłoniach była przecież dobrą wymówką.

– Stwierdzam tylko fakt – odpowiedział.

– Chcesz coś konkretnego? – zapytałam, wstając.

– Mamy robotę. Yuu i Krory już czekają.

– Dokończymy po moim powrocie – zwróciłam się do Squalo.

Specjalnie nie pomogłam mu wstać. W jego oczach dojrzałam odpowiedź i obietnicę. Powstrzymałam uśmiech i poszłam z Lavim. Teraz musiałam skupić się na zadaniu, później lepsza strona życia.

Kanda rzucił mi nienawistne spojrzenie, gdy usiadłam obok niego. Był wyraźnie w najgorszym możliwym humorze i bardzo drażnił go fakt, że musiał na mnie czekać. Zignorowałam to całkowicie, wyciągając mu z ręki teczkę z dokumentami i rozdrażniając go dodatkowo. Komui wstał i podał mu tą z biurka, żeby nie doszło do awantury.

– Waszym celem jest Garmisch-Partenkirchen w Alpach Bawarskich. Akumy opanowały trakt do miasteczka i okoliczny las. Najciekawsze jest to, że ktoś albo coś je zabija, ale nie jesteśmy pewni, co dokładnie.

– Innocence? – zapytał Lavi.

– Z pewnością. Nie zgadza się tylko to, że akumy giną w różnych miejscach.

– Użytkownik? – zasugerowałam.

– Prawdopodobnie. Jednak poszukiwacze nie mogli go znaleźć wśród okolicznych mieszkańców.

– To małe skupisko.

– Być może ukrywa się, skoro nie mogli go znaleźć.

– No chyba, że to zwierzak, który poluje na akumy jako pokarm – powiedziałam.

– Dlatego was wysyłam. Mam nadzieję, że to sprawdzicie możliwie jak najszybciej.

– W końcu jesteśmy profesjonalistami. – Uśmiechnęłam się.

– Ruszajcie i uważajcie na siebie.

Od razu wyczułam obecność akumy, ale to zeszło na dalszy plan, gdy zjawili się poszukiwacze. Od nich musieliśmy dowiedzieć się jak najwięcej o naturze tajemniczego użytkownika innocence.

– W dokumentach zostało wspomniane, że przygotowaliście charakterystykę tego egzorcysty – odezwał się Lavi. – Więc jak?

– Nie jesteśmy jeszcze do końca pewni, kto to jest. Mamy kilku mieszkańców na uwadze, ale ogólnie, sądząc po sposobie zabijania, to myśliwy. Prawdopodobnie nie poluje sam, lecz z psem i jest negatywnie nastawiony do akum.

– To bardzo ogólne – stwierdziłam.

– Dobrze się maskuje, bo wciąż nie znamy jego personaliów.

– Możecie coś powiedzieć o jego innocence?

– Jesteśmy prawie pewni, że to nie typ pasożytniczy. Chyba, że bardzo dobrze ukryty, bo nikt o nim nie wspominał.

– Coś jeszcze?

– Niestety nie.

Spojrzałam na towarzyszy. Musieliśmy się na coś zdecydować, działanie bez planu może nam tylko utrudnić zadanie.

– Powinniśmy się rozdzielić i jedna grupa niech się zajmie akumami, a druga szukaniem innocence – odezwał się Lavi.

– Ty zajmiesz się innocence – stwierdziłam. – Jesteś najbardziej spostrzegawczy.

– Pójdziesz z nim – powiedział Kanda.

– W porządku. Uważajcie na dwie czwórki. Wręcz płoną żądzą mordu, ale nie powinny stanowić większego problemu.

– Reszta? – zapytał Japończyk.

– Drobizna, jeszcze trzy czwórki i prawdopodobnie dwie piątki.

– Prawdopodobnie?

– Możliwe, że te dwie czwórki niedługo zaczną ewoluować.

– Chodź – zwrócił się do niepocieszonego Krory'ego.

– On nie gryzie – pocieszyłam wampirowatego.

Najwyraźniej Kandzie znudziło się moje towarzystwo, choć wybór partnera był trochę zaskakujący. Japończyk raczej nie przepadał za Krorym, ale akurat przy tym zadaniu Lavi lepiej się sprawdzi w grupie poszukującej innocence. Dołączymy do nich później.

Poszukiwania szły nam dość marnie, a przede wszystkim żmudnie. Już dawno nie czułam takiej stagnacji zadania. Kolejne punkty wskazane przez poszukiwaczy i nic. Powściągnęłam jednak złość, bo to nic nie da. Trzeba po prostu robić swoje.

Las był dość gęsty, nawet wydeptane ścieżki nie dawały gwarancji wygody. Nie było jednak wyjścia, tym bardziej innej drogi. Poszukiwacze szli przed nami. Lepiej orientowali się w okolicy.

