Rozdział 104.
„I don't know where I'm going
In search for answers
I don't know who I'm fighting
I stand with empty eyes"
Ocknęłam się gwałtownie jeszcze przed świtem. Oddychałam niespokojnie, twarz miałam mokrą od łez. Wstałam i podeszłam do okna, chciałam zapomnieć o koszmarze sprzed chwili. Śmierć, krew, natłok emocji. Czy tak będzie już zawsze? Czy muszę przez to wszystko przechodzić nawet we śnie?
Niebo wciąż było granatowe, wyjątkowo bezchmurne i gwiaździste, choć z jednej strony już bledło. Decyzję podjęłam bez zastanowienia. Wciągnęłam na siebie spodnie, koszulę nocną zamieniłam na czarną bluzkę i założyłam buty, w cholewkę wsuwając sztylet, po czym wyszłam i ruszyłam na dół. Starałam się poruszać cicho, żeby nikogo nie obudzić. Nie potrzebowałam pytań o porę wstawania. Bez problemu dotarłam do bramy Kwatery Głównej i wyszłam na zewnątrz. Wciąż było chłodno, trawę pokrywała rosa, a niebo na wschodzie jaśniało coraz bardziej. Niedługo świat wokół obudzi się do życia, cisza zniknie bezpowrotnie. Zamknęłam oczy i wciągnęłam w płuca chłodne powietrze. To mnie uspokajało, nocna mara szła w zapomnienie, choć pozostawało wszechobecne poczucie śmierci. Nie mogłam się tego pozbyć od dłuższego czasu, przerażało mnie, ale co mogłam zrobić? Nie potrafię porzucić myśli, że sprowadzam zagładę na tych, których kocham, przecież widzę, co się dzieje. Alex jest tego najświeższym dowodem, gdybym nie pozwoliła mu się tak bardzo do siebie zbliżyć, gdybym była lepszą egzorcystką, gdybym potrafiła go obronić, to by się nie wydarzyło.
Starłam niechciane łzy z twarzy. Muszę być silna, żeby walczyć i pokonać swoich wrogów. Nie mogę się tak po prostu poddać i pozwolić im zniszczyć gruzów mojego życia. Tylko tyle mi zostało i pewnie niewiele dni do czasu, aż kostucha się o mnie upomni. Potrzebowałam wskazówki, żeby wykonać swoje zadanie. Czy stać się głazem? Czy tak nie byłoby lepiej? Ale jak wtedy zachować własną tożsamość? Jak być sobą? Czy to jest jeszcze możliwe? Kiedy człowiek traci poczucie własnej wartości w ciągu samych nieszczęść? Czy tylko to mnie czeka? Powolne umieranie mojej świadomości, zobojętnienie na świat i ślepe wypełnianie rozkazów jednej ze stron? Może po prostu śmierć w męczarniach, gdy skończy im się cierpliwość do nieprzydatnego Klucza?
Niespodziewanie usłyszałam ruch pomiędzy drzewami. Zaskoczona ruszyłam w stronę polany Kandy. Jakoś sobie nie przypominam, żeby Japończyk urządzał o tej porze treningi na świeżym powietrzu. Było za wcześnie nawet na niego.
Zatrzymałam się na skraju polanki i zweryfikowałam swoją wiedzę. Nie Kandę tu zastałam, a Squalo. Obserwowałam go z ciekawością, jakby był jakimś fenomenem. Po prostu mnie zaskoczył. Niepierwszy zresztą raz.
– Vooi! Czego tu chcesz?! – warknął.
– Mogłabym zapytać ciebie o to samo. Prędzej spodziewałabym się tutaj Kandy. To jego miejsce.
– Ale teraz jestem tutaj ja! Coś się nie podoba?
– Jest mi to całkiem obojętne.
– Nie powinnaś spać?
– Poranny spacer. – Wzruszyłam ramionami. – Drażni cię to, rybko?
Przerwał sekwencję ciosów i spojrzał na mnie z gniewem. Po chwili pozbył się tej emocji, zastępując ją czymś, czego nie rozpoznałam.
– Płakałaś – stwierdził.
– Nie płakałam.
– To skąd bruzdy po łzach na twojej nieobudzonej twarzy? Teraz rozumiem, skąd ten spokój przy trumnie tego gówniarza, Alexa. Wypłakujesz sobie za nim oczy, gdy nikt nie patrzy – powiedział lekceważąco.
Wkurzył mnie tym. Dopadłam go w ułamku sekundy i przyszpiliłam do najbliższego drzewa.
– Nie waż się o nim mówić w ten sposób – syknęłam. – Nie rozumiesz tego.
– Na twoim miejscu nie zakładałbym tego tak po prostu, bo nie potrafisz panować nad emocjami – odpowiedział.
– A co ty możesz wiedzieć o stracie bliskich? Ciebie nikt nie obchodzi oprócz ciebie samego. Myślisz, że tego nie widać? – warknęłam, puszczając go. – Jesteś tylko durnym arystokratą, który myśli, że jest taki cudowny i wszystko mu się należy.
– Moje szlachetne urodzenie nie ma znaczenia. Jakoś nie pamiętam, żeby coś zmieniło, kiedy mordowali mi rodzinę, więc przestań. Nic o mnie nie wiesz.
Nie odpowiedziałam. Odrobinę mnie zatkało, a z drugiej strony musiałam ochłonąć, żeby nie wywołać katastrofy.
– To nie zmienia faktu, że tobą gardzę – powiedziałam w końcu. – To cię nie usprawiedliwia z bycia dupkiem.
