Rozdział 111.

„And then I go and spoil it all, by saying something stupid

Like: I love you"


Smród spalenizny. Ból w każdym kawałku ciała. Złote spojrzenie wypełnione satysfakcją. Jęknęłam, gdy kolejna kość została złamana. Nie słyszałam już słów oprawcy ani swoich. Był tylko ból wypełniający każdą komórkę ciała. Przeogromny i nie do zniesienia. Wrzeszczałam? Śmiech, który dobrze znałam. Kreator. Poczułam, jak skręca mi kark. Ostatnie, co zarejestrowałam, to wrzask rozpaczy. Czyj?

Obudziłam się gwałtownie. Szyja paliła bólem, ale poza tym chyba wszystko było ze mną w porządku. Czuwali przy mnie. Obaj.

– Skąd? – zachrypiałam.

– Miałaś szczęście, że zaczął się dzień – wyjaśnił Kanda.

Dopiero teraz przypomniałam sobie o wampirzycy. Dotknęłam bandaża na szyi – dowodu, że to wszystko się wydarzyło. Co jednak miał oznaczać ten sen? Przecież się z tym nie wiąże.

Powoli usiadłam i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Schludny, mały pokoik umeblowany skromnie tak, aby zmieścić wszystko, co jest niezbędne.

– Uciekła? – zapytałam.

– Nie miała wyjścia, skoro padłaś w słonecznym miejscu. Do wieczora raczej się nie pokaże. Będziemy mogli spokojnie wrócić do Kwatery Głównej.

– Tu są jeszcze akumy – odparłam. – Musimy się tym zająć. Jak długo spałam?

– Dwie godziny temu minęło południe – odpowiedział Squalo. – Czujesz się na siłach?

– Nic mi nie jest. Zjem coś i dojdę do siebie. Zresztą wyrobimy się do zmierzchu.

Przynajmniej miałam taką nadzieję. Podobno niektóre wampiry ścigają ofiarę, dopóki jej całkiem nie zabiją. Wolę się z nią nie spotkać ponownie, bo tym razem mogę nie przeżyć. Zwłaszcza, że nie byłam zbyt potulna, kiedy się mną żywiła.

Wzięłam szybki prysznic, żeby zmyć z siebie zapach krwi. Ubrania też wyczyściłam. Nie łudziłam się, że dzięki temu wampirzyca mnie nie znajdzie, ale po co mam jej ułatwiać zadanie? Wystarczy, że rozorała mi szyję. Skóra była rozszarpana po jednej stronie, ale na szczęście tętnica ostała się w całości. Mogłam trafić dużo gorzej.

Zjedliśmy późny obiad w jakiejś portowej knajpce, po filiżance mocnej kawy czułam się świetnie. Wyczucie akum było łatwiejsze od zabrania dziecku lizaka. Same się zresztą pchały do zniszczenia.

Rozdzieliliśmy się, żeby dorwać te rozproszone. Nawet nie zauważyłam, ile czasu zabrało polowanie i tego, że słońce zaczyna zachodzić. Większość uliczek tonęła już w mieszaninie mroku i świateł latarni. Dopiero, gdy poczułam zapach z poprzedniej nocy, zorientowałam się w godzinie.

– O, kurwa – wyrwało mi się.

Musiałam wydostać się z ciemnej uliczki, znaleźć pozostałych i jak najszybciej stąd zniknąć. Wampiry to nie nasza działka, niech inni się nimi martwią.

Golem zasygnalizował, że ktoś chce się ze mną skontaktować. Nie zwolniłam tempa, ale połączyłam się z egzorcystą.

– „Noah, gdzie jesteś?"

– Jeszcze w porcie.

– „Jest z tobą Superbi?"

– Nie, a co?

– „Nie mogę się z nim skontaktować. Powinien być w pobliżu ciebie."

– Poszukam go. Odezwę się później.

Aktywowałam innocence i wzbiłam się w powietrze. Rozglądałam się uważnie za Squalo. Miałam złe przeczucia, a słońce nieubłaganie zachodziło. Musiałam się śpieszyć. Większość okolicy pokrywał już mrok, wampirzyca mogła spokojnie poruszać się, nie bacząc na słońce. Będziemy mieć przez nią jeszcze kłopoty.

