6.
— Hyung, przyszedł Changmoo i mówi, że musi z tobą porozmawiać. — Jeongguk wpadł do gabinetu, od razu podchodząc do dużego, machoniowego biurka. — Od kiedy zadajesz się ze ścierwem?
— Język, Jeon. — Upomniał go Taehyung, nie podnosząc głowy. — Myślałem, że już się nie zjawi. Za bardzo się boi odpowiedzialności.
— Ale jednak przyszedł — stwierdził Guk, opierając ręce na biodrach.
— Zawołaj go, ale najpierw idź po Namjoona.
— Będę mógł też zostać?
— Wykluczone. — Kim wstał i podszedł do okna. — Idź dokończyć czytać Antygonę. Później cię z niej przepytam.
— Oczywiście — mruknął szatyn. Głos bruneta wskazywał wyraźnie, że nie jest to najlepszy moment na jakąkolwiek sprzeczkę.
— Gukkie. — Usłyszał za sobą głos, gdy wychodził z pomieszczenia. Zatrzymał się i podniósł głowę na znak, że słucha, ale się nie odwrócił. — Później znajdę dla ciebie czas, jasne?
— Oczywiście, hyung.
***
— Ale to mój syn... Mój jedyny syn — wyszeptał roztrzęsiony Kang, patrząc błagalnie na mężczyznę przed sobą.
— Misja w Afganistanie jeszcze nie jest wyrokiem. A on będzie mógł się odwdzięczyć. Nie jesteś zadowolony? To będzie zaszczyt, jeśli wróci.
— A jeśli nie?
— W takim razie polegnie jako żołnierz. Powinieneś być dumny. I się cieszyć. Twój syn spłaca TWÓJ dług. — Taehyung oblizał wargi, specjalnie akcentując to jedno slowo. — Nie jesteś szczęśliwy? Zawsze bałeś się śmierci.
— Ty już zakładasz, że zginie. — Chang wycelował drżący palec w bruneta. — Ty parszywy...
— Gdy będziesz myślał tylko o pozytywach, nie dasz rady pogodzić się z nieszczęściem, gdy przyjdzie na nie pora. Nie ukryjesz rozczarowania. Ani uczuć. — Kim sięgnął po szklankę, delikatnie nią ruszając. Głośny oddech Moo zagłuszył cichy dźwięk odbijających się od siebie kostek lodu. — Ale nie, nie spełnię twojej prośby. Twój syn jest mi tam potrzebny teraz. Dobrze wiedziałeś na co się piszesz, prosząc mnie o przysługę. — Brunet skinął głową w stronę Namjoona, który od razu wstał. — A teraz żegnam.
Patrzył obojętnym wzrokiem jak blondyn wyprowadza mężczyznę z pomieszczenia. Nie robiły na nim wrażenia przekleństwa Kanga, które wypluwał z siebie, nawet nie myśląc do końca o czym mówi.
Mówił byle mówić.
— Strasznie niewychowany — stwierdził Kim, widząc jak drugi wraca do pokoju i ściąga rękawiczki, od razu wyrzucając je do śmietnika. — W takim tempie, to będę ci musiał kupić całe pudło, żebyś ich nie zużył wszystkich do gwiazdki.
— Przydałoby się, dzięki. — Przysunął sobie krzesło. — Nie mam ochoty dotykać takiego ścierwa gołymi rękoma.
— A ja się dziwię, dlaczego Jeongguk używa na niego takich słów. — Taehyung pokiwał głową, biorąc łyk alkoholu, który przyjemnie podrapał go w gardle.
— Po co jego dzieciak ma siedzieć w Afganistanie?
— Ach, to. On po prostu ma znaleźć mojego syna, Namjoon.
uuuuuuuu
w następnym parcie będzie smucik uwu
dodam go w zakończenie roku, na dobre rozpoczęcie wakacji
*teraz dodam wam go jutro rano, możecie przeczytać sobie przed lub w szkole
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top