Zadania czas zacząć.

* W życiu często wydaje nam się że jesteśmy w stanie przenosić góry. Czujemy te obezwładniające nas niemal szczęście, jednak parszywe życie przeważnie szybko weryfikuje przekonaia i odczucia, często pozostawiając po sobie ziejącą bólem ranę. Ktoś kiedyś powiedział silny człowiek ten który nie jest sam albowiem odecność drugiej osoby dodaje nam pewności siebie co bezsprzecznie wiąże się z poczuciem siły. Dodaje nam jej również prawdziwa, szczera jak złoto miłość, to ona jest w stanie nie raz zamydlić nam oczy. Nie pokazuje wad współbrata czy siostry. Jednak to miłość uczy nas siły, pokory i szczęścia. To ona sprawia że wierzymy w ów przenoszenie gór i wiemy że człowiek, który nie kochał choćby raz jest przesiąknięty na wskroś złem. Zatraca się w nieopisanym przez nikogo mroku swej duszy. Bellatriks Lestrange cierpiała jak nikt inny. Jej nieodwzajemnione uczucie paliło ją od środka żywym ogniem i tylko jeden mężczyzna na ziemi mógł go ugasić. Nie raz czuła że traci grunt pod nogami, swoją wartość i zmysły ale nie mogła do tego dopuścić licząc na tak zwany happy end. Ubrana w swoją zwykłą czarną suknię wyjrzała przez okno. Pogoda była przepiękna. Słońce przedarło się przez chmury racząc ludzkość swoi ciepłem i blaskiem. Cofając się myślami w czasie ujrzała samą siebie proszącą Czarnego Pana o przyjęcie do śmierciożerców. Większość z was na pewno zastanawia się czy Bellatriks Lestrange kiedykolwiek żałowała wstąpienia w szeregi swego pana. Odpowiedź jest prosta. Nigdy nawet przez sekundę swojego życia nie żałowała. Przyczyn tego stanu można dopatrywać się w jej niemal psim oddaniu do Lord'a Voldemort'a. Czując na ramieniu dłoń odskoczyła niemal jak oparzona. Odwróciła swój wzrok na intruza.*

- Chcesz mnie wystraszyć na śmierć Rudolf'ie? * zapytała niemal agresywnym tonem.*

- Nigdy Bello. Nasz Pan wzywa Cię do swego gabinetu. * rzekł i chciał coś dodać ale słysząca słowa męża Lestrange o czekającym na nią Riddle'u w gabinecie wypadła z pomieszczenia jakby ktoś wystrzelił ją z niewidzialnej procy. Rudolf Lestrange mógł tylko głośno westchnąć nad swoim żałosnym położeniem.*




* Czarny Pan był wściekły. Nie lubił się stroić a teraz był zmuszony. Z rozpiętą koszulą przejrzał się w lustrze i poprawił swoje ciemne włosy. Zdawał sobie sprawę z własnej urody. Słysząc pukanie do drzwi syknął wejść. Do pomieszczenia niczym wąż wsunęła się Bellatiks. Jej wzrok mimowolnie powędrował na obnażony tors swego pana. Widząc jej wzrok i rumieńce na zwyczajnie bladych policzkach zwolenniczki zaśmiał się w duchu. Ileż to ona ma lat aby się czerwienić na widok nagiego męskiego torsu niczym nastolatka? Cóż musiał to jakoś znieść i odchrząknął aby doprowadzić ją do przytomności umysłu.*

- Nie stój tu tak i nie patrz jak ciele w malowane wrota tylko podaj mi spinki do koszuli. Musimy wyruszyć jak najszybciej. Alex ma wyruszyć dziś i my nie mamy na co czekać. * rzekł swym zwykłym głosem patrząc na kobietę, która bez najmniejszej oznaki protestu wykonała jego polecenie i stanęła naprzeciwko mistrza ze spinkami w dłoni. *