Nigdzie nie widziałam Squalo. Gdzie się podziała ta głupia ryba? Przecież nie mógł zapaść się pod ziemię. Próbowałam skontaktować się z nim przez golem-radio, ale też bez efektów. Głupia ryba. Gdyby nie to, że egzorcyści są nam potrzebni, zostawiłabym go na pastwę losu. Kretyn.

Dostrzegłam jakąś sylwetkę, ale to nie był Superbi. Nawet jej się nie przyglądałam, gdy zauważyłam białe, długie kłaki. Jest i zguba. Wtedy coś mi się nie spodobało. Zachowywał się dziwnie. Odwróciłam spojrzenie na drugą osobę i z przerażeniem stwierdziłam, że to wampirzyca. Kusiła go głosem, żeby sam do niej przyszedł, a ten idiota dał się na to złapać. Cholera jasna, same kłopoty z tym człowiekiem.

Wleciałam w niego z impetem i przewróciłam na ziemię. Uderzenie otrzeźwiło go, bo wrzasnął na mnie:

– Vooi! Co ty wyprawiasz?!

– Ratuję ci życie, debilu – warknęłam.

Usłyszałam ją za sobą, ale tym razem byłam przygotowana. Odskoczyłam od Squalo i ściągnęłam jej uwagę na siebie. Goniła mnie, kwestią chwili było, aż dopadnie ofiarę. Była zbyt szybka, a ja zbyt wolna, żebym miała uciec. Najważniejsze, że nikogo z nas nie ma pod kontrolą.

Dezaktywowałam innocence, odwróciłam się i zaatakowałam. Z uśmiechem satysfakcji wykręciła mi rękę, wytrącając drewniany nóż.

– Myślisz, ze jesteś taka mądra? – syknęła mi do ucha.

– A nie? – zakpiłam.

– Dziś skończy się twoja mądrość, Vivian.

– Niekoniecznie. – Drugą ręką wsadziłam jej inny kawałek drewna w bok.

Dzięki temu poluźniła chwyt i mogłam się uwolnić. Jednocześnie tylko bardziej ją rozjuszyłam. Unikałam jednak ataków, intuicyjnie wiedziałam, jak się poruszać, ale nie mogłam tak wiecznie. Obie to wiedziałyśmy. Przecież zmęczę się pierwsza. Mimo wszystko jestem tylko człowiekiem.

Poczułam, jak pazurami rozdziera bandaż na mojej szyi. Uśmiechnęła się sadystycznie, czując krew. Moją krew. Bestia wyczuła wabik i stała się jeszcze bardziej niebezpieczna. Nie zdążyłam sięgnąć po kolejną drewnianą broń, kiedy mnie dopadła. Wrzasnęłam z bólu, próbowałam się szarpać, ale było tylko gorzej. Tym razem nawet nie zaczynała tej sztuczki z kontrolą umysłu. Chciała, abym była świadoma każdej sekundy, kiedy wyrywa ze mnie życie. Taki miałby być koniec?

Mentalnie i w rzeczywistości usłyszałam jej wrzask. Oderwała się od mojej szyi i wtedy zauważyłam stojącego za nią Squalo. Wampirzyca upadła na mnie, pod plecami poczułam twardy bruk. Było mi słabo z upływu krwi, ale nie pozwoliłam sobie na omdlenie. Squalo ściągnął ze mnie ciało wampirzycy, w plecach miała kołek. Powoli się podniosłam.

– Vooi! Po coś się w to pchała? – warknął Superbi.

– Bo cię ratowałam, idioto – odpowiedziałam tym samym tonem.

Dwa golemy latały nad nami niespokojnie. Nie dwa, cztery. Pokręciłam głową, ale wciąż widziałam podwójnie. Przekroczyłam limit własnego organizmu. Czułam, że za chwilę całkiem osłabnę, ale przed tym musiałam jeszcze coś zrobić.

– Łącz z Kandą.

– „Co jest?"

– Wampirzyca jest trupem, właśnie się rozsypuje. Squalo cały.

– „A ty?"

– Pozbawiona częściowo krwi, ale żywa.

– „Gdzie jesteście?"

