Rozdział 108.
„I guess it's all right I keep my head high
You'll never see me cry"
Wściekły wrzask Squalo towarzyszył mi, gdy wychodziłam ze stołówki z uśmiechem triumfu. Bawił mnie swoim przekonaniem, że jest najlepszy na świecie i robi mi zaszczyt zainteresowaniem rozgrywką ze mną. Głupiutka rybka o wybujałym ego. Przecież on nawet nie jest w moim typie: za głośny, za wulgarny, zbyt władczy. Zwykle też nie oglądam się za jasnowłosymi ani za takimi, którym musiałabym poświęcić sporo uwagi, bo poczuliby się niedowartościowani. Jedyne, co mi się w nim podoba, to oczy. Szare jak niebo tuż przed rozchmurzeniem. Gdyby jeszcze częściej gościłyby w nich pozytywne uczucia zamiast gniewu i cwaniactwa, byłyby to najpiękniejsze oczy na świecie.
– Vivian, poczekaj. – Usłyszałam za sobą.
I tak właśnie skończyły się moje rozważania nad osobą Squalo. Odwróciłam się do naukowca, czując, że mój spacer pod drzwi sali treningowej był bezowocny.
– O co chodzi? – zapytałam, domyślając się odpowiedzi.
– Szef cię wzywa.
– Już idę.
Zawróciłam i poszłam do gabinetu Komuiego. Nawet nie zwróciłam uwagi na obecność Kandy – przyzwyczaiłam się. Usiadłam wygodnie w fotelu i zaczęłam przeglądać dokumenty, słuchając wybiórczo Kierownika. Mieliśmy jechać do jakiejś wioski, której nazwa mi umknęła, niedaleko Lasu Bakońskiego, zniszczyć oddział akum i zabrać dziewczynę, która jest prawdopodobnie zsynchronizowana z innocence.
– Czyli poszukiwacze jej pilnują? – zapytałam, studiując mapę okolicy.
– Tak, od trzech dni.
– To czemu nie powiedziałeś nam o tym wcześniej?
– Kontaktowali się z nami dopiero godzinę temu, bo nie byli w stanie zrobić tego wcześniej.
– Kłopoty z komunikacją?
– Chyba tak. Niewiele mówili, jedynie to, co ważne dla sprawy. Przygotujcie się i ruszajcie. To nie powinno zająć wam dużo czasu.
Po dziesięciu minutach z pomocą Arki przenieśliśmy się na miejsce. Wioska wsunięta pomiędzy drzewa ładnie komponowała się z otoczeniem. Z pewnością przeważali tu myśliwi. Ciekawe było to, że nigdzie nie widziałam traktu łączącego osiedle z resztą świata. Z pewnością trasy były jakoś zaznaczone, ale nie ingerowały w krajobraz.
Rozejrzałam się uważnie. Coś mi tu bardzo nie odpowiadało. Niby przyroda żyła swoim życiem, ale nic więcej.
– Nie wydaje ci się za cicho? – zapytałam.
Trwał już dzień, więc wioska powinna tętnić życiem. Tak jednak nie było.
– Akumy? – zasugerował Kanda.
– Nie czuję ich obecności. Ta sytuacja nie jest jednak normalna.
Wzruszył ramionami. Milczałam tylko przez moment.
– Ta misja wydaje się za prosta.
– Komui nie chce cię nadwyrężać po ostatnim. Źle ci?
– Nie, tak tylko mówię.
– To nie gadaj i chodź – burknął.
Mieliśmy podany dokładny adres. To zadanie rzeczywiście było dla nas za proste: przybyć, zabrać i wrócić. Każdy mógł się tym zająć, ale doświadczenie podpowiadało, że najprostsze misje zwykle dostarczają najwięcej problemów. Ironia losu.
Weszliśmy do odpowiedniego domu. Nadal otaczała nas cisza. W powietrzu unosił się charakterystyczny zapach.
– Czujesz to? – zapytałam.
– Krew.
– I śmierć. Spójrz.
Wskazałam na schody, po których spływała cienka strużka krwi. Spojrzeliśmy po sobie i sięgnęliśmy po broń. Wyczuliłam wszystkie zmysły, ale wokół trwała niczym niezmącona cisza. Ostrożnie weszliśmy na piętro, poruszając się ku źródłu krwi. Jedne drzwi były otwarte. W środku leżeli poszukiwacze: wszyscy nieprzytomni, ranieni i zakrwawieni. Podeszłam do jednego z ciał i dotknęłam policzka.
– Jeszcze ciepły – stwierdziłam.
– Ten też – Kanda powiedział o drugim.
Zbliżyłam się do trzeciego, pochyliłam się i mało nie krzyknęłam z zaskoczenia, gdy dłoń poszukiwacza zamknęła się na moim nadgarstku. Szybko jednak ochłonęłam.
– Kanda, ten żyje. Gdzie dziewczyna?
