Rozdział 38.

„When there are people crying in the streets,

When they're starving for a meal to eat.

When they simply need a place to make their beds,

Right here underneath my wing,

You can rest your head."


Minęło kilka dni. Nie miałam czasu na myślenie o niebieskich migdałach. Poznawałam tajniki japońskich sztuk walki stosowanych przez ninja. Bez problemu rozpoznawałam broń, znałam jej zastosowanie, uczyłam się posługiwania nią. Żaden z mieczy tak dobrze mi nie pasował jak katana. Jej zakrzywiona kissaki – sztych miecza – stała się w mojej dłoni niebezpieczną bronią. Kodeks opanowałam w dwa wieczory. Bardzo szybko zmieniłam barwy z białych na błękitne. Jako gość Katsumoto byłam traktowana z szacunkiem. Czarni nie szczędzili mi rad i pochwał. Te drugie dawały mi poczucie pewności siebie i własnej wielkości.

Tiedolla widywałam rzadko, jeśli nie wcale. Większość czasu spędzał z właścicielem tego miejsca. Tak myślę. Nie przeszkadzało mi to. Nawet chyba odwrotnie. Im rzadziej widziałam mundur mistrza, tym mniej myślałam o powrocie do Kwatery Głównej. Czekali na mnie. Tak sobie przynajmniej wmawiałam. Dzięki temu czułam się lepiej. Zaprzyjaźniłam się z Christianem. Uczył mnie kolejnych cięć i blokad. Wieczory spędzaliśmy na wielogodzinnych rozmowach. Więcej jednak to on opowiadał niż ja. Zdarzało się jednak, że pytał o moje podróże po świecie, o walkę. Mało o mnie wiedział. Cieszyło mnie to, ponieważ traktował mnie jak normalnego człowieka.

W Szkole Ninja najważniejszą porą dnia była kolacja. Uchodziła nawet za świętość. Nie było usprawiedliwień nieobecności. Każdy musiał tam być. Wieczorny posiłek to także czas zmiany szat. Codziennie przynajmniej jeden terminator odbierał broń i stawał się ninja. Po posiłku uczniowie prezentowali swe umiejętności. Każdy czekał na choćby cień uśmiechu mistrza Katsumoto. Tych zebrałam sporo. Ninja żartowali, że jestem nową ulubienicą właściciela szkoły. Nie było w tym ani złośliwości ani zawiści. Pochwały dawały mi stabilność. A nawet pychę. Na rozbrojenie przeciwnika potrzebowałam tylko kilku chwil.

Jedni powiedzą, że popełniłam błąd. Inni, że miałam do tego prawo. Co zrobiłam? Wyzwałam na pojedynek samego Katsumoto. W pierwszej chwili myślałam, że zostanę wyklęta. Tak na mnie spojrzeli czarni. Czyżbym posunęła się za daleko? Stary Japończyk jednak podniósł się z miejsca i przyjął rzuconą przeze mnie rękawicę. Był trudnym przeciwnikiem. Zrozumiałam to od razu. Mimo wszystko nadal byłam pewna zwycięstwa. Dopiero potem zauważyłam, że się ze mną bawił. Pozwolił mi przejąć kontrolę, poczuć się pewnie. Dwa kolejne ciosy zablokował, jakby walczył z dzieckiem. W trzecim byłam pewna, że go trafię. Ześlizgnął się na lewej nodze i zaatakował mój nieosłonięty brzuch. Odrzuciłam iaitō. Zostałam pokonana na oczach wszystkich.

– Musisz się jeszcze wiele nauczyć, droga Vivian – powiedział, prostując się.

Ukłoniłam się przed nim. Byłam zbyt pyszna. Rozgoryczona i zawstydzona zauważyłam swój błąd.

– To była cenna lekcja – odpowiedziałam. – Dziękuję, mistrzu Katsumoto, i przepraszam za moją pychę.

– Nie jesteś pierwszą ani ostatnią osobą, którą omamiły pochwały ninja. Widzę jednak, że wyciągnęłaś wnioski z tej walki. To dobrze. Niewielu uczniów i terminatorów chce uczyć się nadal po takiej porażce.

