Rozdział 102.
„Gdy Ci zabiera kogoś czas,
rozpaczą sięgasz gwiazd
A gdzieś tam
Obcy świat...
Pusty dom..."
Wrzask wyrwał mnie z głębokiego snu. Była ósma, pora śniadania, ale dwie godziny temu wróciliśmy z ciężkiej misji i chciałam się wyspać, a ten rybi dureń musi się drzeć. Nie chciało mi się wstawać, ale inaczej nigdy się nie nauczy. Podniosłam się z łóżka, wyciągnęłam sztylet spod poduszki i zbiegłam na stołówkę. W drzwiach usłyszałam kolejny jego wrzask. Nawet mnie nie zauważył, tylko darł się dalej. Pchnęłam go na najbliższy stół, odwróciłam do siebie i przyłożyłam mu sztylet do gardła, pochylając się nad nim.
– Vooi! Co ty wyprawiasz?! – wrzasnął.
– Przestań się drzeć, głupia rybo – warknęłam. – Chcę spać, a nie słuchać twoich wrzasków.
Uśmiechnął się głupio, jak to miał w zwyczaju, co wkurzyło mnie jeszcze bardziej. Niewyspana byłam zbyt drażliwa, żeby to zignorować.
– I z czego się cieszysz? – zapytałam złowrogo.
– Warto było być głośno, skoro można cię obejrzeć prawie nagą – odpowiedział z satysfakcją.
To mi uświadomiło, że mam na sobie tylko kusą nocną koszulę. Podniosłam się gwałtownie, ciągnąc go za koszulę, po czym pchnęłam na podłogę i dołożyłam kopniakiem w tyłek.
– Obudź mnie jeszcze raz, to zobaczysz – warknęłam.
Odwróciłam się i wyszłam. Jednak nawet na korytarzu usłyszałam jego komentarz:
– Vooi! Nie rób z siebie cnotki!
Cholerny rekin. Kiedyś go zabiję. I jemu się wydaje, że wygra zakład ze mną? Niedoczekanie. Musiałabym się mocno uderzyć w głowę w czasie misji.
To mi poddało pewien pomysł. Z szatańskim uśmiechem odwróciłam się i wróciłam na stołówkę. Superbi siedział już na swoim miejscu i pochłaniał śniadanie. Poszukiwacze spojrzeli na mnie zaciekawieni. Wiedzieli, że chwilami bywam nieobliczalna. Nie mieli pojęcia, jak to rozegram.
Zatrzymałam się tuż za Squalo i oparłam podbródek na jego głowie.
– Vooi! Zmieniłaś zdanie?! – wydarł się.
– Kto wie – szepnęłam uwodzicielsko.
Uśmiechnęłam się uspokajająco do jeżącego się Allena. Kontrolowałam sytuację, Superbi nawet nie podejrzewał pułapki. Dureń, któremu się wydaje, że jest taki fajny.
– Chodź, sprawdź, czy rzeczywiście jestem cnotką. – Musnęłam płatek jego ucha.
Pozwoliłam mu wstać, mrugając zawadiacko do pozostałych egzorcystów. Niech jeszcze przez chwilę myśli, że wygrał. Tym lepsza będzie moja zemsta.
Moja dłoń wyślizgnęła się z jego uścisku i podbiegłam do drzwi, gdzie czekałam na niego z niewinną minką. Na twarzy Squalo rozgościł się uśmiech zwycięzcy, pewnie już sobie wyobrażał, co ze mną zrobi na górze. Poszukiwacze szeptali pomiędzy sobą, zastanawiając się nad dalszym scenariuszem. Egzorcyści obserwowali nas uważnie.
Gdy Squalo był już na progu, z całej siły pchnęłam drzwi. Zaskoczony nie zdążył ich złapać i oberwał w nos. Czyste trafienie. Zaczęłam się głośno śmiać i wśród jego krzyków wróciłam do siebie.
Zemsta rzeczywiście jest słodka, gdy człowiek wie, jak ją przygotować. Głupia ryba naprawdę myśli, że mogę go pokochać. Kretyn z wybujałym ego. W tym akurat przypomina trochę Kandę, choć Japończyk nie jest tak głośny i nie manifestuje tego w ten sposób. Pewnie gdyby się nad tym zastanowić, mieliby więcej wspólnych cech, niż się spodziewają. Przede wszystkim tak samo mnie irytują swoim zachowaniem i obaj udają najważniejszych na świecie z tą różnicą, że kiedy Squalo krzyczy: „patrzcie wszyscy na mnie", Kanda mruczy: „nie patrz na mnie" i udaje niedostępnego dla zwyczajnych ludzi królewicza.
Zapadłam w płytki sen, który może nie zastąpi mi pełnowymiarowego odpoczynku, ale ładował moje baterie do wystarczającego poziomu. W ten sposób przespałam pół dnia, nikt tego nie zakłócał, więc pozostali musieli powstrzymać Squalo przed wpadnięciem tu z awanturą. Może Komui wysłał go na misję i stąd ten spokój.
