Rozdział 103.
„Stay
Close to those who feel right
They almost hold you too tight
They will keep you far from the fall"
Życie wymaga od nas wielu poświęceń i wyrzeczeń. Często nie ma czasu na rozpamiętywanie przeszłości, ale to dobrze, inaczej szybko rozpadłabym się na drobne kawałeczki. To nie jest tak, że zapomniałam o Alexie, bo to nadal boli jak diabli, po prostu staram się zaakceptować jego odejście. Gdy człowiek umiera, nie ma już powrotu.
Komui stanął na wysokości zadania i wynajdował mi robotę. Jeździłam na misje, czasem trzy w ciągu dwóch dni, gdy nie wymagały zbyt wielkiego zaangażowania. Po prostu żyłam, niszcząc wrogów, którzy bez oporu odbierali mi bliskich.
Obudziłam się, gdy pociąg zaczął zwalniać. Przetarłam ręką oczy, musiałam przysnąć. Naprzeciw mnie siedział Kanda ze wzrokiem wbitym we mnie.
– Długo spałam? – zapytałam.
– Całą podróż.
– Przespałeś choć minutę?
– Nie ja całą wczorajszą noc włóczyłem się po mieście.
– Dobra, dobra. Skończ z tymi pretensjami.
– Wstawaj. Jesteśmy na miejscu.
Szybko opuściliśmy zatłoczony peron. Przy wyjściu z dworca czekał na nas poszukiwacz z papierami. Wskazał nam także knajpkę, w której mogliśmy zjeść śniadanie. Dokumenty przeczytałam, pijąc kawę, po czym podałam je Kandzie. W sumie nie było to nic wielkiego – grupa akum pojawiła się w pobliżu miejscowego kościoła. Prócz tego żadnych śladów Noah czy innocence. Taka sobie misja do potrenowania. Równie dobrze mogli to przejąć inni, a ja zagwarantowałabym Kandzie pojedynek na naszym terenie, ale wiem, o co chodzi. Praca jest najlepszym lekarstwem na smutki.
– Możesz tu zostać, jeśli chcesz. Załatwię sprawę i szybko wrócę – powiedziałam, widząc jego skrzywioną minę.
– Uważaj bo.
– Wiem, wiem. Czasem zapominam, że jesteś moim cieniem.
– Noah, zachowaj energię na akumy i rusz tyłek.
Kanda jednak powinien wziąć ze mnie przykład i zdrzemnąć się choć chwilę w czasie podróży, bo robi się nieznośny, gdy brakuje mu snu. Nie będę mu jednak zwracać na to uwagi, bo zacznie warczeć.
Szybko dotarliśmy do kościoła, ale póki co akumy się nie pojawiały. Czułam ich obecność, ale nie wiedziałam, gdzie są. Zapewne miały na sobie ludzkie powłoki, a ja nie jestem Allenem, nie widzę ich, a tylko czuję.
Przy drzwiach kościoła czekał na nas miejscowy proboszcz. Obserwował nas uważnie, gdy zbliżaliśmy się w towarzystwie poszukiwacza.
– Jesteście bardzo młodzi jak na egzorcystów – powiedział zamiast powitania.
– Młodość nie musi przeczyć doświadczeniu – odparłam.
– Oczywiście, młoda damo. Pan prowadzi nas różnymi ścieżkami.
– Co jest z tymi akumami?
– Pojawiają się po zachodzie słońca. To wygląda tak, jakby chciały wejść do środka, ale nie mogły. Jest ich coraz więcej.
Spojrzeliśmy po sobie z Kandą. Znaliśmy ten scenariusz zbyt dokładnie, żeby dać się nabrać. Wszystko stało się klarowne.
– Czy w kościele jest jakiś przedmiot, który mógłby je zainteresować? – zapytałam. – Coś, co zwraca uwagę w dość niezwykły sposób.
– Co masz na myśli, panienko? W naszym kościele nie ma żadnych niezwykłych rzeczy.
– Na pewno? To może być ważne.
– Na pewno. Wiedziałbym o tym.
– W porządku. Dalej poradzimy sobie sami.
Ruszyłam do wnętrza budynku. Był to stary, drewniany kościół wybudowany w pseudogotyckim stylu. W środku panował półmrok, kurz unosił się w powietrzu. Rozglądałam się uważnie, ale nic nie wskazywało na jakikolwiek związek z innocence.
– Tylko Klucz może odnaleźć Serce i dać je Niszczycielowi Czasu. – Usłyszałam.
Odwróciłam się do Kandy.