– Co jeszcze wiemy o tym chłopaku? – zapytałam.

Szukaliśmy ostatniego z kandydatów, których wytypowali poszukiwacze – Jensa Zieglera. Nie zastaliśmy go w domu. Jego rodzice stwierdzili, że możemy spróbować w lesie, bo chłopak był myśliwym. Zastanawiające było, że Zieglerowie bardzo szorstko mówili o własnym synu. Nie bardzo wiedziałam, dlaczego. Czyżby coś było na rzeczy?

– Miał młodsze rodzeństwo: siostrę Polę i brata Franky'ego, który zostali zabici dziesięć lat temu przez Noah. Zastrzelili ich.

– Jasdevi. – Westchnęłam. – Wiecie, dlaczego zabili te dzieciaki?

– Najprawdopodobniej dla zabawy albo po prostu weszli im w drogę. Tego nie jesteśmy pewni. Są dwie wersje tego wydarzenia.

– Rozmawialiście z nim? – zapytał Lavi.

– Tak, ale odpowiadał z rezerwą. Był bardzo chłodny i nieprzyjemny.

– Czyżby śmierć rodzeństwa tak na niego wpłynęła? – zapytałam, nie oczekując odpowiedzi.

W powietrzu czułam akumy, ale już mniej. Najwyraźniej Kanda i Krory dawali sobie całkiem nieźle radę. Z chęcią dołączyłabym do nich, ale mieliśmy z Lavim obowiązek znalezienia innocence, które prawdopodobnie było zsynchronizowane z tym chłopakiem. Trzeba to sprawdzić.

Poszukiwacze zatrzymali się i wskazali postać przed sobą. Chłopak może starszy ode mnie o rok o długich do łopatek włosach związanych w porządnie nisko nad karkiem. Na plecach miał kołczan, a w ręku łuk z przygotowaną do strzału strzałą. Przy jego nodze siedział spokojnie kundelek. Poruszył uszami w momencie, gdy poczułam zbliżanie się akum. Kiedy pojawiły się w zasięgu wzroku, chłopak wypuścił strzałę, która przebiła pancerz demona. Po chwili nic nie zostało z wroga, co było dla nas jednocześnie zaskoczeniem i potwierdzeniem, że znaleźliśmy przyszłego egzorcystę.

Za akumami przybyli Kanda i Krory. Spojrzałam sugestywnie na Laviego. Zrozumiał i ruszyliśmy do ataku. Akumy zostały schwytane w potrzask. Z łatwością wybijaliśmy je jedna po drugiej. Blondyn także w tym uczestniczył, czułam od niego czystą nienawiść skierowaną w naszych wrogów. Za każdym razem trafiał precyzyjnie w cel. Miał niezłe oko, trzeba mu to przyznać.

Gdy skończyliśmy z akumami, Lavi ruszył w kierunku chłopaka, który obserwował nas uważnie. Wyciągnął kolejne cztery strzały i nałożył je jednocześnie na cięciwę. Kronikarz zatrzymał się, żeby go nie rozdrażnić.

– Nie jesteśmy twoimi wrogami – powiedział. – Odłóż broń.

– Czego chcecie? – zapytał chłodno Jens.

– Żebyś z nami poszedł – odparłam. – Jesteś zsynchronizowany z innocence. To za tobą przyszły akumy.

– Teraz już ich nie ma. Możecie odejść.

– Bez ciebie nigdzie się nie ruszamy.

– Nie jestem zainteresowany – stwierdził i odwrócił się, by odejść.

– Poczekaj. I tak będziesz musiał pójść z nami. Taki jest los wszystkich egzorcystów. – Lavi starał się jakoś przekonać Jensa do zmiany zdania.

– Zostaw go, skoro nie chce ukarać winnych śmierci swojego rodzeństwa – powiedziałam. – Pewnie nic go to nie obchodzi.

Tylko dzięki refleksowi udało mi się uniknąć strzały, która przeleciała ledwo centymetr nad moim ramieniem. Druga już czekała gotowa na cięciwie.

– Co ty możesz o tym wiedzieć? – syknął.

– Ludzie, którzy zabili twoją siostrę i brata, to Noah. Akumy im podlegają. Egzorcyści z nimi walczą. Większości z nich Noah i akumy zabili kogoś bliskiego, jeśli nie całą rodzinę. Czarny Zakon to miejsce, dzięki któremu będziesz mógł się zemścić.

Patrzyłam w jego niebieskie oczy, czekając na decyzję. Wiedziałam, że mój argument w pewien sposób zadziałał na Niemca, tylko z jakim efektem? Tego nie byłam w stanie przewidzieć. Musieliśmy być czujni. Z jego dobrym okiem możemy mieć problemy, żeby uniknąć pocisków. Chłopcy to jeszcze jakoś dadzą radę, ja to inna bajka.