W stołówce ponownie pojawiłam się na obiedzie. Superbi nadal jednak był w Kwaterze Głównej, obecnie z zaklejonym nosem, ale nawet się nie odezwał. Spojrzał na mnie tylko z gniewem, najwyraźniej się obraził. Trudno, płakać z tego powodu nie będę.
– Napisałaś raport? – zapytał Kanda, zabierając się za sobę.
– Nie. Zjem, to napiszę. Jeszcze jakieś życzenia?
Nie byliśmy ostatnio w najlepszych relacjach, ale wszyscy zdążyli się do tego przyzwyczaić, więc nie zwracali uwagi na moje docinki w stronę Japończyka.
Jako, że się nie odezwał, wróciłam do jedzenia. Układałam sobie w myślach, co mam zawrzeć w raporcie. Obie kłótnie można wykluczyć, pretensje Kandy również. Jak zwykle same fakty w chłodnej oprawie warunków i nikt nie ma zastrzeżeń.
Biblioteka zachęcała do wybrania jej na resztę dnia swoją ciszą. Tylko Kronikarz pracował przy jednym ze stołów. Obserwował mnie od wejścia, ale nie odezwał się słowem. Wokół niego było jak zwykle pełno papierów i książek o skórzanych okładkach i żółtych stronicach. Nad czym pracował, nadal był wielką tajemnicą. Nie pytam, bo i tak by mi nie odpowiedział.
Stracił mną zainteresowanie, gdy zniknęłam między regałami – słyszałam skrzypienie pióra i szelest kartek. Zajęłam swój ulubiony parapet i na kolanie powoli spisywałam raport. Przez większość czasu było spokojnie, nie zwracałam uwagi na krótkie wizyty poszczególnych członków Zakonu, dopóki nie usłyszałam huku spadających książek i kłótni kronikarzy. Zostawiłam na parapecie prawie skończony raport i poszłam zobaczyć, co się dzieje. Wszystkie książki i papiery Kronikarza leżały porozrzucane po podłodze, Krory próbował je zbierać, ale właśnie wylał na siebie i papiery atrament, a Lavi macał guza na głowie i wysłuchiwał kazania dziadka.
– Zostaw to, Krory – powiedziałam. – Jeszcze bardziej się wybrudzisz. Co wy tu rozrabiacie?
– To był wypadek – jęknął Lavi.
– Vivian, zostaw. Ten debil to pozbiera.
– Żaden problem. – Uśmiechnęłam się lekko i pchnęłam Krory'ego w stronę drzwi. – Idź się umyć, bo wszystko będzie z atramentu.
Wampirowaty wykonał polecenie, więc zostaliśmy w trójkę. Zaczęłam zbierać kartki, ale niektóre były nie do odratowania.
– Vivian, zostaw to – powiedział Kronikarz. – Nie kłopocz się tym.
– To nic. Pomogę wam i wracam do raportu.
Mężczyzna wyciągnął mi papiery z dłoni.
– Naprawdę nie musisz. Lavi mi pomoże i to wystarczy.
– No, dobra. Nie będę się narzucać.
Trochę mnie to zdziwiło. Przecież chodziło tylko o pozbieranie papierów, a ten wręcz stara się wyrzucić moją osobę z biblioteki. Zależało mu, żebym nie widziała treści jego pracy. Dlaczego?
Wstałam i wróciłam na swój parapet. Zamiast pisać, przysłuchiwałam się rozmowie kronikarzy. Nic jednak nie wskazywało na to, że czegokolwiek istotnego się dowiem. Westchnęłam z rezygnacją. Zbyt dużo tajemnic i zagadek jest w Zakonie, niektóre za bardzo mnie niepokoją, a nie powinny.
Porzuciłam podsłuchiwanie i skończyłam raport. Przeczytałam jeszcze raz, podpisałam i zeskoczyłam z parapetu. Należy teraz znaleźć Kandę, zmusić go do podpisu i zanieść Kierownikowi, a potem trochę spokoju.
Kronikarz pracował znów nad swoimi papierami, Lavi natomiast coś czytał. Uśmiechnął się do mnie, zanim wyszłam.
Kandę znalazłam na sali treningowej, co nie było wielkim zaskoczeniem. Gdzie indziej mógłby być prócz miejsc, o których wiem? W tej kwestii był prosty jak drut. Aktualnie tłukł się z Allenem, co ostatnio było rzadkością. Może dlatego, że wciąż się rozmijają.
Link rzucił mi tylko krótkie spojrzenie. Nie ja byłam ważna dla jego zadania. Usiadłam obok niego, nie było sensu przerywać pojedynku.
– Czego chcesz? – warknął Kanda, nie patrząc na mnie.