– Co powiedziałeś?
– Nic nie mówiłem.
– Przecież słyszałam.
– Noah, ty się dobrze czujesz?
– Nie rób ze mnie wariatki. Wiem, co słyszałam.
Podszedł do mnie i powiedział dobitnie:
– Nic nie mówiłem.
– Tylko Niszczyciel Czasu może ujarzmić niepokorne serce Klucza. – Znowu ten głos.
– A teraz?
Pokręcił głową. Przez moment myślałam, że Kanda ma rację i to mi się tylko wydaje. Jednak na moich oczach spojrzenie Kandy zmętniało. Szturchnęłam go, ale nic z tego.
– Kanda!
– Nie budź go. – Usłyszałam.
Odwróciłam się. Na ołtarzu siedziała dziewczyna o długich, złotych włosach i błękitnych oczach. Miała może z piętnaście lat. Ubrana była w letnią sukienkę.
– Kim jesteś? – warknęłam.
– Spokojnie. Nie chcę zrobić wam krzywdy. Chciałam cię po prostu spotkać.
– To nie jest odpowiedź na moje pytanie.
– Wieszczką, która dogorywa swych dni. Jesteś do niego bardzo podobna.
– Do kogo? O czym ty mówisz? Obudź, Kandę.
– Spokojnie. – Zeskoczyła z ołtarza. – Musisz mi coś obiecać: nie pozwolisz, aby akumy mnie dorwały. Nie chcę im mówić o proroctwach.
– Dlaczego się tobą interesują? – zapytałam.
Podeszła do mnie. Była niższa, nie wyglądała na niebezpieczną, ale po zachowaniu Kandy miałam świadomość, że pozory mylą.
– Adam nie pamięta całej wojny. Jeśli jednak wróci mu pamięć, będziesz w wielkim niebezpieczeństwie, Aniele Lucyfera. Obawiam się, że nawet Niszczyciel Czasu nie będzie w stanie cię ochronić.
– Nie rozumiem. Kim jest Adam? O kim wcześniej mówiłaś?
Uśmiechnęła się lekko i położyła dłoń na moim policzku.
– Nie w każdym pokoleniu rodzi się czternaste dziecię złego i nie każde jest błogosławione i przeklęte. Ty jesteś zaledwie druga od czasu Anioła Zemsty.
– Druga? Co się stało z moim poprzednikiem?
– Zginął w płomieniach inkwizycji siedemset lat temu. Trzy dni później przybyli wysłannicy Czarnego Zakonu.
– Dlaczego ukrywasz się w tym kościele? – zapytałam.
– Innocence nie pozwala im wejść do środka.
– Gdzie ono jest?
– W koronie krzyża. Było tu od zawsze i chroniło tych ludzi przed kataklizmami i zarazami.
– Wiesz, że muszę je zabrać.
– Wiem. Ochronisz mnie przed akumami? O zmierzchu umrę. Tylko do tego czasu.
– Chcesz tu być?
– Nie. Wrócimy do mojej chaty w lesie. Tylko o tyle cię proszę, Aniele Lucyfera.
– Nie ode mnie to zależy.
– On się zgodzi.
– Bo go zaczarujesz? – warknęłam.
– Takiej władzy nad nim nie mam. Zgodzi się dla ciebie.
– Obudź go. Ja zabiorę innocence.
Nie czułam kłamstwa, więc chyba można jej zaufać. Pytanie, co na to Kanda. Zwykle jest sceptyczny w stosunku do takich sytuacji, kręci nosem, ale chyba nic się nie stanie, jeśli to wszystko prawda.
Innocence znalazłam dokładnie tam, gdzie wskazała. Nie miałam problemu, żeby je zdjąć. Gdy wróciłam na podłogę, Kanda był już przytomny, a dziewczyna szeptała mu coś do ucha.
– Skąd wiesz takie rzeczy? – warknął.
– Widziałam we śnie. To i wiele innych rzeczy. Pomożecie mi?
Kanda spojrzał na mnie.
– Nie widzę przeszkód – powiedziałam. – Akumy pójdą za nami. Będzie nam wygodniej na otwartej przestrzeni.
– Idziemy.
Wyszliśmy z kościoła. Wokół czułam obecność akum, ale nadal nie atakowały. Wieszczka poprowadziła nas w stronę swojego domu. Miałam do niej wiele pytań, najwyraźniej wiedziała o mnie dużo więcej niż ja sama.
– Musisz wszystko odkryć sama, jeśli ci nie powiedzieli – odezwała się.
– Skąd wiesz, o czym myślę?