- Panie czy wyświadczysz mi ten zaszczyt i będę mogła zapiąć ci owe spinki na mankietach? *zapytała z nadzieją w głosie . On prychnął ale po chwili wysunął w jej stronę prawy nadgarstek. *

- Dziękuje panie za taką łaskę. * powiedziała i nie mając gdzie podziać różdżkę wsunęła ją sobie za pasek na plecach sukni. Czarny Pan widząc jej poczynanie objął ją w pasie tak że poczuła jego tors przy swoich piersiach. Na chwilę odebrało jej mowę. Miała nadzieje że mistrz ją pocałuje, jednak on wyjął jej różdżkę i położył na biurku.*

- Chyba nie chcesz stracić tyłka przez niekontrolowaną iskrę wydostającą się z twojej różdżki .*powiedział po czym poczekał aż drżącymi z podniecenia dłońmi zapnie ów mankiety. Gdy jej się powiodło obszedł biurko i powoli zaczął zapinać guziki koszuli. Nie udało mu się to do końca gdyż sowa zastukała dziubkiem w okno. Wpuścił do pomieszczenia zwierzę i odwiązał od jego nóżki list. Otworzył go pospiesznie i przejechał wzrokiem. Treść brzmiała następująco:

Panie mój.

Wszystko jest gotowe na twoje pojawienie się w Francji i naszym Ministerstwie Magii. Tak jak rozmawialiśmy wysyłam panie przepustki do wejścia, które od dnia dzisiejszego są ważne przez trzy tygodnie. Oczekujemy Pana i Bellatriks jak najszybciej to możliwe.

Twoja na zawsze oddana zwolenniczka.

* Czarny Pan po przeczytaniu treści korespondencji jaką dostał zamyślił się. Mógłby upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Mógłby dowiedzieć się coś więcej o tamtym Ministerstwie Magii i wyciągnąć od tej przeklętej staruszki informacje jakie potrzebował. *

- Szykuj się do drogi za dwie godziny wyruszamy. * rzucił pospiesznie po czym podszedł do biurka grzebiąc w nim z wielką starannością.*




* Ten dzień zapowiadał się tragicznie. Alexia czuła się dziwnie w nowej sukni jaką noszono w siedemnastym wieku. Była niebywale wściekła na los za misję jaką była zmuszona wykonać. Już prędzej piekło zamarznie niż uda mi się zdobyć tą całą wodę przyjaźni. Miała ochotę krzyczeć: To moje życie ! Na co by się to zdało? Przygładziła swoje ciemne włosy i spojrzała w kierunku towarzyszy - Barty'ego Crouch'a i Dracon'a Malfoy'a. Gdyby tylko mogła zostawić ich w teraźniejszości zrobiłaby to bez wahania - pomyślała zgnębiona i westchnęła przeciągle. Niestety obaj byli jej potrzebni. Podeszła do nich bliżej nad wyraz spokojnym krokiem.*

- Musimy być gotowi na wszystko. Pamiętajcie co by się nie działo musimy trzymać się razem tylko wówczas jesteśmy w stanie to przetrwać i wrócić. W innym wypadku zostaniemy tu na zawsze. *powiedziała i rozejrzała się. Wioska w której się znaleźli była wprost piękna, nietknięta złem świata. Soczysto zielona trawa, ciepłe słońce i czyste jeziorko. Powolnymi krokami udali się w stronę widniejącej za niskim pagórkiem gospodzie. Alex nie była zadowolona z przymusu udawania nieśmiałej i bez mózgowej istoty ale cóż miała zrobić. Kobieta w tych czasach znaczyła tyle co nic. Były stworzone do rodzenia dziedziców i spełniania męskich zachcianek. Drgnęła spłoszona czując na swojej dłoni dotyk ciepłych palców. To Draco pospiesznie wsunął na jej palec serdeczny jedną z obrączek, które zdobył podstępem. Odetchnęła z ulgą. Nie była w stanie skupić się na rozmowie mężczyzn z gospodarzem. Słońce niczym diabeł kusiło ją swoją barwą. Alexia Riddle nigdy nie należała do kobiet romantycznych ale te widoki poruszyły w niej dotąd nieznaną strunę. *

