Prolog
Niebo nad lasem powoli ciemniało i zapełniało się gwiazdami. Wieczór zapowiadał się pogodnie i Bzionek nie wyczuwał aby dziś miała spaść choćby jedna kropla deszczu. Czuł jednak coś innego. Tego wieczoru po raz pierwszy w swoim krótkim żywotku poczuł jakby jakąś starożytną siłę. Coś zbudziło się ze swojego długoletniego snu i właśnie przechadzało się po lesie. Skrzacik opiekujący się pobliskim krzewem bzu w swoim przeczuciu nie był jednak w stanie określić jakiego rodzaju jest to siła. Czy ma się jej obawiać, czy wręcz przeciwnie. Jakiś wewnętrzny niepokój ogarnął jednak jego drobne ciałko. Czuł, że tego wieczoru może wydarzyć się coś złego.
Zbliżała się pora kolacji w chacie jego Dobrodziejki. Niegrzecznie byłoby się spóźnić, skrzacik zaczął więc przygotowania - kropelkami wody obmył łapki z brudy, a na główkę nałożył swoją ulubioną czapeczkę z mchu. Przed wyjściem z dziupli, która w dzień służyła mu jako składowisko przedmiotów potrzebnych do opieki nad krzewem, wziął jeszcze do łapek swoją laseczkę. Gałązki u góry patyczka były bardzo dziwnie poskręcane i tworzyły pewnego rodzaju ochronkę dla znajdującego się w środku świecącego kamyczka, który teraz oświetlał mu drogę do chatki Dobrodziejki. Szedł zdecydowanie szybciej niż to miał w zwyczaju. Tego wieczoru wolał nie spędzać sam w środku lasu.
Drewniana chata kobiety, którą zwał zwykle swoją Dobrodziejką znajdowała się w pobliżu strumyka. Niedaleko była też mogiła, którą kobieta dzień w dzień odwiedzała. Gdy czasami spotykał ją w tym miejscu zawsze widział na jej twarzy łzy. Sama chatka kobiety była mała, ale przytulna. Mebli było niewiele. Stół zwykle zastawiony naczynkami pełnymi roślin, kwiatów czy korzeni, jedno krzesło, łóżko i stary drewniany kufer. Nad sufitem zawsze suszyły się jakieś zioła lub grzyby, których woń wypełniała chatę. Przy drzwiach stał kosz tych świeżo zerwanych roślin, które wkrótce też miała suszyć bądź poddawać jakiejś innej obróbce. Tak właśnie wyglądała chata kobiety, która zagościła tu kilka lat temu i która tak wiele dobrego uczyniła ludziom w mieście.
Kobieta znała skrzacika nie od dziś i bardzo dobrze wyczuła jego napięcie podczas kolacji. Czegoś się bał, a ten dzielny skrzat nie obawiał się niczego. Kiedy zaszła potrzeba swoją laseczką przeganiał nawet dwa razy większego od siebie lisa, który złamał kilka gałązek jego ukochanego krzewu.
- Co się dzieje Bzionku? - zapytała zaniepokojona.
- Bzionek nie wie, ale czuje coś dziwnego. - Odpowiadając patrzył przez okno na las, jakby wypatrując w nim czegoś.
Błogą ciszę leśnej nocy przerwał nagle trzask łamanej gałęzi gdzieś w bliskiej odległości od chaty. Kobieta mieszkała tu nie od dziś i dobrze wiedziała, że mogą to być jakieś leśne zwierzęta, które często przychodziły pod drzwi zaciekawione światłem świecy palonej w środku o tej porze. Dalej spokojnie spożywała swój posiłek. Bzionek sięgnął jednak po laseczkę ze świecącym kamykiem i ścisnał ją mocno. Teraz było już słychać ciężkie kroki. Ktoś powoli zbliżał się do chatki. Znikąd zerwał się też silny wiatr, a puchacz który jeszcze chwilę wcześniej radośnie pochukiwał, teraz nagle zamilkł. Ciało kobiety przeszył zimny dreszcz. Ciężkie kroki były coraz bliżej i bliżej. Ktoś, a może coś naprawdę dużego przechadzało się w nocy po lesie w bliskiej odległości od jej chatki. Drobna, samotna kobieta i leśny skrzat czuli się coraz mniej pewnie i szukali wokół siebie przedmiotów, które w razie potrzeby mogły by im jeszcze posłużyć do obrony. Wtem rozległo się pukanie do drzwi. Delikatne. Jakby przybysz stojący po drugiej stronie miał niewiele sił.
Dobrodziejka znana była wśród ludu krakowskiego z dobrego serca. Tych najbiedniejszych, leczyła zwykle za darmo, a że to głównie oni korzystali z usług zielarki, sama posiadała niewiele. W tym momencie chciała wierzyć, że to właśnie ktoś potrzebujący stoi za drzwiami. Powoli ruszyła więc w ich stronę. Zanim chwyciła za klamkę spojrzała jeszcze na skrzata, który kiwał główką by tego nie robić, a gdy zauważył, że nie ma szans by ją przekonać czmychnął pod łóżko i zgasił świecący kamyk. Kobieta powoli uchylała drzwi, które tej nocy zdawały się skrzypieć jeszcze bardziej niż zwykle, wpuszczając tym samym do środka silny podmuch wiatru, który momentalnie zgasił płomień świecy stojącej na stole. Wzrok przez moment przyzwyczajał jej się do panującego na zewnątrz mroku aż wreszcie ujrzała przed sobą postać. Drobną dziewczynkę. Jeszcze dziecko. Twarz jej była brudna od piachu zmieszanego z łzami. Ubranko choć lekko podarte i również ubrudzone ziemią nie wyglądało na tanie. Dzieci chłopów mieszkających w pobliskiej wsi mogły tylko pomarzyć o takim płaszczyku. Dziewczynka cała się trzęsła, może z zimna, a może ze strachu. Przetarła zabrudzoną rączką twarz i padła na kolana przed kobietą z chatki. Złapała za rąbek jej sukni i ledwo słyszalnym głosikiem zdołała wyszeptać:
- Pomóż mi Pani, ukryj mnie błagam.
Kobieta nie była obojętna na krzywdę ludzką. Schyliła się do dziecka i przytuliła dziewczynkę do siebie jakby to była jej własna córka, którą Bóg jej jednak nie obdarzył. Trzymała ją mocno i nie puszczała, a malutka ciągle płakała i oddychała z trudem.
- Mów mi Matuszka dziecko - powiedziała kobieta i czule złapała za przemarznięte rączki dziecka, które były ubrudzone nie tylko ziemią i mchem, ale też krwią.
___________________________________________________________
Cześć i czołem! Tak więc zaczynamy. Niezmiernie miło jest mi Wam przedstawić pierwszych bohaterów opowiadania - Matuszkę - samotną młodą kobietę, która skrywa przed nami kilka tajemnic oraz Bzionka - nieustraszonego skrzacika, który w mitologii słowiańskiej był bezpośrednio związany z krzewami czarnego bzu. Będą nam oni towarzyszyć przez większą część tej historii. Ta dwójka, to zdecydowanie moi ulubieńcy i mam nadzieję, że gdy poznacie ich trochę bliżej, również i Wam przypadną do gustu.
Miłego dnia, trzymajcie się cieplutko!
Aishe
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top