Rozdział 30: i co na mam z tym zrobić?
To bardzo zły pomysł.
Fatalny.
Nie chcę tu być.
Właśnie takie myśli siedziały w mojej głowie, gdy czekałem na Malickiego. Usiadłem na oparciu ławki i oparłem łokcie o kolana. Pisałem w między czasie z Markiem, który mówił, że nie potrzebnie panikuję.
Kiedy zobaczyłem zbliżającego się bruneta, schowałem telefon. Patrzyłem na niego, gdy do mnie podchodził.
— Hej — rzucił.
— Słucham. O czym chciałeś gadać? — zapytałem wprost.
Chłopak wsadził ręce w kieszenie dżinsów i spojrzał na swoje stopy. Wziął głęboki oddech.
— To... Nie jest łatwa sprawa — powiedział cicho.
— Jeśli myślisz, że dam ci radę w jakiejś sprawie, to się myślisz — wstałem. — Masz przyjaciół, z nimi pogadaj.
— Nie mogę — złapał mnie za łokieć, kiedy chciałem go minąć. — Nie mogę z nimi o tym pogadać... Muszę porozmawiać z tobą — dodał, a ja wyrwałem mu rękę.
— Słucham. Nie ukrywam, że lekko się spieszę.
— Ok... Będę się streszczał tylko... Zachowaj spokój... Wiem, że w szkole cię wkurwiam, ale nie chcę żebyś złamał mi nos, ok?
— Będę grzeczny... No chyba, że chcesz mi powiedzieć, że podoba ci się mój Marek. Wtedy nie będę miły.
— Marek to nie mój typ... To znaczy... Jest bardzo ładny... Schodzę z tematu - westchnął.
Chyba pierwszy raz w życiu widzę żeby on się tak plątał.
— Dobra, stary — położyłem mu rękę na ramieniu. — Męska rozmowa. Krótko i na temat.
— Jednym zdaniem? — szepnął. Pokiwałem głową.
— Podobasz mi się — oznajmił.
Cofnąłem rękę i patrzyłem na niego zaskoczony. Co kurwa?
— Jaja sobie robisz? — mruknąłem.
— Jestem całkowicie poważny — odparł.
— Co ja mam zrobić z tą informacją? — rozłożyłem ręce. — To nic między nami nie zmienia. Ja mam Marka, którego nie wymienię na ciebie, bo go kocham. To cały mój świat...
— Nie oczekuję tego.
— To czego ty ode mnie chcesz? Mam ci znaleźć kogoś żeby cię przeleciał, czy co? — nie miałem pojęcia, o co mu chodzi. Po co mi to powiedział?
— Po prostu chciałem to z siebie wyrzucić... Próbowałem sobie wybić ciebie z głowy, ale nie umiem.
— To tak nie działa — wzruszyłem ramionami. — A tak z ciekawości... Kiedy zacząłeś się we mnie kochać?
— Myślisz, że dlaczego cię sprowokowałem żebyś mnie uderzył? — zakpił. — Myślałem, że to jakoś... Nie wiem... Łatwiej mi będzie wybić sobie ciebie z głowy.
— To dlaczego mówisz mi o tym teraz? — zmrużyłem oczy. — Przecież jakbyś od razu podszedł do tego inaczej to nigdy bym cię nie uderzył, a nasze relacje wyglądałyby inaczej... Może byśmy się spotykali, a może nie... Skąd u ciebie ten pomysł żeby zrobić sobie we mnie wroga?
— Nie mam pojęcia skąd mi to przyszło do głowy... Ale pewnie stąd, że sam nie do końca siebie wtedy rozumiałem i bałem się sam sobie przyznać, że kręcą mnie faceci.
— Rozumiem...
— Łukasz... Niech ta rozmowa zostanie między nami. Nawet Markowi nie mów. Nie chcę jeszcze w nim mieć wroga.
— On wie, że rozmawiamy. Sam mi kazał się z tobą spotkać. Sam z siebie bym się nie zgodził. Ale nikomu więcej nie powiem. Marek też. Możesz być o to spokojny — zapewniłem go. — Nie mam żadnego interesu w tym, aby to się wydało.
— Ok... Dzięki... Że nie złamałeś mi nosa — uśmiechnął się.
— Tylko nie mów Markowi w oczy, że ci się podobam... Może się wkurzyć — powiedziałem, a on się zaśmiał. Wyciągnąłem go niego rękę. Uścisnął ją i uśmiechnął się do mnie. — Na razie.
— Cześć — rzucił, a ja odszedłem. Po drodze do domu wybrałem numer Marka.
— I co? I co? — zapytał od razu, gdy odebrał.
— Przyjadę do ciebie to ci powiem... A z chłopakami się jutro złapiemy.
— To ja przyjadę do ciebie, dobrze? Rodzice są w domu. Albo ty po mnie przyjedź.
— Idę właśnie do domu. Moi rodzice też już wrócili, ale to pojedziemy gdzieś. Albo posiedzimy u mnie. Moi starsi boją się wejść na górę, gdy u mnie jesteś — roześmiałem się. — Chyba boją się, że mogą zobaczyć albo usłyszeć coś czego nie powinni.
— Łukasz! — jęknął i jestem pewien, że się zarumienił.
— Wchodzę do domu. Pół godziny i jestem pod twoim blokiem.
— Ok. Czekam. Pa.
— No pa, pa — rozłączyłem się.
Wszedłem do domu i pokazałem się rodzicom, że jestem cały i żyję. Powiedziałem, że za godzinę wrócę, albo będę z Markiem na mieście. Jeszcze nie wiem.
Wziąłem kluczyki od auta i wyszedłem z domu. Wsiadłem do mojego auta i odpaliłem silnik, a potem ruszyłem po Marka.
Niedługo później, parkowałem pod odpowiednią klatką i napisałem, do blondyna, że już jestem.
Chłopak wyszedł uśmiechnięty z budynku i podszedł do mojego auta. Wsiadł do środka i dał mi buziaka.
— Jedziemy do mnie, czy za miasto?
— Za miasto — odparł.
— Wedle życzenia.
— Mów, czego on chciał? — zapytał, jak tylko ruszyłem.
— Powiedział, że mu się podobam — oznajmiłem, a Marek zamarł.
— Jak to mu się podobasz? — wyszeptał zaskoczony.
— Nie mogę? Uważasz, że nie jestem przystojny? — zerknąłem na niego.
— Jesteś mój — przytulił się do mojego ramienia. Zaśmiałem się i pocałowałem go w czoło. — Nie oddam cię.
— On wie, że nie ma z tobą żadnej szansy. Nawet nie będzie próbował. Po prostu chciał się wygadać... Nic więcej...
— Jak wcześniej miałem do niego neutralne podejście, to już go nie lubię — oznajmił.
— Spokojnie, zazdrośniku — uśmiechnąłem się. — Kocham tylko ciebie.
— Wiem — pocałował mnie w policzek. — I tak ma być.
— Będzie, będzie - zapewniłem go.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top