Rozdział 2.

Sny Żywii, dziewczynki z leśnej chaty zawsze rozpoczynały się w ten sam sposób. Biegła przed siebie, co sił w nogach zostawiając daleko za sobą przerażające krzyki ludzi i łunę ognia, która rozświetlała nocne niebo. Potykała się o kamienie leżące na drodze, które rozcinały jej delikatną skórę na nogach by po chwili znowu podnieść się i biec dalej. W tych snach zawsze miała nieskończoną ilość siły by kontynuować ucieczkę, a może to po prostu goszczący z jakiegoś powodu w jej sercu strach kazał jej to robić. Tego nie była do końca pewna, ale biegła, nadal biegła a krzyki rozbrzmiewały w jej głowie. Gdy dotarła na skraj lasu nie wiedziała czy jej bieg trwał wiele dni, kilka godzin czy może była to zaledwie chwila. Nie była zmęczona, a o przebyciu jakiegoś odcinka drogi świadczyły jedynie coraz bardziej krwawiące rany na nogach.  Nie wiedziała przed czym ucieka, ale była pewna że chce się jak najszybciej znaleźć z dala od miejsca, które właśnie opuściła. Przy dróżce, która prowadziła dalej w głąb lasu siedział zawsze starszy mężczyzna z długą szarą brodą i w czapce, która zakrywała mu niemal pół twarzy. W niektórych snach Żywia miała wrażenie, że dostrzega spod niej zielone liście drzew. W rękach mężczyzny zawsze spoczywał gruby kij, który na pierwszy rzut oka prawdopodobnie służył mu jako laska do podpierania się. Dziewczynka po przebudzeniu zwykle zastanawiała się dlaczego tak naprawdę go posiadał. Pamiętała bowiem dobrze z późniejszych części snu, że mimo sędziwego wieku chodził wyjątkowo żwawo. Tak, że musiała co jakiś czas podbiegać by utrzymać jego szybkie tempo. 

- Chodź ze mną dziecko. Czekałem na ciebie.  - Tak zwykle rozpoczynała się ich rozmowa. Choć słowa zdawały się bardziej dobiegać gdzieś z głębi lasu znajdującego się przed dziewczynką niż z ust samego nieznajomego.

Później mężczyzna podpierając się kijem podnosił się i łapał dziewczynkę delikatnie za dłoń. Żywia na jawie zawsze była zaskoczona swoim brakiem jakichkolwiek obaw, co do tego mężczyzny i jego słów, w końcu przed czymś uciekała aż tu nagle, całkiem spokojnie godziła się na podróż w towarzystwie obcego. Jednak jej odpowiedniczka we śnie była bardziej zaintrygowana sprawą wzrostu mężczyzny. Gdy bowiem wstał zdawał się dwukrotnie przewyższać nawet najwyższego człowieka jakiego widziała w swoim życiu. Było to dla niej nie tyle niepokojące, co rodziło w jej głowie kolejne pytania, na przykład czy będąc tak wysokim nie uderza o gałęzie drzew i czy podczas zbierania grzybów nie bolą go plecy. Była bowiem jeszcze jedna kwestia, która nie dawała jej spokoju. Człowiek, który prowadził ją w głąb lasu pachniał grzybami, ściółką leśną i samym lasem. Jakby całe lata spędzał tylko i wyłącznie w tym miejscu. Gdy w trakcie swojej wspólnej wędrówki mijali dwa jelenie chodzące po polanie dziewczynka miała wrażenie, że zwierzęta zniżają ku ziemi swoje pyszczki jakby kłaniając się starcowi, jednak po przebudzeniu dochodziła do wniosku, że to bardzo dziecinny pomysł i jelenie prawdopodobnie schylały się by skubać dalej źdźbła trawy. 

- Tu będziesz bezpieczna - mówił zwykle mężczyzna wskazując kijem, który dzierżył w dłoniach, drzwi starej drewnianej chaty. 

I tak tym razem kończył się sen. 

- Co tak właściwie się wydarzyło? - Matuszka przykryła Żywię mającą prawdopodobnie jakiś zły sen kocem i skierowała swój wzrok w kierunku Bzionka w oczekiwaniu na odpowiedź. 

Leśny skrzat przy pomocy ostro zakończonego kamyka pozbawiał właśnie gałąź jakiegoś drzewa kory. Bardzo zależało mu na dokładności, więc nie chciał się rozpraszać rozmową i Matuszka musiała poczekać dłuższą chwilę by cokolwiek od niego usłyszeć. 

- Bzionek nie do końca wie o czym Matuszka mówi.

Kobieta dosiadła się do stołu i nie chcąc obudzić dziewczynki wyszeptała cicho: w chacie Jana. Moje zioła. To nie one uratowały to dziecko. Wytłumacz mi to Bzionku.

- Czarny bez, ot co. Matuszka nie słyszała? - widząc, że kobieta kiwa jedynie przecząco głową skrzat kontynuował. - Ludzie nie dość, że już nas nie dostrzegają, to i stare podania zapominają. Kiedyś, gdy człowiek szanował skrzaty leśne dobrze wiedział, że krzew bzu, co Bzionek się nim opiekuje, magiczne ma działanie. Pod krzewy nasze znosili chore niemowlęta by później całkiem zdrowiuśkie zabrać je do domu. Ta magia krzewu nadal działa, ale ludzie zapomnieli i niedługo całkiem o nas zapomną. 

