Rozdział 21: plany na wakacje
- Hej - rzucił Marek, wchodząc do mojego pokoju. Jego wzrok padł na moją lewą nogę, która leżała aktualnie na krześle, które podstawiłem sobie do łóżka. - Bardzo boli?
- Nawet nie - odłożyłem podręcznik, z którego się uczyłem. - Orteza stabilizuje kolano, więc spełnia po częściej rolę tych dwóch więzadeł - poprawiłem się na sofie. - Chodź do mnie - wyciągnąłem do niego rękę. - Nie stój tak - dodałem. Marek usiadł przy mnie, przytulając się. Sięgnął ręką i dotknął ortezy, która zaczynała się od połowy uda i sięgała do połowy łydki.
- Wygodne to? - zapytał.
- Prawie mnie w tym nie boli, więc zajebiście wygodne - oznajmiłem. - Działo się coś w szkole?
- Błażej się pojawił... Tomek za nim chodził jak zakochany kundel i skomlał o rozmowę. Błażej nie chciał z nim gadać, więc Tomek wbił nam na lekcję z wychowawcą - przerwał i się roześmiał. Nie mógł się uspokoić przez chwilę, więc mimowolnie też zacząłem się śmiać - i zrobił wykład przy całej klasie i nauczycielce o tym, jak bardzo kocha Błażeja, i że go przeprasza, i że to nie tak jak on myśli, bo to nie Tomek pocałował tamtego chłopaka, ale tamten się na niego rzucił... Wszyscy siedzieli w szoku. Nauczycielka chyba nigdy tego nie zapomni... A Kuba stał w drzwiach i nagrywał - dokończył, a ja się jeszcze bardziej zaśmiałem.
- Kurwa... A mnie nie było - naprawdę żałuję, że tego nie widziałem.
- Nowak od w-fu o ciebie pytał - ułożył głowę na moim ramieniu. - To chyba nie jest normalne, że nie ma cię w szkole kilka dni z rzędu, co?
- Nie. Ja nie wagaruję. Nie ma mnie tylko, jak mam zawody, ale to wszyscy wcześniej wiedzą... Pytał o zawody w kosza, tak?
- Mhymmm... Ale powiedziałem mu, że nie pojedziesz, bo masz rozwalone kolano. Zapytał, czy znowu na rolkach w Skateparku byłeś - spojrzał mi w oczy.
- Nie uszkodziłem sobie wtedy kolana... Tylko zdarłem łokcie i odbiłem tyłek - wyjaśniłem. Marek zaśmiał się lekko. - Damian nic od ciebie nie chciał?
- Nie. Chyba boi się Kuby i Tomka - szepnął.
- Jutro już będę w szkole, więc będę cię pilnował.
- Zapisałem się na kurs na prawo jazdy - oznajmił, a ja zmrużyłem oczy.
- Tak mi coś nie pasowało, że masz wizyty u psychologa trzy albo cztery razy w tygodniu - zaśmiałem się. - Czemu wcześniej nie powiedziałeś?
- Bo chciałem ci się pochwalić, jak już zdam - pocałował mnie w policzek. - Dziś zdałem teorię - pochwalił się. - Za pierwszym razem i bezbłędnie.
- Brawo - dałem mu buziaka. - Jestem z ciebie dumny - przytuliłem go. - Bardzo... Zabrałbym cię gdzieś w nagrodę, ale rodzice zabrali mi teraz auto... Bo wiedzą, że bym prowadził.
- Zdam praktyczny i ja cię gdzieś zabiorę - pocałował mnie.
- Kiedy masz? - przeczesałem palcami jego włosy.
- Nie powiem, ale niedługo. Teraz ja będę cię woził - wymruczał.
- Już nie mogę się doczekać.
Siedzieliśmy chwilę, przytulając się i rozmawiając cicho. Pytałem Marka, jak mu poszedł ostatni test z matematyki, na który się uczył, ale ten zamiast odpowiedzieć, poderwał się i spojrzał na mnie.
- Czyli jedziemy wcześniej na Mazury? - zapytał.
- Możemy jechać w lipcu... Podasz mi laptop? - zapytałem. Marek wstał i wziął go w ręce, a potem mi podał. Otworzyłem komputer i zacząłem szukać jakiś domków, czy pokoi do wynajęcia. - Sami jedziemy? - zapytałem. - Czy całą paczką?
- Sami - wymruczał mi Marek do ucha.
- Masz jakieś plany wobec mnie? - uśmiechnąłem się.
- Może mam - schował twarz w mojej szyi.
- Wstydzisz się? - zapytałem. - Skarbie... Widzieliśmy się nago i bardzo podobał mi się ten widok...
- Przestań - szepnął, a ja się zaśmiałem.
- To może tylko jakiś pokój w hotelu? - zaproponowałem. - Nie potrzebny nam domek - zauważyłem.
- No nie... Jak dla mnie to w namiocie możemy spać - pocałował moją szyję.
- Naprawdę? - zerknąłem na niego. - Bo ja bym wolał jednak hotel.
- To poszukajmy hotelu... Gdzie? Giżycko? Mikołajki? Czy coś innego?
- Ja bym wybrał Giżycko - westchnąłem. Zacząłem szukać tam hoteli. - Całkiem spoko ceny... - urwałem, bo do pokoju ktoś zapukał.
- Co robicie? - do środka zajrzała moja mama.