– Ciebie też nie usprawiedliwia z robienia z siebie ofiary.
– Nie robię z siebie ofiary! – krzyknęłam.
– Vooi! A co to niby jest? Najpierw udajesz twardzielkę, a potem płaczesz po kątach i do wszystkich masz tylko pretensje o cały świat.
– Nie robię z siebie ofiary – powtórzyłam. – Nie znasz mojej sytuacji, więc przestań kłapać paszczą.
– Vooi! To może dla odmiany wytłumacz mi, skoro jestem taki głupi i nie doceniam wielkości bagna, w którym się znajdujesz.
– Nie będę ci się tłumaczyć – syknęłam.
Uśmiechnął się w ten swój głupkowaty sposób. Czułam, że krew we mnie wrze. Squalo doprowadzał mnie do szewskiej pasji. Miałam ochotę wybić mu kilka zębów dla zasady.
– Ponieważ? – zapytał.
– To nie twoja sprawa.
– Moja, nie moja, nie ma to różnicy. Chcę po prostu zrozumieć, czemu jesteś taką skrzywdzoną księżniczką.
Nie wytrzymałam i go spoliczkowałam. Nie odpowiedział żadnym gestem, jedynie dotknął miejsca uderzenia.
– Nawet teraz miotasz się jak ranne zwierzę. Jak tak na ciebie patrzę, to robi mi się ciebie żal zwłaszcza, gdy odpychasz tych swoich biednych przyjaciół, którzy chcą ci przynieść ulgę. Czego ty się boisz, dziewczyno, co?
– Nie interesuj się moim życiem – warknęłam i się odwróciłam.
Ruszyłam przed siebie, żeby się go pozbyć. Nie chciałam tego słuchać, ale tak łatwo się od niego nie uwolnię. Złapał mnie za ramię i obrócił w swoją stronę.
– Vooi! Uciekasz?! Naprawdę jesteś takim tchórzem?!
– A chcesz z drugiej strony? – warknęłam.
– Chcę wiedzieć, czego się tak bardzo boisz, że tak się zachowujesz. Z pozoru normalna dziewczyna, a gdy ci się przyglądam, widzę ranne, oszalałe z bólu zwierzę, które kąsa nawet życzliwe ręce.
– Zostaw mnie w spokoju, Squalo. Lepiej, żebyś tego nie wiedział.
Próbowałam strącić jego rękę, ale nie pozwolił na to. Był uparty i zagonił mnie w kozi róg. Nie rozumiałam, dlaczego tak bardzo chce poznać odpowiedź.
– Voi, pozwól, że sam o tym zadecyduję. Chcę wiedzieć, skąd u ciebie takie zachowanie. Jesteś tu już tyle czasu, że powinni cię już oswoić.
– Puść. Powiem ci, skoro tak bardzo chcesz znać prawdę. Jest smutna i wręcz żałosna. Możesz sobie ze mnie kpić, ale najbardziej boję się samej siebie, bo nie wiem, kim naprawdę jestem.
Puścił mnie w końcu. Spodziewałam się, że zacznie się ze mnie nabijać, ale to się nie wydarzyło. Pogłaskał mnie po policzku, nie mówiąc ani słowa. Na końcu języka miałam wszystko, co mnie gnębiło, chciałam się tego pozbyć, ale powstrzymałam się. Nie przed nim. Nie powinnam mieć słabości.
– Znów ta dobra mina do złej gry – stwierdził.
– Im mniej targa mną uczuć, tym lepiej. Teraz już wiesz, dlaczego nie wygrasz zakładu.
– Tu nie o to chodzi.
– Więc o co? Nagle zainteresowała cię historia przeklętego Anioła Lucyfera? A może zacząłeś dla kogoś pracować i stąd to nagłe zainteresowanie?
– Chcę wiedzieć, tak po prostu. Bez konkretnego powodu.
– Daj sobie z tym spokój. Nie chcę, żebyś się mną przejmował. I tak zginę, więc reszta nie ma znaczenia.
Odwróciłam się i odeszłam. Tym razem na to pozwolił, uzyskał odpowiedź, której tak bardzo pożądał. Teraz może wrócić do porannego treningu i przygotować kolejne głupie gadki, którymi mnie uraczy przy śniadaniu.
Błąkałam się pomiędzy drzewami wściekła na szermierza i rozgoryczona własną sytuacją. Miałam wszystkiego dość, a musiałam się uspokoić. Pytania bez odpowiedzi mi nie pomogą. Zresztą pewnie nie ma takiej rzeczy, która by mnie uleczyła. Po prostu muszę obrywać z każdej możliwej strony.
Po spacerze udałam się prosto na stołówkę. Nie czułam się głodna, mój wygląd też nie przysporzy mi przyjaciół, ale wolałam się tam pokazać, żeby nie było, że jestem poza kontrolą. Już od drzwi stałam się przyczyną szeptów wśród poszukiwaczy i pracowników Kwatery Głównej, ale się tym nie przejęłam.
– Wszystko w porządku, Vivian? – zapytał Jerry, gdy już mnie otaksował spojrzeniem.
– Jasne. Dla mnie tylko jabłko.
– Tylko? A śniadanie?
– Chcę tylko jabłko. Czy to tak trudno zrozumieć? – zapytałam z niezadowoleniem.
– Po prostu się martwię.
– Nie musisz. Dostanę to jabłko czy mam chodzić głodna?
– Proszę. – Podał mi owoc. – Przyjdź na obiad.
