Rozdział 58: już koniec
Siedziałem w salonie tatuażu, a Dawid kończył wypełniać wzór na moim przedramieniu. Obserwowałem uważnie, jak igła wbija się w moją skórę. Czułem, jak przechodzi przez jej warstwy, aby zostawić tusz głęboko. Ale na szczęście nie bolało mnie to.
Marek opierał łokcie o stół, na którym siedziałem. Nie odrywał wzroku od tego, co robił Dawid. Patrzył na to, jak zahipnotyzowany.
Sięgnąłem wolną ręką i przeczesałem jego włosy. Spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko. Był na mnie dziś trochę zły, bo rano znowu obudziłem się z migreną i nie posłuchałem go, a kazał mi wziąć dzień wolny w pracy.
No i nie widziałem potrzeby wizyty u lekarza. Przecież i tak nic mi na to nie przepisze. Najwyżej zdiagnozuje migreny jako jednostkę chorobową.
— W porządku? — zapytał Marek.
— Tak, skarbie — pogłaskałem go po policzku.
Dawid niedługo później skończył tatuować moją rękę i z uśmiechem wyłączył sprzęt. Posmarował tatuaż kremem i założył opatrunek.
Wstałem z łóżka i zatoczyłem się lekko, bo zakręciło mi się w głowie. Marek złapał mnie za łokieć i przytrzymał mocno.
— Co się dzieje? — objął mnie w pasie.
— Za szybko wstałem po prostu — uspokoiłem mojego partnera. — Wyluzuj — pocałowałem go w czoło.
Marek wziął głęboki oddech i pokiwał głową. Odsunął się, a ja założyłem koszulkę. Poszedłem rozliczyć się z Dawidem, a Marek założył kurtkę, a moją trzymał w dłoni. Zapłaciłem i założyłem okrycie wierzchnie, a potem wyszliśmy z salonu.
— Ja poprowadzę — oznajmił Marek. Spojrzałem na niego zaskoczony, ale dałem mu kluczyki od auta i usiadłem na miejscu pasażera. Chłopak zajął miejsce za kierownicą, przysunął sobie fotel, a potem odpalił silnik. — Powinieneś iść do lekarza.
— Daj spokój, Maruś — westchnąłem. — I co mi powie? Że mam mniej pracować? I potwierdzi, że mam migreny? Nie powie nic czego nie wiem.
— I tak uważam, że powinieneś...
— Skończ już, Marek — szepnąłem. — Skończmy ten temat.
— Nie skończymy! Martwię się o ciebie! Zrozum to! — podniósł głos.
— Nie masz powodu, skarbie — położyłem dłoń na jego udzie. — Wyluzuj, Maruś.
— Nie wyluzuję. Co ci szkodzi się przebadać? — zerknął na mnie.
— Nie mam czasu iść do lekarza — zauważyłem. — Jak kończę pracę to przychodnia jest już zamknięta. A nie mogę teraz wziąć wolnego, bo mamy ten projekt do oddania na za tydzień. Wtedy pójdę do lekarza. Ok?
— Tak. Nic ci nie będzie, jak się profilaktycznie przebadasz.
— Dobrze. Za tydzień się umówię, kochanie.
— Na pewno? — spojrzał na mnie, zatrzymując się na światłach.
— Tak. Obiecuję — pochyliłem się i dałem mu buziaka. — Dotrzymuję obietnic.
— Wiem, ale wolę się upewnić.
Resztę drogi do domu pokonaliśmy w ciszy. Siedziałem z głową opartą o zagłówek i obserwowałem Marka, prowadzącego moje auto. Wyciągnąłem rękę i pogłaskałem go wierzchem dłoni po policzku, a on uśmiechnął się lekko.
— Kocham cię ponad życie — szepnąłem. — Wiesz... Jesteś jedyną osobą, za którą bez wahania bym się poświęcił — dodałem.
Blondyn chwilę milczał i odezwał się dopiero, gdy zaparkował w garażu i zgasił silnik.
— Ja też cię bardzo kocham — wziął moją twarz w dłonie. — Nigdy nie sądziłem, że można tak bardzo kogoś kochać — oparł czoło o moje, a ja musnąłem jego usta w pocałunku.
— Jeszcze pięć miesięcy i będziesz mój już całkowicie — szepnąłem.