– Przekonałaś mnie. – Schował strzały, a łuk przewiesił przez plecy.

– Jeszcze jakieś akumy? – zapytał Kanda.

– Nie – odparłam. – Możemy się zbierać.

– Wracajmy do miasteczka – polecił Lavi.

Poszukiwacze szli z przodu, nasz nowy nabytek z tyłu. Milczeliśmy, ale wciąż byliśmy czujni. To, że teraz nie ma w pobliżu akum, nie oznacza, że za chwilę się nie pojawią. W końcu dość łatwo nam poszło, może nawet zbyt łatwo. Nie, żebym nie doceniała naszych zdolności, ale zwykle siły Kreatora tak łatwo nie odpuszczają.

Na skraju Garmisch zatrzymaliśmy się, by uzgodnić, co dalej. Nie mieliśmy tu już nic do roboty, mogliśmy wracać, ale trzeba było zakończyć sprawę Jensa w rodzinnym domu. Lavi polecił poszukiwaczom, by skontaktowali się z Kwaterą Główną, a sami spojrzeliśmy na nowego.

– Możesz zabrać, co chcesz, bo już tu nigdy nie wrócisz – odezwałam się.

Ruszyliśmy za nim do jego rodzinnego domu. Był to niewielki budynek ze strychem i ogrodem warzywnym. Niczym się w sumie nie różnił od reszty domów w miasteczku. Może atmosferą, gdy Jens wpuścił nas do kuchni.

– Wyprowadzam się – mruknął do swoich rodziców i poszedł się spakować.

Zieglerowie byli blondynami o niebieskich oczach. Od razu zauważyłam podobieństwo, choć brak reakcji z ich strony na informację dziwił. Ktoś inny powiedziałby coś, cokolwiek, a tu nic.

Oparłam się o ścianę z założonymi na piersi rękami. Rozejrzałam się po kuchni, była skromna, ale zadbana i miła dla oka. Chciało się tu spędzać jak najwięcej czasu. Tego jednak nie można było powiedzieć o atmosferze, która była ciężka i niegościnna. Ta rodzina nie zaznała szczęścia, mimo że mieli siebie. Nie przetrwali tragedii, jaka ich spotkała i obwiniali się wzajemnie o wszystko.

– Nie chcą państwo wiedzieć, dokąd zabieramy Jensa? – zapytał Lavi, nie mogąc wytrwać w ciszy.

– Dokąd? – Ton głosu pana domu był przepełniony rozdrażnieniem.

– Do Czarnego Zakonu. Zostanie egzorcystą.

– Wreszcie się na coś przyda.

– Nie obchodzi to państwa? – Lavi zmarszczył brwi.

– Lavi, daj spokój – odezwałam się.

Przecież nikogo nie zmusimy, żeby zaczął się przejmować, ale nawet mnie drażniła taka postawa. Ci ludzie nie doceniają tego, że mają jeszcze jedno dziecko i siebie. Powinni się tym cieszyć, bo w przeciwieństwie do niektórych mają z czego. Dlaczego zawsze doceniamy coś dopiero, gdy to stracimy?

Jens pojawił się z powrotem z małą torbą na ramieniu. Nawet nie spojrzał na swoich rodziców, tylko wyszedł na zewnątrz. Poszliśmy za nim.

– Nie pożegnasz się z nimi? – zapytał Lavi. – To ostatnia szansa. Nigdy ich już nie zobaczysz. Nie wolno nam się kontaktować z rodzinami, które porzuciliśmy.

– I bardzo dobrze. O niczym innym nie marzyłem – odparł Jens.

– Nawet nie wiesz, ilu z nas chciałoby być na twoim miejscu.

Musiałam to powiedzieć. Dla większości z nas jedyną rodziną są pozostali egzorcyści, a on bez słowa opuszcza dom.

– Nie pchaj nosa w nie swoje sprawy.

– Nie pcham. Stwierdzam fakty. – Wzruszyłam ramionami.

Widziałam w nim nienawiść do własnych rodziców. Najprawdopodobniej był świadkiem mordu Jasdevi na swoim rodzeństwie, przeżył i był obwiniany, że nic nie zrobił. Po dziesięciu latach musiało skończyć się to nienawiścią i niechęcią. Nie było z nim jeszcze tak źle. Zawsze mógł zabić rodziców, by przestali mu to wypominać. Zasady Zakonu ułatwiały mu życie. Nie będzie musiał utrzymywać z nimi kontaktu, żeby nie tłumaczyć się przed innymi.

Brama do domu była ostatnim punktem programu tego dnia. Myślami wędrowałam już na spotkanie ze Squalo. Musieliśmy wykorzystać wolny czas, zanim Komui zarzuci nas zadaniami. Takie życie.