- Szukamy hotelu w Giżycku, bo chcemy jechać na tydzień w lipcu - odparłem.
- Alicja ma domek pod Mrągowem - powiedziała. Alicja to jej najlepsza przyjaciółka. - Jeśli chcecie mogę zapytać, czy wam go udostępni...
- Byłoby super - uśmiechnąłem się.
- Zjecie coś? Zrobiłam naleśniki z warzywami i indykiem.
- Zjemy - odpowiedziałem za nas dwóch. - Zaraz przyjdziemy - dodałem.
- Ok.
Zamknąłem laptop i odstawiłem go na bok. Spojrzałem na mojego chłopaka i pocałowałem go lekko.
- Nie jestem głodny - oznajmił.
- Chociaż spróbuj - dałem mu buziaka. - Tylko jednego.
- No ok - westchnął i wstał. Zdjąłem nogę z krzesła i podniosłem się. O ile chodzenie nie sprawiało mi problemu, to schodzenie po schodach owszem.
Skierowaliśmy się do kuchni, gdzie byli już moi rodzice. Usiedliśmy przy stole i zaczęliśmy jeść.
- Kiedy chcecie dokładnie jechać? - zapytała moja mama.
- Chyba na początku lipca - odparłem i zerknąłem na Marka.
- No tak... Bo potem to będzie strasznie dużo ludzi.
- Akurat będziecie wychodzić z domku - powiedział mój ojciec, a mama zakrztusiła się kawą.
- Adam! - uderzyła go w ramię.
- A co ja nie miałem 18 lat? Nie wiem, po co się na Mazury z dziewczyną jeździ? Czy z chłopakiem? - śmiał się.
- O Boże - westchnęła. - Z kim ja żyję?
Roześmiałem się głośno, a Marek mi zawtórował. Kocham relację moich rodziców.
- Oj nie mów, że nie jeździłaś z tym Dawidem koszykarzem na Mazury - żartował.
- Siatkarzem - poprawiła go z uśmiechem. - I nie. My byliśmy w górach - dodała.
- Zimą chociaż?
- Nie wiem. Zajęta byłam - oznajmiła. Marek zaczął kasłać, a ja śmiałem się w głos.
Kocham moich starszych.
- A ty? Kogo zabrałeś na Mazury? - zapytałem ojca.
- Głupio pytasz - wzruszył ramionami. - Myślisz, że gdzie cię zrobiłem? - rzucił. Marek się zaśmiał, tak samo jak Ania, która uderzyła ojca w ramię.
- Nie jedziemy na Mazury, Marek - oznajmiłem, a on roześmiał się jeszcze bardziej.
- A do tego Szczecina jedziecie? - zapytała mama, zmieniając temat.
- Z dwa tygodnie - odparł Marek. - Poczekamy aż to kolano trochę się zagoi... Dobrze, że jednak obędzie się bez operacji.
- Masz wyrzuty sumienia, co? - położyłem rękę na oparciu jego krzesła.
- Trochę mam - spojrzał na mnie.
- Przecież to nie twoja wina. Ja zacząłem - przypomniałem. - Zresztą. Co to ma za znaczenie?
- No niby tak - oparł się o mnie lekko. Zadzwonił telefon mojego chłopaka, więc wyjął go z kieszeni, a ja zobaczyłem, że dzwoni do niego mama. - Przepraszam - wstał. - Muszę odebrać - dodał i wyszedł z kuchni. Odprowadziłem go wzrokiem, a potem spojrzałem na rodziców.
- Co? - zapytałem.
- Powiedziałbym, że to się skończy ślubem, ale... W sumie już powiedziałem - oznajmił tata, a mama przewróciła oczami. - Lubię go.
- To dobrze... Bo ja go kocham - uśmiechnąłem się.
- Więc nie masz wyjścia, stary - Ania spojrzała na ojca. - Musisz go lubić.
- Jeszcze nie jestem taki stary - oburzył się.
- Muszę się już zbierać - Marek wrócił do kuchni i usiadł koło mnie.
- Już? - zdziwiła się mama.
- Tak... Okazało się, że muszę jeszcze coś załatwić z mamą - uśmiechnął się lekko. - Odprowadzisz mnie? - spojrzał mi w oczy.
- Jasne - wstałem, a Marek razem ze mną. Pożegnał się z moimi rodzicami, mówiąc jeszcze mamie, że naleśniki były pyszne i wyszliśmy z kuchni. Ubraliśmy buty i wyszliśmy przed dom. - Coś się stało? - zapytałem.
- Zapomniałem o wizycie u pani Marty - objął mnie w pasie. - Zadzwonisz wieczorem?
- Zadzwonię - pocałowałem go. - Gdyby coś było nie tak, to byś mi powiedział, prawda?
- Tak - dał mi buziaka. - Nic się nie wydarzyło. Nie martw się - uśmiechnął się szeroko.
- Twoja mama - rzuciłem, wskazując na auto wjeżdżające na podjazd.
- Muszę iść - pocałował mnie lekko. - Kocham cię bardzo - kolejny buziak.
- Ja ciebie też... Napisz jak już będziesz w domu.
- Dobrze. Pa.
- Na razie, skarbie - pocałowałem go po raz ostatni i chłopak pobiegł do auta. Pomachałem jego mamie, która się uśmiechnęła do mnie.
Odjechali a ja wszedłem do domu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top