Rozdział 57: jak za starych czasów
Siedzieliśmy w domu moim i Marka rozwaleni po całym salonie. Kuba z Tomkiem grali w pokera, Ola starała się podpowiadać swojemu narzeczonemu, a Tomek, jak zwykle robił z siebie pajaca, więc dziewczyna nie mogła się skupić i cały czas się śmiała.
Marek i Błażej siedzieli na jednej z dwóch kanap obok nich i ten drugi trzymał stopy na udzie swojego chłopaka. Oskar i Weronika okupowali drugą kanapę, a ja siedziałem w fotelu.
Wszyscy oprócz mnie i Weroniki pili jakiś alkohol. Nawet Marek, który z Błażejem zdążył się lekko porobić.
W pewnej chwili mój chłopak wstał i podszedł do mnie tylko po to, aby paść na moje kolana i objąć moją szyję ramionami.
— Jak tak na was patrzę... — zaczęła Ola. — To to co jest między wami nic się nie zmieniło od liceum. Cięgle jesteście tak samo w siebie wpatrzeni — mówiła, nie odrywając wzroku ode mnie i Marka.
— Naprawdę? — zdziwiłem się. — To znaczy... Źle to zabrzmiało — spojrzałem na Marka, ale ten się tylko roześmiał i dał mi buziaka.
— Ja też nie widzę różnicy. Cały czas jesteś we mnie wpatrzony — wziął moją twarz w dłonie i pogłaskał mnie kciukami po policzkach.
— Bo cię kocham & uśmiechnąłem się.
— Będę rzygać tęczą — oznajmił Kuba. — Może po ślubie trochę przejdzie.
— Wstań na chwilę, skarbie — szepnąłem. — Muszę się przebrać, założę koszulkę z krótkim rękawem — dałem mu buziaka, a Marek wstał.
Poszedłem na górę, ściągnąłem bluzę i założyłem zwykły biały t-shirt z dekoltem w serek. Żaden z chłopaków, oprócz Marka, nie wiedział, że się wytatuowałem. Co prawda rękaw nie był jeszcze dokończy. Zostało do wypełnienia przedramię, ale i tak wygląda zajebiście.
Zszedłem na dół i wszedłem do salonu.
— Wróciło moje ciacho — oznajmił Marek, a ja się zaśmiałem.
— Kurwa, ale cię rozjebało w barach — roześmiał się Kuba. Marek wstał, a ja usiadłem w fotelu, a Maruś wgramolił się na moje kolana.
— A jak teraz zajebiście się przytula — wtulił się we mnie mocno, a ja go przytuliłem.
— Kiedy zacząłeś? — Tomek wskazał na mój tatuaż.
— Miesiąc temu.
— Pięć tygodni — poprawił mnie Marek. — Pokaż im ten na klatce — odsunął się ode mnie.
— Coś ty tam stworzył? - zaśmiała się Ola.
— Dla mnie — oznajmił Marek, a ja pociągnąłem koszulkę do góry. Pokazałem znajomym wytatuowaną różę. Kuba jako jedyny z towarzystwa znał szczegółowo całą historię Marka, więc tylko uśmiechnął się do mnie.
— Mnie to bardziej ten rękaw interesuje — oznajmił Tomek, kiedy obciągnąłem koszulkę.
— Zajebisty, nie? — uśmiechnąłem się. — Chciałem go jeszcze pociągnąć na żebra i biodro, ale Marek mi nie pozwala.
— Cały się od razu wytatuuj — pociągnął mnie lekko za włosy. — Nie przesadzaj.
— No właśnie — zaśmiałem się. Marek objął ramionami moją szyję i oparł czoło o moją skroń.
Skupiłem się teraz na rozmowie z Kubą i Weroniką o tatuażach. Kuba też miał kilka na koncie. Werka nie była jakąś ogromną fanką dziar, ale róża, którą miałem na klatce jej się podobała.
Całe towarzystwo rozeszło się koło trzeciej rano. Na szczęście była sobota, więc mogliśmy z Markiem na spokojnie spać sobie do południa. To znaczy Marek mógł. Ja się obudziłem o 6 i było mi strasznie niedobrze.
Wstałem z łóżka i zakręciło mi się w głowie. Usiadłem na chwilę na materacu. Cały pokój mi wirował przed oczami. Oparłem łokcie o kolana i spuściłem głowę. Wziąłem kilka głębokich oddechów. Serce waliło mi, jak oszalałe.
Obraz zamazywał mi się przed oczami. Zamrugałem szybko i to trochę poprawiło sprawę.
Po dłuższej chwili zawroty głowy minęły, ale nasiliły się mdłości. Wstałem powoli i asekurując się meblami wyszedłem z sypialni. Skierowałem się do łazienki. Czułem, że coraz bardziej mnie mdli. W ostatniej chwili wpadłem do łazienki i klęknąłem przed sedesem, do którego zwymiotowałem.
Nie wypiłem wczoraj żadnego alkoholu, więc nie miałem pojęcia, co się dzieje. Czułem się jakbym był chory. Jakaś grypa czy przeziębienie. Czułem się taki słaby.