– Raport – odpowiedziałam krótko.
Nie przerwał walki. Nie wymagałam tego od niego, bo do czego miałam się śpieszyć? Trochę odpoczynku nam się przyda, w każdej formie.
Obserwowałam ich ze słabym zainteresowaniem. Wciąż powtarzali te same sekwencje, szybko się znudziłam. Patrzyłam więc na nich spod przymkniętych powiek. Brutalna walka skończyła się, gdy Kanda pozbawił Allena broni. Walker dał już sobie spokój z kontratakiem wręcz. Niedbałym ruchem wyciągnęłam w stronę Japończyka raport i długopis. Nawet nie przeczytał, co napisałam, tylko od razu podpisał. Zresztą biurokracja w Zakonie była tylko po to, żebyśmy mieli co robić poza misjami. Czy ktoś to w ogóle czyta? Jakoś mi się nie wydaje.
– Dzięki – rzuciłam i ruszyłam dalej.
Zanim zapukałam do gabinetu Komuiego, usłyszałam jego wzburzony ton głosu. Zatrzymałam się, rozejrzałam, czy nikogo wokół nie ma i zaczęłam nasłuchiwać.
– Nie, to nie może się zdarzyć. Nie pozwolę im na to.
Najwyraźniej Kierownik rozmawiał z kimś przez telefon, bo nie usłyszałam drugiego rozmówcy.
– Dosyć tego. Nie mamy na razie żadnych podstaw do... – Ktoś mu przerwał. – Akurat słowa Madarao nie są wiarygodne, bo wszyscy wiedzą, że nienawidzą się z Vivian.
Więc chodzi o tamtą sytuację z pieprzoną półakumą.
– Porozmawiam z nią. Dobrze, z pozostałymi też. – Przerwa. – Squalo nie ma powodu ukrywać treści tej rozmowy, Kanda zresztą też. Dobrze. Tak, nie trzeba.
Chyba skończył rozmowę, więc zapukałam, udając, że nie słyszałam jego słów. Gdy weszłam, było widać, że coś jest nie tak. Najwyraźniej Madarao nagadał bzdur Leverrierowi i teraz zrobił się z tego problem.
– Przyniosłam raport. – Położyłam papiery na biurku.
– To dobrze, bo chcę was jutro wysłać na misję.
– Jutro?
– Tak, nie mam jeszcze całej dokumentacji, a chcę, żeby sytuacja była klarowna.
– W porządku.
Przyglądałam mu się uważnie. Komuiemu zawsze brakowało umiejętności aktorskich, wszystko było po nim widać jak na dłoni i chociaż udawał, że jest dobrze, widzieliśmy zmiany jego nastroju. Tak było i teraz, nie mógł tego ukryć.
– Komui, wszystko w porządku? – zapytałam.
– Tak. Nie martw się. – Uśmiechnął się lekko.
– Nie martwię się. Tak pytam. – Wzruszyłam ramionami. – Wyglądasz na niezadowolonego.
– Wszystko w porządku – zapewnił, choć mnie nie przekonał.
– Nie umiesz kłamać, Komui – odparłam.
Odwróciłam się do drzwi, żeby dać mu spokój. Przecież nie przyznam się do podsłuchiwania, mogłabym mieć kłopoty. Z drugiej jednak strony zdołałabym dowiedzieć się, co Madarao kombinuje za naszymi plecami.
– Vivian, poczekaj chwilę. – Odwróciłam się. – Usiądź.
Wykonałam polecenie. Najwyraźniej moje wątpliwości miały się same rozwiać.
– Chcę cię zapytać o mężczyznę, który wam pomógł w czasie misji z tą sektą. W raporcie był ledwo wspomniany.
– Nie odegrał zbyt wielkiej roli w czasie naszej misji – odpowiedziałam.
– Podobno znał twoje imię. Spotkałaś go wcześniej?
– Nie.
– O czym z wami rozmawiał?
– Pomógł nam z czarownicą, odprowadził do miasta, a potem Madarao na niego naskoczył.
– Wmieszałaś się w to.
– Ten człowiek nam pomógł, gdyby nie on, nie odzyskalibyśmy Kandy, a Madarao mało go nie zaatakował. Na moim miejscu nie zareagowałbyś? – zapytałam.
– Vivian, to nie jest takie proste. Madarao ma inny system wartości, a twoja postawa wydawała się podejrzana.
– Chodziło tylko o wdzięczność. Nic więcej się za tym nie kryje. Nawet nie wiem, kim był ten człowiek.
– Możesz iść.
– Komui, Leverrier pewnie dostał opowiastkę okraszoną dodatkowymi szczegółami, więc się nie przejmuj. Poradzę sobie.
– Mam nadzieję, Vivian, mam nadzieję.
