28. Zapłata ma Nadejść
Do najgorszych doznań nie należały żarty załogi, popychania i parszywe uśmieszki, ani ciężkie, metalowe kajdany, ani to że wepchnięto mnie na spalone zwłoki czy choćby moment, gdy przygrzmociłem głową o burtę łódki, jak jeden z oprychów podłożył mi nogę. Nawet decyzja Mac Dary o pojmaniu nie wywołała we mnie tak silnych emocji, jak widok Moiry. Po kapitanie nie spodziewałem się niczego innego, tym bardziej jeśli związał się magiczną przysięgą z czarodziejką. Miał pomóc jej ojcu, a ja go zabiłem na jego oczach.
W afekcie walki z emocjami i wspomnieniami, które Camor bezwzględnie we mnie wywołał, a dokładniej jak wilk przywlókł ciało Liry przed moje oblicze, zapomniałem o istnieniu czarodziejki. Córki zdrajcy. Zapragnąłem jego śmierci, ale nie z tych samych powodów, jak na początku przygody w Areszcie. W końcu nie zdradził załogi, możliwe, a nawet pewne, że Keith stał za tym występkiem, ale i tak już nic nie miało znaczenia.
Przynajmniej próbowałem to sobie wmówić, gdy wrzucono mnie do celi, emocje opadły i przyszło mi zmierzyć się z prawdą. Twarzą w twarz, bez zbędnych zasłon dymnych w postaci wzburzenia czy wspomnień.
Zabiłem Camora, wiernego druha, przyjaciela od kieliszka, od opowieści. Był nim przez tyle lat. Wysłuchiwał biadolenia, dawał rady, zakładał bandaże, zszywał rany, wspomagał porannego kaca czy używał swojej magii na inne wymyślne sposoby, aby wspomóc nas w abordażu, przekrętach, zalotach.
A zarazem nosił imię mojego głównego wroga.
Zabiłem go w imię zemsty, od lat najbliższej mi przyjaciółki, byłem jej najwierniejszy, łączyła nas tak samo silna więź jak z siostrą.
Lira została pomszczona. Nie całkowicie. Jeszcze ja żyłem. Ale już niedługo – pomyślałem. Starą Kim znano z upartości, poza tym faktu o złamaniu niepisanego prawa nie dało się ukryć.
Czekała mnie śmierć – a dokładniej konopny sznur bądź spacer po desce.
Planowałem z tym nie wojować, choć strach powoli rozbudził się w piersi, panika czyhała, aby tylko odebrać oddech, wymusić reakcję – walkę z nieuniknionym.
Oddech przyspieszył, serce zatłukło o żebra, oczy zapiekły.
Miałem umrzeć.
Wrzask wezbrał się w gardle.
– A więc to prawda?
Moira weszła na szeroki korytarz między celami. Bezszelestnie niczym oddech, niczym skradający się kot. Sylwetkę skrywał cień, najbliższa lampa znajdowała się tuż przy drzwiach prowadzących do zajmowanego przeze mnie karceru.
– Czy to prawda, co mówią na twój temat?
Zbliżyła się o dwa drobne kroki. Na drobnym ciele wisiał niczym opadnięty maszt granatowy płaszcz. Ten sam, który wyciągnęła ze swojej bezdennej torby, a który podarował jej ojciec. Musiała założyć go z dumy, z tęsknoty, z poczucia przynależności. Jakimkolwiek Camor nie był zwyrodnialcem, kochała go, a ja go zamordowałem.
– Zabiłeś mojego ojca. – Nie pytała.
Smutek walczył ze złością na jej twarzy. Łzy jak lodowe iskierki lśniły w jej oczach gorącym gniewem, lodowatą pewnością. Nie pozwoliła im spłynąć, miały płonąć, a nie swoją intensywnością rozpaczy ugasić pożar.
– On zabił...
– Nie przyszłam wysłuchiwać wyjaśnień – ostra niczym bicz w pewnej ręce poganiacza. – Zabiłeś go? Mac Dara mówi prawdę?
– Tak.
– W takim razie zapłacisz za zbrodnię.
– Z tego powodu tutaj jestem. Może i kapitan słynie z okrutności, ale jeszcze bez powodu nie wrzuca swoich kompanów do celi. – Pominąłem myśl dotyczącą poświęcenia ich życia w imię własnego. To i tak z pewnością sama dawno temu wydedukowała na podstawie zwierzeń ojca. Tylko ja byłem tak długo naiwny. – Załoga z pewnością już się na mnie szykuje.
Gdyby chcieli doszukiwać się w moim głosie skruchy z pewnością by ją znaleźli, mieli jej dostatek, tak samo jak i goryczy, złości, rezygnacji. Choć z pozoru te emocje się między sobą wykluczały, u mnie zgrały się w jednej okrutny jazgot.
– Zapłacisz, ale mi, nie im.
– Zapłacę wszystkim, których zawiodłem, zraniłem, zabiłem... – W gardle urosła mi gula, odchrząknąłem. Wstałem i podszedłem do krat, oparłem o nie dłonie. – Wybacz mi, ale Camor...
– On był moim ojcem! – zasyczała jak gotowy do ataku wąż, w dodatku z pewnością jadowity. – A ty go zabiłeś, choć pomogłam wam tylko, abyś go uratował!
– To Romac, to morderca... – powiedziałem, choć z pewnością dla niej to nie miało znaczenia. – On zabił moją siostrę, moją...
– Nie obchodzi mnie to – głos jej się załamał. Skuliła się przez co wyglądało na jeszcze mizerniejszą w obszernym płaszczu swojego ojca. – Zabiłeś go, pokazałeś jakim jesteś człowiekiem, a teraz za to zapłacisz!
Spodziewałem się splunięcia, kwasu wyżerającego mi policzek, granatowych płomieni, ale nie. Odeszła, zostawiła mnie samego z poczuciem winy, ale także gorzką satysfakcją i dziwnym marazmem ukończonego zadania. Moja przygoda miała się zakończyć. Bogowie podarowali mi wystarczająco szczęścia, abym pomścił Lirę, teraz nadeszła czas na wspomnianą przez Moirę zapłatę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top