Nie odpowiedziałam i wróciłam do siebie. Jabłko położyłam na stoliku nocnym, zrzuciłam buty i rozłożyłam się na łóżku. Wciąż prześladowały mnie myśli o Aniele Lucyfera. Jak mam odkryć prawdę, będąc tutaj i tylko wypełniając rozkazy? Przecież to nie rozwiązanie, ale męczarnia. Oszukują mnie i trzymają w niewiedzy. Dlaczego, do cholery? Czy naprawdę nie można mi ufać? Od generałów czy Kronikarza niczego się nie dowiem, ale Komui...
Gwałtownie zeskoczyłam z łóżka i ruszyłam do gabinetu Kierownika. Nie umiał kłamać, więc wystarczy przyprzeć go odpowiednio do muru i wtedy wszystkiego się dowiem. W połowie drogi zatrzymał mnie jeden z pracowników.
– Komui kazał cię zawołać – powiedział.
– Jasne.
Cóż za zbieg okoliczności. Minęłam mężczyznę i poszłam dalej. Weszłam jak zwykle bez pukania, zastałam Kandę na sofie, więc chodziło o misję. W to nie wątpiłam.
Komui przyjrzał mi się uważnie, jakbym była niezwykłym zjawiskiem. No cóż, nie wyglądałam najlepiej nadal nieumyta w źle zapiętej koszuli i na bosaka.
– Wszystko w porządku? – zapytał z wahaniem.
– A czemu miałoby być nie w porządku? – odparłam chłodno.
– Nieważne. Usiądź.
Wykonałam polecenie, uprzednio chwytając komplet dokumentów z biurka. Nie otworzyłam jednak teczki, głowę zaprzątały mi na razie inne sprawy.
– Pojedziecie do Birmingham. – Skrzywiłam się, słysząc tę nazwę. – O co chodzi, Vivian?
– O nic.
– Kolejne spalone mosty – stwierdził Kanda.
– Zamknij się – warknęłam na niego.
– Przestańcie. W jednej z dzielnic szaleją akumy, a oprócz tego dzieją się tam dziwne rzeczy, więc z pewnością znajdziecie innocence. Całą resztę macie w dokumentach.
Kanda wstał i poszedł do siebie, żeby się przygotować. Nie ruszyłam jego śladem, jak powinnam, ale poczekałam, aż zamkną się za nim drzwi i zapytałam:
– Co wiesz o Aniele Lucyfera?
– O czym?
– O Kluczu. Zresztą nazywaj to, jak chcesz, ale przestańcie wreszcie mnie okłamywać. Co przede mną ukrywacie?
– Vivian, powinnaś przygotować się do misji.
– Komui, przestań sobie ze mną pogrywać. Generałowie mi nie powiedzą, Kronikarz też nie, ale ty nie zdołasz długo kłamać. Oszczędź sobie tego i mi powiedz, co wy, do cholery, o mnie wiecie.
Próbowałam przewiercić go wzrokiem. Widziałam, jak próbuje ułożyć sobie przekonywujące argumenty, ale nie mogłam na to pozwolić. Dość tego wszystkiego.
– Komui, ja nie chcę wymówek. Mam ich po dziurki w nosie, rozumiesz? Chcę prawdy, choćby najgorszej i najbardziej brutalnej.
– Nie potrafię udzielić ci informacji, których ode mnie żądasz. Uspokój się, Vivian, i zajmij się teraz swoim zadaniem.
– No, oczywiście. – Byłam przekonana, że za chwilę się na niego rzucę. – Nikt nic nie wie, ale jak przychodzi co do czego, to wszyscy są dobrze poinformowani. Wszyscy prócz mnie, bo przecież nie należy mi ufać w żadnej mierze.
– Wiwianno Walker, zapominasz, kto tu jest kim. Skup się na swoim zadaniu. Inaczej będę musiał wyciągnąć konsekwencje, a nie chcę tego robić. Nie zmuszaj mnie.
– Myślałam, że chociaż ty we mnie wierzysz, ale najwyraźniej się pomyliłam.
Odwróciłam się i wyszłam z gabinetu całkiem zrezygnowana, wyzuta z emocji. Dotarłam do swojego pokoju, zamknęłam za sobą drzwi i nie wiedziałam, czy się rozpłakać, czy roześmiać z własnej głupoty. Nawet Komui już mnie skreślił. Czy naprawdę jest tak źle, że wszyscy mnie zostawili?
Teczka z dokumentami wypadła mi z dłoni. To mnie otrzeźwiło. Mam robotę do wykonania, już nawet nie chodzi o Zakon, ale akumy są moimi wrogami i muszę się ich pozbyć. Zresztą powinnam się pośpieszyć, inaczej Kanda przez całą misję będzie na mnie warczeć.
Zabrałam rzeczy do łazienki i wzięłam ekspresowy prysznic. Praca jest najlepszym lekarstwem na mój stan. Nawet jeśli nie wiem, kim jestem, wiem, czego chcę i tego powinnam się trzymać.
W odbiciu lustra zobaczyłam promienistą bliznę na swoich plecach. Przez chwilę przyglądałam jej się – kolejny dowód tego, że nie powinnam istnieć. Nie, miałam już o tym nie myśleć. Ubrałam się szybko, rozczesałam włosy i ruszyłam na dół. Co prawda od rana nic nie jadłam i nie miałam kiedy przeczytać dokumentów, ale jakoś dam sobie radę. Jak zawsze zresztą. Kanda już na mnie czekał, nie odezwał się ani słowem, więc pewnie uznał, że wiem, jak mam się zachowywać mimo mojego poprzedniego stanu.