– Nie trudno się domyśleć. Gdybyś znała całą prawdę, nie byłabyś zdziwiona moimi słowami.
– Dlaczego nie chcesz mi powiedzieć?
– Nie mnie to sądzone. Jeśli się tego dzisiaj dowiesz, zginiesz z ręki sprzymierzeńca.
Automatycznie spojrzałam na Kandę. To jego wszyscy obstawiali jako mojego kata. Blondynka roześmiała się.
– Nie powiedziałam nic o bliskiej ci osobie, a o sprzymierzeńcu, który ma krew na rękach.
– Kanda nie jest mi bliski – mruknęłam.
– Skoro tak mówisz.
– Bo tak jest. Donosi na mnie. To pewnie też widziałaś.
– „Ten, którego obrzuca błotem, stanie się jej aniołem stróżem". To fragment przepowiedni.
– Tch.
Wieszczka zaczęła mnie irytować. Że niby Kanda robi za mojego anioła stróża? Wolne żarty. Nie wierzę w przepowiednie, proroctwa, przeznaczenie i tego typu bzdury. To tylko wciskanie kitu naiwnym.
– Możesz mi nie wierzyć. Masz do tego pełne prawo, Aniele Lucyfera.
– Jeszcze mi powiedz, że zmierzę się z Czternastym.
– Niewykluczone. Nie powiedział jeszcze ostatniego słowa w tej wojnie. Wszystko jednak zależy od twoich przyszłych decyzji.
Doszliśmy do chaty. Zanim otworzyła drzwi, odepchnęłam ją gwałtownie, uchylając się przed pociskiem akumy. Kanda załatwił demona dwoma atakami.
– Bezpiecznie? – zapytała dziewczyna.
– Nie widzisz tego? – zironizowałam.
– To tak nie działa, Aniele. Widzę tylko ważne rzeczy i niekoniecznie się spełnią.
– Możemy wejść – zadecydowałam.
W środku pachniało ziołami, które były prawie wszędzie razem z księgami, papierami i przeróżnymi innymi rzeczami, których przeznaczenia mogłam się tylko domyślać.
– Noah?
– Kręcą się w pobliżu. Na coś czekają.
– Na wsparcie. Codziennie Adam wysyła więcej akum, żeby mnie pochwycić.
– Dlaczego nie wyśle kogoś z Klanu Noah? – zapytałam.
– Oni szukają Serca Innocence. Adam staje się niecierpliwy, gdy słyszy o twoich poczynaniach. Z jednej strony chce cię mieć przy sobie, a z drugiej z chęcią by cię zabił. Musisz na niego bardzo uważać. Nie stawaj mu bezpośrednio na drodze, bo zginiesz w bólach.
– Wiesz więcej, niż chcesz powiedzieć. Po co te zagadki?
Pogłaskała mnie po policzku. W jej oczach dojrzałam to samo rozbawienie, które gościło w spojrzeniu Tiedolla za każdym razem, gdy tłumaczył coś Abbie.
– Jesteś jeszcze bardzo młoda. Zbyt młoda by tak szybko umierać. Pozwól losowi biec, jak chce, a on cię nie zdradzi. Podaruj sobie jeszcze odrobinę szczęścia, zanim przyjdzie ci cierpieć w imię wyższego dobra.
Odepchnęłam ją gwałtownie i cofnęłam się. Z jakiegoś powodu poczułam płomienie wokół swojego ciała, ale to było tylko wrażenie. Patrzyłam na nią z gniewem.
– Nie pierdziel – warknęłam. – Nie obchodzi mnie wyższe dobro. Chcę tylko poznać prawdę, pomścić bliskich i żyć w spokoju.
– Wybacz, że cię przestraszyłam. Nie chciałam wzbudzać tego wspomnienia.
– Nie jestem przestraszona! – krzyknęłam. – Zostaw mnie w spokoju!
– Noah, uspokój się – odezwał się Kanda.
– Nie stawaj po jej stronie – warknęłam na niego.
– Uspokój się chyba, że chcesz wywołać awanturę – odparł dobitnie.
Wiedziałam, o co mu chodzi. Odetchnęłam głęboko i odwróciłam spojrzenie do wieszczki.
– Już nie chcę tego słuchać. Daj mi spokój.
– Oczywiście, Aniele. Wybacz za wspomnienie śmierci twego poprzednika. Nie chciałam ci go przekazać. Nie będę cię już niepokoić. Przygotuję herbatę.