Miałam iść najpierw do kuchni coś zjeść. Pozostawiłam resztę pozostałym. Poradzą sobie beze mnie. W stronę Arki szedł Squalo w towarzystwie Lenalee. Byli ubrani w pełne mundury, więc wyruszali na misję. Przechodząc obok, uderzyłam ramieniem w szermierza.

– Vooi! Uważaj, jak chodzisz – warknął.

Odwróciłam się, żeby na niego spojrzeć i uśmiechnęłam się złośliwie. W jego oczach dojrzałam rozbawione iskierki.

– Będę chodzić, jak mi się podoba – odparłam.

Obrzucił mnie jeszcze jednym spojrzeniem i poszedł. Tym razem się rozmijamy, proza życia. Mam nadzieję, że wróci cały i zdrowy. Nie chcę, żeby coś mu się stało. Ciekawe, dokąd jadą i co mają ciekawego do zrobienia.

Z takimi myślami dotarłam do kuchni. Jerry uśmiechnął się do mnie i zabrał się za robienie kolacji. Usiadłam sobie w kącie i obserwowałam kręcących się po pomieszczeniu kuchcików. To miejsce należało do moich ulubionych w Kwaterze Głównej, odprężało mnie.

– Jak tam misja? – zapytał Jerry, stawiając przede mną talerz.

– W porządku. Przywieźliśmy nowy nabytek, ale przygotuj się, że nie będzie zbyt miły.

– Jak Squalo?

– Gorzej.

– Jak Kanda?

– Coś w ten deseń, ale nie martw się, nie będę go prowokować. To zbyt niebezpieczne.

– Ktoś tu się kogoś boi.

– To nie to. Z nim się nie da podroczyć. Poza tym ma dość sporą urazę do Klanu Noah, a mnie nie potrzeba dodatkowych problemów.

Jerry uśmiechnął się i wrócił do swoich obowiązków. Należało odkarmić całe towarzystwo, nie powinnam mu w tym przeszkadzać, więc jadłam spokojnie. Potem ściągnęłam płaszcz, podwinęłam rękawy i pomogłam wycierać umyte naczynia. Dopiero Lavi wykurzył mnie z kuchni, gdy Abba, Marie i Miranda wrócili z misji i trzeba było zająć się ich ranami. Przy okazji podpisałam mu raport, żebyśmy mieli już z tym spokój.

Jak się okazało, nie miałam zbyt wiele do roboty. Nie wymagało też ode mnie nie wiadomo czego, więc szybko wróciłam do siebie i powoli przygotowywałam się do snu.

Będąc jeszcze pod prysznicem, usłyszałam pukanie. Trochę mnie to zdziwiło, bo nie spodziewałam się nikogo. Przecież nie byłam już potrzebna. Zaciekawiona zakręciłam wodę, wytarłam się szybko i owinęłam się ręcznikiem. Otworzyłam drzwi, w których zastałam Hikari.

– Coś się stało? – zapytałam.

– Chodzi o Abbę. Wiesz, że mieszkam obok niej. Słyszałam, jak płakała przez sen. Byłam u niej, ale nie chciała mi nic powiedzieć. Mogłabyś do niej zajrzeć?

– Jasne. Zaraz tam pójdę. Nie powinna ci już przeszkadzać.

– Nie o to chodzi – odparłam szybko. – Po prostu się martwię.

Uśmiechnęłam się. Trudno nie kochać Abby. Podbija serca wszystkich dookoła, jeśli tylko tego chce.

– Wiem. Tylko się ubiorę.

Wróciła do siebie, a ja do łazienki, żeby po chwili ubrana w pocerowane spodnie i bluzkę bez rękawów pójść do pokoju Abby. Zapukałam krótko i weszłam bez zaproszenia. Dziewczynka siedziała na łóżku z podkulonymi nogami.

– Co się dzieje, maleńka? – zapytałam.

– Nic.

– Nie oszukuj. Przecież widzę.

Przytuliła się, gdy usiadłam obok. Drżała lekko, wyczuwałam to bez problemów.

– Zostaniesz ze mną? – zapytała.

– Oczywiście. Powiedz mi jednak, co się dzieje, bo zaczynam się martwić.

Wtuliła się we mnie jeszcze mocniej i zaczęła opowiadać o ostatniej misji i o tym, co widziała. Nic nie mówiłam, choć pękało mi serce. Ona nie powinna widzieć tak okropnych rzeczy jak czystka wśród uliczników. Nie mogłam jej jednak uchronić od tego, to już się stało i musiała o tym jakoś zapomnieć.

Tę noc spędziłam w pokoju Abby. Poczytałam jej, nuciłam Kołysankę, dopóki nie zasnęła. Czuwałam nad dziewczynką jeszcze przez długi czas, aż sen też mnie dopadł i objął w swych ramionach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top