Rozdział 59: kruszynko... mamy problem - Marek
Spędziliśmy z Łukaszem dwa dni w Szczecinie. Mało wychodziliśmy. Tak naprawdę wyszliśmy na miasto raz. Z Robertem. Zabraliśmy go do wesołego miasteczka.
I chyba mój narzeczony bawił się najlepiej. Był całkowicie w swoim żywiole. Przynajmniej wygrał mi misia na strzelnicy. To znaczy... MISIA. Był ogromny!
— Co ty robisz? — zapytałem, gdy zbieraliśmy się już do domu i Łuki chował nasze rzeczy do auta.
— Zapinam Antkowi pasy — oznajmił. Tak. Nazwał misia Antek.
Roześmiałem się głośno i pokręciłem głową. Łukasz schował naszą walizkę, pożegnaliśmy się z moim rodzicami i Robertem, i wsiedliśmy do auta. Brunet odpalił silnik i wyjechał z posesji.
Przez całą drogę rozmawialiśmy cicho, a ja zastanawialem się, czy zacząć temat ślubu. Bo... Miałem taką drobną sugestię.
— Łukiś? — szepnąłem.
— No co tam, kruszynko? — zerknął na mnie.
Kocham, kiedy tak do mnie mówi.
— Bo tak się zastanawiam... Wszystkie nasze dokumenty potrzebne do ślubu są już skompletowane przez USC, nie?
— No tak... Przecież ty wysłałeś ostatnie dokumenty do Oslo — zauważył. — A co?
— Bo tak sobie pomyślałem... — zawahałem się.
— Jeśli chcesz odwołać, to już za późno — oznajmił, a ja się zaśmiałem.
— Nie o to mi chodzi... Tylko... Wiesz... Skoro nasze wszystkie dokumenty tam mają to... Może go przyspieszyć? — zaproponowałem.
— Zostało kilka miesięcy — zauważył. — Jest sens przyspieszać?
— Ja bym chciał — ściągnąłem buty i przyciągnąłem nogi do klatki piersiowej. — Zadzwońmy jutro. Zapytajmy o najbliższy wolny termin — zaproponowałem i zagryzłem dolną wargę.
Łukasz zerknął na mnie zaskoczony, ale tylko się uśmiechnął.
— Słonko, a... Możesz mi przypomnieć czemu my się rozstaliśmy? O co wtedy poszło? — pytał kpiąco, a ja uderzyłem go w ramię, na co się tylko zaśmiał.
— Głuptok — pochyliłem się w jego stronę i dałem mu buziaka w policzek. — Jeśli nie chcesz szybciej, to się przecież nie wkurzę. Więc, jak coś to mów.
— Zadzwonię jutro i zapytam — oznajmił, a ja się uśmiechnąłem.
— Kocham cię — powiedziałem.
— Ja ciebie też — posłał mi uśmiech.
Po powrocie do domu, Łuki był strasznie zmęczony, więc poszedł się położyć na chwilę. Ja zacząłem robić nam jakąś szybką kolację. Nie miałem siły robić nic wymyślnego, więc postawiłem na sałatkę z kurczakiem, fetą i brokułami.
Łukasz nie przepadał za sałatkami, ale wiem, że nie będzie narzekał. Nigdy nie narzekał, jeśli nie musiał gotować tego, co będziemy jedli. Chociaż z nas dwóch, to on lepiej sobie radzi w kuchni.
— Łukasz! — zawołałem go, kiedy skończyłem robić sałatkę. Nie odpowiedział nic, więc zawołałem go ponownie, ale znowu żadnej reakcji. — No Łukasz! — wydarłem się. — Śpisz?! — ruszyłem w stronę schodów na górę. — Łukiś! — wszedłem na piętro i zajrzałem do sypialni, ale go tam nie było. Wróciłem na korytarz, a Łuki akurat wyszedł z łazienki, opierając się o ścianę.
— Mamy problem, kruszynko — szepnął. Był strasznie blady.
— Źle się czujesz? — podszedłem do niego i objąłem go w pasie.
— Zaraz zemdleję — wyszeptał, a ja poczułem, jak się na mnie osuwa. Nie dałem rady go utrzymać, więc powoli i na ile mogłem delikatnie położyłem go na podłodze.
— Łukasz? — pogłaskałem go po policzku, ale chłopak był nieprzytomny. Próbowałem go jeszcze chwilę panicznie ocucić, ale to nic nie dawało. — Łuki — potrząsnąłem nim, ale nie zareagował.
Coraz bardziej panikowałem. Nie wiedziałem, co mam robić! Dopiero po chwili pomyślałem o tym, że nie może leżeć na plecach, więc trochę się mecząc przekręciłem go na bok.
Nie miałem przy sobie telefonu, aby zadzwonić po karetkę. Sprawdziłem kieszenie Łukasza i wyjąłem iPhone'a, a następnie wybrałem numer pogotowia.
Mój głos drżał i załamywał się, kiedy opowiadałem, co się stało i podawałem adres.
Kobieta, z którą rozmawiałem próbowała mnie uspokoić, ale niewiele to dawało. W końcu kobieta oznajmiła, że karetka będzie za maksymalnie 20 minut i kazała mi kontrolować oddech Łukasza. Rozłączyła się, a ja rzuciłem telefon na podłogę. Pochyliłem się i oparłem czoło o skroń. Co chwilę upewniałem się, za oddycha. Że żyje.
Z moich oczu cały czas płynęły łzy, które ścierałem, aby nie kąpały na Łukasza.
Nie wiem, jak długo klęczałem tak przy nim, płacząc i mówiąc do niego, ale w końcu rozległ się dzwonek do drzwi. Zbiegłem na dół i otworzyłem. Byli to ratownicy medyczni i lekarz.