Zostawiłam go samego. Wyimagowana pętla na mojej szyi znów się zaciskała, czułam to dokładnie. Nawet nie miałam szans się bronić. Nikt mi nie wierzył, że nie kombinuję. Co robić? Przecież się nie poddam. Jedyna moja nadzieja w wsparciu Komuiego i generałów. Bez nich byłabym w jeszcze gorszej sytuacji. Robi się niebezpiecznie.
Resztę dnia spędziłam spokojnie i bez szaleństw, jeśli nie liczyć rozgrywki ze Squalo przy kolacji. Jak zwykle zrobiłam z niego głupka na finał i doszło do walki przerwanej dopiero przez Kandę zirytowanego naszym zachowaniem. Z jego strony było to zaproszenie do pojedynku, ale dałam sobie spokój.
Zaraz po śniadaniu dostaliśmy wezwanie do Komuiego. Prócz mnie i Kandy w gabinecie pojawił się także Alex. Było to zaskoczenie, chłopiec zazwyczaj podróżował z generał Nine i Timothym. W końcu musiał się jeszcze sporo nauczyć o sobie, innocence i naszej pracy. Kanda nie był z tego szczególnie zadowolony, pewnie myślał, że Alex będzie dla nas tylko ciężarem.
– Waszym celem jest mała wioska na północ od Lizbony. Prawdopodobnie jedna z akum ma zdolność zmieniania aury miejsc, dlatego wysyłam z wami Alexa.
– Nie przemawia do mnie to tłumaczenie – odparłam. – Tam, gdzie akumy, atmosfera zawsze jest zła.
– Nie tym razem, Vivian. Ludzie tam wariują. Nie chcę, żeby z wami to się stało.
– Innocence Alexa na mnie nie działa.
– Ale na Kandę tak. To wystarczy. Zakładam, że zdolności akumy są podobne do zdolności Alexa i jesteś na nie tak samo odporna.
– To ma sens – przyznałam.
– Poszukiwacze czekają na was w Lizbonie. Tak jest bezpieczniej. Przejrzyjcie papiery, przygotujcie się i do roboty.
Tak też zrobiliśmy. Dokumenty wprowadziły nas w szczegóły makabrycznej sytuacji, które tam się odbywały. Musieliśmy być na to przygotowani, wszystko inne też. Kto wie co może nas spotkać w czasie tej misji?
Poszukiwacze poinformowali nas o nowych szczegółach, tych w sumie nie było dużo i nie brzmiały też inaczej niż te z dokumentów. Podróż do wioski zajęła nam niewiele czasu, im bliżej celu podróży, tym koń był bardziej niespokojny i szarpał wozem. Też to czułam jak i akumy oraz delikatny zarys obecności, która w pewnym sensie mnie przerażała.
Gdy zauważyłam pierwsze domy, odezwałam się:
– Zatrzymaj tutaj. Dalej pójdziemy pieszo, a wy dwaj wynoście się stąd.
– Tak jest.
Zeskoczyliśmy z wozu, który czym prędzej zawrócił. Spojrzałam z niepokojem na towarzyszy.
– Musimy być bardzo ostrożni. Tu byli Noah – powiedziałam cicho.
– Weź się w garść. Mamy robotę – mruknął Kanda.
– Wiem. Alex, trzymaj się blisko któregoś z nas.
– Dobrze.
Jeszcze zanim weszliśmy do wioski, zostaliśmy zaatakowani – chmara akum niskiego poziomu z kilkoma silniejszymi jako przywódcami. Przez moment obserwowałam Alexa – wytworzył wokół siebie migoczącą kulę pola siłowego i przytrzymywał w niej demony, słabsze same umierały pod jego wpływem, mocniejsze zostały unieruchomione i z łatwością mogliśmy je wykończyć. Chłopak był niezły i radził sobie, dlatego mogłam bez wątpliwości ruszyć do walki.
Okazało się, że nie było tak łatwo, jak się wydawało i zostaliśmy rozdzieleni. Zostałam wprowadzona do wioski i dopiero tam udało mi się opanować sytuację. Ogarnęła mnie cisza, osiedle było puste. Zaczęłam przeszukiwać budynki, tam tylko trupy. Ktoś tu urządził prawdziwą masakrę. Miałam złe przeczucia.
Wychodząc z jednego z budynków, wyczułam wyraźnie obecność Noah. Początkowo mnie to sparaliżowało, ale szybko się opanowałam. Nie mogę pozwolić im się zastraszyć, nie złamią mnie tak łatwo.
– Łącz z Kandą – rzuciłam w stronę golema.
– „Co jest? Mam co robić". – Usłyszałam Japończyka.
– W pobliżu kręcą się Noah. Alex jest z tobą?
– „Nie. Akumy nas rozdzieliły."
– Dobra, zajmij się demonami. Ja znajdę chłopca. Alex, zgłoś się. – Golem przerzucił się na inne pasmo.
