Rozdział 71: wszystko jest dobrze

W poniedziałek, tak jak obiecałem Milenie i Frankowi, po moich naświetlaniach zajrzałem do nich. Chłopiec był trochę niepocieszony, że byłem bez Marka, ale to nie zmieniło faktu, że ucieszył się na mój widok.

— Marek w pracy? — zapytała Milena, gdy grałem z Frankiem w chińczyka siedząc na łóżku chłopca.

— Tak. Ktoś nas musi utrzymywać — zażartowałem, a dziewczyna się lekko zaśmiała.

— Kiedy wracasz do pracy?

— Już wróciłem. Widziałem się rano z szefem. Będę pracował w domu i na razie będę dodawał takie drobne zlecenia.

— A jak terapia? — spytała, gdy rzuciłem kostką.

— Dziś miałem pierwszą wizytę, więc okaże się wieczorem, jak mój organizm na to zareaguje... Wiesz — spojrzałem na nią. — Wciągnęliśmy z Markiem naszych kumpli w bycie dawcami... Gadałem już z nimi. Rano się zarejestrowali i mają się przebadać, czy mogą być dawcami dla Franka — oznajmiłem.

— O mój Boże — uśmiechnęła się szeroko. — Dziękuję — przytuliła mnie mocno, a ja odwzajemniłem ten gest. Dziewczyna ze łzami w oczach i szerokim uśmiechem się ode mnie odsunęła. — To dla mnie naprawdę wiele znaczy.

— Jeszcze nie dziękuj. Nic z tego nie wyszło — zauważyłem.

— Ale to i tak więcej niż ktokolwiek dla nas zrobił... Nie licząc lekarzy, bo oni robią wszystko, co mogą.

Siedzieliśmy we trójkę jeszcze chwilę, dopóki nie zadzwonił telefon Mileny. Dziewczyna wyszła na korytarz porozmawiać, a ja podałem Frankowi kostkę.

— Rzucaj.

— Wiesz... Szkoda, że nie jesteś moim tatą — powiedział i upuścił mały sześcian na planszę. Zaskoczył mnie tymi słowami. Nie wiedziałem, co mam mu powiedzieć i na szczęście nie zdążyłem się odezwać, bo chłopiec przesunął pionek. — Wygrałem! — krzyknął i zaczął skakać po łóżku, łapiąc mnie za rękę. — Wygrałem! Wygrałem! — przytulił się do mnie. Objąłem go lekko i pogłaskałem po plecach.

— Zdolniacha.

— Mamo! Mamo! — pisnął, gdy Milena weszła do sali. Podbiegał do niej i złapał za krawędź koszulki. — Wygrałem z Łukaszem!

— Naprawdę? — uśmiechnęła się. — Pokaż mi.

— No patrz — pociągnął ją za rękę i wskazał na planszę.

— Świetnie, skarbie — pocałowała go w głowę. — Bardzo się cieszę — uśmiech nie schodził z jej twarzy.

Musiałem już wracać do domu, Milena odprowadziła mnie do wyjścia z odziału i pożegnaliśmy się, a ja wróciłem do domu.

Po wjechaniu na posesję, zostawiłem auto na podjeździe i wszedłem do domu. Zrobiłem na szybko coś do jedzenia dla Marka, bo znając życie będzie głodny, jak wróci i siadłem do tego, co miałem zrobić dla szefa.

To nie było coś, co normalnie robiłem w pracy, ale nie zamierzałem się kłócić. Cieszyłem się, że mam jakieś zajęcie, bo już świra dostawałem od siedzenia w domu.

Poza tym... Jestem głównym informatykiem w formie, co prawda byłem na L4 przez dłuższy czas, ale nadal nim jestem. Generalnie zawsze zajmowałem się bazami danych i ochroną sieci naszej firmy. Te wszystkie zabezpieczenia, hasła i tego typu rzeczy. Ale trochę mnie to drażniło, bo wiem, że mogę zajmować się czymś ciekawszym. I miałem wcześniej kilka propozycji i jedna z nich szczególnie przypadła mi do gustu, bo skupiałbym się na zastosowaniu narzędzi sztucznej inteligencji, sieciach neuronowych i systemach eksportowych.

No, ale na razie nie było mowy żebym zmienił pracę, bo tego nie mógłbym robić w domu.

Marek wrócił kilka minut przed siedemnastą, gdy kończyłem to, co miałem zrobić przez tydzień.

