Rozdział 4: blisko siebie

Napisałem Markowi SMSa, że już wyjeżdżam z domu i niedługo po niego będę. Chłopak odpisał mi ok i żebym jechał ostrożnie.

Nie było jakiegoś ogromnego ruchu teraz i było dość ciepło, więc stwierdziłem, że przewiozę Marka motocyklem, co któregoś razu mu obiecałem.

Moja mama nie lubiła, gdy nim jeździłem, ale miałem ojca po swojej stronie, bo on też lubi takie zabawki.

No i moja jazda po Marka motocyklem była też spowodowana inna sprawą. Będzie się musiał do mnie trochę poprzytulać, podczas jazdy. I to była główna przyczyna wybrania jednośladu.

Jak tylko podjechałem pod blok Marka, napisałem mu wiadomość i przygotowałem kask dla niego, a z plecaka wyjąłem skórzaną kurtkę, bo domyślałem się, że chłopak takowej ze sobą nie weźmie.

- No chyba żartujesz - oznajmił, gdy do mnie podszedł. - Nie wsiądę na to, Łukasz - oznajmił.

- Zaufaj mi trochę. Dobrze prowadzę - podałem mu kurtkę. - Będzie za duża, ale to tylko na wszelki wypadek - powiedziałem. Chłopak westchnął i wziął ode mnie nakrycie wierzchnie i założył na swoją ciepłą bluzę. Potem podałem mu kask, który też pomogłem mu zapiąć. Marek poprawił plecak na plecach, a ja wyciągnąłem do niego rękę, pomagając wsiąść mu na siedzenie za mną.

- Mam nadzieję, że nie będę tego żałował - rzucił, kładąc mi dłonie na tali.

- Nie będziesz... Przytul się, bo spadniesz - powiedziałem, odpalając silnik, który zaryczał głośno. Chłopak mnie nie posłuchał, więc ruszyłem gwałtownie, co spowodowało, że od razu przylgnął do moich pleców, obejmując mnie ciasno ramionami. Uśmiechnąłem się do siebie i wyjechałem płynnie na ulicę.

Marek całą drogę tulił się do mnie, mocno zaciskając dłonie na przodzie mojego kombinezonu.

Po dojechaniu pod szkołę, zaparkowałem i zgasiłem silnik. Marek zszedł z motocykla i zdjął kask, który mi podał.

- Fajnie było? - zapytałem, gdy zdjąłem kask, a on uśmiechnął się lekko.

- Fajnie - przyznał, a ja posłałem mu uśmiech.

- Czyli niepotrzebnie się obawiałeś - zauważyłem i postawiłem motor na podnóżkach, po czym z niego zszedłem. - Bierzemy rzeczy do środka, zostawimy w szatni - powiedziałem.

Pierwszy mieliśmy dziś wspólny w-f. Jak w każdy poniedziałek. Marek oczywiście nie ćwiczył, więc postanowiłem dotrzymać mu towarzystwa. Blondyn był tym zdziwiony, ale nie skomentował mojego zachowania.

Siedzieliśmy na trybunie i rozmawialiśmy cicho o tym, co działo się w weekend, bo nie widzieliśmy się przez dwa dni.

- Marek - szepnąłem w pewnej chwili. - Mogę cię o coś zapytać? - patrzyłem na niego. Chłopak spojrzał mi w oczy i pokiwał głową. - Nie lubisz, gdy jestem blisko?

- Nie rozumiem - zmarszczył brwi.

- Uciekasz, gdy jestem blisko ciebie. Nawet teraz - wskazałem na nasze barki, które się dotykały, gdy przy nim usiadłem, ale Marek się odsunął. - Więc... Nie lubisz? Mam się trzymać dalej?

- Nie... Lubię, gdy jesteś blisko - przysunął się i nasze barki ponownie się zetknęły.