Spojrzałam na Squalo niezbyt przytomnie. W ogóle nie orientowałam się w terenie, więc nie miałam pojęcia, co odpowiedzieć.

– Voi! Będziemy na ciebie czekać przy pobliskim pomoście. Z daleka widać łódkę pomalowaną na niebiesko – wyjaśnił Superbi.

– „Zrozumiałem."

Oparta o Squalo przeszłam odległość, która dzieliła nas od miejsca spotkania. Mruczał coś pod nosem, ale niezbyt kontaktowałam, więc zamilkł. Kanda pojawił się po paru minutach, jego słowa też mi gdzieś umknęły. Zlitował się jednak nade mną i wziął mnie na plecy. Zresztą lada chwila i tak zwaliłabym się z nóg.

W ten sposób wróciliśmy do Kwatery Głównej, a ja trafiłam do Sanatorium, gdzie zostałam porządnie opatrzona, uzupełniono mi krew i zanim całkiem padłam, wręcz zmusili do wypicia kubka gorącej czekolady. Z radością przyłożyłam głowę do poduszki i zasnęłam.

Obudziłam się świeża i wypoczęta. No może z tą pierwszą cechą przesadzam, bo wciąż śmierdziałam krwią, ale przynajmniej czułam się dobrze. Rany na szyi prawie całkowicie się zabliźniły i po śniadaniu przyniesionym przez jednego z pracowników Sanatorium mogłam wrócić do siebie.

Mundur jak zwykle kwalifikował się do naprawy, kołnierz przesiąkł krwią i był w paru miejscach podarty, ale nie było aż tak źle tym razem. Czasem nie ma co ratować. Ciepła woda stała się błogosławieństwem, tego potrzebowałam, by odżyć po tej misji. Nie rozumiałam, dlaczego nikt nas nie ostrzegł. Przecież poszukiwacze badający sprawę doskonale wiedzą, że ciało ludzkie zaatakowane przez wirus akumy zamienia się w proch, więc skąd to niedopatrzenie? Chyba, że nikt o niej nie wiedział, ale to mało prawdopodobne. Nie zauważyli, że ludzie znikają? Że ktoś ich morduje? Jedynie w miarę sensownym wyjaśnieniem było to, że przybyła do Monako w tym samym czasie co my. Nie ma to jak szczęście egzorcysty. Nie dość, że użeramy się z akumami, Kreatorem i Klanem Noah, to jeszcze inne istoty dokładają nam pracy. Czy my wyglądamy na jakieś roboty czy jaka cholera? Nie możemy zajmować się wszystkim, niech ustawią się w jakieś kolejce czy coś i będzie po sprawie. Przynajmniej oszczędzi nam zabawy w walkę ze wszystkimi, którzy próbują nas zabić. Apostołowie Boga – dobre sobie. Nikt mi nie wspominał, że będąc egzorcystą, mam zbawić świat. To już lekka przesada.

Usłyszałam wejście Kandy do pokoju. On to nigdy nie nauczy się pukać. Owinęłam się w ręcznik, zostawiając na chwilę w spokoju mokre włosy, i stanęłam w drzwiach łazienki.

– Muszę pogadać z Tiedollem, żeby ci w końcu wtłoczył do głowy, że się puka – mruknęłam.

– Raport.

Podsunął mi pod nos kartkę zapisaną jego pismem. Podpis Squalo już zdobył. Przeszłam przez pokój, pobieżnie czytając tekst. Z biurka wzięłam długopis i się podpisałam. Dopiero teraz zauważyłam, że Kanda mnie obserwuje. Oddałam mu kartkę i powiedziałam spokojnie:

– Powinieneś iść. Lepiej, żeby Kierownik nie czekał na raport.

Dobrze wiedział, o co mi chodzi. Tym razem nie było durnych zagrywek, za co dziękowałam niebiosom. Nie zniosłabym ich dzisiaj mimo dobrego humoru i skończyłoby się to źle dla jednej lub obu stron.

– Nie powinnaś tak chodzić – stwierdził jedynie.

– Jestem u siebie – odparłam. – Nie podoba się, to won.

– Ktoś może sobie coś pomyśleć.

– I na twoim myśleniu się skończy, jeśli nie chcesz czegoś stracić – warknęłam. – Wynoś się.