— I tak jestem twój całkowicie — zauważył z uśmiechem. Podniósł się i przeszedł nad podłokietnikiem na moje kolana. Objął ramionami moją szyję i przytulił się.
— Tylko mój — wyszeptałem w jego szyję, tuląc go do siebie.
— Nie wyobrażam sobie życia bez ciebie — odsunął się trochę i oparł czoło o moje. — Dlatego tak się o ciebie martwię.
— Nie musisz, skarbie — dałem mu całusa. — Zawsze będę przy tobie. Zestarzejemy się razem i jeszcze będziesz kiedyś żałował, że nie kopnąłem w kalendarz przed tobą.
— Nie żartuj tak — pstryknął mnie w nos, ale się uśmiechnął. — Idziemy do domu?
— Idziemy — otworzyłem drzwi. Marek wysiadł pierwszy, a ja wyjąłem kluczyki ze stacyjki i też opuściłem auto.
Znowu zaczynałem czuć ból głowy. Te migreny mnie już powoli wykańczały. Ale na razie nie mówiłem Markowi o każdym bólu. Nawet o połowie mu nie mówiłem, bo by przesadnie panikował.
O tym, że znowu mnie boli na pewno mu nie powiem, bo mamy jechać jutro z samego rana do Szczecina, a jeśli ja się będę źle czuł, to Marek z tego zrezygnuje. A widzę, jak cieszy się na ten wyjazd. Stęsknił się już za rodzicami, bratem i babcią.
Po przekroczeniu progu domu od razu padłem na kanapę w salonie. Marek tylko się ze mnie zaśmiał, a ja podłożyłem sobie ręce pod głowę. Chłopak rozebrał się i podszedł do mnie.
— Chociaż kurtkę i buty zdejmij — klepnął mnie w tyłek.
— Już, zaraz — szepnąłem. Marek stał nade mną przez chwilę, a gdy się nie poruszyłem złapał za kaptur mojej kurtki i założył mi go na głowę. Zaśmiałem się i sięgnąłem ręką do jego nogi, jednocześnie przekręcając się na kanapie. Pociągnąłem go na siebie, a on upadł na kanapę i na mnie.
— Głuptok — dał mi buziaka. — Zabieraj te buciory z kanapy — kopnął mnie w kostkę.
— Dobrze, kochanie — oznajmiłem. Przesunąłem się na kanapie, ale nie przewidziałem, że Marek też to zrobi i spadłem na podłogę, uderzając głową o panele. — Kurwa — jęknąłem.
— O Boże! — krzyknął chłopak i ukląkł obok mnie. — Przepraszam. Tym razem nie zrobiłem tego celowo — położył rękę na mojej klatce.
— Nic mi nie jest — szepnąłem. Sięgnąłem rękami do głowy, bo trochę mocno grzmotnąłem o podłogę. Dotknąłem palcami bolącego miejsca i poczułem wilgoć. Przeniosłem rękę przed oczy i zobaczyłem krew na palcach. — Maruś... Chyba zemdleję — oznajmiłem, a chłopak spojrzał na moją rękę.
— Usiądź — pociągnął mnie, a ja oparłem się o kanapę. Chłopak wstał i zapalił wszystkie światła w salonie, a ja zdjąłem kurtkę.
— Słabo mi — dodałem. Wiem, że to przez widok krwi. Nigdy go nie lubiłem i zawsze źle reagowałem na widok krwi.
— Pokaż tą głowę — chłopak kucnął przede mną i dotknął bolącego mnie miejsca. Przeczesał palcami moje włosy. — Moja diagnoza jest następująca — pocałowałem moje włosy. — Nic ci nie będzie — przycisnął usta do mojego czoła.
— Nie umieram? — położyłem dłonie na jego biodrach.
— Nie. Na razie będę się musiał z tobą męczyć — oznajmił, a ja przyciągnąłem go bliżej siebie.
— Ja cię zaraz pomęczę — zmieniłem naszą pozycję i położyłem go na podłodze przy kanapie. Marek roześmiał się głośno i objął ramionami moją szyję, przyciągając mnie do pocałunku.
— Bardzo? — objął udami moje biodra.
— Mhymmm... — wymruczałem, całując jego szyję. Przesunąłem dłonią po jego ciele i zatrzymałem ją na pośladku.
— Postaraj się to jutro ci obciągnę w aucie — oznajmił, a ja podniosłem głowę.