– Zabrali ją. – Usłyszeliśmy szept.
– Kto? Akumy?
Poszukiwacz pokręcił głową. Musieliśmy się pośpieszyć, jemu i tak nie pomożemy, ale musimy dowiedzieć się jak najwięcej o tym, co się wydarzyło.
– Noah? – Znowu pokręcił głową. – Więc kto?
– Mieszkańcy – padła odpowiedź.
– Dokąd ją zabrali?
– Nie wiem.
– Dlaczego?
Mężczyzna nie odpowiedział. Patrzył na nas przerażonym wzrokiem, który po chwili stał się mglisty. Zamknęłam mu oczy. Zupełnie nie rozumiałam, co tu się dzieje. Dlaczego mieszkańcy mieliby zamordować poszukiwaczy i porwać dziewczynę? To niedorzeczne. Nie mają przecież powodu. Chyba.
– Chodź. Musimy ją znaleźć. – Usłyszałam Kandę.
Wybiegliśmy z budynku. Tak naprawdę nie wiedzieliśmy, gdzie jej szukać. Nasłuchiwałam jakichkolwiek dźwięków, które nie byłyby odgłosami natury. Za to poczułam akumy.
– Chodź – rzuciłam do Kandy.
Wiedziałam, że te dwa punkty łączą się ze sobą, więc załatwimy wszystko za jednym zamachem. Poprowadziłam towarzysza poza wioskę na skraj polany i tam doszło do walki z akumami. Nie było ich dużo, ale zawsze jakiś oddział wroga. Pomiędzy ciosami zobaczyłam bezwładne ciało wśród trawy.
– Kanda, zajmij się nimi!
Opadłam na ziemię. Znalazła się nasza przyszła egzorcystka – blondynka o delikatnych rysach. Na jednej z jej kostek zobaczyłam ciemny ślad jakby tatuaż, ale wiedziałam, że to innocence. Sprawdziłam puls – żyła jeszcze, choć rany miała poważne. Wyglądały na ślady po torturach. Nie rozumiałam, co się tu wyprawia.
Położyłam dłoń na jednej z ran, żeby uleczyć dziewczynę, gdy stanął za mną Kanda i odezwał się:
– Zostaw. Jej już nie pomożesz. Rany są zbyt rozległe.
– Zaleczę najpoważniejsze, otworzę Arkę i Sanatorium się nią zajmie – odparłam.
– Ona nie jest Alexem.
Spojrzałam na niego ze wściekłością. Jego spojrzenie było zimne jak lód.
– Wiem o tym – warknęłam. – Nie wierzysz, że mogę to zrobić?
Uklęknął przy dziewczynie i uniósł lekko materiał bluzki, ukazując ranę.
– Ona praktycznie już nie żyje – powiedział cicho.
Organy wewnętrzne były krwawą miazgą. Nawet ja nie byłam w stanie jej uratować, obrażenia miała dużo gorsze od Laviego. To byłby próżny trud.
Jej palce poruszyły się. Otworzyła oczy i cicho jęknęła. Dogorywała. Pogłaskałam ją po policzku. W zielonych tęczówkach gościł strach.
– Boję się – szepnęła.
Złapałam ją za rękę w geście pocieszenia.
– Nie bój się. Jesteśmy tutaj.
– To... boli?
– Nie. Potem będzie już tylko lepiej.
Uspokajałam ją cichym głosem, głaskałam po głowie i starałam się, żeby zapomniała o bólu. W pewnym momencie uśmiechnęła się.
– Dziękuję – szepnęła i zamknęła oczy.
Umarła, a ja poczułam gorzki smak porażki. Zawaliliśmy zadanie – takie miałam wrażenie. Powinniśmy tu być godzinę temu i nie dopuścić do tego. To był nasz obowiązek, straciliśmy kolejnego egzorcystę, zanim jeszcze stała się nim oficjalnie.
Po chwili poczułam obecność akumy. Wzbiłam się w powietrze i ruszyłam do ataku, chcąc pozbyć się frustracji wywołanej całą sytuacją. Przecięłam demona, zanim zdążył zaatakować.
Wtedy zobaczyłam dwie krzyżujące się liny, które bardzo szybko ściągnęły mnie brutalnie na ziemię. Uderzyłam o podłoże, gdy zostałam przez nie przewrócona. Skądś pojawili się jacyś ludzie. Jeden z nich kopniakiem wytrącił mi sztylet z dłoni, drugi cios dosięgnął mój policzek. Zamroczyło mnie, więc udało im się związać mi ręce z tyłu. Kandę też pochwycili, jeden z mężczyzn wyciągnął z jego ciała strzałę, trzy inne były wbite w ziemię. Spojrzeliśmy na siebie z Japończykiem, sytuacja nie wyglądała najlepiej.
– Dwa kolejne diabły. – Usłyszałam.