W Birmingham byłam już wcześniej i nie skończyło się to dobrze. Teraz musiałam tu wrócić i zmierzyć się z duchami przeszłości. Czułam, że dojdzie do rozlewu krwi. Miałam jednak nadzieję, że uda mi się tego uniknąć.
Padał deszcz i było zimno. Szybko przemokliśmy, ale uparcie szliśmy dalej. Kanda prowadził, bo ja nie doczytałam dokumentów. Wolałam jednak nie narażać się na jego nienawistne spojrzenie pytaniem o nasz cel. Akumy poczułam na dobre parę minut przed atakiem, więc byliśmy przygotowani. Coś jednak było nie tak. Zrozumiałam to, gdy dostałam pięścią w brzuch – teraz już wiedziałam, dlaczego niektóre nie ściągnęły powłoki, byli ludźmi. Wmieszali się w walkę i najwyraźniej byli po stronie naszych wrogów.
– Kanda, uważaj! – krzyknęłam, ale za późno.
Chłopak został pozbawiony równowagi, a potem z dużą siłą rzucony o najbliższy budynek. Nie wiem, co było z nim dalej, bo musiałam skontrować atak. Jedną z akum zabiłam w momencie, gdy oberwałam chyba jakąś deską w nerki, a potem zostałam pozbawiona przytomności.
Ocknęłam się trochę skołowana. Ręce miałam skrępowane za plecami. Rozejrzałam się po pokoju, w którym się znajdowałam. Nie był zbyt duży – schludnie urządzona sypialnia z podstawowym umeblowaniem. Obok mnie siedział Kanda, najwyraźniej też się dopiero ocknął, bo wyglądał na zdezorientowanego. Wpakowaliśmy się w niezłe bagno – to było pewne. Na łóżku dostrzegłam naszą broń. Gdybyśmy tylko mogli ją dosięgnąć.
Drzwi się otworzyły, lekko skrzypiąc.
– Nasze gołąbki się obudziły. – Usłyszeliśmy kpiący ton.
Do pokoju weszła dziewczyna w moim wieku o długich do pasa prawie białych włosach, jasnej karnacji i lodowobłękitnych oczach w czarnej koszuli i spodniach tego samego koloru. Na jej nogach dostrzegłam buty o bardzo cienkim, wysokim obcasie. Zawsze należała do piękności wśród półświatka Birmingham.
– Layla – wypowiedziałam jej imię.
– Cieszę się, że mnie pamiętasz, Vivian. Dawno się nie widziałyśmy. Mam nadzieję, że tęskniłaś.
– Jak zawsze.
– Tego się spodziewałam – stwierdziła z jadem.
Podeszła bliżej i wbiła mi szpilkę w brzuch. Skrzywiłam się z bólu. Wpadliśmy gorzej, niż się spodziewałam. Nie wiedziałam tylko, dlaczego dziewczyna tak się zachowuje wobec mnie. Nie pamiętam, żebym nacisnęła jej na odcisk.
– Przestań. Oszalałaś?
– Oj, Vivian, Vivian. Jesteś mniej domyślna niż dawniej. Zostaliście zaatakowani na moje polecenie.
– Kłamiesz. Nie możesz rozkazywać akumom – sprzeciwiłam się.
– Mogę. – Uśmiechnęła się i wbiła kolejny raz obcas w mój brzuch.
Próbowałam się wyszarpnąć, ale bez efektów. To wszystko było zbyt nieprawdopodobne, aby było prawdziwe, a jednak się działo. Pogłaskała mnie po policzku jak młodszą siostrę, która nie wie nic o życiu.
– Vivian, Vivian. Pozwól, że ci wyjaśnię. Trzy dni przed twoim wyjazdem spotkałam pewnego mężczyznę, który pytał o ciebie. Wskazałam mu miejsce, gdzie cię znajdzie.
– Ty dziwko – warknęłam.
Teraz rozumiałam, skąd Tyki wiedział wtedy, gdzie mnie szukać. To ona mnie mu wskazała. Zdradziła. Podła suka.
– Tak, to był Tyki. Pokazał mi całkiem inny świat. Nie wiem, dlaczego go odrzuciłaś.
– Zwariowałaś? Noah chcą zniszczyć świat. Ile razy mam ci to powtarzać, żebyś zrozumiała?
– Wiesz, taka wizja nie wygląda źle.
– Ty oszalałaś. Pieprzysz się z Mikkiem i mu pomagasz. Uwolnij nas.
– Nie, Vivian. Skończyły się czasy, gdy dostawałaś wszystko, czego pragnęłaś. Tyki jest ze mnie dumny i niedługo po ciebie przyjdzie. Za to ja zajmę się twoim przyjacielem.
Uśmiechnęła się do Kandy i wróciła spojrzeniem do mnie. Przestała dźgać mój brzuch obcasem, ale za to zbliżyła się bardziej.
– Suka – warknęłam.
– Możesz się wściekać, ale nic więcej. Należysz już do Tykiego. Pogódź się z tym.
Musnęła moje usta swoimi. Chciałam odsunąć głowę, ale nie miałam dokąd. Uśmiechnęła się. Wtedy poczułam, że coś dostało się do mojego organizmu.
– Co to?
– Dostałam od Tykiego. Nie martw się. Teraz już nie musisz. – Zaśmiała się.
***
Głowa Vivian opadła bezwładnie, gdy straciła przytomność. Layla przyglądała się egzorcystce z zaciekawieniem w przeciwieństwie do Kandy, którego niepokoiła cała sytuacja. Byli skrępowani, dziewczyna nieprzytomna, na łasce psychopatki, która działa w porozumieniu z ich wrogami. Nie miał żadnego gotowego planu i to go frustrowało.