Gdy zwróciłem już wszystko, co miałem w żołądku, usiadłem na podłodze i oparłem się o szafkę. Sięgnąłem i spuściłem wodę. Oddychałem płytko. Nie mogłem wziąć głębokiego oddechu.
— Łukasz? — usłyszałem z korytarza.
— W łazience — odparłem cicho. Nie wiem, czy mój facet to usłyszał, ale po chwili wszedł do pomieszczenia.
— O Boże... Co się dzieje? — podszedł i kucnął obok mnie. Przyłożył dłoń do mojego czoła. — Nie masz gorączki.
— Chyba coś mi zaszkodziło — wyszeptałem.
— Ale co? Jadłeś coś na mieście? — przeczesał palcami moje włosy.
— Na kebabie byłem — przyznałem się, a Marek się uśmiechnął.
— Chyba już nie ruszysz kebsa, co? — wstał i wyciągnął do mnie rękę. Podałem mu dłoń i drugą sięgnąłem do szafki, aby się na niej podciągnąć. Kiedy już stałem, ręka ześlizgnęła mi się z blatu. — Łukasz! — chłopak objął mnie w pasie. — W porządku?
— Tak. W głowie mi się trochę kręci. Puść — chciałem się odsunąć, ale Marek mnie nie puścił. — Sam mogę iść.
— Dobrze... Zrobię ci gorącej herbaty. Na zatrucie lepiej żebyś teraz nic nie jadł — pogłaskał mnie po policzku.
— Dobrze.
Poszedłem do sypialni i położyłem się do łóżka. Zakopałem się w kołdrę i leżałem. Czekałem aż Marek do mnie wróci.
Blondyn wszedł do sypialni, postawił herbatę na szafce i wcisnął się w moje ramiona.
— Jak tam? — szepnął.
— Czuję się jakbym umierał — westchnąłem.
— Nie mów tak nawet — szturchnął mnie.
— Przepraszam — przytuliłem go.
Nie wiem, jak długo tak leżeliśmy, ale w końcu musiałem zmienić pozycję. Marek uznał, że powinienem się trochę przespać i zostawił mnie samego.
Walałem się po łóżku, ale nie mogłem zasnąć. Wstałem w końcu. Wziąłem kołdrę i wyszedłem z sypialni. Poszedłem do salonu. Marek siedział w fotelu z laptopem na kolanach.
— Nie będę ci przeszkadzał? — zapytałem, a chłopak spojrzał na mnie. — Nie mogę zasnąć, a nie chcę sam siedzieć.
— Nie będziesz — uśmiechnął się.
Położyłem się na kanapie i przykryłem kołdrą. Obserwowałem Marka, który w skupieniu robił coś na komputerze. Nie odrywałem od niego wzroku.
— Chciałeś coś? — uśmiechnął się.
— Mam najpiękniejszego chłopaka na świecie — oznajmiłem, a on na mnie spojrzał.
— Jestem już twoim narzeczonym... A za 5 miesięcy mężem — uśmiechnął się.
— Mam najpiękniejszego narzeczonego na świecie — poprawiłem się.
— Nie zapomnij o tym.
— Nie zapomnę... Jesteś najcudowniejszą osobą na świecie — westchnąłem.
— Dobra — zamknął laptopa. — Co chcesz?
— Chodź do mnie — poprosiłem. Marek się roześmiał u postawił laptopa na stoliku. Wstał i podszedł do mnie. Wsunął się pod kołdrę i przytulił do mojej piersi. — Kocham cię, wiesz?
— Wiem, kochanie — wtulił twarz w moją szyję. — Ja też cię bardzo kocham. Inaczej byśmy się nie hajtali.
— Różnie się życie toczy — oparłem brodę o jego głowę.
— Chcesz mi coś powiedzieć? — uniósł się łokciu.
— Kocham Damiana.
— Jesteś głupi — pochylił się i chciał mi dać buziaka, ale odwróciłem głowę.
— Nie całuj mnie.
— Czemu? — zdziwił się.
— Nie umyłem zębów — powiedziałem.
— No i co? — zmarszczył brwi.
— Ja rozumiem, że my już jesteśmy, jak stare małżeństwo, ale chyba... — nie dokończyłem, bo Marek przycisnął usta do moich. Zacisnąłem wargi, a blondyn złożył na nich kilka pocałunków. Nie dałem mu pogłębić pieszczoty, a on się tylko zaśmiał.
— Uparciuch — przytulił się do mnie.
— Jakbym nie był uparty, to byśmy nie byli razem — pogłaskałem go po ramieniu.
— To fakt — przyznał.
— Maruś... Dlaczego mi zaufałeś? — przeczesałem placami jego włosy.
— Bo jest w tobie coś, co od razu mnie uwiodło. Od razu zakochałem się w twoich oczach. I wiedziałeś, jak mnie podejść — dodał.
— Nie wiedziałem. Przecież kilka razy chciałem wszystkiego za szybko i...
— Ale się starałeś... Cały czas się starasz — uniósł się.
— Bo nie chodzi żeby zdobyć i trzymać w garści... Ja cię lubię zdobywać na nowo i na nowo.
— Słodziak — oparł czoło o mój policzek. — Mój — przycisnął usta do mojej szczęki.
— Twój, twój — pogłaskałem go po ramieniu. — Tylko twój.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top