Rozdział 36: kilka lat później - Marek

Siedziałem na wykładzie wpatrując się w ekran, na którym wykładowca wyświetlił swoją prezentację. Co mi strzeliło do głowy ze studiami dziennymi. Łukasz miał rację, że ciężko będzie mi to pogodzić z kanałem na YouTube, który założyłem w ostatniej klasie liceum.

Łukiś pomagał mi ile mógł, ale nie dość, że pracował na jednej czwartej etatu w sklepie z elektroniką, był na takiej jakby praktyce w firmie ojca, to jeszcze zaocznie studiował informatykę. I szło mu zajebiście. Mój zdolniacha.

— Marek — szepnęła Alicja, moja przyjaciółka ze studiów, która akurat siedziała obok mnie.

— Co?

— Twój boy — powiedziała.

— Co? — spojrzałem na nią zaskoczony, a ona pokazała mi swój telefon. Łukasz napisały do niej SMSa.

Powiedz Markowi żeby wziął telefon do ręki, bo mnie zaraz wkurwi. Jak nie trzeba to zawsze go w ręku trzyma.

Przewróciłem oczami i wyjąłem telefon z plecaka. Zobaczyłem kilka nieodebranych połączeń i jednego SMS-a.

Łukiś ❤️: Miałem wypadek, jestem w szpitalu na Karowej. Upoważniłem cię do udzielania ci informacji, więc wszystko ci powiedzą w szpitalu.

— O kurwa — zerwałem się z miejsca w momencie, kiedy wykładowca ogłosił przerwę. Zebrałem wszystkie swoje rzeczy.

— Co się stało? — zapytała Ala.

— Łuki miał wypadek — odparłem. — Jadę do niego. Wpisz mnie na listy. Cześć — ruszyłem do wyjścia.

Do szpitala jechałem jak na szpilkach. Dodatkowo Łukasz nie odbierał, jak do niego dzwoniłem, co jeszcze bardziej mnie stresowało. Bałem się o niego cholernie mocno.

Po dotarciu do szpitala, wpadłem na SOR jak poparzony. Podszedłem do rejestracji, gdzie siedziała jakaś blondynka.

— Łukasz Wawrzyniak, gdzie jest? Chłopak z wypadku — mówiłem. Kobieta spojrzała na mnie zaskoczona.

— Urodzony 25 listopada? 23 lata?

— Tak.

— Ta sala — wskazała na drzwi. — Pokój lekarski jest w tym korytarzu, trzecie  drzwi po lewej.

— Dziękuję.

Olałem gabinet lekarski i wszedłem do sali, gdzie była pielęgniarka.

— O co chodzi? — zapytała.

— Szukam Łukasza Wawrzyniaka. Przyjechał tu z wypadku.

— Tam na końcu. Możesz tam usiąść, on teraz jest na tomografii. Zaraz wróci.

— Ok, dziękuję.

Poszedłem we wskazane miejsce i oparłem się o łóżko. Sprawdziłem godzinę. Stałem niespokojnie, co chwilę zerkając na drzwi.

W końcu się doczekałem. Łukasz wjechał na wózku pchanym przez jakąś kobietę.  Miał na łuku brwiowym opatrunek i obandażowaną klatkę piersiową.

— Jezus, Maria... Co się stało? — zapytałem, kiedy podjechali do mnie.

— Nic poważnego mi nie jest — wstał z wózka i usiadł na łóżku. — Jestem tylko pokaleczony przez szkoło — wskazał na swoją klatkę i brzuch. — I mam rozwalony łuk brwiowy... I lekki wstrząs mózgu, bo rabnąłem głową w poduszkę powietrzną i zagłówek... Trochę mi świat wiruje — położył się.

— Jak to się stało? — usiadłem przy nim na łóżku, a on położył rękę na moim udzie. Złapałem go za rękę i splotłem nasze palce.

— Jechałem do domu już i, tam na skrzyżowaniu przy mojej siłowni, taki koleś przejechał na czerwonym... No i nie dałem rady wyhamować i w niego wjechałem... Musimy naprawić Audi... Jest na parkingu policyjnym... Zadzwonisz do mojego ojca? — zapytał.

— Jak ty napisałeś te SMSy? — zapytałem, wyjmując telefon.

— Pielęgniarka mi pomogła — westchnął. Wybrałem numer jego taty i zadzwoniłem.

— Halo? — odebrał.

— Dzień dobry, mamy mały problem — oznajmiłem.

— Łukasz coś zrobił? — zapytał, a ja się uśmiechnąłem.

— Nie do końca. W szpitalu jest. Miał wypadek. Nic poważnego mu nie jest. Tylko się trochę poobijał.

