Część 5

Wspięłam się na samą górę, gdzie znajdowało się osiedle Afrodyty. Tam pokierowałam się prosto do jej rezydencji, gdzie gościła swoje ulubione dzieci i kochanków. Weszłam do środka jakbym była u siebie i natychmiast poprosiłam Ibś, by zamienił się w pałkę.

Złość doprowadziła do tego, że miałam nieludzką siłę. Rozwalałam wszystko. Od jej portretów z różnych epok, po drogie perfumy w kryształowych flakonikach, które kochała. Nie miałam litości do niczego. Nawet meble zdemolowałam, jej drogie ciuchy wylądowały w basenie.

Zatrzymałam się na środku zdewastowanego salonu, opierając się o swoją broń i sapiąc.

W życiu tak świetnie się nie bawiłem! – krzyknął mi radośnie.

Uśmiechnęłam się. Chyba się dogadam z tym dziwnym czymś.

– I co? – zapytał mnie Orion, siedząc na stoliku i jedząc morele, które uratował przed moim uderzeniem.

– Jeszcze nie skończyłam.

– Wiem. – Znów posłał mi melancholijny uśmiech.

Rozejrzałam się wokół. Nie ma chyba już co zdewastować. Ale to nie był jedyny obiekt, który chciałam zniszczy. Co zrobić z moim starym domem? Nie wiem, czy powinnam zniszczyć coś, co przypominało mi rodzeństwo.

– Benzynę zajdziesz w szopie na tyłach.

Spojrzałam na niego zaskoczona. On wiedział wszystko co się stanie i nawet mi podpowiadał.

Zastanawiałam się czy mnie nie podpuszcza. Czy mnie nie wkręca, czy nie manipuluję.

Jednak ostatecznie, rzuciłam wszystkie wątpliwości na bok i ruszyłam do szopy, z której nikt nigdy nie korzystał. Nie miałam nic do stracenia. Nie zamierzałam zostać na Olimpie, więc nie mam czego się bać.

Było tam sześć baniaków z benzyną. Podpalenie było najlepszą opcją. Zamierzałam spalić wszystko, co niegdyś było moim domem, moją oazą. Nie pozwolę by ktoś inny mieszkał w pokojach mojego rodzeństwa. Oblanie pomieszczeń zajęło mi mniej czasu niż się spodziewałam. Wróciłam do mieszkania Afrodyty po zapałki, których używała by podpalić swoje zapachowe świeczki.

– Muszę poczekać do północy – powiedziałam zerkając na roztrzaskany zegar. O dziwo, działał. – Wtedy otwiera się przejście do świata.

– Nie musisz czekać – szepnął łagodnie Orion. – Otworze je dla ciebie. Musimy wyjść w odpowiednim miejscu.

Dzieci Apollo miały wiele zdolności, jedną z nich było otwieranie portali na Olimpie za pomocą śpiewu. Tylko najstarsze i najlepsze osoby to potrafiły. Nie wiedziałam, że Orion jest tak utalentowany.

Spojrzałam mu w oczy z pogardą.

– My? – zaśmiałam się. – A kto ma waloną obroże ograniczającą? – syknęłam, wskazując na tatuaż na jego dłoni.

Spojrzał z pewnym żalem na swoją dłoń. Następnie spojrzał mi w oczy z dziwnym, smutnym błyskiem.

– Idę z tobą na wygnanie, Wiktorio – szepnął, a ja poczułam dreszcze, kiedy wymówił moje imię. W jego tonie był pewien żal, a zarazem siła i zdecydowanie. – Ja potrzebuje ciebie, ty potrzebujesz mnie. Widziałem przyszłość. To musi się stać.

Każde dziecko Apollo, jak i Aresa, będące jednym z najpotężniejszych dzieci bogów, mają znak. Pewien tatuaż działający jak nadajnik. Rodzic wie gdzie poszło ich dziecko i nie umożliwia im to wyjście poza terenu Olimpu bez pozwolenia.

Nie mogłam ze sobą zabrać Oriona. Natychmiast nas zlokalizują, Apollo sparaliżuje go zaraz po wyjściu z Olimpu i tyle mi będzie przydatny.

