Rozdział 25: na Mazury

Tak jak planowaliśmy z Markiem, pojechaliśmy na Mazury w drugim tygodniu lipca. Marek się na mnie trochę wkurzał, bo powiedziałem, że dam radę prowadzić całą drogę, która trochę nam zajęła.

Ania załatwiła nam domek od swojej przyjaciółki, co było nam bardzo na rękę. Chociaż pewnie i tak nie będziemy za dużo zwiedzać... No chyba, że siebie nawzajem.

Gdy byliśmy już prawie na miejscu, to znaczy, zostało nam 30 kilometrów do przejechania, zatrzymałem się na stacji benzynowej. Musiałem wykorzystać moment, że Marek spał.

Zatrzymałem się i wysiadłem z auta, zamykając w nim chłopaka, tak na wszelki wypadek.

Wszedłem do sklepu, wziąłem wodę i skierowałem się  w stronę kasy. Oczywiście nie po wodę tu przeszedłem, ale to tak na wypadek gdyby Marek się obudził. Nie chciałem wywierać na nim presji, ani go zwstydzać, a wiem, że by tak było gdyby widział, że kupiłem gumki i żel.

Zapłaciłem i wróciłem do auta. Schowałem wszystko oprócz wody do torby podróżnej i wsiadłem do auta. Marek się nie obudził, więc nie było problemu.

Marek otworzył oczy dopiero, gdy wyjeżdżałem na odpowiednią posesję.

— Już jesteśmy? — wymamrotał, przeciągając się z westchnięciem. — Ładnie tu — dodał, gdy wysiadł z auta.

— Fakt — rozejrzałem się, podchodząc do bagażnika. Marek zabrał mi swoją walizkę, nie pozwalając mi wnieść jej do domu. Przewróciłem na to oczami i wziąłem swoją torbę.

Wszedłem do domku, rozglądając się po wnętrzu. Zwykły domek letniskowy. A raczej dom, bo tu było od cholery miejsca i cztery sypialnie.

— Marek! — zawołałem chłopaka.

— Co? — rzucił, wchodząc do kuchni, gdzie byłem.

— Musimy podjechać do sklepu. Kupić coś do jedzenia... Widziałem taki mały sklep niedaleko, to jak chcesz możemy iść na spacer — zaproponowałem.

— Idealnie — objął mnie w pasie. — Trochę zobaczymy okolicę — pocałował mnie lekko. — Chodź — pociągnął mnie za rękę.

Wyszliśmy z domu, trzymając się za ręce. Zamknąłem za nami i ruszyliśmy w stronę sklepu, który mijaliśmy. Chyba był dalej niż sądziłem.

— Nie boli cię noga? — zapytał, zerkając na mnie przez ciemne okulary.

— Nie boli — pochyliłem się i pocałowałem go lekko. — Idziemy na plażę? Jak wrócimy?

— No jasne — uśmiechnął się.

Po dotarciu do sklepu, zdjąłem okulary przeciwsłoneczne i rozejrzałem się po wnętrzu. Nie był taki mały jak się wydawał.

— Bierzemy jakieś wino na wieczór? — zapytałem.

— Możemy wziąć — zgodził się, więc przez chwilę stałem przed alkoholami i szukałem wina, które chciałem. Marek kręcił się gdzieś niedaleko, a nagle do mnie podszedł. — Łuki — szepnął.

— Co? — mruknąłem, czytając etykietkę. — Chcesz słodkie, czy półsłodkie?

— Słodkie. Tak sobie pomyślałem, że... — zawahał się.

— Co pomyślałeś? — włożyłem wino do koszyka i spojrzałem mu w oczy. Blondyn rozejrzał się, sprawdzając czy nikt nas nie słyszy.

— No wiesz... — szepnął. — Bo mieliśmy się kochać jak tu przyjedziemy i pomyślałem, że... Powinniśmy kupić gumki... I żel — dodał, rumieniąc się mocno. Patrzyłem na niego przez chwilę uśmiechając się.

— Już kupiłem — dałem mu buziaka.

— Nie mogłeś od razu powiedzieć? — szturchnął mnie barkiem.

— Nie. Lubię jak się zawstydzasz — ruszyłem w stronę następnej alejki. — Co jemy wieczorem?

— Umiesz zrobić lasagne? — zapytał.

— Z przepisem pewnie tak... Możemy spróbować zrobić wieczorem — wzruszyłem ramionami.

— Albo wiesz co? — spojrzał na mnie. — Kupimy filety kurczaka i zrobimy w ziołach — oznajmił i ruszył w stronę chłodni. Zgarnąłem potrzebne nam przyprawy i ruszyłem za moim chłopakiem.

Kupiliśmy wszystko, czego potrzebowaliśmy i poszliśmy do kasy. Zapłaciłem za nas, po małej kłótni z Markiem i wyszliśmy.

— Mogłem zapłacić — mruknął.

— Będziesz się ze mną kłócił o pieniądze? — objąłem go ramieniem.

— Nie kłócę się z tobą, Łukasz.

— Daj spokój — westchnąłem.

— Źle się czuję z tym, że ty płacisz za wszystko. Mam się na ciebie wkurzyć żebyś to zrozumiał?

— Nie musisz się wkurzać. Wystarczy, że powiesz — pocałowałem go lekko. — Dla mnie to jest dość naturalne, że za nas płacę.