Resztę dnia przesiedzieliśmy w ciszy. Na zmianę z Kandą stróżowałam przy oknie, akumy kryły się w gąszczu. Czekały na odpowiedni moment i starały się zmęczyć nas oczekiwaniem. Wieszczka zostawiła mnie w spokoju. Trochę żałowałam swojego gniewu, chciałam znać prawdę, ale bałam się jej. Dziewczyna mówiła w sposób, który mnie przerażał. Nie pragnęłam bolesnego losu, który kończył się moją śmiercią. Przecież nikt mnie nie puści na żadną misję, bo będą się obawiać, że nie wrócę.
Zamknęłam na moment oczy, żeby odgonić od siebie myśli o własnym losie. Chyba rzeczywiście jeszcze za wcześnie na odkrycie prawdy. Skupiłam się na obecności akum wokół chatki, liczyłam je i własne siły, żeby rozłożyć walkę w czasie.
Poczułam szturchnięcie. Podniosłam spojrzenie na Kandę.
– Nie śpij. Zbliża się zmierzch – odezwał się.
– Wiem, nie martw się. Jestem gotowa.
– Mój czas nadchodzi – oznajmiła wieszczka.
Przestała wyglądać tak świeżo i dziewczęco, jej twarz poszarzała, a oczy straciły blask. Nie kłamała, naprawdę umierała. Kiedy ułożyła się na łóżku, na zewnątrz zaczęło się szaleństwo. Akumy wyczuwały, że ich zdobycz umyka, lada chwila zaatakują. Chwyciłam za broń, czując, że się zbliżają.
– Czekamy? – zapytałam.
W spojrzeniu Kandy dojrzałam odpowiedź. Dość bezruchu i czekania, czas ruszyć do akcji. Zwróciłam wzrok na wieszczkę.
– Zostań tu i pozwól nam działać – powiedziałam.
– Uważajcie na krzewy – odparła.
Skinęłam głową i ruszyłam za Kandą. Akumy zaatakowały niemal od razu, nasze mundury je przyciągnęły. Zrobiło się ciemno, korony drzew tylko pogłębiały mrok, ale nam to nie przeszkadzało. Czułam, że wieszczka umarła. Zadanie zostało wykonane. Pozostało tylko pozbycie się wrogów. Akumy chyba też miały świadomość swojej porażki, jeśli można mówić o ich uczuciach, to przepełniał je gniew i próbowały chociaż zabić egzorcystów.
Nieświadomie pozwoliłam się wciągnąć w pobliskie krzewy. Zorientowałam się zbyt późno, możliwości obronne zredukowały się gwałtownie do minimalnych i wpadłam w kłopoty. Osłoniłam twarz prawą ręką, poczułam rozrywanie mięśni i zapach świeżej krwi. Wrzasnęłam z bólu, ale nie puściłam broni. Jakimś cudem udało mi się wyrwać, ostatnią akumę zabił Kanda, pojawiając się nagle. Było po sprawie.
Czułam, jak cieknie ze mnie krew. Przekleństwo wariowało, potęgując ból, ale zacisnęłam zęby. Akum już więcej nie było, mogliśmy odetchnąć, a nawet wracać.
Kanda odwrócił do siebie moją twarz. Widziałam w jego oczach odbicie siebie, byłam bledsza niż zwykle. Z pewnością dostrzegł ból w moim spojrzeniu.
– Co jest?
– Nic – odpowiedziałam.
Dotknęłam prawej ręki, nadal krwawiłam, ale na szczęście tętnica nie została uszkodzona mimo głębokiego cięcia. Czułam, że coś dzieje się z przekleństwem.
– Przestań kłamać w żywe oczy. Trzeba się tym zająć – warknął.
– Nie bądź taki troskliwy – odparłam gniewnie.
Niedelikatnie złapał mnie za ramię i wprowadził z powrotem do chaty. Pozapalał więcej świateł i zrobiło się jasno. Spojrzałam na łóżko wieszczki, ale leżała tam tylko sukienka, w którą była ubrana. Zostaliśmy sami.
– Może byś wreszcie usiadła? A może zamierzasz runąć na ziemię?
– Kanda, przestań – jęknęłam. – Nic tylko narzekasz.
– Nie przestanę. Spójrz na ślady krwi. Może należałoby się opatrzyć?
Rzeczywiście pozbywałam się krwi w zawrotnym tempie. Podwinęłam prawy rękaw, siadając przy stole. Kanda przyniósł skądś miednicę z wodą. Czyżby była przygotowana?
– Pokaż to – polecił.
– Sama to zrobię – sprzeciwiłam się.
– Noah.