Wykonał polecenie, ale wiedziałam, że jest zadowolony z wytrącenia mnie z równowagi. Co on chce tym osiągnąć? Ten człowiek jest nie do ogarnięcia.

Wróciłam do łazienki i poświeciłam jeszcze trochę czasu na doprowadzenie się do porządku. Przy okazji obserwowałam w lustrze proces gojenia się ran na szyi. W przypadku każdego normalnego człowieka trwałoby to kilka, kilkanaście dni, ale ja nie jestem normalna. Potwór w ludzkiej skórze, Noah Zemsty. Co się stanie, gdy przyjdzie czas nieubłaganych zmian? Czy bardzo się zmienię fizycznie i psychicznie? Czy będę jeszcze Vivian Walker?

Szybko odrzuciłam te pytania, bo były bezsensowne i wprowadzały tylko dodatkowy stres. Zbyt wiele miałam znaków zapytania, żeby dokładać sobie kolejne. Trzeba żyć na razie tak, jak jest i nie wybiegać za bardzo w przód, bo wielce prawdopodobne, że dla mnie nie ma przyszłości. Po co się więc łudzić, że będzie jakieś „potem"?

Zeszłam na późny obiad. Wszyscy albo już byli, albo skończyli i poszli do swoich obowiązków, nie licząc tych w terenie. Po rzucanych spojrzeniach domyśliłam się, że zostali „poinformowani" o zajściu z wampirzycą i pewnie zastanawiają się, czy nie stanę się takim potworem. Mało zabawna perspektywa i raczej bezpodstawna.

Odebrałam swoje zamówienie i usiadłam na swoim miejscu. Nie zwróciłam większej uwagi na krzywe spojrzenie Squalo. Mało mnie obchodziło, co ma do powiedzenia. To i tak jest nic niewarte.

– Jeszcze nie u Kierownika na pogadance? – mruknął.

– Gdyby Komui miał mi coś do powiedzenia, to by mnie zawołał – odparłam. – Zresztą ciekawe, co miałby mi powiedzieć.

– Może, żebyś nie pchała się przed szereg, gdy nie jesteś w pełni sił – warknął.

– Chodzi ci o to, że uratowałam twoje marne życie? – Odłożyłam widelec.

– A potem dałaś się ponownie ugryźć. Gdybym cię nie uratował, byłabyś trupem bez krwi.

– Spłaciłeś dług, więc nie rozumiem, o co ci chodzi.

– O to, że przez własną głupotę narażasz zadanie i życie nas wszystkich.

– O nie – sprzeciwiłam się. – Jeśli narażam życie, to tylko i wyłącznie swoje.

– Akurat.

Uderzyłam pięścią w blat. Squalo za dużo sobie pozwalał i mnie tym wkurzał. Kim jest, że mnie ocenia? Kto go ustanowił sędzią nad innymi?

– Dosyć tego. Doskonale wiesz, Squalo, że jęczenie nad własnymi ranami nic nie da, a poza tym czułam się dobrze. To ona była silniejsza, bo nie była człowiekiem, więc daj sobie spokój. A jeśli ubodłam twoją dumę, to więcej nie będę ratować ci życia.

– Vooi! Doskonale wiesz, że nie o to chodzi.

– Nie będę się przed tobą tłumaczyć z moich sposobów działania – warknęłam.

Wstałam gwałtownie i, zostawiając posiłek prawie nietknięty, wyszłam ze stołówki. Miałam dość pretensji o dosłownie każdy szczegół. Czego on ode mnie chce? Robi się z niego taki sam sukinkot jak z Kandy. Myślałam, że jest kimś lepszym, kimś, kto nie ocenia wszystkiego przez pryzmat własnego skrzywdzonego, nieobiektywnego serca. Czemu wszyscy wokół przynoszą mi tylko zawód?

Byłam przekonana, że mam z nim już spokój, ale uparta cholera szła za mną.

– Jak zwykle uciekasz – warknął.

Zignorowałam go i szybszym tempem dotarłam do swojego pokoju. Zatrzasnęłam za sobą drzwi, dając do zrozumienia, że nie chcę nikogo widzieć. Squalo jednak zlekceważył ostrzeżenie i wszedł na mój teren.

– Wynoś się! – wrzasnęłam.