Był to mężczyzna w czarnej, długiej szacie – najwyraźniej pleban z wioski. Przyglądał mi się uważnie, jakbym miała zaraz się na niego rzucić. Byłoby łatwiej, gdyby nie sznur.
– O czym ty mówisz, człowieku? – warknęłam.
– Milcz, córo szatana.
– Odbiło ci? Jesteśmy egzorcystami.
– Demonami, które uważają się za Apostołów Boga. Nie omamisz mnie.
– Kreator was zwerbował? Ludzie, poszaleliście już całkiem?
Zerwał krzyż z mojego płaszcza i podłożył mi go pod nos.
– Nosicie krzyż, jakbyście byli związani z Kościołem, a jesteście wysłannikami piekieł.
– Człowieku, naszym zwierzchnikiem jest papież. – Przewróciłam wymownie oczami. – Coś ci się pomyliło.
– Kłamiesz. – Spoliczkował mnie. – Ojciec Święty nie pozwoliłby na istnienie takich bestii.
To jakiś wariat. Do tego przekonywujący, skoro cała wioska mu uwierzyła i z tego powodu torturuje i zabija ludzi. Obłęd.
– Posłuchaj mnie, plebanku. My jesteśmy ci dobrzy, złe to były te demonki, które tu latały.
– I myślisz, że uwierzymy w te kłamstwa?
– Ojcze, spójrz na to.
Księżulo odwrócił się tak, że odsłonił mi spętanego łańcuchem Kandę. Mężczyzna stojący tuż przy nim drasnął mu policzek. Po chwili rysa zniknęła. Wiedziałam, że mamy problem.
– I wy nie jesteście potworami? Ludzie nie leczą się tak szybko.
– Nie jesteśmy potworami – warknęłam.
– Milcz, piekielna suko. Spętać jej nogi, żeby nie uciekła.
Miałabym uciekać? Prędzej skopałabym im tyłki za te herezje. Żyją w lesie i całkiem zdziczeli. Plebanek wprowadza własne rządy i pierze im mózgi swoimi wymysłami.
Mnie dali na razie spokój i całą swoją uwagę poświęcili Kandzie. Płytsze rany goiły się od razu, głębsze potrzebowały czasu, a jego organizm tylko niepotrzebnie zużywał energię życiową. Na razie znosił tortury ze spokojem, ale w końcu ból rozbije mur, za którym się schował. Wtedy nie będzie już tak wesoło.
Pozostała mi jedynie obserwacja ich działań. To chore, ale taka była wdzięczność świata za nasz trud – widzieli w nas tylko to, czego nie rozumieli i nazywali potworami. Nawet szacunek większości podszyty był strachem przed naszą innością, sami poszukiwacze coś do nas mieli mimo akceptacji.
Musiałam coś zrobić. Nie będę tylko siedzieć i patrzeć na to, co wyprawiają. Najgorsze, że skrzyżowali mi ręce za plecami i praktycznie w ogóle nie mogłam nimi poruszyć. Nie wolno mi się jednak poddać. Gdy zlokalizowałam sztylet, poczułam ostrze na gardle.
– Rusz się tylko, piekielna suko, a zobaczymy, czy będziesz żyć bez gardła. – Usłyszałam.
Nie postąpiłam głupio i nawet nie drgnęłam, żeby nie dać im satysfakcji. Ponure przedstawienie trwało, mnie pozostała rola biernego widza. Zżerała mnie chęć zrobienia czegoś, pulsowała tuż pod skórą i rozpoznałam moją drugą stronę. Budziła się, bo chciałam ratować Kandę, nie mogłam już na to patrzeć i pragnęłam zemsty za śmierć tamtej dziewczyny. Stłamsiłam to w sobie, wiedziałam, że nad tym nie zapanuję i dojdzie do tego, czego nie chcę. Poza tym od tego tylko krok do przejścia na drugą stronę. Mogę radzić sobie bez tej mocy.
Po kilku godzinach miałam dość patrzenia na to. Kandzie nie było czego zazdrościć, z chęcią pozbawiłabym go przytomności, żeby mu trochę ulżyć.
– Dosyć tego! – krzyknęłam. – Chcecie nas zabić, to zróbcie to normalnie, a nie jak jakaś pierdolnięta sekta.
– Zamknij się, piekielna suko. – Zostałam ponownie spoliczkowana. – Na ciebie też przyjdzie czas.
Jako, że nie miałam już noża na gardle, zaatakowałam. Związanymi nogami trafiłam go w biodro i powaliłam na ziemię. Zrobiło się małe zamieszanie, agresor wstał szybko i złapał mnie za gardło.
– Zaraz będziesz inaczej śpiewać – syknął mi do ucha.
Pchnął mnie na ziemię i kopnął w brzuch, śmiejąc się złośliwie z mojej bezsilności. Gdyby nie te więzy, byłby już martwy. Coś trzeba z nimi zrobić. Inaczej umrzemy w tym pieprzonym lesie.
