Rozdział 39: możemy się zobaczyć?
— No dawaj stary — Tomek siedział na przeciwko mnie w salonie. — Dzwoń do niego.
Był poniedziałek, dochodziła 20. Od mojej ostatniej rozmowy z Markiem minęło dwa tygodnie. Tomek po moim telefonie przyjechał, aby pogadać. Mówiłem mu, jak ostatnio już prawie zadzwoniłem do Marka. I o jego wizycie.
— Ale on mnie nie chce — szepnąłem. — Nienawidzi mnie.
— On za tobą tęskni. Błażej z nim rozmawiał. Chłopak się popłakał, bo myślał, że ty od razu zacząłeś się spotykać z Damianem — mówił, a ja gapiłem się na swój telefon. — Błażej mu wyjaśnił, że to się niedawno zaczęło... Trochę cię tłumaczył.
— On mi nie wybaczy Damiana — zauważyłem.
— To zrób tak żeby ci wybaczył... Zdobądź go jeszcze raz... Jak w liceum — uśmiechnął się.
— Porównując tą sytuację do tej z liceum... To wtedy było łatwiej... — oznajmiłem. — Wtedy... Musiał mi po prostu zaufać. Nie zraniłem go, ani on mnie... A teraz... Zjebaliśmy to.
— Łukasz kurwa! Weź ten pierdolony telefon i zadzwoń do niego!!! — wydarł się. — Jutro rzuć tego Damiana w pizdu i będzie dobrze!
Spojrzałem na niego, a potem wróciłem wzrokiem do telefonu. Wziąłem głęboki oddech.
— A jak nie odbierze?
— To zadzwonisz jeszcze raz — westchnął. — I będziesz dzwonił do skutku.
— A jak nie będzie chciał ze mną rozmawiać? — odblokowałem smartfon.
— Ja pierdolę, ale z ciebie pizda — zabrał mi telefon i wszedł w kontakty. — Oooo... Jak słodko — zakpił. — Maruś i trzy serduszka... Już dzwoni — oddał mi telefon. Przyłożyłem go do ucha, a moje serce waliło jak oszalałe. Bałem się tego, co usłyszę. Bałem się, że Marek powie, że chce o mnie zapomnieć. Że jestem najgorszym co go w życiu spotkało.
— Halo? — usłyszałem schrypnięty głos.
— Cześć, Marek — spojrzałem przerażony na Olejnika.
— To twój chłopak — szepnął i uśmiechnął się złośliwie.
— Hej — odparł niepewnie. — Czego chcesz?
— Możemy porozmawiać? Tylko to nie jest sprawa na telefon, a to ważne — zagryzłem dolną wargę.
— Coś ci się stało? — zaczął panikować. — Umierasz?!
No tak. Cały Marek. Wieczny panikarz.
— Nie — zaśmiałem się. — Nie umieram... Po prostu... Muszę z tobą porozmawiać.
— O czym? Mamy jeszcze o czym rozmawiać?
— O nas — szepnąłem. Marek milczał dłuższą chwilę. Słyszałem tylko jego oddech.
— A jest jeszcze o czym rozmawiać? — jego głos się załamał, a w moich oczach od razu pojawiły się łzy.
— Moim zdaniem tak — mój głos też zadrżał.
— No dobrze... Ale jeśli chcesz się spotkać dzisiaj, to ty musisz się pofatygować do mnie, bo jestem trochę chory. Więc i tak siedzę w domu, to możemy gadać.
— Na pewno? Jeśli się słabo czujesz, to nie chcę cię męczyć — i kurwa będę mógł przemyśleć, co chcę ci powiedzieć.
— Na pewno. Gorzej już nie będzie.
— To... Jak będę jechał, to przywieźć ci coś z apteki? Skoro jesteś chory...
— Ja pierdolę — Tomek uderzył się dłonią w czoło. — Mistrz podrywu... Casanova z Wilanowa... Pierdolony Kamikadze.
Ignorowałem przyjaciela, czekając co powie Marek.
— Nie, dziękuję... Mam wszystko.