– Nie zamierzam – warknął. – Co? Nie możesz znieść prawdy o swojej bezmyślności?

– Przede wszystkim ty nie masz prawa wytykać mi błędów.

– Nikt inny tego nie zrobi, bo tylko na ciebie dmuchają i chuchają, jakbyś była ze szkła!

– Wynoś się stąd! Znalazł się sprawiedliwy! Nie wiem już, czy mam się z ciebie śmiać czy płakać nad tobą. Jesteś beznadziejny.

– A ty głupia! Sama się pchasz w niebezpieczeństwo! Naprawdę chcesz zginąć?!

– Przyganiał kocioł garnkowi! Ty nie jesteś lepszy! Poza tym to nie twoja sprawa, co robię z własnym życiem! Nie masz prawa mnie pouczać!

Zbliżył się tak, że dzieliło nas tylko kilka centymetrów. Patrzyłam mu wściekle w oczy, chciałam, by zniknął z mojego życia raz na zawsze.

– Nie zamierzam pozwolić ci się tak łatwo poddać – powiedział.

Wtedy jego usta musnęły moje, delikatnie i miękko, jakby całował po raz pierwszy. Sama nie wiem, kiedy oddałam pocałunek. Daliśmy się ponieść tej chwili, przedłużając ją o kolejne muśnięcie warg, kolejny dotyk, zbliżenie dwóch ciał. Ciągnęło nas do siebie, wplataliśmy sobie palce we włosy. Czułam przyjemne ciepło gdzieś wewnątrz ciała. To było coś, czego nie znałam, a może po prostu zapomniałam.

Nagle wszystko zrozumiałam, stało się jasne i przejrzyste. Przecież było tak oczywiste, a dopiero teraz zobaczyłam prawdę. Nie mogłam uwierzyć, że to się tak skończyło. Głupi żart losu, który nie do końca mi przeszkadzał. Nie zamierzałam mu jednak powiedzieć. Nie wygra ze mną.

Złamał pocałunek i spojrzał mi głęboko w oczy. W jego błyszczało światło, którego dotąd nie znałam, całkiem inne niż codzienne błyski u szermierza.

– Jestem głupi – powiedział. – Przegrałem.

– To ja przegrałam – wyrwało mi się, zanim zdążyłam się powstrzymać.

Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, co Squalo chce mi powiedzieć.

– Co? – zapytałam.

– Kocham cię. Przegrałem zakład.

Uśmiechnęłam się i przytuliłam do niego, analizując całą sytuację. Jeszcze przed chwilą kłóciliśmy się, o mało co nie doszło do rękoczynów, a teraz okazuje się, że oboje wpadliśmy w pułapkę uczuć. Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka. Ironia losu. Tylko jedno z nas miało wygrać. Chciałam mu udowodnić swoją wyższość nad nim, upokorzyć go, czego tak bardzo nienawidził. On też miał podobne plany, ale los zakpił z nas obojga i sprawił, że nasze serce zabiły jednym rytmem. Przez chwilę chciałam mu nie mówić, zachować to dla siebie, ale słowa same popłynęły:

– Oboje przegraliśmy, bo ja się też w tobie zakochałam, Squalo.

Usłyszałam jego serdeczny śmiech. To był drugi raz, gdy śmiechem wyrażał radość i rozbawienie a nie mściwą satysfakcję. Objął mnie.

– No to się wkopaliśmy. Powiemy im?

– Oszalałeś? Chcesz być pośmiewiskiem dla wszystkich? Ja nie zamierzam. Jeśli im powiesz, wyprę się wszystkiego – ostrzegłam.

– To co zrobimy?

– Nie wiem.

Pocałował mnie ponownie. Odpowiedziałam bez wahania. Było mi dobrze, nie chciałam, by ta chwila dobiegła końca. Wszystko inne przestało się liczyć.

Sama nie wiem, czy to on mnie czy ja jego pociągnęłam w stronę łóżka. Nie trzeba było długo czekać na efekty naszego postępowania. Nie zamierzałam go powstrzymywać. Jesteśmy dorośli i wiedzieliśmy, co robimy. Tłamsiłam jednak wszystkie pieszczoty, których nie mogłam kontrolować. Chyba rozumiał, bo się wycofywał, gdy coś było nie tak. W odpowiednim momencie zamknęłam mu usta pocałunkiem, tłumiąc odgłosy naszej „zbrodni". Nie chciałam, żeby ktoś nas usłyszał. To tylko nasze, nikt nie musi wiedzieć.