Spojrzałam na Tiedolla. Uśmiechnął się do mnie. Wstał i ruchem dłoni kazał mi pójść za sobą. Skłoniłam się na pożegnanie i wyszłam. Poszliśmy na kwaterę mojego mistrza. Usiadł wygodnie przy biurku.

– Zostawię cię na kilka dni, żebyś nie musiała przerywać treningu – odezwał się.

– Wyjeżdżasz? – zapytałam zaniepokojona.

– Nie. Nadal będę w Monachium. Miasto jest duże, a mam jeszcze coś do załatwienia. Codzienna podróż na drugi koniec Monachium mija się z celem.

– Rozumiem.

– Mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza.

– Nie. Uważaj na siebie, mistrzu.

– Ty również, Vivian. Dobrze wykorzystaj te parę dni. Gdy wrócę, jedziemy do Kwatery Głównej.

Uśmiechnęłam się na to.

– Możesz iść.

– Dobranoc, mistrzu.

– Dobranoc, Vivian.

Poszłam do siebie. Wieczorami mogliśmy robić, co chcemy. Mój pokój nie różnił się za bardzo od tego w Kwaterze Głównej. Tu też zdążyłam nabałaganić. Pozbierałam książki, które rano porozrzucałam w poszukiwaniu jakiejś kartki. Już nie pamiętam ,co to było. Zresztą nie ma znaczenia. Niedługo opuszczę szkołę, by znaleźć się wśród dobrze znanych murów. I ludzi. Trochę tęskniłam do tamtego życia. Głupie przyzwyczajenie, ale brakowało mi ducha Kwatery Głównej. Kuchni Jerry'ego i jego uśmiechu na dzień dobry. Durnych wygłupów Laviego, które wcale śmieszne nie były. Zaduchu sali treningowej. Abby wpadającej każdego ranka do mojego pokoju. Zapachu lasu. Awantur w stołówce. Głupich pomysłów Komuiego. Treningów z Kandą. Jego nie. Na nim mi nie zależy. Mogłoby go nie być. Tylko... nie miałabym, z kim trenować. Tak po mojemu.

O czym ja w ogóle myślę? Kanda nie powinien ani przez chwilę zaprzątać mi głowy. Cieszę się, że jest daleko i nie wchodzi mi w drogę. On nic nie znaczy. Nic go nie obchodzi. Przez niego powracają wszystkie złe wspomnienia. Wciąż je prowokuje. Sam tworzy złe wspomnienia. Robi wszystko, żeby mnie zranić. Nie powinien się w ogóle do mnie zbliżać. Drań i egoista.

„Medytacje" na temat Kandy przerwało mi pukanie. Spodziewałam się go. Przez nieuwagę strąciłam książki na podłogę. Otworzyłam drzwi. To Christian. Jak co wieczór. Tylko raz nie przyszedł.

– Masz ochotę na trening? – zapytał.

To było trochę głupie pytanie. Znał mnie na tyle, by wiedzieć, że nie odmówię. Wychowanie jednak kazało mu grzecznie zaproponować wyjście.

– Tylko pozbieram książki. – Uśmiechnęłam się.

Zanim zdążyłam choćby pomyśleć o zaoponowaniu, wszedł, podparł iaitō o ścianę i zaczął podnosić tomy z podłogi. Ułożył zgrabny stosik na stoliku nocnym. Wykonał gest, jakby otrzepywał ręce z kurzu.

– Gotowe. Teraz na pewno nie spadną.

– Dzięki.

Wyszliśmy. Miałam zejść na niższe piętro, gdzie znajdują się sale ćwiczeń, gdy złapał mnie za rękę i pociągnął schodami na górę. Jego zachowanie zaskoczyło mnie. Spojrzałam na niego szorstko, wyrywając się z uścisku.

– Nie dotykaj mnie – syknęłam.

– Wybacz. To się więcej nie powtórzy.

– Dokąd mnie prowadzisz? Chciałeś trenować.