- Siostro czy wszystko w porządku? * usłyszała głos Barty'ego i mimowolnie uniosła brwi do góry w geście zaskoczenia.*

- Ach tak wszystko dobrze. * szepnęła roztrzepana swoją głupotą. Musiała bardziej się pilnować.*

- Panowie wybaczą moja małżonka jest nieuleczalną marzycielką. * szepnął i przywołał w swym wzroku dużą dozę czułości do małżonki. Gospodarz kiwnął głową z zrozumieniem widząc rumieńce na policzkach kobiety.*

- Pytał nas pan czemu się tu zatrzymujemy. Szukamy panny Villemo Lind. Ma niebawem zostać moją małżonką, niestety jako królewski kurier miałem ważną misję do spełnienia i moja wyprawa trochę się przedłużyła o czym nie miałem sposobności jej poinformować. * rzucił Barty i posłał delikatny uśmiech zebranym. Gospodarz zawołał swoją żonę. Była to kobieta wysoka i dość pulchna. Jak się okazało w zaawansowanej ciąży. Alex popatrzyła na nią z delikatnych uśmiechem.*

- Villemo Lind. Ach tak mieszka tuż za wzgórzem. Niestety jej rodzice zmarli na suchoty. Powinna dziś nas odwiedzić. Przebywa tu jej przyjaciółka i każdego dnia po południu się spotykają. O proszę popatrzeć właśnie tu wchodzi. * powiedziała kobieta i każde z nich spojrzało w tamtym kierunku. W drzwiach ukazała się dziewczyna o średnim wzroście, nienagannej sylwetce, pięknych blond włosach i niebieskich oczach anioła. Widząc ich w pomieszczeniu przyprawiła usta o olśniewający uśmiech.*

- Och Barty najdroższy w końcu jesteś. * powiedziała i skinęła do niego głową na powitanie. Alexia nie wiedziała czy jej przyjaciel był zaskoczony tym powitaniem bowiem wyraz jego twarz pozostał nieodgadniony. Ujął jej prawą dłoń w rękę i ucałował wierzch jak prawdziwy dżentelmen.*

- Witaj najdroższa. Chodźcie usiądziemy i porozmawiamy. * szepnął i pociągnął ich w stronę jednej z dalej położonych ław. Zasiedli przy stole.*

- Dzięki Salazarze że tak szybko cię znaleźliśmy. Nasz pan nie był w stanie mi ciebie opisać. Na razie wszystko idzie jak najlepiej. * mruknął i upił łyk piwa, tutejszego regionalnego napitku.*

- Miło was poznać. Mam doskonały kontakt z Tom'em. Na razie szykuje się na swoją podróż. My musimy jutro rano wyruszyć. Nie mamy nawet chwili do stracenia. * rzuciła i popatrzyła za okno.*

- Dobrze. My się tu zatrzymamy. Spotkamy się rano przed gospodą i ruszymy w drogę do Krainy Czterech Wiatrów. Pójdziemy razem w miejsce naszego przeznaczenia. * 




* Droga do Francji za pomocą teleportacji łącznej zmęczyła Lestrange ale nie Riddle'a. On był silnym czarodziejem i ona zdawała sobie z tego sprawę. Nie wiedziała co ich czeka i jaki jest plan. W końcu ona miała milczeć bowiem i tak nie znała języka. Zniecierpliwiony Riddle poganiał ją co chwila aż do momentu gdy weszli do hotelu. Tam dostali klucze do drzwi zarezerwowanego pokoju. Powoli ruszyli w jego kierunku. Gdy Czarny Pan nacisnął klamkę i znaleźli się w środku pomieszczenia ich oczom ukazała się kobieta przeciętnej urody.*