— Cześć, skarbie! — krzyknął, jak tylko wszedł do domu.

— Hej — odparłem i zapisałem to co zrobiłem. — Jak tam?

— Luźno — rzucił i zaszedł mnie od tyłu, aby objąć ramionami moją szyję. — Co robisz? — oparł brodę o moje ramię i patrzył na ekran laptopa.

— Wróciłem do pracy — pocałowałem jego skroń.

— Dasz radę? — palcami lewej dłoni muskał mój policzek i spojrzał mi w oczy.

— Myślę, że tak — dałem mu buziaka. — Nie martw się tak, słonko.

— Zawsze się będę martwił — uśmiechnął się w moje usta. Bo cię kocham.

— Ja też cię kocham, kochanie — sięgnąłem ręką do tyłu i położyłem ją na jego karku.

— Wiesz, gdzie pojedziemy na wakacje? — zmienił temat.

— Gdzie? Do Dubaju? — zażartowałem, a on się zaśmiał lekko.

— Myślałem o Malediwach, ale to też fajny pomysł... Jedźmy do Dubaju... — pocałował mnie w usta.

— Zabiorę ciebie, mała do Dubaju — powiedziałem w jego usta, a on się zaśmiał.

— Ty mi cytujesz disco polo? — śmiał się. — Coś ci się stało? — zaśmiał się.

— Leciało w radiu, jak jechałem — wyjaśniłem.

— Jemy coś? — dał mi buziaka w czoło i się wyprostował.

— Ja już jadłem — skłamałem. W ogóle ostatnio nie miałem apetytu. — No co? Byłem głodny.

— Zostawiłeś mi coś? — zaśmiał się i wszedł do kuchni. — Kocham cię! — krzyknął stamtąd.

— Wiem — odparłem.

Zamknąłem laptopa i wstałem. Poszedłem do Marka, chłopak siedział przy stole w kuchni i jadł.

— Wyjdziemy na spacer, jak zjesz? — zaproponowałem.

— Mhymmm... — mruknął. — Tylko się przebiorę — dodał.

— Ok... To też wskoczę w jakieś dżinsy — wyszedłem z kuchni i poszedłem na górę. Przebrałem dresy na ciemne dżinsy i zmieniłem bluzę na koszulkę na długi rękaw. Zszedłem na dół, kiedy Marek akurat wychodził z kuchni.

— Mmmm... — zamruczał na mój widok i podszedł do mnie, obejmując mnie w pasie. — A co to za przystojniak? — zaśmiał się.

— Nie mam pojęcia, ale przypominam panu, że ma pan męża, panie Wawrzyniak — pocałowałem go lekko.

— Nie patrzy — roześmiał się, a ja złapałem go za tyłek.

— Czyli mogę pana poobmacywać? — pochyliłem się w jego stronę.

-—To nawet wskazane — śmiał się. — Daj buziaka — powiedział, a ja pocałowałem go lekko.

— Leć się przebrać i wracaj do mnie — złączyłem nasze usta jeszcze na chwilę i cofnąłem się.

Marek skoczył na górę i wrócił po kilku minutach. Założyliśmy buty i wziąłem cienką kurtkę, bo mimo, że był już maj wieczory były chłodne. Maruś miał na sobie jakąś moją bluzę. Wyglądał w niej, cholernie, uroczo, bo była na niego za duża.

Chodziliśmy po okolicy, trzymając się za ręce i rozmawiając cicho. W pewnej chwili Marek przytulił się do mnie, więc objąłem jego barki ramieniem.

— Nie jest ci zimno, słonko? — pocałowałem go w głowę.

— Nie, jest ok. A tobie? — zadarł głowę, aby na mnie popatrzeć.

— Nie — pochyliłem głowę i dałem mu buziaka.

— Łuki — szepnął, przeciągając ostatnią literkę.

— Co tam? — spojrzałem na niego.

— Wracajmy już — zatrzymał się i objął mnie w pasie.

— Jednak ci zimno? — zaśmiałem się.

— Strasznie — stanął na palcach. — Musisz mnie rozgrzać — dał mi buziaka. — Najlepiej w wannie albo pod prysznicem — przylgnął do mnie, a ja przesunąłem dłońmi po jego ciele.

— Więc wracajmy — pocałowałem go mocno, a gdy oderwałem się od jego warg, skierowaliśmy się do domu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top