— A czy ja się kiedyś nie starałem?
— No nie — przeczesał palcami moje włosy.
— No właśnie — dałem mu buziaka.
Marek od razu pogłębił pocałunek. Nasze języki wiły się wokół siebie, walcząc o dominację. Marek zsunął dłonie po moim ciele i zadarł mi koszulkę. Oderwałem się od niego i podniosłem, ściągając z siebie t-shirt. Marek wyciągnął ręce i przesunął nimi po mojej piersi i brzuchu. Zagryzł dolną wargę i odpiął pasek moich spodni. Oparłem ręce o jego kolana i patrzyłem na jego twarz.
Marek rozpiął moje spodnie i zsunął je z moich bioder. Pozbyłem się ich do końca, zdejmując też buty i wróciłem do całowania ciała mojego narzeczonego. Z ust Marka, co chwilę uciekały westchnienia. Zrobiłem mu kilka malinek na ciele i ściągnąłem z niego dżinsy.
— Skoczę po żel — złączyłem na chwilę nasze usta i oderwałem się od Marka. Wstałem i wyciągnąłem do niego rękę. Blondyn ją złapał, a ja pociągnąłem go do pionu. — Wskakuj na kanapę... Zaraz wracam.
Poszedłem szybko na górę, do sypialni. Wziąłem lubrykant i wróciłem do Marka. Chłopak leżał na kanapie z ugiętymi nogami. Ukląkłem na kanapie i położyłem dłonie na jego kolanach, aby je rozsunąć i położyć się między nimi.
Żel położyłem na podłodze i przesunąłem dłońmi po ciele mojego przyszłego męża. Ściągnąłem bieliznę z Marka i rzuciłem bokserki na podłogę. Wziąłem jego penisa w dłoń i przesunąłem nią kilka razy po całej długości jego członka. Pochyliłem się i wziąłem go w usta. Marek wplątał palce w moje włosy i jęknął cicho.
Pieściłem go ustami i językiem, a chłopak, co chwilę jęczał cicho. Dawno mu nie obciągałem, a wiem, że Maruś to uwielbia.
Kiedy chłopak doszedł w moje usta, podniosłem głowę i oblizałem się, patrząc w oczy Marka. Chłopak tylko się zaśmiał, a ja sięgnąłem po żel. Wycisnąłem go na swoje palce, a potem przesunąłem nimi między pośladkami Marka i wsunąłem palec w jego wnętrze.
Rozciągałem go powoli, dokładnie, a to wyrywało jęki z ust mojego partnera. Długo poruszałem palcami w jego wnętrzu, a kiedy uznałem, że wystarczy wyjąłem je.
Rozprowadziłem żel po swoim penisie i złapałem Marka za kolano.
— Połóż się na boku, skarbie — szepnąłem. Blondyn przekręcił się, a ja położyłem się za nim. Marek przesunął biodra w moją stronę, a ja wsunąłem się w niego powoli. Wsunąłem prawą rękę pod jego głowę, a lewą objąłem go w pasie. Poruszałem się w nim powoli. Wchodziłem w niego głęboko, a Marek jęczał i odchylał głowę opierając ją o moją klatkę piersiową.
— O Boże — jęknął mój facet i zacisnął palce na mojej ręce.
— Dobrze? — wymruczałem mu do ucha, a chłopak jęknął głośno moje imię.
Kochaliśmy się długo, powoli. Rzadko robiliśmy to w ten sposób, a coraz bardziej zaczynało mi się to podobać.
Wchodziłem w Marka głęboko, a chłopak wił się leżąc tuż przy mnie. Nie było między nami wolnej przestrzeni.
Co chwilę całowałem ramię i szyję Marka, a on napierał biodrami jeszcze bardziej na moje.
Blondyn przekręcił głowę w bok, a ja to wykorzystałem i złączyłem nasze usta w pocałunku. Maruś jęknął w moje wargi, a po chwili doszedł po raz drugi dzisiejszego wieczoru.
Wykonałem jeszcze kilka pchnięć bioder i doszedłem, spuszczając się we wnętrzu Marka. Wysunąłem się z niego i przytuliłem do niego mocno.
— Kocham cię — szepnąłem do niego, trzymający w ramionach cały mój świat.
— Ja ciebie też kocham, Łukiś.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top