Starałam się poluźnić więzy, zagryzłam wargę, gdy poczułam ból ramion. Przewróciłam się tak, że miałam dużo bliżej do sztyletu. Nieważne, czy się skaleczę, muszę się uwolnić.
Kolejnym ciosem wydarli krótki krzyk z gardła Kandy. Tego było za wiele. Z determinacją zbliżyłam się do sztyletu i na mojej klatce piersiowej została postawiona stopa w ciężkim buciorze.
– Tak bardzo chcesz dołączyć do towarzysza? – Usłyszałam.
– Naprawdę myślicie, że macie być z czego dumni? Gdyby był wolny, nie dalibyście mu rady – syknęłam z kpiną.
– Wydaje ci się, że taka postawa w twojej sytuacji jest właściwa? W każdej chwili to twoje ciało może zostać poddane torturom.
– Wiesz, plebanek miał co do mnie rację: jestem potworem, którego wy budzicie krzywdząc ludzi, którzy są blisko mnie. To nie jest mądre.
– Nawet wilk ze spętanymi kończynami staje się bezbronny.
– Nie wierzysz mi? To zapytaj jego. – Wskazałam podbródkiem w stronę Kandy. – On wie, czym jestem naprawdę.
– Tak się składa, że obecnie twój przyjaciel nie jest w stanie mówić. Może nawet jest już martwy.
Trochę się wystraszyłam, gdy zobaczyłam, że Japończyk stracił przytomność. Teraz mogli zająć się mną albo go dobić, jeśli jeszcze żyje. Czekałam przez parę upiornych sekund, po których jeden z mężczyzn na coś wskazał.
– Patrzcie. Dym.
Najciekawsze, że czułam obecność akum. Czyżby zaatakowały opustoszałą wioskę? To mi nie pasowało, ale skutkowało tym, że ludzie stracili nami zainteresowanie i ruszyli ratować swój dobytek. Zostaliśmy sami.
Tak mi się tylko wydawało. Silne uczucie obecności Tyki Mikka wzbudziło we mnie całą gamę uczuć od paniki do wściekłości. Prezentował się jak zwykle bardzo elegancko i nonszalancko jednocześnie z dbałością o szczegóły. Uśmiechnął się do mnie.
– Nie bądź taka skrzywiona, królewno – powiedział.
Uwolnił mnie z więzów i odsunął się, gdy złapałam za sztylet. Obserwowałam go uważnie, podchodząc do Kandy. Nie byłam pewna, czego tu chce ani co kombinuje. Łatwo było się domyśleć, że akumy to jego sprawka, ale cała reszta to zagadka. Może nas równie dobrze zabić, jak i uwięzić.
Sprawdziłam puls Japończyka – żył. Odetchnęłam z ulgą. Przynajmniej tyle dobrego. Zaczęłam mocować się z łańcuchem, ale zdrętwiałe po kilku godzinach więzów ręce nie pracowały tak jak powinny. Tyki zbliżył się i pozbył łańcucha.
– Dlaczego to zrobiłeś? – zapytałam z wrogością.
– Oczekiwałem przychylniejszej reakcji, królewno – odparł urażony.
– Mam ci podziękować? A może paść w ramiona oczarowana twoim bohaterskim czynem? – zironizowałam. – Wiesz, jedną taką akcją nie zmyjesz swoich win. Dlaczego to zrobiłeś?
– A dlaczego nie? – Nadal się uśmiechał.
– Tyki, pytam poważnie. Liczysz na coś?
– Znając twoje „dobre" wychowanie, to nawet na „dziękuję" nie zasłużyłem. – Znowu ten urażony ton.
Zgrywał niewiniątko, jakby zapomniał, ile zła mi wyrządził. Przegina od dłuższego czasu i mnie drażni.
– Dlaczego nas uwolniłeś? – powtórzyłam.
Jeszcze zrozumiałabym, gdyby zerwał tylko moje więzy, ale Kandzie też pomógł. Przecież mógł mnie zabrać, a jego zostawić, a nawet zabić. To byłoby normalne, a ta sytuacja? W co ją zakwalifikować? Bo chyba nie w dobre serce Mikka, bo w to nie uwierzę.
– Powiedzmy, że był to kaprys – odparł.
– Jeśli liczysz na moje przejście na waszą stronę, to się mylisz. Nie ma o tym mowy.
– Tego mogłam się spodziewać. – Westchnął. – Ani przez moment w to nie wierzyłem, ale po cichu wszyscy o tym marzymy zwłaszcza po śmierci Lulubell.
– Jesteście osłabieni? Jakie to przykre – zakpiłam.
– Nie tym tonem, królewno. – Pogroził mi palcem. – Bo mogę zmienić zdanie co do twojego przyjaciela i wyrwać mu serce.
– Nie pozwolę na to – odparłam spokojnie.