– Nie, Kanda. Nie chcę, żebyś na to patrzył. Koniec i kropka.
– Sama się nie opatrzysz.
Miałam odpowiedzieć, gdy przekleństwo zaczęło rwać wyżej niż powinno. Powoli zsunęłam rękawiczkę.
– Cholera – syknęłam.
Przekleństwo rozrastało się na naszych oczach. Spojrzałam przerażona na Kandę, wobec tej siły byliśmy bezsilni, nie mogliśmy zrobić nic, żeby to powstrzymać.
Kanda wyciągnął rękę, żeby się mną zająć. Najpierw odsunęłam się gwałtownie, zaczęliśmy się kłócić. Nie chciałam, żeby się do tego mieszał. W końcu jednak udało mu się ściągnąć z przeklętej ręki rękawiczkę. Niefortunnie dotknął skóry, zabrał gwałtownie dłoń – został oparzony.
– Przecież mówiłam, że to niebezpieczne – mruknęłam.
– Bo jesteś niespokojna. Sama powtarzasz, że reaguje na twoje nastroje – odpowiedział.
– Sama się opatrzę.
– Noah, nie denerwuj mnie. Przecież widzę, co się dzieje: dłoń masz zdrętwiałą, a przekleństwo znowu się rozrosło. Jak tak dalej pójdzie, dojdzie do łokcia, zanim się obejrzymy.
– Kanda, nie mów o tym nikomu – poprosiłam. – Nie chcę, żeby mieli jeszcze jeden powód do zwracania na mnie uwagi.
– Daj tę rękę – polecił.
Poddałam się. Wiedziałam, że nie odpuści, a przekleństwo wyczerpywało mnie, sprawiając ból. Kanda bardzo uważał, żeby nie oparzyć się ponownie. Zatamował krwotok, zabezpieczył ranę i owinął porządnie bandażem. Pomógł mi też z rękawiczką – miał rację, palce miałam zdrętwiałe. Wszystko powinno przejść, ale nie tym razem. Gdy jednak sięgnęłam po przeciwbólowe, Kanda mnie powstrzymał.
– Nie przesadzasz przypadkiem? – zapytał, sugerując poprawną odpowiedź.
– To nie jest twoja sprawa, więc się nie interesuj.
– Ani mi się waż. Połóż się i prześpij.
– Nie wracamy do Kwatery Głównej? – zapytałam.
– Nie zamierzam dać się zajeździć przez twoje fanaberie. Myślisz, że nie wiem, dlaczego ostatnio jesteśmy ciągle w terenie?
Wiedziałam. Z mojej winy, a raczej z mojej przyczyny, choć pewnie to to samo. Chciałam po prostu nie myśleć o Alexie, a z drugiej strony przemęczałam siebie i Kandę przy okazji, bo musiał być ze mną. Przyczyna jest bez znaczenia.
Podłoga nie była taka zła w tę ciepłą noc. Nie mogłam jednak spać, przekleństwo nie dawało o sobie zapomnieć, a Kanda był nieprzejednany, jeśli chodzi o środki przeciwbólowe. Według niego nadużywałam ich, co wcale nie było prawdą. Mógłby przestać się czepiać, wynajduje tylko problemy, jakby mało ich miał.
Rano wszystko ustało. Czułam się dużo lepiej i bez szemrania pozwoliłam Kandzie zmienić opatrunek. Rana się goiła, nie było obaw, że coś się wydarzy. Chłopak nie odpowiedział, gdy przypomniałam mu, że ma nie mówić o przekleństwu nikomu zwłaszcza, że parę chwil później wróciliśmy do Kwatery Głównej. Rozdzieliliśmy się tuż za Arką. Nie wiem, gdzie Kanda polazł, ale ja nie pogardziłam gorącym prysznicem, czystymi ubraniami i śniadaniem.
Właśnie będąc na stołówce, dostałam wezwanie do generałów. Trochę mnie to zdziwiło, ale skończyłam jeść i poszłam na górę, zastanawiając się, o co może chodzić. Długo nie było to zagadką, gdy zobaczyłam wśród nich Kandę. Od razu zrozumiałam, czego chcą.
– No dziękuję ci bardzo – warknęłam. – Zaufać tobie. Wystarczy się odwrócić, a ty już lecisz na skargę. Zdrajca.
– Vivian... – zaczął Tiedoll.
– Nie będę o tym rozmawiać.
Wyszłam, trzaskając drzwiami. Mogłam się tego spodziewać. To nawet nie była jego sprawa, nie dotyczy go, ale oczywiście musiał się wtrącić. Złośliwy dureń, drań lubiący zabawę innymi. Nienawidzę go.