***
Alex zawędrował w jeszcze inną część lasu. Wokół nie było już akum i chłopak starał się zorientować, gdzie dokładnie jest. Musiał przecież odnaleźć chociaż jedno z egzorcystów, Vivian kazała mu trzymać się ich.
– Zgubiłeś się, chłopczyku? – Usłyszał.
Odwrócił się gwałtownie do właściciela głosu. Był to wysoki mężczyzna o szarej cerze, czarnych włosach i złotych oczach ubrany niczym arystokrata. W dłoni trzymał papierosa. Alex dojrzał na jego czole rząd krzyżyków. Przełknął nerwowo ślinę, ale starał się nie pokazywać po sobie strachu.
– Ty jesteś jednym z nich – powiedział cicho.
– Tyki Mikk. Królewna pewnie ci o mnie opowiadała, sądząc po twojej minie.
Ruszył w kierunku chłopca, który otoczył się czarną wręcz kulą. Skupił się ze wszystkich sił. Wiedział, że nie jest w stanie walczyć z członkiem Klanu Noah, ale nie mógł się poddać. Tyki uśmiechnął się lekko.
– A więc ty jesteś tym chłopcem, który kontroluje emocje innych. Innocence w sercu, a może Serce Innocence? To by ułatwiło sprawę.
Noah zbliżał się do Alexa, który wszystko postawił na wytrzymałość bariery. Mimo koloru zgromadzonych wokół emocji widział poczynania wroga. Tyki zatrzymał się tuż przed kulą. Wyciągnął rękę. Chłopiec był pewny, że się nie przebije. Dłoń Mikka jednak przeszła bez problemu, mężczyzna uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Jak to możliwe? – zapytał cicho Alex.
Instynkt podpowiadał mu, żeby uciekał, ale nie chciał. „Egzorcysta nie ucieka z pola walki nawet, jeśli wróg jest potężniejszy" – ile razy to słyszał? Wszystkie opowieści tylko to potwierdzały i on miałby okazać się tchórzem? Nie może, musi coś wymyśleć.
– Nie doceniasz mnie, mały. Noah są dużo potężniejsi od akum, które z łatwością wystawiasz egzorcystom. Królewna ci nie mówiła?
Tyki wszedł w pole wokół Alexa. Odrzucił papierosa niedbałym ruchem. Jego dłoń wystrzeliła do przodu i zacisnęła się na sercu.
***
Miałam złe przeczucia. Biegłam przed siebie najszybciej, jak tylko mogłam. Dojrzałam Alexa, leżał w kałuży własnej krwi. Zatrzymałam się nad jego ciałem. Opadłam na kolana, brudząc się czerwoną posoką. Na twarzy chłopca gościły przerażenie i ból.
– Nie, Alex – jęknęłam.
Dotknęłam go i już wiedziałam, że przybyłam zbyt późno. Chłopiec nie żył. Wyrwano mu serce. Poczułam słone krople na policzkach, ale były to raczej łzy wściekłości niż rozpaczy. Zacisnęłam pięści, gdy wyczułam obecność jednego z Noah. Mimo, iż chciałam wstać, nie mogłam, kontrolował mnie.
– Nie płacz już, królewno. – Usłyszałam Sheryla.
– To ty kontrolowałeś tych ludzi? – zapytałam, choć domyślałam się prawdy.
– Naprawdę myśleliście, że akumy mają tak zaawansowane zdolności? To tylko nasi słudzy.
– Nieważne, co powiesz, dla mnie i tak będziecie nic niewartościowymi śmieciami – warknęłam.
– Na twoim miejscu nie mówiłbym tego. Pamiętaj, że jesteś pod moją kontrolą.
– Więc dlaczego mnie nie zabijesz?
– To byłoby zbyt proste. Poza tym Milenijnemu przydasz się bardziej żywa.
– Nigdy – warknęłam.
Wstałam pod jego wpływem i odwróciłam się. Sheryl siedział na gałęzi drzewa, obserwował mnie z leniwym uśmiechem. Do mnie zaś zbliżył się Tyki.
– Nigdy nie mów nigdy, królewno. – Uśmiechnął się. – Pod kontrolą mojego brata możesz zrobić wszystko, nawet to, czego nie chcesz.
– Chcesz to robić tutaj? – zapytał z niesmakiem Sheryl. – Odpuść, Tyki. Będziesz miał ją później dla siebie.
– Nie musisz na to patrzeć – odparł Mikk.
– Możesz zawładnąć moim ciałem, ale nie uczuciami i umysłem – warknęłam.
– Co do uczuć, to chłopiec chyba nie był Sercem, co, królewno? Twoje innocence pękło?
– Pudło, Tyki. Zabiłeś o jedną osobę za dużo. Zapłacisz za to. Przysięgam.
– Królewno, nie zapominaj w czyjej mocy jesteś. – Obrysował palcem kontur moich ust.