— Jak wypadek?! Co zrobiły?! Pewnie jechał za szybko! Ja mu powiedziałem, że to się tak skończy. W którym szpitalu jest?

— Na Karowej. To nie była jego wina.

— No dobrze. Będę za maksymalnie pół godziny — rozłączył się.

— Niedługo będzie.

— Zabierz mnie do domu — jęknął, a ja się uśmiechnąłem.

— Co powiedział lekarz?

— Że miałem szczęście, że silnik nie zmiażdżył mi nóg... Bo jak w niego uderzyłem, to silnik znalazł się prawie między siedzeniami... Mój samochód... — jęknął.

— Uspokój się — westchnąłem. — Auto rzecz nabyta, ty się ciesz, że nic ci się nie stało.

— Cieszę się — westchnął. — Weźmiesz ze mną ślub? — zapytał. Spojrzałem na niego zaszokowany.

I znowu wracamy do tematu.

— Przepraszam — zaczepiłem pielęgniarkę, która przechodziła obok nas. — Czy on dostał jakieś leki?

— Zaraz sprawdzę. Proszę poczekać — rzuciła i odeszła.

— Ej, ja naprawdę chcę się z tobą ożenić — przymknął oczy.

— Przeciwbólowe dostał tylko i przeciwzapalne. Coś się zaczęło dziać?

— Myśli, że majaczę, bo chcę się z nim ożenić — odpowiedział jej Łukasz. Kobieta się roześmiała i odeszła od nas. — Nie chcesz być tylko mój?

— Jestem tylko twój, Łuki — zauważyłem i pogłaskałem go po policzku.

— Ale tak na papierze — spojrzał mi w oczy.

— A co zmieni ten papier, skarbie? — patrzyłem mu w oczy. — Pogadamy o tym w domu, ok?

— Nie chcesz wziąć ze mną ślubu — powiedział. — Widzę to. Dlaczego?

— A możemy porozmawiać w domu? Proszę.

— Dobrze.

Łukasz był na mnie zły. Widziałem to, ale starałem się nie zwracać na to uwagi.

Niedługo później przyjechali rodzice Łukasza. Pojawił się też lekarz z prześwietleniem jego głowy. Mówił, że oprócz delikatnego wstrząśnienia mózgu i tego, że jest poobijany to nic mu nie jest. Więc wypisał go do domu.

Przed szpitalem Łukasz spiął się trochę z ojcem, ale dogadali się jakoś. Kiedy Łuki wsiadł do mojego auta, podeszła do mnie Ania i zatrzymała mnie.

— Pokłóciliście się? — poprawiła swój szaliki.

— Nie do końca. Po prostu... Nie dogadaliśmy. Wyjaśnimy to sobie w domu.

— To dobrze. Nie chciałabym żebyście byli pokłóceni na święta.

— Zaraz się dogadamy. Jak zawsze — zapewniłem ją. — Nie masz się o co martwić.

— Cieszę się... — przytuliła mnie. — W Wigilię jesteście u nas, tak jak się umawialiśmy?

— Tak — uśmiechnąłem się.

Pożegnaliśmy się, a ja wsiadłem za kierownicę. Odpaliłem silnik, a kiedy chciałem ruszyć, brunet złapał mnie za rękę. Uniósł ją do ust i pocałował moje palce. Pogłaskałem go po policzku zewnętrzna częścią dłoni i uśmiechnąłem się lekko.

Odpaliłem silnik i wyjechałem z miejsca parkingowego. Do mieszkania jechaliśmy w ciszy. Trochę bałem się odezwać, bo pewnie znowu wróci temat zaręczyn i ślubu. A ja tego nie chcę. Bo moim zdaniem to nie ma sensu.

Po co nam jakiś papier o małżeństwie, skoro to i tak nic między nami nie zmieni?

Mieszkamy razem, żyjemy razem, jak małżeństwo. Więc nie rozumiem, czemu Łukaszowi tak na tym zależy.

Po dotarciu do domu, Łuki poszedł pod prysznic, a ja chciałem zrobić nam coś na kolację.

Atmosfera między nami była już napięta. A wiem, że będzie jeszcze gorzej, bo zaraz znowu wróci temat zaręczyn. I pokłócimy się o to ponownie.

Ten temat wracał jak boomerang. Nie wiem, czemu Łukasz nie może zrozumieć, że ja tego po prostu nie chcę.

— Jesteś głodny? — zapytałem, kiedy chłopak wszedł do kuchni.

— Nie, dzięki — odparł i wyjął sobie sok z lodówki.

— Będziesz się na mnie teraz gniewał? — zapytałem, a on gwałtownie postawił butelkę na blacie.