– Najwyraźniej mikstura od Tykiego ją uśpiła, inaczej robiłaby, co bym chciała – stwierdziła Layla, spoglądając na Kandę. – Nie martw się o nią. Tyki się nią zaopiekuje.
Nie odpowiedział. Odsunął jedynie głowę, gdy chciała dotknąć jego policzek. Uśmiechnęła się krzywo.
– Brzydzisz się mną – powiedziała. – Nie ma czego. Jestem taka jak dawniej Vivian. To ona mnie tego nauczyła. Cel uświęca środki. Wiesz, kiedyś byłyśmy przyjaciółkami, ale przez poszukiwanie Many zrobiła mi straszne świństwo. Do dziś trochę żałuję, że nie rozbiłam jej wtedy porządnie łba, ale z drugiej strony nie poznałabym Tykiego. Tak jest chyba lepiej, nie sądzisz? – Zrobiła krótką pauzę. – Zresztą po co ja ciebie pytam? Przecież i tak nie chcesz ze mną gadać za bardzo zmartwiony o Vivian. Zawsze potrafiła owinąć sobie każdego mężczyznę wokół palca. Jest w tym dobra, a jaka w łóżku, ale to już pewnie wiesz.
Roześmiała się i pogłaskała policzek Vivian jakby z czułością. Ten gest był oczywiście fałszywy do granic możliwości. Najchętniej skręciłaby jej kark, ale wtedy Tyki by ją odrzucił, zależało mu tylko na pochwyceniu Vivian. Layla była trochę zazdrosna, ale Mikk zarzekał się, że to chodzi o coś więcej, a blondynka nadal będzie jego bliską przyjaciółką.
Wstała i okręciła się wokół własnej osi. Jej włosy ułożyły się w poruszającą się falę.
– Siedźcie tu grzecznie, a ja pójdę po Tykiego – oznajmiła i wyszła pełna gracji.
Kanda próbował jakoś ocucić Vivian, ale szybko zdał sobie sprawę, że to na nic – dziewczyna nie obudzi się jeszcze przez jakiś czas. Mógł tylko czekać na rozwój wydarzeń.
Mniej więcej dwadzieścia minut później drzwi otworzyły się ponownie. Kanda spodziewał się Layli w towarzystwie Noah Przyjemności, ale pomylił się. Do środka weszła brunetka w szarym płaszczu. Podeszła do nich i zaczęła rozwiązywać więzy Vivian. Kanda przyglądał się nieznajomej z podejrzliwością. Ułożyła Walker tak, żeby ta nie zrobiła sobie krzywdy i uwolniła Kandę.
– Kim ty jesteś? – zapytał Japończyk.
– Vivian prócz wrogów ma tu też przyjaciół. Musimy stąd zniknąć, zanim wróci Layla – odpowiedziała.
– Czemu miałbym ci ufać?
– Możesz nie ufać. Nie chcę, żeby Layla skrzywdziła Vivian. Chodź ze mną.
Podała mu broń. Wahał się przez moment. Coś trzeba było zrobić, ale czy ta dziewczyna nie wprowadzi ich w kolejną pułapkę? Sztylet wsunął w cholewkę Vivian, Mugen przypasał i wziął dziewczynę na ręce. Teraz przynajmniej miał broń i mógł jakoś improwizować.
– Prowadź – polecił.
***
Ocknęłam się obolała i niezbyt skora do jakichkolwiek działań, ale wiedziałam, że muszę. Layla chce mi ściągnąć na głowę Tykiego, mordercę Alexa, a ja nie jestem w najlepszej formie i sobie nie poradzę, jeśli dojdzie do walki. Otworzyłam oczy i z zaskoczeniem stwierdziłam, że jestem w innym miejscu niż poprzednio. Słyszałam kłótnię gdzieś dalej, coś się zmieniło podczas mojego snu. Podniosłam się na łokciach. Miałam się odezwać, gdy na moje usta opadła czyjaś ręka. Odwróciłam spojrzenie, żeby zobaczyć Kandę przykładającego palec do ust. Kiwnęłam głową, że zrozumiałam, wtedy mnie puścił. Opadłam na poduszkę i wsłuchałam się w głosy. Rozpoznałam Laylę.
– Przestań kłamać. Wiem, że tam byłaś – zarzuciła rozmówczyni.
– A jeśli nawet, to co? Dobrze wiesz, że nie podoba mi się to, co robisz. Jak możesz krzywdzić kogoś, kto nam tyle pomógł?
– Nadal nie widzisz jej prawdziwego oblicza. Kayla, ocknij się. Ona nas niszczy, skoro nie potrafi się pogodzić z sobą. Gdzie oni są?
– Nie wiem. Tylko ich rozwiązałam, a chłopak ją zabrał. Nie wiem gdzie.
Usłyszałam trzask. Layla uderzyła siostrę. Gdybym była w pełni sił, mogłabym to przerwać, ale teraz byłam prawie, że bezsilna. Z Laylą poradziłabym sobie, z jej diabelskim wsparciem już nie.
– Kłamiesz. Jestem przekonana, że trzymasz ich na strychu.
– Więc idź i sprawdź.
– Nie będę niepokoić twojego domu. Masz ostatnią szansę, żeby ich wydać. Wrócę za godzinę. Mam nadzieję, że zmądrzejesz do tego czasu.
Wyszła. Milczeliśmy z Kandą przez całą drogę Kayli na górę. Wiedziałam, co muszę zrobić, choć dziewczynie się to nie spodoba.