Po wszystkim wtuliłam się w niego, a na palcu zawinęłam kosmyk jego białych włosów. Wodził palcami po moich bliznach na plecach.

– Przestań – mruknęłam.

– Dlaczego? Mnie się podobają.

– Ale mi nie, więc przestań. I zachowuj się ciszej. Nie chcę, żeby ktoś cię usłyszał.

– Będziemy się z tym kryć?

– A dlaczego nie? Przynajmniej będziemy mieć spokój. Niech myślą, że zakład nadal trwa. Dla nich też tak będzie lepiej.

– Dobra.

– I nie mów tak głośno. Nie chcę, żeby Kanda nas przyłapał. – Wskazałam na ścianę, za którą Japończyk miał pokój.

– Zrozumiałem.

Pocałował mnie najdelikatniej na świecie. Było mi z nim dobrze, choć wiedziałam, że nie będzie łatwo. Zmiany w moim organizmie, sprawa Klucza, Leverrier – wszystko wpłynie na nasz związek. Nie miałam pewności, czy znamy wszystkie cienie tej decyzji, ale nie zagłębiałam się w temat.

Spojrzałam na zegarek. Od naszej kłótni minęło sporo czasu.

– Musisz iść.

– Dlaczego? – wymruczał mi do ucha.

Podziałało, ale nie mogłam dać się ponieść emocjom. W końcu nie chcemy, żeby ktoś się o nas dowiedział.

– Zobaczymy się na kolacji. No, idź.

Wstał niechętnie i zaczął się ubierać. Obserwowałam go z zadowoleniem. Pierwszy raz patrzyłam inaczej na szermierza i stwierdziłam, że coraz bardziej mi się podoba. Był mój, dostałam go całego i pragnęłam każdego kawałeczka tego ciała tylko dla siebie. Ani myślałam z kimś się nim dzielić.

Zanim wyszedł, pochylił się nade mną. Patrzył na mnie tymi swoimi szarymi oczami, które mnie zniewalały.

– Będę czekać po kolacji u siebie – powiedział.

– Gdy wszyscy pójdą spać.

Pocałowałam go krótko i dla zabawy pociągnęłam lekko za włosy. Zmarszczył brwi, ale nie poskarżył się. Może to przez mój uśmiech. Wyszedł bez dodatkowych słów, a ja wtuliłam twarz w poduszkę. Już nim pachniała, a przecież spędził tu tak niewiele czasu. Zapach jednak na nowo mnie zniewalał, jakby to Squalo zaczął od początku. Już się od tego nie uwolnię, nie chcę. Nie obchodzi mnie zdanie innych, zresztą nikt się nie dowie. Dopilnuję tego. Nie chcę, żeby miał przeze mnie kłopoty. Nie chcę widzieć go jako przynęty na mnie. Nie pozwolę na to, choćbym miała umrzeć.

Zresztą Squalo jeszcze nie wie, na co się pisze. Nie pozwolę mu rządzić, nie będę jego zabawką do łóżka. Albo to zaakceptuje albo nic z nas nie będzie. Mogę go kochać, ale nie muszę z nim być. Przeżyję, jak zawsze. Przecież to tylko facet, którego można zastąpić innym, żeby zaspokajać także te potrzeby. Poza tym nie będzie mu łatwo z moimi ciągłymi wahaniami nastrojów. Czy to wytrzyma? Czy da radę? Czy sama miłość nam wystarczy? Czy to niezbyt mało? Wszystkiego będziemy musieli się dopiero nauczyć: zaufania, akceptacji, sztuki milczenia. Nie będzie łatwo, ale damy sobie radę. Mam taką nadzieję, przecież Squalo nie jest taki zły.