— Ty mnie kochasz w ogóle? — spytał, patrząc mi w oczy. — Bo wydaje mi się, że jakbyś naprawdę mnie kochał i by ci zależało, to chciałbyś tego pieprzonego ślubu — oznajmił i wyszedł. Stałem chwilę w całkowitym osłupieniu, poszedłem za nim dopiero gdy usłyszałem trzask drzwi sypialni.

— Łukasz... — zacząłem, wchodząc do sypialni. — Zależy mi na tobie. Kocham cię ponad wszystko, ale nie uważam żeby ślub był konieczny...

— Ale dla mnie to, cholernie, ważne! Chcę żebyś był moim mężem, a nie tylko chłopakiem! — podniósł na mnie głos, co w sumie zdarzało się bardzo rzadko. — Chcę żeby wszyscy wiedzieli, że jesteś mój i tylko mój!

— Ale... Łukasz... Czy my musimy ciągle do tego wracać?

— Nie — mruknął i podszedł do szafy stojącej na przeciwko łóżka.

— Co ty, kurwa, robisz? — zapytałem, gdy chłopak wyciągnął walizkę.

— Pakuję się... Jeśli nie chcesz tego wszystkiego, to nie widzę sensu tego ciągnąć.

— Kocham cię przecież!

- Tak?! Jesteśmy razem od pięciu lat, a ty na każdą moją wzmiankę o zaręczynach reagujesz na nie! Związek powinien się rozwijać! Ewoluować! A my zatrzymaliśmy się na tym co było w liceum i ty! Ty, Marek! Kurczowo nas tego trzymasz!!!

— Bo nie uważam żeby było nam to potrzebne! Jesteśmy szczęśliwi, więc po co nam więcej?!

— Jesteśmy? Czy ty  jesteś? — zapytał, całkowicie mnie tym zaskakując.

Ok. Mieliśmy dla siebie teraz mniej czasu. Łukasz pracował w dzień, a wieczorami zazwyczaj się uczyły. Ale wydawało mi się, że mimo wszystko jest ze mną szczęśliwy.

— Nie jesteś ze mną szczęśliwy? — wyszeptałem.

— Nie do końca, jeśli mam być szczery. Kocham cię, Marek, ale... Dla mnie naturalne jest, że związek się rozwija, że wchodzi na nowy level... A my zatrzymaliśmy się na tym co mieliśmy trzy lata temu, a ty się tego kurczowo trzymasz... Czego ty się boisz? O co chodzi? — wyszeptał, a jego głos bsie załamał.

— Ja po prostu nie chcę ślubu i zaręczyn, Łukasz. Nie uważam, że jest nam to potrzebne.

— A ja uważam, że jest — podszedł do szafy i wyjął z niej ubrania, które schował do walizki. — Zróbmy sobie przerwę — szepnął. — Może tego potrzebujemy. Odpoczniemy od siebie.

— Obaj wiemy, że to nie jest przerwa — czułem jak w moich oczach zbierają się łzy. — Powiedz wprost, że chcesz się rozstać. Nie okłamuj mnie, Łukasz.

— Nie chcę, ale... Nie widzę przyszłości naszego związku... Ciągle tkwimy w tym samym miejscu. To nie powinno tak wyglądać... — mówił, a po moich policzkach płynęły łzy. — Naprawdę cię kocham, najbardziej na świecie, ale... Chyba lepiej dla nas obu będzie, jeśli zrobimy sobie przerwę.

— Nie mów tak. Powiedz, że to koniec. Po co mam mieć głupią nadzieję. Nie jestem idiotą. Obaj wiemy, że jak się wyprowadzisz, to już nie wrócisz — szepnąłem, ocierając łzy. Po policzku Łukasza też popłynęły słone krople.

— Nieprawda. Zawsze możemy do siebie wrócić. Przecież nie rozstajemy się pokłóceni — skończył się pakować. Wziął walizkę i wyszedł z nią z sypialni. Podszedłem za nim.

— Jeśli teraz wyjdziesz, to od razu możesz zapomnieć, że kiedykolwiek mnie znałeś — założyłem ręce na piersi.

Chciałem go tu zatrzymać za wszelką cenę. To była jedna próba. Jak nie zadziała to mam jeszcze jeden pomysł.

Na dziecko go nie zatrzymam niestety. Ale baby mają łatwiej.

— To jakiś szantaż? — spojrzał. — Łzami też nie zmienisz mojej decyzji, Marek. Nie tylko ciebie to boli.

— Poczekaj — złapałem go za rękę, kiedy sięgnął po kurtkę. Skupił wzrok na moich oczach i opuścił rękę. Przysunąłem się bliżej niego i pocałowałem go mocno. Łukasz od razu odwzajemnił pieszczotę i przyciągnął mnie mocno do siebie.

Jeśli nie mogłem go zatrzymać na stałe, to zatrzymam go chociaż na tą ostatnią noc.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top