Starałam się wyrwać spod kontroli, ale byłam na straconej pozycji. Mogłam tylko ciskać gromami z oczu w ich stronę. Czekałam na kolejny ruch zdana na fanaberię obu Noah.
Pojawił się Kanda. Pewnie był lekko zaskoczony tym, że tak spokojnie stoję naprzeciw Tykiego, ale naprawdę chciałam się ruszyć. Problem w tym, że nie mogłam. Noah także go dostrzegli.
– Na twoim miejscu pomyślałbym jeszcze raz, czy mądrze jest atakować – zwrócił się do niego Mikk. – Sheryl, możesz poprosić królewnę, żeby mnie objęła?
– Nie odpuścisz sobie, co? – zapytał Kamelot, ale spełnił jego prośbę.
Skrzywiłam się, gdy dotknęłam mordercę Alexa. Gdybym odzyskała choć na sekundę kontrolę nad swoim ciałem, przebiłabym mu serce raz na zawsze.
– Jesteś obrzydliwy – warknęłam.
– No twoim miejscu nie obrażałbym mnie, królewno. W każdej chwili mogę wyrwać ci serce. Wystarczy jedna zła decyzja.
– Kanda, rób, co musisz. – Nie byłam w stanie powiedzieć niczego więcej.
– Nie, królewno. Nie będzie łzawego przemówienia o tym, że lepiej, żeby cię zabił. Jesteś dla nas zbyt cenna – oznajmił Sheryl.
Cholera, tak łatwo dałam się schwytać. Sama się nie wyrwę, potrzebuję momentu dekoncentracji Kamelota. Tylko jak przekazać to Kandzie? Przecież nie czyta mi w myślach, a akurat teraz mógłby.
Może sam się domyślił, a może rzeczywiście jakoś zrozumiał moje zamiary, bo zaatakował Sheryla. Nie po to by go pokonać jednym ciosem, ale żeby Noah mnie puścił. Poczułam, że odzyskałam kontrolę nad własnym ciałem. Aktywowałam innocence i cięłam na oślep Tykiego. Teraz mogłam się przeciwstawić ich zdolnościom, odskoczyłam, gdy poczułam jakby falę energii od Sheryla. Drugi raz na to nie pozwolę.
Dorwał za to Kandę. Zmięłam w ustach przekleństwo, sytuacja znów była dla nich korzystna.
– Noah, zmykaj stąd.
Nie chciałam go zostawiać, ale musiałam przygotować sobie jakiś plan działania. Poddanie się tu i teraz nie wchodzi w grę. Ruszyłam między drzewa, tu nie mam szans. Wiedziałam, że idą za mną bez pośpiechu. Mieli przewagę i czuli się pewnie.
– Królewno, po co ta zabawa? Przecież wiesz, że czujemy twoją obecność tak jak ty czujesz naszą. Ucieczka nie ma sensu.
Musiałam szybko coś wymyślić. Mogli zabić Kandę od razu, ale był dobrą kartą przetargową wobec mnie. Chcieli jak najwięcej ugrać, mając jednocześnie wszystkie asy w ręku.
Zatrzymałam się, odwróciłam w stronę pościgu i powoli cofałam. Gdyby nie to, że jest ich dwóch, dałabym sobie jakoś radę. Czy mogę tak ryzykować? W końcu właśnie straciliśmy jednego egzorcystę. Czy mogę poświęcić następnego w imię próby powstrzymania wroga?
Poczułam czyjąś obecność za sobą. Miałam się odwrócić i zaatakować, ale zostałam powstrzymana. Dłoń obcego zasłoniła mi usta.
– Vivian, spokojnie. To tylko my. – Usłyszałam znajomy głos.
Zostałam puszczona. Odwróciłam się, by zobaczyć dwóch egzorcystów.
– Lavi, Krory, co wy tu robicie? – zapytałam zaskoczona.
– Poszukiwacze zawiadomili Komuiego o obecności Noah, a on postanowił przysłać wam wsparcie. Gdzie Yuu i Alex?
– Sheryl i Tyki mają Kandę, a Alex nie żyje – odpowiedziałam cicho.
Bolało, choć nie chciałam tego teraz czuć. Ważniejsze było pokonanie wrogów, a nie rozpacz. Lavi objął mnie lekko w geście pocieszenia. Odepchnęłam go.
– Nie. Nie czas na sentymenty – powiedziałam, czując kroplę spływającą mi po policzku.
– Vivian...
– Nie, Lavi. Nic mi nie będzie. Musimy zająć się Noah. Nie wiedzą o waszej obecności, więc możemy wziąć ich z zaskoczenia. Trzeba zdekoncentrować Sheryla, żeby puścił Kandę.
– Dobra. Krory, zajmiesz się Tykim, ja biorę na siebie Sheryla. Vivian, tobie pozostawiamy resztę.