— To będę za jakąś godzinę, ok?
— Tak, spoko.
— Mieszkasz w tym samym miejscu? — wolałem się upewnić.
— Tak. Tak. Nic się nie zmieniło. Kod do klatki znasz.
— Tak pamiętam — oznajmiłem. — To do zobaczenia.
— Cześć — rozłączył się.
— No stary... Jak ty go tak będziesz bajerować, to go do śmierci nie odzyskasz.
— Pierdol się — warknąłem. — Idę się ogarnąć — wstałem i ruszałem na górę. — Boże, to w ogóle cud, że on chce ze mną gadać.
— Zrób makijaż, załóż szpilki i Mareczek jest twój!
— Jak ja cię, kurwa, nienawidzę!
Przebrałem się na szybko w jakieś lepsze ciuchy niż dres i zszedłem na dół. Tomek akurat rozmawiał przez telefon, a z tego co słyszałem, to z Błażejem, bo raczej do nikogo innego nie mówił kochanie.
— Ruszaj się. Wychodzimy — oznajmiłem, zakładający buty. Olejnik zakończył rozmowę i podszedł do mnie.
— Nie spierdol tego — powiedział.
— Nie spierdolę. Chcę go z powrotem. Muszę go odzyskać.
— To rzuć tego Damiana!!!! — wydarł się na mnie.
— Jutro. Teraz Marek... On jest ważniejszy. Wypad z domu — otworzyłem drzwi. Blondyn przez nie przeszedł, a ja za nim. Zamknąłem dom i wsiedliśmy do swoich samochodów, aby ruszyć w różne strony.
Jechałem do Marka, stresując się, jak nigdy w życiu. Nawet, gdy miałem mu się oświadczyć to nie czułem takiego stresu. Nawet jak już przed nim klęczałem i powiedział nie, to nie było to.
Parkując pod klatką, którą tak dobrze znałem, myślałem, że serce wyskoczy mi z piersi.
W drzwiach minąłem się z kobietą, która mieszkała na przeciwko nas. Uśmiechnąłem się do niej.
— Już myślałam, że się wyprowadziłeś tak dawno cię nie widziałam — zaśmiała się. — Za dużo pracujesz chłopcze... Zaniedbujesz tego swojego Marka — mówiła.
— Ma pani rację... Muszę się nim zająć.
— Dokładnie. Dzieci z tego nie będzie, więc zajmujcie się sobą cały czas — rzuciła, odchodząc ode mnie.
Zaśmiałem się, kręcąc głową. Wjechałem windą na ósme piętro i podszedłem do odpowiednich drzwi.
Serce prawie wyskoczyło mi z piersi, kiedy pukałem. Oparłem się ramieniem o ścianę. A jeśli mi powie, że nie chce mnie znać? Że nie mamy czego ratować?
Ale, cholera! Myślałem, że on nie chce już że mną być! Kazał o sobie zapomnieć! Nie zrobiłem tego, nie umiałem, bo jest miłością mojego życia. Nie dotrzymałem słowa.
Marek otworzył mi, a moje pierwsza myśl jak go zobaczyłem to: o Boże, jaki on jest piękny.
— Przepraszam — szepnąłem. — Nie dotrzymałem słowa — dodałem. Blondyn otworzył szerzej drzwi, a ja wszedłem do środka.
— To znaczy? — zamknął za mną.
— Obiecałem, że nigdy cię nie zostawię i że wszystko ci wybaczę.
— Jeszcze jednej obietnicy nie dotrzymałeś — spojrzał mi w oczy. — Miałeś zapomnieć.
— Tego nie obiecałem. To było twoje żądanie — zauważyłem, a Marek tylko się uśmiechnął. — Tęskniłem za tobą — szepnąłem.
— Tak, słyszałem jak bardzo. Znalazłeś pocieszenie u Damiana?
— Nie szukałem pocieszenia — powiedziałem. — Tylko...
— To czego szukałeś?