Usiadł na trawie naprzeciw mnie i zapalił papierosa. Zachowywał się, jakbyśmy byli w dobrych stosunkach. W co on znowu gra?
– Jest jedna rzecz, która mnie niepokoi, królewno. Przy naszym ostatnim spotkaniu przez chwilę zachowywałaś się dziwnie: nie reagowałaś w żaden sposób na mnie, twoje oczy zaszły mgłą i wydawało się, jakbyś odpłynęła. Co to było?
Czyli tamta wizja nie była wytworem żadnego z Noah, bo by o tym wiedział. Szczerze mówiąc, sama chciałabym wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi. Tymi przemyśleniami nie muszę się jednak z nikim dzielić, a tym bardziej z Tykim.
– To ciebie nie dotyczy – odparłam. – Będziemy tak siedzieć?
– Dzień jest nawet przyjemny. – Zaciągnął się dymem. – Co to było, królewno? Z tego powodu mnie zaatakowałaś.
– Ciebie nie dotyczy i nie mam obowiązku tłumaczyć się przed tobą – odpowiedziałam chłodno.
– Oj, królewno, królewno. – Dotknął mojego policzka. – Nie powinnaś nas tak traktować. W końcu jesteśmy rodziną.
– Nie moją. Moich bliskich wymordowaliście.
– Nie wszystkich.
– I próbujecie.
– Zimna jak lód i ostra jak nóż. Powinnaś zostać władczynią jakiegoś lodowego królestwa – zażartował.
Odepchnęłam jego dłoń. Nie dość, że sobie pogrywa, pozostawiając mnie w niepewności, to jeszcze kpi sobie ze mnie. Powinien się wynosić, a ja przestać go tolerować.
– Sądzisz, że zasługujesz na inne traktowanie z mojej strony?
– A gdyby się okazało, że jesteśmy sobie przeznaczeni?
– Bardzo szybko bym ze sobą skończyła. W życiu bym na coś takiego nie pozwoliła.
Zbliżył się do mnie i spojrzał mi w oczy. Odruchowo chciałam zaatakować, ale złapał moje dłonie, nie pozwalając na to. Uśmiechnął się. W tle słyszałam kroki może trzech osób i ich rozmowy, ale niedokładne.
– Mam nadzieję, że kiedyś zobaczysz, że wybrałaś stronę przegraną i zmienisz zdanie. Na mnie już pora, skoro przybyli kolejni egzorcyści. Pa, królewno.
Odsunęłam się, zanim mnie pocałował. Nie miał do tego prawa. Cofnął się, otworzył za plecami drzwi Nowej Arki i zniknął. Zupełnie nie rozumiałam jego dzisiejszego postępowania.
Odwróciłam się. Od strony wioski rzeczywiście zbliżało się troje egzorcystów: Lavi, Marie i Miranda. Byli trochę zaskoczeni tym, co przed chwilą zobaczyli. Czy pomyśleli, że zdradziłam?
– Wszystko w porządku? – zapytał Lavi.
– Ze mną tak – odpowiedziałam, patrząc na nich z niepokojem. – Kandą trzeba będzie się zająć, ale nic mu nie będzie. Co wy tu robicie?
– Komui zaczął się o was niepokoić. To miała być prosta misja, a nie było z wami kontaktu – wyjaśnił Marie. – Gdzie dziewczyna i poszukiwacze?
– Poszukiwacze nie żyją, a dziewczyna jest tam. – Wskazałam na bezwładne ciało. – Spóźniliśmy się.
– Tyki Mikk?
– Nie, mieszkańcy wioski. Dla nich jesteśmy potworami. Torturowali ją, Kandę zresztą też. To miejsce nie jest dla nas bezpieczne.
– A Mikk? – Lavi drążył temat.
– W pewnym momencie chyba któryś z domów zaczął się palić, bo zobaczyli dym i nas tu zostawili. Tyki nas uwolnił.
– Tak po prostu?
– Też mnie to dziwi, ale jedyną odpowiedzią, jaką uzyskałam było, że dla kaprysu. Wy chyba nie myślicie, że ja... – Głos mi zadrżał.
– Nie, Vivian. Wierzymy, że nie zdradziłaś – powiedział Marie. – Po prostu zachowanie Mikka jest bez sensu.
– Wiem. Może myślał, że zarobi u mnie parę punktów albo zmusi mnie tym do ucieczki z Zakonu. Leverrier przecież się dowie.
– Nie zrobiłaś nic złego, żeby Centrala miała ci zagrażać. Otwórz bramę i wracajmy do domu.
– Nie wiem, czy powinnam, Marie – zaoponowałam.
Nie chciałam dodawać Leverrierowi powodów do wizyty w Kwaterze Głównej. Już teraz się bałam. Zapewne o to chodziło Mikkowi – jak najwięcej mi zaszkodzić. Nie mam żadnego świadka, który mógłby potwierdzić moją niewinność.