Kiwnęłam głową. Obaj egzorcyści ukryli się, pozostawiając mnie samą. Musiałam dobrze odegrać tę rolę, wiele od tego zależy. Teraz jednak to ja miałam asy w rękawie. Czekałam oparta o drzewo, układając przebieg rozmowy. Wszystko musi być idealne, przegrana nie wchodzi w grę.
Nie kazali na siebie długo czekać. Tyki trzymał w ręce Mugen. Zdziwiło mnie, że go nie zniszczyli. Najwyraźniej nie śpieszyło im się, byli pewni wygranej i zlekceważyli zagrożenie – ich problem.
– Czyżbyś zmądrzała, królewno? A może się zmęczyłaś? – zapytał z szyderstwem Tyki.
– Puśćcie go.
– Potrzebuję dobrego argumentu, żeby to zrobić – odparł Sheryl.
– Pójdę z wami, jeśli zwrócicie Kandzie wolność i broń.
– Kłamiesz, królewno.
– Nie, Tyki. Nie mam powodu, by kłamać.
– Kłamiesz. Ty zawsze kłamiesz, królewno. Masz to w genach, bo jesteś jedną z nas.
– Nie jestem i nie kłamię. Zresztą macie przewagę. Gdybym miała z wami walczyć, musiałabym go poświęcić, a nie chcę tego robić.
To był ten moment. Noah zostali zaatakowani od tyłu przez dwóch naszych towarzyszy. Sama też ruszyłam do boju. Złapałam Mugen i odepchnęłam Kandę przed ognistym wężem Laviego. Niefortunnie wylądowałam na nim.
– I kto dał się schwytać jak amator? – zapytał, wkładając mu w dłoń broń.
Podniosłam się i rzuciłam w stronę Tykiego. To Mikk był odpowiedzialny za śmierć Alexa, jego ręce splamione są krwią egzorcystów i to jego głowy teraz pragnę. Krory odsunął się instynktownie, robiąc mi miejsce. Tyki jednak nie był zbyt skory do walki z nami i się wycofał. Sheryl także się cofnął. Zniknęli we wnętrzu Nowej Arki.
– Tchórze – warknęłam i opadłam na kolana.
Miałam ochotę krzyczeć. Nie. Wrzeszczeć, ale nie mogłam wydobyć z siebie głosu. W jednej chwili czułam rozpacz, w drugiej całkowitą pustkę. Byłam przegrana, a musiałam wrócić do domu, który zdawał się teraz obcy i nieprzyjazny. Przede wszystkim nie było tam Alexa.
– Vivian, w porządku? – Lavi położył mi dłoń na ramieniu.
– Jak ma być w porządku, kiedy ginie dziecko? – zapytałam. – Jak mogę czuć się dobrze, kiedy kolejna ważna dla mnie osoba umarła?
Nie umiał mi na to odpowiedzieć. Strząsnęłam jego dłoń, wstałam i ruszyłam biegiem przed siebie. Biegłam do niego. Leżał w tym samym miejscu, gdzie go zostawiłam. Jego granatowe oczy przestały błyszczeć, została tylko pustka. Zamknęłam je. Tego właśnie się bałam, spotkania z pieprzonymi Noah. Tak jak ja nie reagowali na jego zdolności, wobec nich był tylko małym bezbronnym chłopcem. Miałam go chronić, pokładał we mnie nadzieję, a ja zawiodłam. Czy jestem zwiastunem śmierci dla tych, których pokocham?
Nie pamiętam wiele z kolejnych wydarzeń. Chyba byłam w zbyt wielkim szoku, żeby racjonalnie podejść do rzeczywistości. Pamiętam jednak, jak krucho wyglądało ciało Alexa na rękach Krory'ego, powrót do Kwatery Głównej i słowa Komuiego, że to nie jest moja wina. U siebie byłam tylko po to, żeby się umyć i przebrać, a potem wyszłam.
W Kwaterze Głównej pojawiłam się dopiero, gdy słońce dotknęło horyzontu. Atmosfera w Zakonie pogorszyła się, na wszystkich odbiła się śmierć Alexa. Gdy umiera egzorcysta, świat traci kolejnego ze swych obrońców. Gdy umiera dziecko, wszystko powinno się zawalić, bo śmierć nie powinna dotykać tak młodych osób. Nie w ten sposób.
Skierowałam się prosto do kaplicy. Granatowa trumna jeszcze tam stała. Obok niej dostrzegłam generał Nine. Początkowo nie zostałam zauważona, więc słyszałam Kandę zdającego raport Komuiemu:
– Nigdzie jej nie ma. Szukałem wszędzie, więc musiała znaleźć sobie nową kryjówkę.
– Tu jestem – odezwałam się.
Spojrzeli na mnie. Komui wyglądał na przygnębionego, nie wątpiłam, że tak jest.
– Gdzieś się podziewała? – warknął Kanda.