– Jest jedno miejsce, gdzie nikt nie będzie nam przeszkadzał. Nie obawiaj się. Nie mam złych zamiarów.

Wyczuł, że coś jest nie tak. Nie miał zamiaru mnie wystraszyć. Nawet nie spodziewał się takiej reakcji z mojej strony. Pozwoliłam poprowadzić się na poddasze. Tam otworzył okno i pomógł mi wyjść na lekko pochyły dach. Rozglądnęłam się. Stąd widziałam całe Monachium jak na dłoni. Przez chwilę obserwowałam coraz mniej zatłoczone ulice, ostatnich porządnych ludzi spieszących do domu, wypełzające o tej porze „robactwo", jakim są ludzie ulicy. Bezdomni szukający kąta na nocleg, złodzieje, mordercy, alkoholicy, gwałciciele, ludzie lekkich obyczajów, głównie kobiety, opuszczone dzieciaki, nie wiedzące, co ze sobą zrobić, bezpańskie psy szukające strawy. Latarnie słabo oświetlały ten krajobraz. Zwykli obywatele nie chcieli na to patrzeć. A jeśli już musieli, robili to ze wstrętem. Dla nich ulicznicy powinni umrzeć, nie zasługują na życie. Czuli się od nich lepsi. Wszędzie było tak samo. Nieważne, czy było to duże miasto czy małe miasteczko na prowincji. Zasada wszędzie jest taka sama.

Odwróciłam wzrok. Z drugiej strony spał las. Dalej zobaczyłam ostre szczyty wbijające się w aksamitne niebo przystrojone w gwiazdy. Skrzące, wdzięczące się do obserwatora. Tysiące, miliony punktów. Aż trudno uwierzyć, że są prawdziwe. Księżyc tym razem nie zaszczycił swoją obecnością.

Spojrzałam na Christiana. Świetnie wyglądał w tym świetle. Uśmiechnął się do mnie niepewnie.

– Chyba ci nie przeszkadza trening pod gwiazdami – odezwał się cicho.

– Nie, wręcz przeciwnie.

Podał mi jedno z iaitō. Odsunął się na kilka kroków, żeby było wygodniej zacząć. Wymienialiśmy ciosy. Po porażce z Katsumoto wymagałam od siebie znacznie więcej niż do tej pory. Chciałam być jeszcze lepsza. Christian doskonale to wyczuł. Okazało się, że zna znacznie więcej przydatnych kombinacji cięć i blokad, niż się do tego przyznawał. Udało mi się jednak pozbawić go na chwilę równowagi. To wystarczyło, aby odebrać mu broń.

– Dobra jesteś. – Posłał mi kolejny uśmiech.

– Przestań. Przez wasze pochwały zrobiłam z siebie idiotkę przed mistrzem Katsumoto i samą sobą.

– Nie ukrywam, że zrobiliśmy to specjalnie. Chodzi o wyławianie perełek.

– Możesz mi pokazać ten ruch, którym wykończył mnie mistrz Katsumoto?

– Jest dość prosty. Kiedy przeciwnik podnosi broń do ataku, często odsłania brzuch. Jesteś praworęczna, więc wygodnie ci będzie zjechać na lewej nodze. Spróbuj.

Ćwiczyliśmy to przez dłuższy czas. Christian poprawiał mnie tam, gdzie było to potrzebne. Nie dotykał jednak mojego ciała. Pokazywał na sobie. Jakby wiedział, że to lepsze rozwiązanie. Później pokazał mi jeszcze parę skutecznych i prostych sztuczek. Z pewnością znał ich więcej, ale pozostawił je na późniejszy czas.

Trenowaliśmy, dopóki ciszy nie rozdarł nocny krzyk sowy. Wtedy postanowiliśmy zrobić sobie przerwę. Usiadłam, kładąc iaitō na kolanach. Chłopak opadł obok w podobnej pozycji. Przyglądał mi się przez dłuższą chwilę. Moje myśli pobłądziły w bliżej nieokreślonym kierunku. Jak cień wracała myśl o Lidze. Bardzo szybko ją odgoniłam. Nie chciałam decydować. Jeszcze nie. W końcu odwzajemniłam spojrzenie.

