Bo jak nie my to kto?

* Między miłością a nienawiścią jest maleńki krok. Miłość to nie tylko uczucie ale i stan rzeczy. Każda jest inna a wyróżniamy ich kilkanaście. Miłość matki do dziecka, ojca do córki bądź syna. Miłość partnera do partnerki i odwrotnie. Najczęściej to właśnie ta w tym przykładzie zamienia się w nienawiść. Uczucie tak bliskie sercu Czarnego Pana. Nienawidził bezradności i uczucia nienasycenia ciałem żony. Tylko ona była w stanie ugasić pożar w jego sercu, duszy no i męskości. Myśl że może być od kogokolwiek zależny napawała go wściekłością. Musiał ukoić swoje nerwy dlatego zasiadł za swym masywnym, dębowym biurkiem a w dłoń ujął pióro. Sylvie była jedną z wielu zabawek. Mógłby ją oddać gdyby tylko chciał ale nie był w stanie pozbyć się ze swego żywota tej przeklętej po stokroć Bellatriks. Za nic na świecie nie dopuszczał do siebie myśli że kobieta mogłaby znaczyć dla niego coś więcej niż powinna. Wściekły na samego siebie i sytuację w jakiej się znajdował, rzucił szklanką w ścianę, która pod wpływem siły rozbiła się w drobny mak.*


* Carrie była oburzona zachowaniem swojego przyjaciela. W jej głowie kiełkowało wiele pytań: Ile jeszcze zła i okrucieństwa z jego strony jest w stanie znieść serce, dusza i ciało pani Riddle? Czy jej poświęcenie ma w ogóle większy sens? Panna Clarke zdawała sobie bardzo dobrze sprawę że przypadek Tom'a jest beznadziejny, bowiem nie posiadał w sobie ani krzty dobra czy głębszych uczuć. Potrafił tylko krzywdzić a najbardziej swoją zakochaną w nim do szaleństwa żonę. Jego spontaniczne zachowanie jakie miało miejsce w bibliotece uzmysłowiło jej że to odpowiedni czas na poważną rozmowę. Gdy upewniła się że nic nie stało się dziecku Bellatriks a ona sama się wyliże wyszła z pomieszczenia na poszukiwanie Czarnego Pana. Powolnym krokiem udała się na piętro gdzie zobaczyła Barty'ego Crouch'a. *
- Dobrze że cię widzę. Nie widziałeś może naszego pana? * zapytała patrząc się w jego ciemne tęczówki. Mężczyzna był przystojny i musiała przyznać że od razu jak go ujrzała wpadł jej w oko.*
- Jest u siebie w gabinecie ale uważaj chyba jest wściekły. * rzucił i spiesząc się do swych obowiązków minął ją z uśmiechem czającym się na ustach. Wiedząc że nie ma szans aby go zatrzymać ruszyła w wskazane miejsce. Pomieszczenie znajdowało się na piętrze na którym się właśnie znajdowała. Podeszła do drzwi i nie pukając weszła do środka. Na biurku ujrzała siedzącą Ivette nawijającą ich mistrzowi tak zwany makaron na uszy. Gnana wściekłością i sadyzmem jaki czasami przez nią przemawiał złapała dziewczynę mocno za jej długie, lśniące włosy. Niczym śmiecia wytargała Rosier za kudły i wyrzuciła niczym zbitego psa z gabinetu, posyłając młodej zwolenniczce mrożące krew w żyłach spojrzenie. Dziewczyna szybko uciekła na dół potykając się o własne nogi. Zadowolona z siebie Carrie wróciła do pomieszczenia i jego właściciela. Spojrzała oskarżycielsko na przyjaciela, którego wyraz twarzy jak zwykle pozostawał wielką zagadką. W gruncie rzeczy bawiła go ta sytuacja jaką spowodowała Clarke ale tylko do momentu gdy skierowała na niego swoją uwagę. Wzrok jakim go zaszczyciła znał od wielu lat i nie oznaczał on miłej konwersacji. Chcąc być na górze postanowił przerwać ciszę panującą między nimi.*
- Coś się stało? Coś o czym powinienem wiedzieć? * zapytał zimnym jak lód głosem. Spodziewał się czego a raczej kogo ich rozmowa miała dotyczyć. Tylko głupek nie zauważyłby zalążka przyjaźni jaka nawiązywała się między nią a jego żoną. Carrie spoczęła w fotelu stojącym naprzeciwko niego i zarzuciła nogę na nogę. *
- Ty już dobrze wiesz co się stało. Jak możesz tak traktować Bellatriks? Jakim prawem mieszasz ją z błotem, wiedząc że pod sercem nosi twoje kolejne dziecko? Znam cię nawet lepiej niż ty sam i oboje wiemy, że ślub wziąłeś nie tylko przez ten czar tylko po to że coś czujesz do Bellatriks. Ty po prostu nie potrafisz rozmawiać o swoich uczuciach. Nie potrafiłeś po śmierci Rudolf'a wyobrazić sobie jej z kimś innym niż sobą. Wykorzystałeś jej oddanie i miłość do siebie. Zrobiłeś z niej swoją zabawkę. Jak myślisz ile jeszcze jest w stanie wytrzymać? * zapytała patrząc w jego zimne tęczówki. Wiedziała że tą rozmową cudów nie osiągnie ale być może sprawi że życie jej przyjaciółki jak śmiała już ją nazywać będzie lżejsze. Musiała również mu wygarnąć i wyznać co o tym wszystkim sądzi. Czarny Pan wstał i podszedł do niej powolnym krokiem.*
- Nie masz prawa mnie pouczać. Bellatriks wiedziała na co się piszę i się zgodziła. Służba w moich szeregach nie zawsze jest przyjemna ale jest ona na całe życie. Spełniłem jej marzenie jakim było zostać moją żoną. Nie obiecywałem jej niczego. Żadnych uczuć do niej nie żywię. Patrząc z perspektywy czasu sam ukręciłem na siebie bicz. Nie mogę zaznać spokoju. Przyrzekała mi służbę, którą teraz wykonuje. * rzekł i oparł dłonie na oparciu jej fotela.*
- Czy ty nie rozumiesz że ona jest o Ciebie zazdrosna? Najpierw pojawiłam się ja, potem ta cała Ivette a teraz jeszcze się dowiedziała o Sylvie. Ty chyba naprawdę nie zdradzisz Bellatriks. To jest Tom cios w samo serce. * szepnęła i przymknęła swoje powieki.*
- Nie jadę tam aby zabawić się z Sylvie. Ona mnie nie interesuje tylko to co może dla mnie uczynić. Musimy złamać klątwy narzucone na Alice i mieć ją po swojej stronie. To jest jeden z wielu kluczy do mojego sukcesu. * powiedział nachylając się nad jej uchem.*
- Ja to rozumiem ale Bellatriks tego nie wie. Czuje się odtrącona. * mruknęła i nie zdążyła nic dodać gdyż Czarny Pan wybiegł z pomieszczenia a ona za nim. Bała się jego gwałtowności ale nie żałowała żadnego ze słów jakie wypowiedziała. Z strachem ujrzała jak otwiera drzwi sypialni małżonki. Wpadł tam niczym huragan. W tym czasie Bellatriks brała kąpiel a pomagała jej córka. Słysząc szum wody płynący z łazienki poszedł w tamtym kierunku i bez pukania wszedł. Widok jaki ujrzał zamroził mu krew w żyłach. Nigdy nie poczuł że żona jest aż tak szczupła. To prawda kochali się zawsze wieczorami bez świec aby nie musiał patrzeć w jej oczy ale jego dotyk nigdy tego nie wyczuł. Aby kobiety nie zauważyły jego zmieszania odchrząknął.*
- Za dziesięć minut narada w jadalni. Macie wszystkie się tam zjawić. * rzekł i pospiesznie opuścił pomieszczenie czując odruchy wymiotne. *