Matuszka na te słowa pokiwała jedynie głową. Starała się, to wszystko zrozumieć choć tak naprawdę las, w którym żyła był dla niej do tej pory pełen tajemnic. Tak samo jak fakt, że z jakiegoś powodu widzi zamieszkujące go skrzaty i inne stworzenia jak nikt inny wokół. 

Tego dnia Matuszka postanowiła, że w końcu wybierze się do miasta. Porozmawia z ludźmi, może popyta czy nikt nie potrzebuje pomocy. Nie wszyscy bowiem ludzie byli na tyle odważni by zapuszczać się w głąb lasu i zapukać do jej chaty. Zostawiła więc dziewczynkę pod opieką Bzionka, który dalej zajmował się kijkiem i udała się w drogę mając nadzieję, że skrzat wywiąże się z obowiązków opiekuna i gdy po raz kolejny dziewczynka przerażona najprawdopodobniej jakimś wydarzeniem ze snu zrzuci z siebie koc, ten nakryje ją pledem ponownie.  Przechodząc obok mogiły nad strumieniem kobieta jak zwykle uczyniła znak krzyża i zmówiła krótką modlitwę. Teraz  wyjątkowo nie miała jednak czasu by przysiąść i opowiedzieć pogrzebanemu tam mężczyźnie, co ostatnio wydarzyło się w jej życiu, ale obiecała sobie, że jutro bądź nawet w drodze powrotnej to uczyni. Idąc dalej przed siebie dziękowała też naturze, że w końcu obdarzyła ją dobrą pogodą i dla odmiany zza chmur wyłoniło się słońce. Jego promienie zawsze wywoływały uśmiech na jej twarzy i przypominały o tych nielicznych dobrych chwilach z jej życia.

- Dzień dobry nasza kochana Uzdrowicielko! - usłyszała mijając bramy miasta. Głos należał do wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyzny w średnim wieku - Marcina, który pełnił w mieście funkcję grabarza. 

Matuszka początkowo, gdy rozpoczęła leczenie ludzi w mieście obawiała się nieco jakiejś wrogości z jego strony. W końcu w pewnym stopniu poprzez ratowanie innych odbierała mu pracę. Właściwie, to sama nigdy nie wpadła na tą absurdalną myśl, ale słysząc jak podobne słowa wypowiadają dwie kobiety rozprawiające w najlepsze wśród straganów, coraz częściej się nad nimi zastanawiała. Nie wiedziała bowiem, że kobiety chciały dokuczyć pięknej zielarce, zwłaszcza, że miały podejrzenia iż Marcin, o którego względy się starały, sam bardziej zainteresowany jest właśnie Matuszką. Tego uzdrowicielka jednak nie dostrzegała i każde jego dobre słowo kierowane w jej stronę odbierała bardziej jako przejaw zwykłej ludzkiej dobroci Marcina. 

- Witaj Marcinie, jak zdrowie? Dużo pracy? 

- Zdrowie wyśmienicie, a pracy ostatnio dużo żem miał, zbiorową mogiłę dla tylu ludzi kopałem.  Cały dzień mi się zeszło z tym Matuszko. - Kobieta słysząc jego słowa uczyniła znak krzyża i poprosiła Boga o spokojne życie dla tych wszystkich ludzi, którym przyszło opuścić świat. 

Dalej szli już razem, jednak w kompletnej ciszy. Marcin peszył się nieco przed dalszym kontynuowaniem choćby zwykłej rozmowy o pięknej pogodzie w towarzystwie tak urodziwej kobiety. Natomiast ona sama zaciekawiona była ostatnimi wydarzeniami w mieście, którego jakiś czas jednak nie odwiedzała i starała się podsłuchać rozmowy największych plotkar. 

- Miło było cię zobaczyć Matuszko - powiedział w końcu Marcin, gdy mijali drzwi jego domostwa i przerwał tym samym ciszę między nimi. 

- Ciebie również, odwiedź mnie kiedyś jeśli znajdziesz czas. Przygotowałam trochę ziół dla ciebie. - Marcin skinął na te słowa lekko głową i radując się ogromnie skierował się do drzwi swego domu. 

Tymczasem między straganami rozstawionymi w mieście przechadzała się starsza kobieta i głośno zawodziła. Ludzie zdawali się jednak nie zwracać na nią uwagi i dalej zajmowali się swoimi sprawami - handlem, zakupami bądź zwykłymi rozmowami. 

- Od jakiegoś czasu tak chodzi po mieście i płacze, bo wnuczkę podobno straciła - powiedziała kobieta przy straganie z rybami widząc, że Matuszka kieruje wzrok w stronę płaczącej kobiety. 

- A bo to ona jedna. Ostatnio tylu ludzi tu życie potraciło - dodał jakiś mieszczan przyglądając się uważnie rybom na straganie jakby starając się określić ich świeżość. 

Matuszka żałowała, że wśród jej ziół nie ma nic, co pomogło by kobiecie uporać się ze stratą. Postanowiła, że po powrocie do chaty, kiedy do jej drzwi znowu zapuka leśny skrzat zapyta go o inne tajemnice lasu i magię, która byłaby dla niej użyteczna w pomocy ludziom z miasta. Może znajdzie nawet coś dla tej załamanej kobiety. Słysząc, że kobieta za straganem wyceniła już wybrane przez nią produkty wyjęła z węzełka monetę i skierowała się dalej w głąb miasta.

- Błagam. Ludzie, tylko ona mi pozostała na tym świecie - dodała kobieta  dalej ocierając łzy z twarzy, lecz tego uszy Matuszki zdawały się już nie usłyszeć.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top