Drzwi otworzyły się, wpuszczając do środka młodszą z sióstr. Była całkowitym przeciwieństwem Layli, choć tak samo piękna. Długie, czarne włosy zaplotła w kilka cienkich warkoczyków, zaś resztę puściła luźno. Jej brązowe oczy patrzyły na nas niespokojnie, a na śniadej cerze nadal kwitł rumieniec złości – to była jej normalna reakcja na dziwactwa Layli. Mimo że była młodsza, wykazywała się większą dojrzałością i to ona opiekowała się siostrą w złych chwilach, a nie odwrotnie.
Usiadła obok mnie na łóżku. Czułam jej strach. Położyłam swoją dłoń na jej w geście pocieszenia.
– Jak się czujesz? – zapytała.
– Osłabiona. Layla dodała do mieszanki jakiegoś świństwa od Kreatora.
– A brzuch?
– Goi się. Nie martw się. Musisz nam pozwolić odejść.
– Jesteś za słaba. – Mimo wszystko nie panikowała. – Zabiją cię.
– Chcą mnie żywą. Kayla, powiedz mi: wiedziałaś, że Layla mnie zdradziła?
– Dowiedziałam się po twoim wyjeździe. Ona dla niego kompletnie oszalała. Zmieniła się.
– Trochę się do tego przyczyniłam.
– Nie wiedziałaś, że tak się wścieknie – zaprzeczyła.
– Kayla, to jest w niej głębiej, niż się spodziewałam. Myślałam, że jej przeszło, kiedy rozbiła mi czaszkę, ale jej fascynacja Mikkiem wszystko zmienia.
– Vivian, nie. – Szybko domyśliła się, co chcę zrobić.
– Nie mogę pozwolić, żebyście się przeze mnie poróżniły. Musisz pozwolić nam odejść, ale wcześniej potrzebna mi jest twoja pomoc. Muszę mieć siły, żeby się z nimi zmierzyć.
– Nie ma mowy – sprzeciwiła się. – Nie przyłożę do tego ręki.
– Kayla, to jedyna szansa na równą walkę. Do niej dojdzie, czy tego chcemy czy nie.
Usiadłam i pozwoliłam się jej do siebie przytulić. Mimo swej dorosłości nadal była małą dziewczynką, która potrzebuje opieki. Poczułam wściekłość na Laylę, nie powinna zostawiać siostry dla cholernych mrzonek Klanu Noah.
– Kayla, proszę. Inaczej nie mam z nimi szans. Nie mogę tu zostać i cię narażać. Idź.
– Nie. Ostatnim razem prawie umarłaś.
– Kayla. – Naciskałam na nią. – Idź.
– Nie chcę.
– Kayla. Nie mam wyjścia. Idź.
Jeszcze przez chwilę się wahała. Czułam, jak drży i nie było to przyjemne. Nie chciałam jej smucić czy ranić, ale czasem trzeba wybrać zło konieczne. Pogłaskałam ją po włosach, żeby się uspokoiła.
– Nie chcę – szepnęła.
– Idź.
Mimo niechęci wstała i wyszła załatwić tę sprawę. Odetchnęłam z ulgą, byłam pewna, że przekonanie Kayli do mojej woli potrwa jeszcze trochę czasu.
– Co ma ci przynieść? – Usłyszałam Kandę.
Przedtem prawie zapomniałam o jego obecności, a on o nią nie zabiegał. Jak zwykle tylko obserwował rzeczywistość wokół mnie – takie ma zadanie.
– Nie musisz tego wiedzieć. Tak będzie lepiej dla ciebie – odparłam.
Nie skomentował całej sytuacji, choć pewnie zdziwił go fakt, jak bardzo różnią się siostry. Czekał na rozwój wydarzeń i ceniłam go za to. Nie chciałam wracać do całej historii przeszłości, on nie pytał.
Kayla wróciła z kubkiem wypełnionym ciemnym płynem. Skrzywiła się, gdy mi go podała, a Kanda patrzył nieufnie na zawartość.
– Jesteś pewna? – zapytała dziewczyna.
– Nie mam wyjścia. Nie bój się, nic mi nie będzie.
Wypiłam płyn. Pamiętam ten słodki smak imitujący sok dzikiej róży. Od razu zaczął działać, przywracając mi energię i wymazując wszelki ból. Jakaś część mnie przypomniała, że to, co robię, nie jest właściwe. Nie powinnam tak postępować, ale nie miałam wyjścia. Nie wiedziałam, jak długo mój organizm będzie pozbywać się trucizny, a Tyki nie będzie tyle czekać. Nie mogę pozwolić mu zdobyć przewagi. Nie jemu.
– Wszystko w porządku? – zapytała z niepokojem Kayla.
– Tak. Nic mi nie będzie. Zmniejszyłaś dawkę.
Spuściła wzrok, gdy odkryłam, że wiem o jej działaniu. Pogłaskałam ją po głowie. Czułam się dobrze, a nawet lepiej. Teraz mogłam wrócić do akcji.
– Musimy iść – powiedziałam.
– Uważajcie na siebie.
Wstałam, założyłam płaszcz, który wyczyściła z mojej krwi. Wyszliśmy z pokoju, a potem także z budynku. Wiedziałam, że Kayla będzie drżeć o moje życie, ale nie było innego wyjścia i miała tego świadomość.