* Właśnie pomagała kąpać się matce gdy do łazienki wparował jej ojciec. Spojrzawszy w jego oczy patrzące na żonę ujrzała coś na kształt obrzydzenia. Złość zapaliła jej żyły i nie zdążyła mu wygarnąć. Matka chciała jak najszybciej znaleźć się we wskazanym miejscu a ona w innym życiu. Miała dość swojej dziwnej, popieprzonej do kwadratu rodzinki. W momencie gdy matka się ubierała Alex przykryła siostrę kołderką. Dziewczynka najedzona smacznie spała. Gdy znalazły się na miejscu w pokoju za stołem czekał na nich nie tylko Czarny Pan ale i Severus, Draco, Lucjusz, Narcyza, Barty Crouch i Ivette. Kobiety zajęły swoje miejsca i czekały na zabranie głosu ich mistrza. Lord Voldemort po chwili ciszy wstał.*
- Przemyślałem naszą wyprawę do Francji. Plan uległ modyfikacją. Rosier ty bez zmian porwiesz Alice Burkes spod szpitala i sama dostarczysz na wskazane miejsce. Barty z Lucjusz'em i Draco'nem będą w razie czego cię ubezpieczać gdyby coś poszło nie po naszej myśli. * rzekł i napił się łyk wody.*
- W Francji będę na was czekał z Bellatriks, która będzie tak dobra i nie pozwoli sobie na to aby choć na chwilę zejść z zasięgu mojego wzroku. Musisz być zawsze koło mnie. Jako moja żona jesteś łatwym celem tym bardziej w odmiennym stanie. * powiedział a Alex jak i panna Clarke wiedziały że nie to było powodem. Widząc szczęście w oczach pani Riddle i zawiedzioną minę Rosier miały ochotę się uśmiechnąć ale tego nie zrobiły. *
- Carrie wyruszysz z nami i zajmiesz się bezpieczeństwem Bellatriks w czasie łamania klątw jakie są rzucone na naszą zakładniczkę. * mruknął i widząc pytający wzrok Rosier skinął dłonią aby zabrała głos.*
- Panie plan piękny ale Bellatriks miała zostać aby opiekować się dzieckiem i sobą. * powiedziała a krew zawrzała w żyłach obecnych tu kobiet. Clarke musiała przyznać że młoda miała tupet.*
- Tak miało być ale moja żona tylko przy mnie będzie bezpieczna. Co do opieki nad Yasminne to Alexia z Severus'em wezmą ją do siebie i spróbują naprawić swoje relacje. Taka szkoła życia im się przyda. A może pójdzie im tak dobrze że za rok pojawi się kolejny Snape na świecie kto wie? * rzekł rozbawiony swoimi myślami. Severus spojrzał w oczy swojej żony i już wiedział że najbliższe dni będą dla nich ciężkie. Chcąc jednak dodać żonie otuchy ujął ją za dłoń i mocno ścisnął szepcząc : Damy sobie radę. Bo jak nie my to kto? *

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top