Rozdział 52: mam to zrobić?
Marek to zrobił.
Nie udało mi się go powstrzymać. Nawet nie mam pojęcia, skąd wziął żyletkę. Wyrzuciłem wszystkie. Pilnowałem, aby nie było ich w domu. Sprawdzałem to.
Ale dziś znalazłem. A nie powinno jej być.
Dlatego siedzę teraz na kanapie w salonie i patrzę na żyletkę, leżącą na stoliku. Czekałem na Marka, który bierze teraz prysznic.
Nie widziałem ran na jego ciele, ale jestem pewien, że to zrobił. Tylko nie wiem gdzie. Na rękach nic nie zauważyłem. Może na udach? Nie widziałem go nago kilka dni.
Usiadłem wygodniej na kanapie i potarłem dłonią nagą pierś. Nie wiedziałem, co mam zrobić żeby go przekonać, aby więcej nie sięgnął po ten sposób.
No bo jak mam go przekonać?
Pociąć się żeby zrozumiał, jak mnie boli to co on robi?! Że nie krzywdzi w ten sposób tylko siebie!
— Oglądamy coś? — zapytał chłopak wchodząc do salonu.
— Zrobiłeś to? — spojrzałem na niego, a wzrok mojego narzeczonego padł na stolik. — Marek — westchnąłem i wyciągnąłem do niego rękę. Chłopak ją złapał i usiadł przy mnie. — Zrobiłeś to? — zapytałem ponownie. Chłopak milczał. Złapałem go za nadgarstki i obejrzałem je dokładnie, ale nie było na nich żadnych śladów. — Gdzie? — zadałem kolejne pytanie. — Marek! — podniosłem głos.
— Tak — szepnął i spuścił wzrok.
— Gdzie? — złapałem go za brodę, aby na mnie spojrzał. — Maruś... Na udach? — zgadywałem.
— Mhymmm... Przepraszam — wyszeptał. Odwrócił głowę, nie chciał patrzeć mi w oczy.
— Nie przepraszaj mnie. Tylko tego nie rób. Masz świadomość, jak boli mnie to, że nie umiem ci pomóc? I to, że ty tego nie chcesz?
— Ja po prostu nie umiem sobie z tym poradzić.
— Marek... Są inne sposoby, kochanie... Znajdziemy psychologa i...
— Nie chcę. Nie chcę psychologa — przerwał mi.
— Marek... — zawahałem się. — Jeśli ty nie będziesz chciał przestać, to ja zacznę to robić.
— Nie — złapał mnie za nadgarstki. — Nie możesz.
— Dlaczego? Skoro to ci tak pomaga, to może mi też pomoże zrozumieć, dlaczego to robisz — mówiłem. Oczywiście wiedziałem, że to tak nie działa, ale musiałem mu zagrać na emocjach. Inne sposoby do niego nie docierały. Miałem nadzieję, że to do niego przemówi.
— Łukasz, nie! — krzyknął na mnie, gdy wziąłem żyletkę do ręki. — Proszę cię — w jego oczach stanęły łzy. — Nie rób sobie krzywdy, proszę cię.
— Ja też cię prosiłem. Cały czas cię proszę — szepnąłem i przyłożyłem żyletkę do mojej klatki piersiowej. Do mostka na wysokości serca. Chciałem to zrobić w miejscu, gdzie tylko Marek będzie widział. A tylko on mnie widuje bez koszulki. Przycisnąłem metal do skóry i pociągnąłem trochę. Gdy rozciąłem skórę, ta zapiekła trochę, więc syknąłem.
— Łukasz — Marek znowu złapał za mój nadgarstek. — Proszę cię, Łuki — w oczach miał łzy.
Marek wiedział, co ma powiedzieć żebym przestał. Doskonale wiedział, ale na razie próbował mnie powstrzymać innymi sposobami.
— Obiecuję, że więcej tego nie zrobię — rozpłakał się, bo na mojej skórze pojawiło się kilka cięć. Odłożyłem żyletkę na stolik i wziąłem jego twarz w dłonie. — Nigdy więcej, obiecuję, Łuki — usiadł na moich kolanach i przytulił się do mnie mocno. Syknąłem cicho, bo przycisnął swoją klatkę do mojej. — Przepraszam — odsunął się trochę. — Poczekaj tu — wstał z moich kolan i wyszedł z salonu. Spojrzałem na swoją klatkę. Z ranek sączyła się krew, która była teraz trochę roztarta na mojej skórze.
Marek wrócił do salonu z wodą utlenioną i wacikami. Usiadł na moich kolanach i przyłożył waciki pod cięciami, a następnie polał ranki środkiem odkażającym. Trochę zapiekło, ale starałem się tego nie okazać.
— Masz tego nie robić, dobrze? — położyłem dłonie na jego udach, okrytych materiałem spodni od piżamy.
— Obiecałem przecież — szepnął i odłożył rzeczy na stoliku. — Jeśli ja to zrobię, to ty też to zrobisz, a tego nie chcę — objął ramionami moją szyję. — Kocham cię i nie chcę żebyś to robił.
— Rozumiesz teraz mój punkt widzenia? — przytuliłem go.
— Tak. Przepraszam.
— Nie przepraszaj — pocałowałem go w skroń. — Nie o to chodziło. Chciałem ci po prostu pokazać, że to nie jest żadne rozwiązanie, słonko.
— Umówię się do psychologa — szepnął.
— Idealnie — pogłaskałem go po plecach.
Siedzieliśmy na kanapie, przytulając się mocno. Co chwilę całowałem Marka w skroń i szeptałem, że go kocham.
— Ożenisz się ze mną? — zapytał cichutko.
— No tak. Przecież ci się oświadczyłem — przesunąłem dłońmi po jego plecach.
— Ale mieliśmy nie myśleć jeszcze o ślubie... A ja... — odsunął się trochę i spojrzał mi w oczy. — Kiedy już sobie z tym poradzę — machnął ręką, mając na myśli całą tą sytuację — to chcę żebyśmy wzięli ślub. Dobrze?
— Dobrze, słonko — dałem mu buziaka. — Zaczniemy wtedy wszystko ogarniać. Pasuje?
— Tak — znowu się do mnie przytulił. — Kocham cię najbardziej na świecie.
— Wiem, Maruś. Ja też cię kocham, słonko — objąłem go mocniej. — Nigdy nie pozwolę cię skrzywdzić. Pamiętaj o tym.
— Pamiętam.
Trzymałem właśnie w ramionach cały mój świat. I nikomu go nie oddam. Nie pozwolę, aby ktoś zrobił mu krzywdę. Nie pozwolę, aby znowu cierpiał.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top