Przez kilka kolejnych godzin włóczyłam się bez celu po lesie. Musiałam się uspokoić i rozluźnić. Za dużo tego wszystkiego na raz. Czasem żałuję, że nie mam możliwości wyłączenia własnych uczuć. To byłaby chwilowa ulga, ale taki oddech pozwoliłby mi się zdystansować. Brakuje mi zdrowego podejścia do własnej sytuacji, wszystko jest rozlazłe, cząstkowe i nieuporządkowane. Tak wielu fragmentów układanki brakuje, by wszystko było klarowne. Ile jeszcze muszę znieść, żeby wreszcie dowiedzieć się, kim jestem naprawdę? Co mnie jeszcze czeka? Czy tylko sam ból? W świetle tego, co mówiła wieszczka, mogę się tylko przygotować na samo cierpienie. Czy to w ogóle jest możliwe?
Siedziałam na gałęzi jednego z drzew w pobliżu skarpy nad rzeką. Miałam nadzieję, że nikt mnie tu szybko nie znajdzie i będę miała spokój. Oparłam wygodniej głowę o pień i przymknęłam oczy. Odpoczynek mi się przyda.
Usłyszałam ciche kroki charakterystyczne dla jednego człowieka. Tylko on się tak skradał. Byłam pewna, że mnie nie zauważył, nie miałam ochoty na jego rozgrywki.
– Tiedoll cię szuka. – Usłyszałam.
Spojrzałam na niego, gdy wskakiwał na najniższą gałąź.
– Pierwszy raz widzę rybkę-drzewołaza – zakpiłam.
– Vooi! Nie przyszedłem tu, żebyś mnie obrażała!
– To stąd idź. Nie mam ochoty ci się tłumaczyć.
– Jakbym był tym zainteresowany.
– Squalo, nie udawaj Kandy, bo mnie tym drażnisz. Po co te podchody, co? Wybacz, ale nie mam ochoty na twoje miłosne zagrywki.
Nie byłam w nastroju do rozmowy. Jak nie Kanda, to teraz on? Wolne żarty. Niech mi dadzą święty spokój.
– To, że próbuję być dla ciebie miły, nie oznacza, że chodzi tylko o zakład – odparł zarzut. – To jest w interesie nas wszystkich, żebyś była po naszej stronie.
– A kto będzie po mojej? – zapytałam. – Tylko ode mnie wymagacie. Mam wam bezwarunkowo ufać, wypełniać co do joty rozkazy i o nic nie pytać. Jak mam tak żyć, co? Wytłumacz mi, bo nie wiem.
Przez chwilę się nie odzywał, więc stwierdziłam, że skończyliśmy rozmawiać. Odwróciłam głowę do poprzedniej, wygodniejszej pozycji.
– Vooi! I to jest w tobie najbardziej wkurzające – warknął.
– Niby co?
– Egoistyczne patrzenie na świat.
– Znalazł się altruista – prychnęłam.
– Ty nie widzisz, że oni się o ciebie troszczą? Martwią się, dbają, boją? Może zaczęłabyś dostrzegać coś ponad sprawą własnego pochodzenia, co? Vooi! Tak wkurzającej dziewczyny jeszcze nie spotkałem. Może po prostu chcą cię chronić.
– A może ja nie chcę być chroniona? – Odwróciłam się do niego.
– To znaczy, że jesteś masochistką, a do tego idiotką.
– A to już nie jest twoja sprawa. Przestańcie prawić mi morały. Może i jestem sierotą, ale to nie oznacza, że musicie mi ojcować i matkować. To irytujące.
– Ty też jesteś irytująca. Naprawdę myślisz, że twój sposób jest najlepszy? Dać się zabić i co dalej? Ze wszystkich egoistów w Zakonie ty jesteś najgorsza.
– Dorzuć jeszcze, że jestem hipokrytką – warknęłam. – Do czego ty zmierzasz, Squalo, co?
– Może do poznania prawdy albo chociaż do twoich motywów działania.
Westchnęłam. Nie rozumiałam, co go nagle wzięło na takie zachowania. Drażniły mnie te jego „złote rady".
– Wracajmy do budynku. Przecież cię nie zjedzą.
– Nie chcę.
– Przestań być uparta. Czy kiedykolwiek dałaś sobie pomóc?
– Nie lubię być zależna od innych. Powinieneś to rozumieć.
– Rozumiem, ale zdążyłem też dostrzec, że są rzeczy, których sami nie rozwiążemy. Czasem trzeba zdać się na innych.