Nadal padało. Ciemne chmury gęsto zasłaniały niebo i stały się upiorną scenerią dla kolejnych wydarzeń. Nie zdołaliśmy się za bardzo oddalić od domu Kayli, gdy zostaliśmy zaatakowani. Tym razem były to same akumy – nic, co mogłoby nas zaskoczyć. Zebrały się chyba z całego Birmingham i z okolic tylko po to, żeby pozbyć się dwójki egzorcystów. Wyglądało, jakby dostały rozkaz od kogoś z Klanu Noah i nie wątpiłam, że tak było naprawdę. Nawet wiedziałam, którego z nich to dotyczy.
W końcu się pojawił – czułam jego obecność. Początkowo tylko obserwował naszą walkę, Widział, jak z czasem oddalam się trochę od Kandy, który został otoczony przez akumy. O to mu chodziło. Nie było czasu na próby zniweczenia jego planów. Zresztą wszystko przysłaniały mi gniew i nienawiść do Noah. Zbyt wiele zła mi uczynił, żebym zachowywała się wobec niego obojętnie albo tak jak przy innych.
Wyczułam jego atak i go zablokowałam. Uśmiechnął się do mnie w ten specyficzny sposób. Skrzywiłam się na to i przeszłam do kontry. Czułam w sobie żądzę mordu, chciałam, by leżał u mych stóp cały we krwi i bez życia, pragnęłam zemsty, będąc nią samą.
– Zaskakujesz mnie, królewno – odezwał się. – Powinnaś być osłabiona i uległa.
– Wybacz, że cię zawiodłam – zironizowałam.
Wytrąciłam mu broń w momencie, gdy on zrobił to samo ze sztyletem. Przez ułamek sekundy patrzyliśmy na siebie jakby z zaskoczeniem. Zrezygnowałam z szukania broni, nie chciałam dać mu przewagi i rzuciłam się na niego z pięściami. Wręcz też mogliśmy walczyć, było mi nawet wygodniej, bo ten albo unikał ciosów albo obrywał. Jakoś nie mógł złapać odpowiedniego rytmu, żeby obrócić wynik na własną korzyść. To tylko dodawało mi energii i determinacji do kolejnych ataków.
– Powiesz mi, jakim sposobem mikstura Milenijnego nie podziałała?
– I na to mam swoje sposoby – warknęłam. – A ty jesteś ostatnią osobą, z którą bym się tym podzieliła.
– Królewno, czy ty jesteś na mnie zła?
– Nie udawaj niewinnego, sukinsynu. Zasługujesz tylko na śmierć – syknęłam.
Roześmiał się. Mój gniew go bawił, zresztą całą sytuację traktował jak zabawę. Cholerny Noah Przyjemności.
Naciągaliśmy się, gdy kątem oka dostrzegłam dwie znajome postacie zbliżające się w naszą stronę – Layla i Kayla. Miałam złe przeczucie, gdy zobaczyłam nóż.
– Vivian, poddaj się, bo ją zabiję. – Layla trzymała ostrze przy gardle siostry.
Była w tym postanowieniu bardzo poważna. Zupełnie straciła rozsądek przez tego sukinsyna: uśmiechała się złośliwie, w oczach miała obłęd. W przeciwieństwie do niej Kayla stała spokojnie, choć wiem, że się bała. Ufała mi jednak i nie próbowała wpłynąć na moją decyzję.
– Layla, zostaw swoją siostrę w spokoju – zażądałam.
– Zabiję ją – warknęła.
– Layla, przestań.
– Poddaj się. Ja nie żartuję.
Wiedziałam to. Na twarzy Tykiego kwitł uśmieszek zwycięstwa. Domyślał się, co postanowię, byłam zbyt przewidywalna. Pozwoliłam mu się zdominować, by chronić Kaylę. W tym momencie znalazłam się na ścianie najbliższego budynku z unieruchomionymi nadgarstkami.
– Grzeczna dziewczynka – pochwalił mnie Tyki. – Wiesz, co dobre dla twoich bliskich.
Spojrzałam na siostry w momencie, gdy Layla poderżnęła gardło Kayli. Krew zmieszała się z deszczem, ciało brunetki upadło na bruk jak niepotrzebny śmieć. Szarpnęłam się ze wściekłością, ale teraz było już praktycznie po wszystkim. To nie tak miało być, Layla nie mogła być aż tak zepsuta.
Zamknęłam oczy, aby powstrzymać łzy. Nie będę płakać przed Tykim, choć targała mną rozpacz. To czy się do mnie dobierze, zeszło na dalszy plan.
Nagle poczułam się tak, jakbym straciła przytomność. Nie byłam pewna, co się dzieje z moim ciałem, a może to ktoś szpera mi w głowie. Czyżby Tyki miał coś jeszcze w zanadrzu? A może to efekt uboczny środków, które dziś dostałam?
Otworzyłam powoli oczy. To nie było Birmingham, nie padał deszcz, a ja nie opierałam się o mur. Stałam na płonącej równinie, wszystko wokół zamarło w śmiertelnym bezruchu. Powietrze było przesycone zapachem ognia i uczuciami smutku, rozpaczy, nienawiści i wściekłości. Dostrzegłam dwie walczące postacie i z zaskoczeniem stwierdziłam, że je znam – ja i Tyki. Wyglądaliśmy jednak trochę inaczej. Miałam na sobie coś w rodzaju sukni o szerokiej spódnicy w kolorze czarnym ze złotymi wzorami. Tyki też różnił się od siebie, którego znałam. Włosy miał dłuższe, związane w kucyk, a ubrany był w przylegające, czarne spodnie i coś w rodzaju białej tuniki z luźno puszczonymi połami i z rozcięciem na torsie.
– Nia, opamiętaj się – powiedział.