– Wioska nie jest dla nas bezpieczna, a Kanda wymaga leczenia. Lepiej będzie, jeśli jak najszybciej stąd znikniemy.
– A co z ciałem dziewczyny?
– Ją też zabierzemy. Hevlaska musi wydobyć z niej innocence, a poza tym należy się jej godny pochówek. Przecież była jedną z nas.
– Rozumiem.
Przywołałam w pamięci melodię Arki, myśląc o bramie. To nie było takie trudne, przejście otworzyło się od razu. Pierwszy raz, przemierzając jej wnętrze, poczułam się dobrze. Gorzej było po chwili, gdy niespodziewanie pojawiliśmy się w Kwaterze Głównej. Ktoś odebrał od Marie'ego ciało dziewczyny, Lavi zabrał Kandę do Sanatorium, Miranda też gdzieś zniknęła wśród zgiełku. Wraz z Noisym poczekałam na Komuiego, wyjaśniliśmy motywy działań z Arką i zdałam wstępny raport. Na dźwięk imienia Tykiego, Kierownik spochmurniał. Kłopoty nadciągały jak chmury na deszcz i nic nie mogliśmy z tym zrobić.
– Odpocznijcie – powiedział tylko.
Musiałam zachować spokój, choć cholernie się bałam kolejnych godzin. Wróciłam do siebie, zrzuciłam mundur i poszłam pod prysznic. Miałam nadzieję, że zmyje wszelkie troski i niepokoje. Tak się jednak nie stało. Chciałam być już wiele dni po tym wydarzeniu nadal wolna i spokojna z wiedzą, że ta misja nie przekreśliła mnie na zawsze. Czas jednak był przeciwko mnie.
Zdążyłam się ubrać i związać włosy, gdy usłyszałam pukanie. Otworzyłam drzwi, za którymi czekał Reever. Jego mina nie świadczyła o niczym dobrym, ale starałam się zachować spokój. Nie z takimi problemami sobie radziłam.
– Komui cię wzywa.
– Dzięki.
Droga do gabinetu Kierownika wydawała się długa, ponura i ciernista. Stłamsiłam jednak strach, odetchnęłam głęboko i przybrałam spokojny wyraz twarzy. Zapukałam i weszłam, gdy zostałam zaproszona.
Komui siedział za biurkiem z niepewną miną. Leverrier za to stał przy oknie, jeszcze przed chwilą wpatrzony na widok teraz spojrzał na mnie. Miał ten sam wyraz twarzy, co zawsze: jednocześnie groźny i pewny siebie, cwany i zapowiadający jego zwycięstwo. Nie dam mu się zastraszyć, nie zrobiłam nic złego, żeby się przed nim płaszczyć i błagać o litość. Noah mnie nie złamali, on też tego nie zrobi. Nie pozwolę na to.
– Wiesz, dlaczego zostałaś wezwana.
– Przez wizytę Mikka – odpowiedziałam obojętnie. – Niepokoi to pana, inspektorze.
– Nie czas na unoszenie się dumą, Wiwianno. Usiądź, poczęstuj się ciastem.
Zajęłam jeden z foteli, z nonszalancją ułożyłam nogę na nodze i oparłam ręce na podłokietnikach. Obserwatorowi z zewnątrz mogłam się wydawać bardzo pewna siebie, lecz to była tylko maska.
– A cóż mi innego pozostało prócz dumy? – zapytałam z szyderstwem. – Na to jedno mogę sobie pozwolić.
– Vivian – zwrócił mi uwagę Kierownik.
– Komui ma rację. Jak zauważyłaś, nie ma z nami generała Tiedolla, za którym mogłabyś się schować.
– Nie zrobiłam niczego, przez co musiałabym się kimś zasłaniać.
– To się dopiero okaże. Komui, zostaw nas.
– Nie jestem pewny, czy to dobry pomysł, inspektorze – zaoponował okularnik.
– To rozkaz, Komui. Poradzimy sobie, prawda, Wiwianno?
Uśmiechnęłam się lekko do Kierownika. Wiedziałam, co teraz przeżywa, bo za dobrze znał i mnie, i Leverriera. Wstał z ociąganiem i zatrzymał się przy fotelu, na którym siedziałam.
– Damy sobie radę, Komui. Nie martw się. Nie rzucę się na niego – zażartowałam.
– Wiem – powiedział bez przekonania. – To mnie jednak nie uspokaja.
– Poradzę sobie. Nie jestem Lenalee, o którą musisz drżeć. Idź.
– Nie narób głupstw, Vivian.
– Dobrze.
Komui wyszedł, zostawiając mnie samą z najgorszym koszmarem mojego życia. No, może jednym z koszmarów. Leverrier usiadł na miejscu Kierownika, oparł łokcie o biurko i złączył dłonie, patrząc na mnie jak wilk na bezbronną owcę. W tamtym momencie tak właśnie się czułam.
