22

Siedziałam za biurkiem i czytałam prośbę o podpisanie petycji. Petycja była o tym żeby zbudować plac zabaw dla małych dzieci.
-kawa!-przywitał się uśmiechnięty Piter. Kim podniósł głowę. Wilk leżał na olbrzymiej poduszce przy biurku.
-nie mówiłaś że masz psa- Kim kichnął i zawarczał.
-to nie jest pies Piter. Tylko wilk. A inna sprawa że to Kim-wil rozciągnął się i zamienił w chłopaka.
-siema. Prywatna ochrona panienki Wayne-podał mu rękę.
-mniej więcej. Siadaj Pete.
-Dzięki-usiadł wcześniej podając mi moją kawę. Kim położył się na poduszce i podwinął ogon do brzucha. Pomiział go po łbie na no zastrzygl uszami.
-co tam Pete?
-żyje. Co tam masz?
-sonda. Chcą zbudować plac zabaw dla dzieci.
-dzieci w Gotham?
-Peter wychowałam się tutaj. Też kiedyś byłam dzieckiem.
-nie wiedziałem. Zgodź się.
-nie wiem czy to dobry pomysł. Ludzie są w niebezpieczeństwie a wandalizm tu jest na wielką skalę.
-ludzie będą bezpieczni. Wystarczy postawić tam dwóch policjantów.
-dobra ty to podpisz-chłopak wziął długopis i podpisał.
-proszę-przewrocilam oczami. Jeżeli zastanawiacie się kim jest Pete to robi za kawowego i kogoś jak sekretarka-musze iść. Robota wzywa.
~wiesz że twierdzą że jesteście razem?
Zaczęłam się śmiać gdy Pete wyszedł.
-to głupota.
Odłożyłam ją na półkę i spojrzałam przed siebie. Do gabinetu wparowało mi z 10 osób. Ubrani w czarne getry lub spodnie i białe bluzy z jakimś rysunkiem. Jedna z dziewczyn z czarnymi włosami zrobiła balona z gumy.
-slucham.
-przytulił zobaczyć co baletnica robi w biurze.-dziewvzyna usiadła na biurku.
-nigdy nie byłam baletnicą.
-ta nigdy tego nie lubilaś-do biura wszedł Barry Alen.-ale że nie poznajesz ekipy?-wstałam-musze i stanęłam przy ścianie. Na ich bluzach było wyraźnie ADHD.
-Ło...Nie spodziewałam się was tutaj.
-no wiesz. Jesteśmy rodziną czy tego chcesz czy nie.
-spotkajmy się na obiedzie. Opowiecie mi o wszystkim.
-to co? Jak zwykle naleśniki?
-nie. Zabiorę was na spaghetti z serem.
-Taaak!-krzyczała wychodząc. Nachyliłam się by podpisać umowę ale poczułam że ktoś się na mnie patrzy.
-wcale nie zerwałaś wtedy zaręczyn.
-co?-podnioslam głowę na Barrego
-dalej masz pierścionek-spojrzałam na moją dłoń. Był tam pierścionek z drobnym diamencikiem.
-taa... Ty mnie dalej kochasz Barry?
-tak-podszedł do mnie i objął mnie w talii. Dałam mu się pocałować. Dalej wspaniałe całował.-chcesz być dalej moja narzeczoną?
-nawet...-Kim stanął obok niego i odsunął go ode mnie.
-wiesz ona jest TĄ dziewczyną i myślisz że jak zniknął jej ojciec to ty możesz wszystko?
-Kim
-wiec zastanów się czy chcesz tu jeszcze być.
-KIM
do biura wszedł Peter
-o sorry-zatrzymał się i spojrzał na nas.-Kim odsuń się.-wystawił rękę z sieciami strzelił w chłopaka a ten zamienił się w zwierzę. Warknął ale jego...jego oczy były czerwone. strzelił mu w łapy i pysk a potem przewrócił go.
-spokojnie-odsunelam się.-mozecie isc-spojrzałam w oczy zwierzęcia. Powoli zmieniały barwę z powrotem na niebieski.
-wyszlusmy z biura i stanęliśmy przed budynkiem.
-co się z nim stało?
-nie wiem. Jakoś dziwnie dużo spał i ciągle się wiercił. Może miał koszmary?
-może faktycznie masz rację. Co do mojego pytania...
-tak Barry. Ale zostań w mieście dobrze?
-oczywiście.-przytulił mnie i po chwili namysłu weszliśmy z powrotem do budynku. W biurze była tylko pustka.
-nie wychodzili przecież-zamyslilam się a Barry wskazał na okno-to wiele wyjaśnia.

Jakiś czas później...
Z racji iż mam 19 lat to uznaliśmy z Barrym że ślub możemy zrobić w przyszłym roku.
Jestem z chłopakiem szczęśliwa a gdy podwijam prawy rękaw bluzy widzę lekko niewidoczny znaczek błyskawicy. Wracają wtedy wspomnienia i te dobre i te złe.

Wstałam z łóżka i podbiegłam do telefonu. Barry dalej spał na materacu skąd przed chwilą wstałam. Ubrana tylko w bluzkę Allena i puchowy szlafrok do kolan którego nie zawiązywałam. Podeszłam do telefonu w biurze gdyż moja sypialnia była drzwi dalej. Oparłam się o biurko i zadzwoniłam telefonem stacjonarnym do Robina.
~halo?
-cześć braciszku.
~Rena wiesz która jest godzina?
-martwiłam się. Co u ciebie?
~ucze się. Po to pojechałem na uczelnię.
-wiem głupku przecież nie pytam o naukę.
Wiedziałam że się uśmiechnął.-co tam się stało?-wstał i chyba wyszedł z pokoju.
~mam dziewczynę okay?
-to świetnie. Wiesz że Barry przyjechał?!
~chyba przybiegł.
-dla niego jeden pies.
I w tym momencie przypomniał mi się Kim który przestał się odzywać.
~Rena mam wykłady dopiero po południu idę spać.
-nie chce szybko być ciocią!-zaśmiał się pożegnał i rozłączył. Wyjrzałam za okno. Stała tam czarna bestia i w tym momencie spojrzała na mnie. Wybiegłam z budynku i gdy stałam na schodach wilk chciał uciekać
-stoj nie możesz mi powiedzieć?
Zamienił się w chłopaka.
-mogę. W ten dzień miałem koszmar. Czasami duchy leśne robią wilkom siano z mózgu. Dlatego przewidziałem jego przybycie ale widziałem jeszcze tragedie. Pełni krwi i szkła...
-martwiłeś się o mnie...
-a jak! Myślałaś że jestem tylko zwykłym psem?
-nigdy tak...
-Rena. Chciałem cię chronić ale duszki przejęły kontrolę. Coś jak wścieklizna. Dlatego zostaje w lesie.
-nie możesz odejść! Nie teraz gdy potrzebuje przyjaciół!
-Masz Barrego i Petera kogo jeszcze chcesz?
-mojej starej poduszki. Przecież to ty siedziałeś ze mną gdy byłam załamana zniknięciem taty.-otworzul usta, zamknął je i podkręciłem głową.
-musisz to jakoś rozwiązać.-odwrocil się i chciał odejść ale zatrzymał się gdy odezwałam się do niego.
-wiedziałam że nie warto ufać wilkom. Kiedyś to Blacky odeszła a teraz ty. Czyli wszyscy jesteście tacy sami. Tylko że Blacky kiedyś wróciła by mi to wytłumaczyć. A ty? Po prostu odejdziesz...-odwruciłam się i weszłam do środka.

Taki krótki ale w następnym będzie niespodzianka
~Rena

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top