– Wybacz moje pytanie, ale czy to przypadek, że jesteś podobny do mistrza Katsumoto?

– Mistrz Katsumoto jest moim ojcem. Po śmierci mojego starszego brata zaczął wymagać ode mnie więcej niż od innych, ale mi to nie przeszkadza. Lubię to, co robię. Wiążę przyszłość ze szkołą. To złe?

– Nie. To dobrze, że robisz to, co sprawia ci przyjemność. Mistrz musi być z ciebie dumny.

– Czasem udaje mi się zasłużyć na jego szacunek. Musisz zrozumieć, że nie tak łatwo być młodszym synem starego japońskiego rodu. Ode mnie wymaga się znacznie więcej i nie wybacza błędów.

Pomyślałam o Manie. On był inny. Tłumaczył, nie krzyczał. Kochał i na tym uczuciu budował cały swój świat. Nasz świat.

– Pewnie myślisz – odezwał się po chwili Christian – że ojciec traktuje mnie jak gorszy gatunek. Tak nie jest. Jest, co prawda, wymagający i surowy, ale to mój ojciec. Kocha mnie.

– Więc dlaczego nazywasz go mistrzem?

– Bo oprócz tego jest moim nauczycielem. Dzięki niemu umiem to wszystko. To wyraz mojego szacunku.

– A nie chęć ukrycia przed innymi więzi? – zapytałam.

– Też. – Uśmiechnął się. – Nie wszyscy muszą wiedzieć, co łączy poszczególnych mieszkańców szkoły. Znamy tu pojęcie prywatności.

Poczułam, jak delikatny, nocny wiatr rozwiewa mi włosy. Zwróciło to też uwagę chłopaka. Byłam pewna, że wyciągnie rękę do moich pasm. Nie zrobił tego. Był doskonale wychowany. Po incydencie na schodach nie zbliżał się bliżej niż to konieczne.

– Zostawiłaś kogoś w Zakonie? – zapytał.

– Parę osób, które uważają mnie za przyjaciółkę.

Przez chwilę wahał się nad kolejnym pytaniem. Nie chciał wchodzić w moje zakonowe życie. W końcu się zdecydował.

– A ktoś, kogo kochasz? Jeśli mogę zapytać.

– Tak. To mała egzorcystka, Abba. Jest całkiem inna niż ja. Radosna, niewinna, pełna entuzjazmu. Ma w sobie tyle ciekawości świata.

– Ile ma lat?

– Osiem.

– Pewnie jesteś dla niej jak starsza siostra. Po tych kilku słowach widzę, że ją kochasz.

– Najbardziej na świecie. Gdyby coś jej się stało, nie popuściłabym winowajcy.

Christian uśmiechnął się łagodnie. Ledwo to zauważyłam. Moje myśli pogalopowały w stronę Abby. Ciekawe, co teraz robi. Jest na misji czy w Kwaterze Głównej? Czy jest bezpieczna? Tak bardzo za nią tęskniłam. Brakowało mi jej. Wiedziałam, że już niedługo się spotkamy.

– Już późno. Pójdę do siebie – odezwałam się.

Od razu wstał. Chciał być uprzejmy. Jednak wolałam trzymać go na dystans. Zostanę tu jeszcze tylko kilka dni.

– Nie musisz mnie odprowadzać – powiedziałam.

– Ale chcę. Nie bój się. Ja nie łamię zasad.

To jego poczucie obowiązku wobec wyuczonych manier podobało mi się. Pozwoliłam się odprowadzić. Christian nie umiał milczeć. Przynajmniej przy mnie. Ciągle o czymś opowiadał. Teraz snuł historię ogrodu na ścianie. Mogłam sama się domyślić, że to dzieło mojego mistrza. Ta linia była mi przecież tak dobrze znana. W drzwiach pokoju podziękowałam mu za miły wieczór. Ukłonił się przede mną i zniknął w czeluściach korytarza.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top