– Zacznijmy, skoro nikt nam nie będzie już przerywać – zaproponował. – Bardzo jestem ciekaw, dlaczego Mikk tak po prostu was uwolnił.
– Też mnie to dziwi – odparłam spokojnie. – Oczekiwałam raczej ataku bądź porwania.
– Nie pytałaś o powody?
– Pytałam, ale wykręcał się od odpowiedzi. W końcu stwierdził, że to kaprys.
– Nie zaatakowałaś go – stwierdził.
– Początkowo bardziej interesował mnie stan Kandy. Nie byłam pewna, czy żyje. Mikk odsunął się, gdy złapałam za sztylet, ale nie wydawał się skory do walki. Potem ściągnął łańcuch z Kandy, choć spodziewałam się, że będzie mnie tylko obserwować.
– Później też go nie zaatakowałaś, choć deklarujesz, że to twój wróg.
– Nie chciałam narażać niepotrzebnie Kandy. Byłoby to dla nas wielce niewygodne, prawda? – Spojrzałam na niego sugestywnie. – Poza tym wiedziałam, że ma nade mną przewagę.
– Czyżby?
Wstał i zaczął krążyć po pomieszczeniu. Był przy tym tak cholernie spokojny, że przypominał drapieżnego ptaka. Sugestywnie dawał mi do zrozumienia, że mam przechlapane bez względu na to, co powiem. Zachowałam jednak spokój, choć tylko pozornie.
– W pewnych aspektach zawsze był ode mnie silniejszy, a dziś po kilku godzinach spętania nie byłam pewna rąk. Popełniłabym straszną głupotę, gdybym rzuciła się na niego. Ponadto mógłby posłużyć się Kandą jako argumentem.
– No, dobrze. Uwolnił was i co dalej? Nie zażądał żadnej zapłaty?
– Wiedział, że nic tym nie osiągnie. Byłby ostatnim idiotą, gdyby liczył, że coś ugra jednym takim czynem. Owszem, sugerował, że powinnam zmienić stronę konfliktu, ale odmówiłam.
– Nie zostawił was wtedy – stwierdził.
Musiał czytać wstępny raport, skoro zna szczegóły. Albo Komui mu powiedział. Nie zamierzałam ukrywać całego zajścia, bo i tak w końcu by się dowiedzieli, a wtedy miałabym kłopoty. I to spore.
– Nie, usiadł naprzeciw mnie.
– Bardzo ciekawe. – Spojrzał na mnie. – Pytał o Serce?
– Nie. Interesowało go coś innego.
– Co takiego?
– Zajście z Birmingham. – Urwałam tylko na moment. – W czasie pojedynku z nim coś się ze mną stało i przez chwilę nie byłam świadoma otoczenia. Chciał wiedzieć, co to było. Początkowo myślałam, że to próba wpłynięcia na moje myśli przez Noah Snu, ale skoro pytał, nie oni to zrobili.
– Co to było?
– Bezsensowna mara. Nic wartego uwagi.
Nie chciałam się tym z nim dzielić. To nie było przeznaczone dla jego uszu i nie zamierzałam mu tego zdradzać.
– Nie było wspomniane o tym w raporcie – zauważył.
– To nic istotnego.
– Czyżby?
– Rozmawiamy o misji w Birmingham czy o dzisiejszej? – zapytałam sugestywnie.
– O dzisiejszej. Skoro jednak to taka błahostka, czemu nie chcesz jej zdradzić?
– Nie chcę tracić pańskiego cennego czasu. – Zrobiłam minkę niewiniątka.
– Powiedziałaś Mikkowi?
– Nie, to jego nie dotyczy.
– Nie wiem, czy powinienem ci wierzyć. Zbyt dużo tu znaków zapytania, nie sądzisz?
– Odpowiedź jest prosta: chciał mi zaszkodzić. Nie są głupi, wiedzą, że tutaj jestem pilnowana. Może uważają, że tyle wystarczy, żeby zniszczyć zaufanie, którym darzy mnie Zakon.
– Może są pewni, że uciekniesz z Zakonu, żeby się chronić.
– Nie mam na razie powodu, prawda? – Kolejna sugestia. – Zresztą nie zrobiłam nic, co mogłoby im pomóc.
– Nie masz nikogo kto mógłby potwierdzić twoje słowa?
– Nie, Kanda był nieprzytomny.
– Więc tylko słowo przeciwko słowu. Nienajlepiej to wygląda. Jesteś pewna, że nie dałaś mu żadnych danych dotyczących Zakonu?
– Jestem tego pewna – odpowiedziałam.
Usiadł w fotelu Komuiego i przez chwilę nie odzywał się. Moje spojrzenie na krótko padło na ciasto, poczułam głód, ale nie poruszyłam się. Niedługo przesłuchanie się skończy i będę mogła pójść do kuchni. Jerry z pewnością coś mi zrobi do jedzenia. Wytrzymam do tego czasu.