– Musiałam coś załatwić. Nie martw się, nie zrobiłabym mu tego. Aż tak zepsuta nie jestem.
Minęłam ich, zatrzymałam się dopiero przy trumnie. Ułożyłam na jej wierzchu czarną różę kupioną w kwiaciarni.
– Jestem beznadziejnym aniołem stróżem – powiedziałam cicho.
– Nikt cię o to nie wini, Vivian.
– Wiem, pani generał. Mimo to zawiodłam go. Czy kiedyś mi wybaczysz, Alex? – Przejechałam dłonią po wieku. – Przysięgam, że cię pomszczę. Zniszczę Klan Noah, choćby to miała być ostatnia rzecz, którą zrobię w życiu.
Nie wiem, jakim cudem powstrzymałam się od płaczu. Może nie chciałam tego robić przy innych, może chciałam wyglądać na twardszą, niż byłam w rzeczywistości. Niektórym przez to mogło się wydawać, że ta śmierć w ogóle mnie nie obeszła, ale tak nie było. Nie wiedziałam, jak mam zacząć jutro funkcjonować ze świadomością, że Alex odszedł. Nie ma go już jak wielu innych ważnych dla mnie ludzi. Widok jego drobnego ciała w kałuży krwi był wstrząsem, który się na mnie odbił, mimo że inni sądzą inaczej.
Noc przywitałam na dachu Kwatery Głównej. Nadal nie uroniłam ani jednej łzy. Po prostu nie chciałam jeszcze iść spać i przeżywać tego dnia ponownie we śnie. Długo nie musiałam czekać, aż zostanę przyłapana przez Kandę.
– Nie płaczę – powiedziałam.
Usiadł obok mnie i przyglądał mi się.
– Wydawało się, że bardziej przeżyjesz jego śmierć.
– Tak dobrze jest tylko na zewnątrz. W środku czuję się, jakby ktoś mnie poszatkował i nie pozwolił się goić ranom. Ciągle zastanawiam się, dlaczego właśnie na niego trafiło. Przecież to tylko dziecko.
– Noah...
– Wiem, każdego z nas to czeka, a ja nie zmienię świata. Jestem żałosna, masz rację.
Przyciągnęłam do siebie kolana i objęłam je ramionami. Było mi cholernie źle. Kanda nie musiał mi przypominać moich wad.
– Nie to chciałem powiedzieć – odparł. – Wiesz, że ten dzieciak cię kochał. Na pewno nie chciałby, żebyś się o to obwiniała.
– Kto cię tego nauczył, co? – zapytałam lekko rozbawiona. – Czyżby było ze mną aż tak źle, że mnie pocieszasz? Nie martw się, nie ruszę na poszukiwanie Noah. To jeszcze nie ten czas, żeby działać samotnie. Nine często powtarzała, że jestem pierwszą miłością Alexa. Szkoda, że też ostatnią. Czasem wydaje mi się, że ściągam na ludzi tylko zło i śmierć. Wciąż tylko patrzę na śmierć bliskich. Oni umierają, ja nadal trwam.
Spojrzałam w pochmurne niebo. Trochę odzwierciedlało mój nastrój, choć bardziej pasowałaby tu burza z piorunami. Ponownie oparłam brodę na kolanach.
– Już teraz wiem – odezwałam się ponownie – co czuł Allen, gdy wskrzeszał Manę. Gdy usłyszałam tę historię, długo nie mogłam mu wybaczyć. Nie uznawałam tego, że był mały, przerażony, osamotniony, że nie wiedział, że robi źle. Byłam wściekła, że zamienił mojego ukochanego ojca chrzestnego w akumę. Wściekałam się tylko dlatego, że nie mogłam zrozumieć jego uczuć, choć wiele razy sama chciałam wzywać zmarłych, żeby chociaż się pożegnać. Teraz już wszystko wiem. To tak bardzo boli, ale wiem, że nie mogę zrobić Alexowi takiego świństwa, choć nie wiem, jakbym się zachowała, gdyby pojawił się Kreator i złożył mi taką ofertę. Spalili go już?
– Zaraz po twoim wyjściu – odpowiedział.
– To dobrze. Nie będzie mnie kusić, a ciebie można zwolnić z pilnowania mnie przed zrobieniem głupstwa.
– Nie przyszedłem tu cię pilnować.
Uśmiechnęłam się lekko. Mimo nowego muru chłodu i obojętności poczułam się lepiej, gdy mnie wysłuchał.
– Zastanawia mnie tylko, dlaczego innocence Alexa nie stawiło oporu Noah – odezwałam się po chwili ciszy.
– Pewnie nigdy się nie dowiemy. Innocence wciąż jest tajemnicą.
– Masz rację. Choć czasem mam wrażenie, że innocence sobie z nas kpi. Szkoda tylko, że płacą za to nie ci, co powinni.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top