- Witaj panie w Francji. * powiedziała poprawnym angielskim i skłoniła się przed swym panem.*

- Załatwiłam tak jak panie prosiłeś wejściówki na bal. Jesteście zaprezentowani jako wysłannicy brytyjskiego Ministerstwa Magii. Panie ty jesteś zastępcą waszego Ministra Magii a Bellatriks aby nie budzić wątpliwości jest twoją żoną. Oni są tutaj ciemni. Nie wiedzą jak wygląda ów Bellatriks Lestrange więc nie musi zmieniać wyglądu jednak by nie kusić losu lepiej zostać przy fałszywych danych.* rzuciła i podeszła do swego pana podając mu owe zaproszenia. *

- Oczywiście ja jestem zastępcą tutejszego Ministra Magii więc spotkamy się na miejscu. * szepnęła i widząc wzrok pana opuściła pospiesznie pomieszczenie.*

- Bellatriks siadaj ustalimy kilka wiążących zasad. * syknął i sam zajął fotel. Przemówił kiedy ona poszła jego przykładem.*

- Tak jak ustalaliśmy zapewne rozmowa będzie toczyć się po francusku więc ty milczysz. Minister Magii ma żonę ale wątpię aby ona znała angielski więc masz się tylko słodko uśmiechać i robić dobrą minę do złej gry. Po drugie masz na imię Emma a ja Alexandre. Po trzecie nie możesz się ode mnie oddalać to nie byłoby dobre posunięcie. Chwała Salazar'owi że można tłumaczyć się twoją nieznajomością języka. * rzucił samemu nie wiedząc jak bardzo się mylił.*

* Riddle był wściekły. Minister Magii Bruno Daquin był uroczym człowiekiem i postanowił że ze względu na panią Emmę rozmowa będzie toczyć się po angielsku. Jego żona Manon miała do nich dołączyć w czasie balu. Z tego co się dowiedzieli spóźnienia na przyjęcia było w jej stylu. *

- Jak się pani Mathieu podoba w Francji? * zapytał a Bellatriks poczuła na sobie baczny wzrok Czarnego Pana. Ubrana w szmaragdową suknię wyglądała pięknie i zjawiskowo.*

- Zbyt mało widziałam aby wydać prawdziwy opis swych odczuć. Mój mąż jest zapracowanym człowiekiem i dopiero dziś przybyliśmy na miejsce. Na pewno jednak będę bacznie obserwować okolicę i gdy wyrobię sobie zdanie a będzie dane nam się spotkać zdam panu całe sprawozdanie ze swych spostrzeżeń. * rzekła spokojnym głosem. W oczach rozmówcy widziała satysfakcję z błyskotliwej odpowiedzi. Kiedy Minister Magii miał zadać kolejne pytanie do ich grupy dołączyła żona urzędnika. Była dość wysoka o ładnej twarzy. Uśmiechnęła się do nich promiennie. Mąż przedstawił jej gości.*

- Bardzo miło panią poznać. * mruknął Riddle i złożył na wierzchu jej dłoni delikatny pocałunek a kobieta się zarumieniła. Lestrange w duszy zawyła z wściekłości.*

- Przepraszam za spóźnienie ale zatrzymały mnie drobne niedogodności. * powiedziała przybyła po angielsku i Riddle omal się nie zagotował. Bellatriks chcąc ratować sytuację postanowiła tamtej powiedzieć komplement.*

- Bardzo ładna suknia pani Daquin. * mruknęła i usłyszeli perłowy głos komplementowanej.*

- Dziękuje bardzo Emmo. Możemy chyba mówić sobie po imieniu. * mruknęła i usiadła obok męża a naprzeciwko Bellatriks. Lestrange popatrzyła chwilę na swego pana. Patrzył on na brzuch pani Manon z obrzydzeniem. Po chwili zaślepiona własną wściekłością Bellatriks dostrzegła że ów kobieta jest w zaawansowanej ciąży a jej komplement był strzałem jak kulą w płot. Zawstydziła się w duchu. Kobiety zaczęły rozmawiać o sukniach a Riddle wyłączył się na chwilę z ich szczebiotu. Gdy wrócił do żywych pani Manon zachwycała się swoim stanem odmiennym.*