Od razu zapytali, co się dokładnie wydarzyło. Opowiadałem im roztrzęsiony, a oni badali Łukasza.
— Wcześniej działo się coś niepokojącego? — zapytał mężczyzna, sprawdzając reakcję jego źrenic.
— Często ma migreny. Ostatnio w ogóle źle się czuł. Te migreny od ponad miesiąca trwają. Leki nie pomagały — mówiłem, a lekarz spojrzał na mnie zaskoczony.
— Co powiedział lekarz pierwszego kontaktu?
— Nie był u lekarza — oznajmiłem.
— Mhymm... — przeniósł wzrok na jednego z ratowników, który wypełniał dokumenty. — Wpisz, że uderzył głową o podłogę, gdy upadł — oznajmił i sięgnął po jakąś kroplówkę.
— Ale nie uderzył — zauważyłem.
— Inaczej mu nie zrobią tomografii — odparł lekarz. Podłączył mu kroplówkę i wstał. — Zabieramy go — wziął dokumenty od ratownika i spojrzał na mnie. — Zabieramy go do szpitala na Karowej. Dobrze by było gdyby pan powiadomił kogoś z rodziny, bo panu nie udzielą informacji. Bo domyślam się, że nie jesteście panowie tylko przyjaciółmi.
— No nie... Zaraz zadzwonię do jego rodziców i...
— Marcin! — jeden z ratowników wrócił na piętro, bo przed chwilą wynieśli Łukasza do karetki. — Odzyskał przytomność. Wie jak się nazywa i jaki dziś dzień.
— Już idę... Niech upoważni chłopaka do udzielania informacji — wskazał na mnie.
— Jasne — chłopak wyszedł z domu i wrócił do karetki. Lekarz przypomniał mi, do którego szpitala zabierają Łukasza.
Od razu się ubrałem i pojechałem za karetką. Po dotarciu do szpitala, wpadłem na salę, gdzie był Łuki. Dowiedziałem się, że jestem upoważniony do udzielania mi informacji o stanie jego zdrowia. Tym razem permanentnie.
Łukasza zabrali na badania. Pobrali mu krew i zrobili TK głowy. Na wyniki musieliśmy dość długo poczekać, ale nie zostawiłem go nawet na chwilę. Cały czas siedziałem przy jego łóżku.
— Marek — szepnął, leżąc na łóżku szpitalnym. Otworzył oczy i popatrzył na mnie.
— Co?
— Przepraszam. Powinienem cię posłuchać — westchnął.
— Teraz to już nie ma znaczenia — pochyliłem się i dałem mu buziaka. Łukasz nie dał mi się odsunąć, więc przytuliłem się do niego.
Kiedy do sali wszedł lekarz, Łukasz od razu zaczął się denerwować. Mężczyzna w kitlu podszedł do nas i usiadł przy łóżku.
— Badania krwi są w porządku — powiedział. — Ale będziemy musieli zrobić jeszcze rezonans magnetyczny głowy — dodał, a ja z Łukaszem spojrzeliśmy po sobie.
— Dlaczego? — zapytałem i czułem, jak dłoń Łukasza mocniej zacisnęła się na mojej.
— Na zdjęciu widać niewielką zmianę w płacie ciemieniowym. Nie mogę po samym zdjęciu stwierdzić, co to jest. Nie chcę panów straszyć i dlatego musimy zrobić jeszcze rezonans. Jest to dużo dokładniejsze badanie i...
— Co pan podejrzewa? - przerwał mu brunet, mocno ściskając moją rękę. — Chcę być przygotowany na najgorszą diagnozę.
— Wie pan, to może być wszystko... Od wady sprzętu, po jakiś guz. Ale żeby mieć pewność musimy zrobić rezonans. Jeśli będzie to guz... Wtedy wyślemy pana do centrum onkologii, tam zrobią biopsję i będą wiedzieli z czym mają doczynienia i dobiorą odpowiednie leczenie. Ale na razie proszę nie panikować — podał Łukaszowi jakąś kartkę. — To skierowanie. Jutro zgłosi się pan na badanie, a wyniki będę do odbioru w środę zapewne. I wypis — podał mojemu narzeczonemu drugą kartkę. — Myślę, że naprawdę nie ma się czym martwić, i że nie jest to żadna zmiana nowotworowa — oznajmił i wstał.
Nie wiedziałem, co mam o tym wszystkim myśleć. Nie chciałam nawet dopuścić do siebie myśli, że Łukasz mógłby mieć nowotwór.
— Jedziemy do domu — wstałem z jego łóżka. Chłopak pokiwał głową i zaczął się podnosić. Założył buty, a ja podałem mu bluzę, którą wziąłem dla niego z domu.
Wyszliśmy ze szpitala i poszliśmy do mojego auta. Łukasz nie odzywał się do mnie całą drogę. Wiem, że jego myśli były zajęte tym, co mówił lekarz.
Ja też o tym myślałem, ale miałem nadzieję, że to nic poważnego.
— Kochanie — szepnąłem, gdy po powrocie do domu, leżeliśmy w łóżku.
— Tak? — szepnął.
— Będzie dobrze — szepnąłem, a on przekręcił się na bok i popatrzył na mnie. — Wiem, że nie znosisz tych słów, ale naprawdę tak będzie. To na pewno nic poważnego — dodałem. Łukasz tylko westchnął i przytulił się do mnie. — Chyba jednak nie będziemy przyspieszać ślubu, co? — przeczesałem palcami jego włosy.
— Chyba nie — szepnął i przytulił się do mnie mocniej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top