– W takim razie – uśmiechnęłam się okrutnie – musze ci uciąć dłoń.

Nie mówiłam poważnie, jednak on pokiwał smutno głową.

– Wiem. Przez nadgarstek.

Cofnęłam się zaskoczona jego słowami. On naprawdę chciał bym ucięła mu dłoń!

– Zwariowałeś – powiedziałam.

– Dwa tysiące lat temu – przyznał, kładąc rękę na biurku. – Obwiąż mi mocno ramię swoim sznurkiem od togi.

– To wydziedziczenie na życzenie – przypomniałam mu.

– Wiem.

Staliśmy chwilę w ciszy, patrząc na siebie. W końcu postanowiłam. Nieodwracalnie miałam zrobić coś, czego nie będę żałować.

– Ibś, zmień się proszę w najostrzejsze ostrze – poprosiłam.

Nie lepiej siekiera? – zaświergotał przeszczęśliwy.

Psychopata.

– Jeszcze nie.

Złapałam złotą rękojeść, był zaskakująco lekki. Złapałem swoje długie do pasa włosy, o które tak dbałam i jednym szarpnięciem obcięłam się na krótko. Widziałam, jak pojedyncze kosmyki spadają mi na bose stopy.

– Obcięcie włosów przez córkę Afrodyty – powiedziała lakonicznie, patrząc na czarne sprężyny w moich dłoniach – symbolizuje chęć zostania wydziedziczoną. Chcę mieć ostatnie słowo.

Uśmiechnął się do mnie, tak jakby zobaczył starego znajomego.

– Wyglądasz pięknie. – Zrobiło mi się gorąco, ale miałam nadzieję, że nie zarumieniłam się na tak banalny komplement. – Chcę trzymać twoje włosy, kiedy będziesz to robić.

Zgodziłam się. Stał nieruchomo, ściskając moje grube włosy, kiedy ja go przygotowywałam. Związałam mu mocno ramię swoim brudnym od ziemi sznurkiem, ucięłam kawałek materiału z jego czystej togi i wzięłam jego sznurek.

– Na pewno? To jest tego warte?

Zamknął oczy i uśmiechnął się delikatnie.

– Tak – szepnął i wgryzł się w kawałek materiału.

Masochista i sadystka. Uwielbiam was dzieciaki – powiedział Ibś w formie siekiery w moich dłoniach.

Zawahałam się. Czy on naprawdę tego chce? Czy ja mogę to zrobić?

Ale wtedy odezwała się moja samolubna strona. Chciałam go przy sobie na tym wygnaniu. Potrzebowałam go. Jeśli on jest gotowy oddać rękę za mnie, za przyszłość, którą widział, to ja nie powinnam histeryzować.

Wzięłam głęboki wdech, zamachnęłam się i jednym uderzeniem ucięłam mu rękę.

Krew się polała, on wrzasnął tak strasznie, że zadrżałam z przerażenia i puściłam Ibś. Przez pierwsze sekundy patrzyłam na rozlewającą się krew na biurku, zareagowałam dopiero, kiedy Orion padł na ziemie z bólu. 

Zapomniałam o swoim przerażeniu, skupiając się na jego bólu. Chwyciłam za szmatę i jego sznurek. Zrobiłam prowizoryczny opatrunek.

– Jest dobrze – szepnęłam gorączkowo, uspokajając bardziej siebie niż jego.

Ile krwi! – krzyknął za nami z uznaniem Ibś. – Ostatnio widziałem tyle podczas wojny trojańskiej!

Wyjęłam blondynowi szmatę z ust i wytarłam łzy ból, jakie się polały.

– Nie spodziewałem się takiego bólu – przyznał dyszącym i słabym głosem. – Ciężko się przygotować na coś takiego.

Mimowolnie parsknęłam i jeszcze raz wytarłam mu oba policzki. Ciężko oddychał i był blady, a ja się naprawdę martwiłam.

– Nie mamy czasu – powiedział z naciskiem. – Zrób co musisz zrobić, ja się zajmę resztą.

– Dasz radę? – zmartwiłam się.