- To dobrze. Bo chcę być blisko ciebie - wyszeptałem i położyłem moją lewą dłoń na jego prawej. Marek uśmiechnął się lekko i odwzajemnił uścisk. - Mogę cię jeszcze o coś zapytać? - przesunąłem dłoń i splotłem razem nasze palce. Zerknąłem na Marka, ale on nie odrywał wzroku od naszych dłoni. Wpatrywał się w nie jak zahipnotyzowany.

- Możesz - szepnął.

- Umówisz się ze mną? - zapytałem, a chłopak spojrzał na mnie zaskoczony i wyrwał mi rękę. - Spokojnie - uśmiechnąłem się. - Jeśli nie chcesz, to nie musisz... Nie chcę żebyś się zmuszał i...

- Nie o to chodzi, Łukasz - przerwał mi. - Chcę tylko... Nie mogę - odwrócił wzrok od mojej twarzy.

- Dlaczego? - zmarszczyłem brwi. - Masz kogoś? - zapytałem, chociaż wiedziałem, że nie.

- Nie... Nie o to chodzi - wstał i spojrzał na mnie. - Nie powinieneś tracić na mnie czasu - minął mnie i wyszedł z sali.

Siedziałem przez chwilę zaskoczony, nie rozumiałem ci się stało, ale zerwałem się i wyszedłem za nim. Znalazłem go w łączniku między częściami szkoły. Siedział na podłodze z kolanami przyciśnięty mi do klatki piersiowej. Zająłem miejsce obok niego.

- Zostaw mnie, proszę cię - szepnął i odsunął się trochę.

- Nie uważam żebym tracił czas - złapałem go za rękę. Chciał mi ją zabrać, ale mu nie pozwoliłem. - Proszę - szepnąłem. - Pozwól się potrzymać za rękę - dodałem, a Marek westchnął i splótł nasze palce. - Do niczego nie chcę cię zmuszać... Jeśli nie chcesz iść ze mną na randkę, to to rozumiem. Nie będę cię namawiał. To twoja decyzja... Tylko nie uciekaj - wyszeptałem. - Proszę, nie uciekaj.

- Nie będę tylko... Nie tak szybko, ok? - poprosił.

- Ok - uśmiechnąłem się i ścisnąłem mocniej jego dłoń.

- Na kawę możemy pójść w sumie - szepnął i spojrzał mi w oczy. - Ale to nie randka.

- Ok - ucieszyłem się, a on pokiwał głową. - Super - uniosłem nasze dłonie i pocałowałem wewnętrzną część jego dłoni. Chciałem nadgarstek, ale miał bluzę z długim rękawem.

Marek uśmiechnął się szeroko, a jego policzki były lekko zaczerwienione. Wyglądał cholernie uroczo.

Przerwy oczywiście spędzaliśmy razem. Było to już naszym małym rytuałem. Teraz dodatkowo zaczęliśmy zakłócać swoje przestrzenie osobiste, siedząc prawie na sobie nawzajem. Kuba się trochę z tego śmiał na lekcjach, ale przy Marku nic nie powiedział.

Po lekcjach pojechaliśmy do kawiarni, którą znałem tylko z widzenia, bo przejeżdżałem obok niej jeżdżąc po Marka co rano.

- Nie byłem tu nigdy - powiedziałem, gdy zajęliśmy stolik w rogu sali i dostaliśmy karty.

- To chyba dobrze, bo wiesz... - szepnął i patrzył na swoje dłonie, które spoczywały na stoliku. - To miejsce będzie takie... Nasze - dokończył i zarumienił się uroczo.

- Wiesz... - oparłem łokcie o blat i wsparłem brodę na dłoniach, patrząc na niego. - Jesteś słodki - oznajmiłem, a on się jeszcze bardziej zarumienił.

- Przestań - spuścił głowę, a ja się uśmiechnąłem i sięgnąłem po jego rękę.

- No daj mi rękę - zaśmiałem się lekko, a on rozluźnił dłoń. - Mam ci nie mówić komplementów? - zapytałem. - Czy trochę tak i powoli się przyzwyczaisz i kiedyś podziękujesz?

- Na razie nie - szepnął. - Później jeszcze zobaczymy, ok?

- Ok - uśmiechnąłem się szeroko.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top