– Co ty o tym wiesz? – zapytałam.
– Więcej niż bym chciał. Może kiedyś ci opowiem. Idziesz czy nie? Tiedoll zapłacze się na śmierć.
Roześmiałam się.
– Nie lekceważ mojego generała. Może wygląda niegroźnie, ale nie za nic został generałem.
– I mówi to ktoś, kto ma wszelką władzę daleko gdzieś.
– Każdemu według zasług. – Uśmiechnęłam się i zeskoczyłam na ziemię.
Squalo poszedł w moje ślady i powoli wróciliśmy do Kwatery Głównej. Rozmawialiśmy o głupotach. Ponownie mnie zaskoczył, nie sądziłam, że z nim można tak normalnie koegzystować. Zarobił u mnie kilka kolejnych punktów, ale mu nie powiem, bo jeszcze sobie pomyśli, że zaczynam mu ulegać. Nic z tych rzeczy.
Tiedolla znalazłam w świetlicy. Siedział sam i najwyraźniej na mnie czekał.
– Chciałeś mnie widzieć, generale – odezwałam się.
– Usiądź, Vivian.
Wykonałam polecenie.
– Jak rana? – zapytał.
– Goi się. To nic groźnego.
– Vivian, wiem, że musimy zasłużyć sobie na twoje pełne zaufanie, ale wszystkich nas martwi to przekleństwo. Wiemy o nim niewiele, prawie nic, a ty nie chcesz z nami rozmawiać. Masz świadomość, że może być dla ciebie śmiertelnie niebezpieczne?
– I tak nie dożyję końca tej wojny, więc co za różnica, jak umrę? – zapytałam chłodno. – Wy także nie mówicie mi o wielu rzeczach, które mnie dotyczą. A raczej Klucza.
– Vivian, staramy się ciebie chronić. Są rzeczy, które źle zrozumiane mogą wywołać mnóstwo problemów.
– To nie jest powód, generale. Mam prawo znać swoje pochodzenie i przeznaczenie.
– Jeszcze nie teraz, Vivian.
– Ciągle to słyszę! – krzyknęłam, wstając gwałtownie. – Jeszcze nie teraz, jeszcze nie dziś. Mam siedzieć cicho, znosić Leverriera i wrogów, ufać wam i o nic nie pytać, bo wy tak wolicie. Chcecie mnie tak trzymać, bo wydaje się wam, że odejdę? Że zacznę mordować? Szaleć? O co wam w końcu chodzi?
– Vivian...
– Nie chcę słyszeć, że to dla mojego dobra! Mam tego po dziurki w nosie! Rozumiesz, że ja tak nie potrafię? Nie chcę, żeby o moim życiu decydowali inni! Chcę żyć, a nie tylko być!
– Vivian, usiądź. Rozumiem twoje obawy. Nie chcesz stracić kontroli nad własnym życiem i jesteśmy tego świadomi. Nie chcemy po prostu, by nieopatrznie zrozumiane słowa ściągnęły na ciebie kolejne nieszczęście.
Podeszłam do okna i oparłam się o parapet, odwracając się do Tiedolla. Znowu wymówki, omijanie tematu i tłumaczenie się moim dobrem. Znałam to już na pamięć.
– Przyzwyczaiłam się już, że wszystko jest moją winą i ściągam na innych katastrofy. Chcę po prostu poznać prawdę, dowiedzieć się, dlaczego tak mnie tępią i za co mam pokutować. Czy to tak wiele? Czy wymagam rzeczy niemożliwych?
– Vivian, obiecuję ci, że gdy będziemy wszystkiego pewni, dowiesz się o tym.
– Nie chcę takich obietnic. Do tego momentu nadal będę jak dziecko we mgle.
– Wiem, że to trudne dla ciebie, Vivian, ale nie mamy innego wyjścia. Nie chcemy twojej śmierci.
– Zapomniałeś dodać „przedwczesnej". – Nadal pozwalałam wylewać się goryczy.
– Akurat tak nikt z nas nie myśli.
– No jasne.
– Vivian, możemy to na razie zostawić i skupić się na przekleństwu?
– Kanda powiedział wam już chyba wszystko, co powinniście wiedzieć.
– Mogę je zobaczyć?
– Nie. Wystarczy, że ten debil mnie do tego zmusił. Daj już spokój, generale. Nic na to nie poradzisz.
Oboje wiedzieliśmy, że mam rację. Gdyby coś wiedzieli, zaczęliby działać. Przekleństwo dla nas wszystkich było niebezpieczeństwem i zagadką.