Nie byłam pewna czy wstanie sam, a co dopiero coś wyśpiewa i otworzy przejście.

– Nie martw się – uspokoił mnie. – Zaufaj mi.

Uśmiechnęłam się.

– Po tym jak odrąbałam ci rękę, ufam ci bardziej niż komukolwiek...

Ej!

– Tobie też Ibś – przyznałam i cmoknęłam Oriona w policzek, bardziej spontanicznie niż umyślnie.

Chwyciłam zapałki i wybiegłam z rezydencji Afrodyty do budynku obok. Jednak zapałka wystarczyła, by budynek cały się zapalił. Obserwowałam ogień z pewnym żalem, a zarazem z ulgą.

To był symbol. Symbol całkowitego odcięcia się.

Stałam przed budynkiem, który był moim domem. Byłam już inną osobą niż parę godzin temu. Nie tylko na zewnątrz, ale i w środku. Ogień trawił nie tylko stary dom, ale i mnie z przeszłości.

Wtedy, kiedy patrzyłam jak ogień trawi salon i kanapę, na której jeszcze parę godzin temu turlałam się z rodzeństwem, usłyszałam najpiękniejszy, najbardziej emocjonalny śpiew jaki słyszałam.

Nigdy nie słyszałam jak śpiewa Orion, to dlatego, że był wysoko postawiony i nie śpiewał na koncertach, tylko w świątyni Apollo.

Wytoczył się z domu Afrodyty, ale głos miał zdecydowany. Ani na moment mu nie zadrżał. Spojrzał na mnie błyszczącymi oczami.

Śpiewał o mnie.  Byłam oczarowana i nie miało większego znaczenia, że porównał mnie do diabła.

Można to teraz uznać za komplement.

– ORION! – Z Sali wyskoczył sam Apollo, widziałam go doskonale, bo był na wzgórzu. Bóg był zaszokowany, ale zaraz jego twarz przerodziła się w przerażenie.

Nie dziwiłam mu się za bardzo. Na tle płonącego budynku, w krótkich poszarpanych włosach i cała brudna od ziemi wyglądałam przerażająco.

Bóg sztuki był sparaliżowany patrząc mi w oczy, zaraz za nim wybiegła Afrodyta, która zawyła z rozpaczy.

– Mój dom! – wrzasnęła na cały Olimp.

Patrzyłam prosto na nią. Z nienawiścią, której świat nie widział. Moja widownia nie ograniczyła się tylko do tych dwóch bogów. Wszyscy obecni wybiegli, a z nich wszystkich najbardziej zachwycony był Ares.

– CHCĘ CIĘ ADOPTOWAĆ! – wrzasnął, a powietrze zadrżało.

To miłe, pomyślałam, ale czas na mnie. Ruszyłam ku Orionowi, który czekał przy szczelinie, która była naszym portalem. Nie chciałam go wystawiać na wysiłek, zwłaszcza w takim stanie.

Mężczyzna zamilkł dopiero, kiedy przeszliśmy przez portal. Poczułam przeszywające zimno i jakby deszcz na mnie padał. Sekundę później stanęliśmy na oświetlonej przez słońce polanie, na której stała drewniana chatka. Nic więcej tu nie było.

Jednak nie miałam czasu na rozglądanie się. Orion padł mi pod nogi z jękiem. Natychmiast rzuciłam się w jego stronę przestraszona. Dotknęłam jego twarzy i aż mnie sparzyło.

– Masz gorączkę!

– Nie martw się – sapnął spokojnie. – Nauczyłem się regenerować. Daj mi trochę odpocząć.

Z trudem go podniosłam i razem dowlekliśmy się do chatki. Była pusta i w pełni wyposażona. Położyłam go delikatnie na łóżku polowym

– Zajmę się tobą – obiecałam, czując do niego ogromny dług wdzięczności.

– Szkoda, że twoja wielka przygoda ku chwalę zaczyna się od kurowania mnie.

– Nasz. Nasza podróż ku chwale Orion.

Tak rozpoczęła się przygoda bohaterki-uciekinierki, która potrafiła sterroryzować boginie Afrodytę i zmienić struktury całego mitycznego świata. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top