— Sam nie wiem... Chyba po prostu nie chciałem być sam, bo... Nie wiedziałem, co mam zrobić z tymi wszystkimi uczuciami i... Myślałem, że jak zacznę się z nim spotykać, to będziemy mi łatwiej. Nie chciałem się rozstać żeby spotykać się z Damianem.
— Bardzo rozsądne — zironizował.
— Wiem, to głupie.
— Dobrze, że to wiesz — założył ręce na piersi. — Masz z nim zerwać — oznajmił. Patrzyłem na niego przez chwilę, a potem się uśmiechnąłem lekko. — Nie żartuję, Łuki, więc się nie uśmiechaj głupio. Masz z nim, kurwa, zerwać! Już! Nie chcę żebyś się z nim spotykał!
— Marek...
— Zerwij z nim. Wtedy możemy wrócić do tej rozmowy. Bo ja nie będę z tobą rozmawiał o nas, kiedy jesteś w związku z kimś innym. To bez sensu. Rzuć tego kurwia, to będziemy rozmawiać o nas.
— Dobrze — pokiwałem głową. — Załatwię to — obiecałem.
Wiedziałem, że prędzej czy później zerwę z Damianem, ale chyba nie sądziłem, że zrobię to na żądanie Marka.
— Dzisiaj — dodał.
— Ok — pokiwałem głową i podszedłem do niego. Nie cofnął się, ale cały czas patrzył na mnie twardo. Stanąłem tak blisko, że nasze stopy się dotykały. — Naprawdę za tobą tęskniłem — uniosłem dłoń i pogłaskałem go po policzku. Marek spuścił wzrok, więc złapałem go za brodę i podniosłem jego głowę. Miał łzy w oczach. — Przepraszam — oparłem czoło o jego. — Wiem, że byłem zbyt uparty i za bardzo naciskałem... Przepraszam. Nie powinienem odchodzić.
— Porozmawiamy, jak z nim zerwiesz... Teraz to zły moment... Najpierw masz rzucić tego całego Damiana — odsunął się trochę.
Patrzyłem na niego przez chwilę. Marek opuścił ramiona i chciał wsunąć dłonie w kieszenie dżinsów, ale nie zdążył, bo położyłem dłonie na jego biodrach i przyciągnąłem go do siebie.
— Nie. Łuki, co ty robisz? — spytał, a ja go pocałowałem. Chłopak w pierwszej chwili objął ramionami moją szyję, ale już po chwili się odsunął. — Zarażę cię — przekręcił głowę, więc przycisnąłem usta do jego policzka. — I poza tym... — spojrzał na mnie, a ja znowu go pocałowałem. Marek wczepił palce w moje włosy i pogłębił pocałunek. Przylgnął do mnie całym ciałem, a ja objąłem go ciasno ramionami. — Łuki — szepnął i się odsunął. — Nie, nie możemy — chciał się wyplątać z moich ramion. — Spotykasz się z kimś innym — próbował oderwać moje dłonie od swojego ciała. — Łukasz! — krzyknął. — No puść! — siłował się ze mną. Nie chciałem go puścić, więc się zaśmiał. — No Łukiś! — podniósł głos. W końcu go puściłem go, a on lekko popchnął mnie w stronę drzwi. — Masz z nim zerwać w tej chwili... Wtedy tu wróć, to będziemy mogli porozmawiać o ewentualnych nas.
— No dobra, nie musisz mnie popychać — złapałem go za nadgarstki.
— Ciesz się, że nie dostałeś w mordę — zabrał mi ręce. — Pewnie byś dostał gdyby nie to, że jestem chory i nie mam siły.
— Nie uderzyłbyś mnie — oznajmiłem, otwierając sobie drzwi.
— Nie prowokuj — założył ręce na biodra.
— To niedługo wrócę... Chyba, że mam przyjechać jutro wieczorem? Pracujesz jutro? — zapytałem. Od Błażeja wiem, że Marek pracuje tworząc strony internetowe.
— Jest długi weekend, debilu.
— No tak... To będę dzisiaj.
— Idź już i to zalatw — wypchnął mnie za drzwi.
To teraz ta gorsza część.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top