– Mogę iść do siebie? – zapytałam po chwili.
– Mam do ciebie jedną prośbę. Nie miej żalu do Yuu o poinformowanie nas o całym zajściu. On tego nie zrobił złośliwie.
– No jasne. Z dobroci serca? – zapytałam z jadem.
– Z troski o ciebie. Nie powiedziałby słowa, gdyby uznał to za nieważny szczegół.
– I tak w to nie wierzę. Skoro ma mnie pilnować, niech pilnuje, ale wara mu od moich spraw. Tego w kompetencje Leverrier mu raczej nie wpisał.
Tiedoll westchnął. Nie było szansy, żeby zmienił moje nastawienie do Kandy, nie paroma słowami i wiarą w jego serce, bo Japończyk tego organu nie ma.
Gdy wreszcie pozwolił mi odejść, poszłam coś zjeść, a potem do siebie. Musiałam odpocząć. Szczerze mówiąc, miałam to już daleko gdzieś. Niech mi dadzą spokój z przekleństwem i wszystkim innym. Nikt nie musi się pchać do moich spraw.
***
Słońce schowało się za horyzontem, gdy Kronikarz dołączył do generałów w ich saloniku. Wszyscy byli zaniepokojeni rozrastającym się przekleństwem na ręce Vivian. To zaczynało być niebezpieczne dla samej dziewczyny.
– Nie powinniśmy poinformować Kierownika o tym spotkaniu? – zapytał Kronikarz.
– Im mniej wie, tym większa pewność, że nic istotnego nie wymsknie mu się przy Leverrierze. Poza tym ma inne problemy związane z Vivian – odparła Nine. – Ustaliłeś coś?
– Niestety moja wiedza nie sięga aż tak głęboko. Możliwe, że informacje przekazane przez Laviego i Kandę są zbyt ogólne.
– Musimy coś zrobić – odezwał się Tiedoll. – Trzeba to wyjaśnić, zanim stanie się coś złego.
– Jest pewne miejsce, gdzie mogę spróbować poszukać informacji o tym typie przekleństwa, ale przez to tłumaczenie dokumentów zostanie przedłużone. Mogą być problemy z Leverrierem.
– Leverrier nadal myśli, że szukamy szkatuły. Nie ma potrzeby wyprowadzać go na razie z błędu. Dla dziewczyny też to będzie lepsze rozwiązanie – stwierdził Socalo.
– Przyniosę dokumenty i wyruszę już dziś – zdecydował Kronikarz.
– Nie chcesz poczekać i wziąć ze sobą Laviego? – zapytał Tiedoll.
– Tylko by mi przeszkadzał i zadawałby niewygodne pytania.
– Nie zorientował się do tej pory?
– Wie, że coś się święci, ale nie pyta. Trzymam go od tego z dala. Gdyby zdradził coś przy Vivian, sprowadziłby nam katastrofę.
– Teraz najważniejsze jest poznanie przekleństwa Vivian.
Kronikarz kiwnął głową i poszedł po dokumenty ze szkatuły. Pozostawiając je w rękach generałów, będzie miał pewność, że nikt niepowołany ich nie przeczyta. Ta wiedza wystarczająco go przerażała, żeby wiedział, że żarty się skończyły. Błogosławieństwo i przekleństwo w jednym, kochana i nienawidzona jednocześnie – najkrótsza definicja Anioła Lucyfera.
Generałowie czekali niby spokojnie. Nine spojrzała uważniej na Tiedolla. Dojrzała zmarszczkę świadczącą o niepokoju.
– Martwisz się o nią – stwierdziła.
– Nie mogę patrzeć, jak się męczy i miota. Nie chce nam ufać i boję się, że zrobi coś głupiego.
– O to nie powinieneś się martwić. To silna dziewczyna, wiele przeszła, a jednak zawsze się podnosiła. Dodatkowo ma Kandę, on jej nie zostawi. Po to go wyznaczyliśmy do tego zadania.
– Pewnie masz rację, ale to nie ucisza moich obaw. Nie przed wszystkim możemy ją ochronić. Byłbym spokojniejszy, gdyby nie została obarczona tak wieloma rzeczami.
Kronikarz przyniósł dokumenty ze szkatuły. Ustalił szczegóły z generałami i jeszcze tej samej nocy wyruszył w poszukiwaniu odpowiedzi. Miał przeczucie, że wszystko jest ze sobą powiązane. Nie wiedział jeszcze, ile w swych twierdzeniach miał racji...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top