– Jest jeszcze coś o czym powinienem wiedzieć? – zapytał.
– Nie, nie ma – odpowiedziałam bardzo spokojnie.
– Możesz odejść. Muszę się zastanowić, co z tobą zrobić.
Wyszłam bez słowa i skierowałam się na dół. Dopiero, gdy poczułam zapach jedzenia z różnych stron świata, zorientowałam się, że nadeszła pora kolacji. Gwar stołówki był jak kubeł zimnej wody, zrobiło mi się lepiej. Żartowałam z Jerrym, uśmiechnięta usiadłam wśród egzorcystów.
– Już cię wypuścili? – Zdziwił mnie widok Kandy.
– Nic mi nie jest – mruknął.
– Jak Leverrier? – zapytał Lavi.
– Musi się zastanowić.
Patrzyli na mnie pochmurnie, jakby spełniła się już najgorsza groźba. Nie chciałam o tym myśleć i oni też nie powinni. Pokręciłam głową.
– Weźcie przestańcie. Nic się nie dzieje. Nie zrobiłam nic przeciwko Zakonowi i nie ma nic na mnie, więc skończy się tak jak zawsze. Postraszy, postraszy i wróci do siebie, a my będziemy się z tego śmiać.
Po chwili kłóciłam się już ze Squalo. Nie wytrzymał i zaczął za mną ganiać po całej stołówce, wrzeszcząc, jak bardzo mnie nienawidzi. Tym razem pozwoliłam się dopaść, przynajmniej miałam okazję pocałować go w policzek, co wywołało jeszcze większy gniew, który jednak mnie nie dosięgnął, bo udało mi się zwiać do siebie.
***
Kanda wolałby pójść już do siebie i odpocząć. To był długi i męczący dzień. Miał jednak jeszcze jeden nieznośny obowiązek do spełnienia. „Im szybciej, tym lepiej" – przeszło mu przez myśl.
Zapukał do gabinetu Komuiego i wszedł bez zaproszenia. Spodziewał się, że nie zastanie Kierownika. Był za to ktoś inny.
– Chciał mnie pan widzieć, inspektorze.
– Usiądź wygodnie. Jak samopoczucie?
Kanda wzruszył ramionami, wolałby obejść się bez konwenansów. Przynajmniej szybciej znajdzie się we własnym łóżku.
– Przechodząc do rzeczy, chodzi o spotkanie panny Walker z Tyki Mikkiem, o którym pewnie nie jesteś w stanie mi opowiedzieć. Według jej zeznań byłeś nieprzytomny.
– Półprzytomny – poprawił go Kanda.
Pomyślał, że Vivian jest mu winna porządny trening, bo znowu uratuje jej tyłek.
– To ciekawe.
– Ocknąłem się, kiedy Mikk uwolnił Noah. Początkowo chciałem się ujawnić, ale uznałem, że w taki sposób dowiem się czegoś więcej.
– O czym rozmawiali?
– Noah chciała wiedzieć, dlaczego nas uwolnił, zaś Mikk próbował wyciągnąć od niej, co się wydarzyło w Birmingham.
– Powiedziała mu?
– Nie. Stwierdziła, że to nie jego sprawa.
– Wiesz o co chodzi?
– Nie. Najprawdopodobniej nikomu nie powiedziała, ale to wywołało u niej ten atak agresji. Jestem o tym przekonany.
– Padł temat Serca?
– Nie. Sugerował jej jedynie, że wybrała stronę przegranych, ale Noah nie chciała słyszeć o przejściu.
Leverrier utkwił przenikliwe spojrzenie w Japończyku, który odpowiadał bez emocji, jakby mówił o pogodzie. To opanowanie było godne podziwu, z drugiej jednak strony niepokoiło szefa Centrali.
– Masz powód, żeby ją przede mną bronić? – zapytał niespodziewanie.
– To kpina, inspektorze? Misja jest jasna: obserwacja i obiektywne raporty. Żadnych ingerencji. Chyba nie sądzi pan, że spartoliłbym tego typu zadanie?
– Tylko sprawdzam. Wolałbym, żeby nie pojawiały się niespodzianki.
– Jeśli mi pan nie ufa, proszę mnie odwołać z zadania.
– Nie ma takiej potrzeby. Nie unoś się tak. – Uśmiechnął się Leverrier. – Są jakieś przesłanki przeciwko niej?
– Nie, jest dość stabilna i walczy ze swoją drugą stroną. Wszystko jednak wygląda w porządku.
– To dobrze. Możesz już iść.
Kanda wrócił do siebie. Za ścianą panowała cisza, więc uznał, że Vivian już śpi. Sam też ku temu zmierzał, choć po głowie chodziła mu zagadka zachowania Tyki Mikka. Gdyby nie pojawiło się wsparcie, jakby to rozegrał?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top