Coś mnie zdziwiło w jego wyglądzie – oczy, w których dojrzałam smutek. Nie rozumiałam tej sytuacji, daleka była od codzienności. Co to jest? Czy Road miesza mi w głowie? Ale przecież poczułabym jej obecność.
– Dokonałam wyboru – warknęła dziewczyna. – Niczego nie zmienisz.
Rzucili się na siebie z bronią. Ich styl walki różnił się od naszego, doskonale się w nim czuli, poruszali się płynnie niczym w tańcu. Same ciała dużo mówiły o emocjach, które przeżywali.
– A co z rodziną? Z naszymi planami? Ze mną? Nia?
– Przestań, Joido. Nie pozwolę wam na to wszystko.
– Nia, co z tym wszystkim, co sobie obiecaliśmy?
Dziewczyna przebiła go własnym ostrzem z kamiennym wyrazem twarzy. Tylko jej oczy płonęły z zadowolenia ze spełnionej zemsty. Dla pewności dźgała go jeszcze parokrotnie, jakby była w jakimś amoku.
– To twój koniec, Joido – powiedziała.
Po jej policzkach popłynęły łzy. Czułam jej rozdarcie pomiędzy naturą a powinnością, nienawiść, wściekłość, rozpacz, zagubienie, smutek, posmak zemsty. Ich intensywność otumaniała mnie, nie byłam w stanie ich kontrolować. Opadłam na kolana i zasłoniłam uszy, jakby to miało jakoś pomóc.
Deszcz siekł dalej, choć czułam go jak przez mgłę. Tak samo dochodziły do mnie słowa Tykiego:
– Nie odpływaj jeszcze, królewno.
Spojrzałam na niego. Przyglądał mi się uważnie. Dziwne było to, że leżałam na bruku. Nie zauważyłam, kiedy mnie przewrócił. Zresztą wciąż byłam otępiała przez tamte emocje. Nie czułam własnych ruchów tak, jakbym straciła panowanie nad swoim ciałem. Nie wiem, czy to Tyki mnie puścił czy oswobodziłam rękę sama, ale odnalazłam sztylet i wbiłam go w pierś Noah. Odsunął się zaskoczony, oboje spostrzegliśmy, że cios się ześlizgnął i nie trafiłam w serce.
Usiadłam, gdy Layla rzuciła się na mnie z wrzaskiem. Czułam jej paznokcie i zęby, zachowywała się jak oszalała. Kiedy wymierzyła mi cios w podbródek, została brutalnie odepchnięta i uderzyła w przeciwległą ścianę.
– Nie pozwoliłem ci krzywdzić królewny – odezwał się Tyki.
Stał z moim sztyletem w dłoni. Z rany ciekła krew, plamiąc koszulę i mieszając się z deszczem. Wstałam gotowa do odparcia ataku.
– Pamiętasz jeszcze, że mamy moc niszczenia innocence? – zapytał.
W jego dłoni zobaczyłam kulę antymaterii. Chciał zniszczyć sztylet. Nie mogę na to pozwolić.
– Nie! – krzyknęłam i rzuciłam się na niego.
Wyrwałam mu swoją broń, unikając ciosu. Zapałała we mnie żądza zemsty za tych wszystkich, których Tyki skrzywdził. Byłam wściekła na siebie, że nie trafiłam za pierwszym razem. Kiedy jednak się na niego zamierzyłam, za mężczyzną pojawiły się drzwi Road i ona sama. Objęła od tyłu Tykiego, pomachała do mnie i zniknęli za drzwiami, zanim dosięgnął ich mój cios. Uciekli.
Wrzasnęłam ze złości. W tym momencie zostałam zbita z nóg, wpadłam w kałużę i znów upuściłam sztylet. Czułam, jak okłada mnie pięściami, zrzuciłam ją z siebie i odwróciłam się. Layla wyglądała jak demon: cała przemoczona, z obłędem w oczach, poplamiona krwią siostry. Cała płonęła żądzą mordu. Rzuciła się na mnie, biłyśmy się jak wtedy, gdy rozbiła mi czaszkę i mało nie zabiła. Czułam się tak, jakby to nadal trwało. Pazurami przejechała po mojej twarzy. Wrzasnęłam z bólu i uderzyłam nią o ścianę. Upadła, ale złapała za sztylet i nim próbowała wymierzyć mi śmierć. Nie udało się, wyrwałam jej broń i zagłębiłam w ciele dziewczyny. Nawet nie czułam działania przekleństwa, wokół mnie były jedynie tamte emocje. To one mną sterowały, kiedy dźgałam Laylę jeszcze długo po tym, jak przestała się ruszać. Nie potrafiłam tego opanować, czułam się osaczona, otępiała i sama nie wiem jak jeszcze.
Ciężar dłoni na ramieniu zwrócił moją uwagę bardziej niż słowa:
– Wszystko w porządku?
– Zostaw mnie – warknęłam.
Coś w moim głosie sprawiło, że odsunął się i nie odzywał przez parę kolejnych minut. Siedziałam na deszczu przy ciele swej ofiary z połową twarzy zasłoniętą przez włosy i zalaną krwią, z pulsującym przekleństwem i otoczona woalką emocji.
– Co z innocence? – Usłyszałam.
– Tyki je zniszczył, gdy byliśmy u Kayli – odpowiedziałam bezbarwnie.
Nie wiem, skąd wiedziałam. Może się domyślałam, może wywnioskowałam z wydarzeń, które zaszły. Po prostu wiedziałam, że to prawda. Inaczej nie powiedziałabym tego.
– Chodź. Wracamy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top