- Mam nadzieję że to będzie dziewczynka. Mamy już w domu dwóch łobuzujących chłopców i chyba kolejnego nie zniosę. Naprawdę potrafią nieźle zajść za skórę. A wy macie dzieci? * zapytała patrząc na państwo Mathieu. Bellatriks zesztywniała nie wiedząc co powiedzieć ale musiała odzyskać głos.*

- Tak mamy dwuletnią córkę Alexię. Została jednak w Brytanii u mojej siostry Narcyzy. * powiedziała Bella a Riddle w duchu się zaśmiał. Alex już dawno skończyła wiek o wiele wyższy.*

- To dlaczego nie zabraliście jej ze sobą. Mój młodszy synek też ma dwa latka. Może by się razem pobawili. * rzuciła z uśmiechem na ustach.*

- Nasza córka często choruje. Była przeziębiona więc nie chcieliśmy jej narażać. * rzuciła Bella i westchnęła słysząc pytanie ministra.*

- A ty Alexandre nie pragnąłeś mieć syna jak każdy mężczyzna? * Bellatriks popatrzyła na swego pana a jego wyraz twarzy był nieodgadniony. Obawiała się wybuchu jego wściekłości.*

- Nigdy nie sądziłem że się ożenię a co dopiero że będę miał dzieci. Jestem zapracowanym człowiekiem. Wiesz zapewne jak to jest z własnego doświadczenia. Emma zbyt marudziła że jest w naszym domu cały czas sama, więc postanowiliśmy mieć dziecko. Dzięki pojawieniu się Alexii już nie marudzi że jest sama a ja mogę poświęcić się pracy. Myślę że gdyby był syn Emma dalej wierciłaby mi dziurę w brzuchu. Chłopcy potrzebują bardziej ojców a ja nie mam zbyt wiele wolnego czasu, więc w gruncie rzeczy cieszę się że mam córkę. * powiedział i upił łyk wina.*

- To nie zamierzacie mieć więcej dzieci? * zapytała zmartwiona pani Daquin.*

- Moja żona nie nadaje się do rodzenia dzieci. Już poród Alex o mało nie pozbawił jej życia. Nie zamierzam stracić żony i zostać samotnym ojcem. * rzekł przesłodzonym tonem i ujął dłoń Bellatriks w swoje ręce co mogło uchodzić za czułość ale ona wiedziała że to tylko gra. Riddle nie chcąc opowiadać na kolejne niewygodne pytanie wstał i ujął prawą dłoń swojej żony w rękę.*

- Emmo czy uczynisz mi ten zaszczyt i ze mną zatańczysz? Jesteśmy w końcu na balu. * mruknął patrząc prosto w jej brązowe oczy.*

- Z chęcią najdroższy. * odparła i wstała idąc za nim. Riddle położył dłoń na jej tali a ona na jego ramieniu.*

- Oni chcą nas panie wykończyć. * rzuciła pospiesznie.*

- Idiotko. Tu jestem Alexandre. Ktoś może nas podsłuchiwać. * rzucił z wściekłością słyszalną w głosie. Gdy nowy utwór rozbrzmiał oni zaczęli tańczyć w jego rytm. Bella nie wiedziała skąd jej mistrz potrafi tak znakomicie tańczyć. Prowadził ją w tańcu jak profesjonalista. Nie chciała aby ten taniec kiedykolwiek się skończył. Patrzyła prosto w oczy swojego mistrza. Tonęła w ich czekoladowej barwie. Nagle jego wargi znalazły się na jej ustach. Bellatriks Lestrange wiedziała że teraz mogłaby zamknąć oczy i po prostu umrzeć.*


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top