— Widzę — przewrócił oczami.

Zanieśliśmy zakupy do domu i poszliśmy jeszcze na plażę. Do działki przyjaciółki mojej mamy należała też prywatna plaża, więc skorzystaliśmy z tego. Nie była duża, ale była, co mi się bardzo podobało.

— Przyjdziemy tu jak się ściemni? — zapytał mnie Marek, gdy siedzieliśmy na gorącym piasku.

— Jasne. Co zechcesz — pocałowałem go w szyję i objąłem ciaśniej ramionami.

— Łuki — szepnął.

— Mmm...? — wymruczałem, nadal całując jego szyję.

— Kocham cię.

— Ja ciebie też, Słodziaku — wyszeptałem mu wprost do ucha. — I wiesz co? Tak sobie ostatnio myślałem o tym, jak sądziłeś, że Kuba ma cię wybadać w sprawie oświadczyn.

— O nie — jęknął, śmiejąc się. — Nie wracajmy do tego. Ja nie chcę żebyś się oświadczał, a ty nie chcesz się oświadczyć. Przy tym zostańmy.

— To nie tak, że nie chcę — westchnąłem. — Znaczy inaczej... Na razie o tym w ogóle nie myślę... Mamy 18 lat, krótko razem jesteśmy, więc to byłoby bardzo głupie... Może kiedyś... Ale wiesz... To raczej nie w moim stylu.

— Zdążyłem zauważyć — zaśmiał się. — Nie chcę żebyś się oświadczał. Nie w najbliższym czasie. Ewentualnie za kilka lat... Ale... Nie wiem, czy w ogóle chcę.

— Myślę, że nie ma co gdybać — szepnąłem mu do ucha. — Wrócimy do tematu za kilka lat, co?

— Zdecydowanie.

Siedzieliśmy jeszcze chwilę, przytulając się. A raczej to ja przytulałem się do Marka, który robił nam zdjęcia. Nagrał widok, a potem nas, jak całuję go w skroń. Widziałem, że wysłał to do chłopaków i Oli na snapie.

Po powrocie do domu, zrobiliśmy kolację. Trochę nam się z tym zeszło. Bo gotowałem tylko ja, a Marek uparcie mi przeszkadzał. Nawet rzucił we mnie kuskusem. Śmiałem się tylko z niego. Cieszyłem się, że ma taki dobry humor. Jeśli on jest szczęśliwy, to ja też jestem szczęśliwy.

— Pycha — oznajmił z pełnymi ustami. Zaśmiałem się.

— Dzięki — pokręciłem głową z uśmiechem. — Dolać ci? — wskazałem na wino.

— Dokończymy na plaży? — zapytał.

— To mogliśmy wziąć dwie butelki — zauważyłem. Bo już połowę wypiliśmy. — Może dokończymy i pójdziemy? A jutro wypijemy wino na plaży?

— No dobrze — zgodził się.

Zjedliśmy szybko, dopijając wino i wyszliśmy z domu przez taras. Za rękę przeszliśmy przez trawnik i weszliśmy na plażę, zdejmując buty.

— Łukiś — szepnął Marek, opierając się o mnie mocniej.

— Słucham, skarbie — schowałem głowę w jego szyi.

Marek podniósł się i usiadł na moich udach. Odchyliłem się do tyłu, wspierając się na łokciach i kładąc dłonie na kolanach blondyna.

Chłopak pochylił się nade mną i pocałował mnie. Pogłębiłem pieszczotę wsuwając język do jego ust. Moja prawa dłoń przesunęła się po udzie Marka, wsunąłem ją pod jego koszulkę, muskając palcami jego brzuch. Blondyn westchnął w moje usta i poruszył się na mnie, napierając bardziej na moje usta, wymuszając na mnie, abym położył się na piasku.

Moja lewa ręka też powędrowała na udo Marka. Muskałem palcami jego skórę. Dłonie mojego chłopaka zsunęły się po mojej piersi na brzuch i wsunął je pod moją koszulkę. Dotykał skóry na żebrach i piersi.

Oderwałem się od jego ust i zacząłem całować jego szyję. Marek już do tego przywykł i nie miał tak strasznych łaskotek, więc nie odsunął się.

Podniosłem się i objąłem go mocno w pasie, przyciskając do swojego ciała. Zrobiłem mu malinkę na szyi i zszedłem z pocałunkami na jego obojczyk, a on wczepił palce w moje włosy.

Położyłem chłopaka na ciepłym piasku i ponownie złączyłem nasze usta w dość gwałtownym pocałunku. Ręce Marka sunęły po moich plecach, a jedna z jego dłoni zsunęła się na mój pośladek

- Łukiś - szepnął, gdy całowałem jego szyję.

- Mmm...?

- Poczekaj... Przestań - poprosił, a ja się od niego oderwałem.

- Czemu? - spojrzałem mu w oczy. Chłopak pogłaskał mnie po policzku i pocałował lekko.

- Jesteśmy na plaży - zauważył. - Wejdźmy do środka.

- Dobrze - podniosłem się z niego i podałem mu rękę. Chłopak wstał, poprawił swoją koszulkę i wzięliśmy nasze buty. Skierowaliśmy się do wejścia domu, co chwilę kradnąc sobie pocałunki, a moje dłonie wędrowały po ciele Marka, na tyle na ile pozwalało mi to, że byliśmy w ruchu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top