Jeszcze przez długi czas leżałam w łóżku. Nikogo się nie spodziewałam zwłaszcza, że nauczyli się już, by dać mi spokój, gdy jestem zła. Teoretycznie musiałam ochłonąć. Tak naprawdę nie chciało mi się wstawać, byłam zbyt rozleniwiona i wypełniona wspomnieniami jego dotyku. To jednak nie może trwać w nieskończoność. Trzeba wrócić do rzeczywistości i grać nadal w niechęć i próby wygrania zakładu. To drugie teraz będzie przyjemniejsze, będę mogła go bezkarnie dotykać i całować, nikt się nie zorientuje. Najwyżej Allen będzie chodzić częściej wkurzony za moje wybryki. Mały, zazdrosny braciszek. Sęk w tym, że byłoby to zabawniejsze, gdyby nie Czternasty, ale Walker sam też daje do wiwatu. Gdyby dowiedział się, co tu się wydarzyło, chyba by go zabił gołymi rękoma zwłaszcza w perspektywie zakładu. Ubzdura sobie, że Squalo świetnie gra, czym mnie oszukuje i będą z tego tytułu kłopoty. Jeśli zdecydujemy się ujawnić prawdę, sama z nim najpierw porozmawiam.

Gdy w końcu zwlekłam się z łóżka, wzięłam szybki prysznic i ruszyłam na krótki spacer przed kolacją. Liczyłam czas do spotkania ze Squalo. Na szczęście nie ma Abby, więc nie zdarzy się tak, że nie zastanie mnie u siebie w razie potrzeby. Tłumaczenia i dodatkowe kłamstwa bez tego pojawią się w przyszłości.

W czasie kolacji żadne z nas nie zaczynało kłótni czy bijatyk, więc wyglądaliśmy na obrażonych na siebie. Nikt nie zaczynał tematu konfliktu – bezcelowe działanie. Wszyscy woleliśmy posiłek zjeść w spokoju. Pozostały czas spożytkowałam na samotny trening. Nie przesadzałam, ale też nie chciałam towarzystwa, czego Allen nie uszanował. Na szczęście nie chciał ze mną walczyć, pogadaliśmy tylko. Spławiłam go, gdy weszliśmy na nasze piętro. To był ten czas, kiedy większa część Kwatery Głównej kładła się spać, po korytarzach nikt się niepotrzebnie nie pałętał. Nikt nie zadawał głupich pytań. Nikt nie widział cienia przechodzącego przez kolejne kondygnacje.

Weszłam bez pukania, po cichu niczym duch. Siedział na parapecie i czyścił miecz. Początkowo mnie nie zauważył, więc mogłam go bezkarnie poobserwować. Był bardzo dokładny i staranny, marszczył brwi z niezadowolenia, gdy coś nie chciało zejść z klingi. Wydawał się przy tym bardzo pociągający. Wiem, gadam jak zakochany podlotek, ale kiedy miałam przeżyć swą młodość, skoro musiałam szybko dorosnąć?

– Myślałam, że tylko niektórzy z nas mają zajoba na punkcie swej broni – odezwałam się.

Nawet jeśli go zaskoczyłam, nie okazał tego. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się trochę krzywo.

– Długo kazałaś na siebie czekać – stwierdził.

– Tak już jest z nami, kobietami. Ale chyba warto, prawda?

– To się jeszcze okaże.

Odłożył miecz i szmatkę. Zeskoczył z parapetu i podszedł do mnie, uśmiechając się szelmowsko. Podniosłam ręce w obronnym geście, powstrzymując go przed działaniem.

– Nie tak szybko, Squalo. Chcę mieć pewność, że przyjąłeś do wiadomości, że nie jestem twoją zabawką i nie zaakceptuję wszystkich pomysłów, na jakie wpadniesz – powiedziałam.

– Wiem, skarbie. Lavi powiedział mi o twoich plecach, że są dowodem krzywd, których zaznałaś. Myślisz, że dopuściłbym się zranienia tak bliskiej mi osoby? Jeśli coś jest nie tak, mów.

Dopiero teraz pozwoliłam mu się dotknąć. Oboje musieliśmy się nauczyć reakcji swych ciał. Pocałował mnie delikatnie, obiecując więcej przyjemności. Sama też zaczęłam go drażnić i badać. Przesuwając się w stronę łóżka, obcałowywał bliznę na szyi. Ta noc miała należeć do nas i była tylko początkiem nowego okresu w naszym życiu...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top