Epilog: dwa lata później - Marek

Po powrocie z wakacji pierwsze, co zrobiliśmy, to spotkaliśmy się z chłopakami. Łukasz był trochę zmęczony, ale uparł się, że musimy się z nimi spotkać na piwo. Miała być też Milena, ale nie miała z kim zostawić Franka, więc umówiliśmy się z nią na jutro, że wpadniemy do niej do domu.

Franek wyzdrowiał. Życie uratował mu szpik od Błażeja, który był jego bliźniakiem genetycznym.

Łukasz miał teraz straszną fazę na podróże. Przez ostatnie dwa lata, odkąd skończył terapię, ciągał mnie po różnych krajach. Często nawet na weekend wyciągał mnie gdzieś. Hiszpania, Włochy, Grecja, Maroko... Zwiedziliśmy już tyle miejsc, a Łukasz nadal wynajdował coś nowego.

— Długo będziemy siedzieć? — zapytałem, kładąc dłoń na karku Łukasza, który prowadziły auto.

— Nie wiem, skarbie — odparł. — Zobaczymy. Ale raczej nie, bo jutro poniedziałek i z tego, co wiem to Błażej i Damian jutro pracują.

— Damian to i dziś był chyba — wplątałem palce w jego włosy na potylicy.

— Ty masz podejrzanie dobre kontakty z Damianem, kruszynko — zaśmiał się, a ja go lekko pociągnąłem za włosy.

— Się ciesz, że tak jest... I że ci darowałem to, że się z nim spotykałeś — zabrałem rękę, a gdy położyłem ją na podłokietniku, Łukasz splótł nasze palce.

— Kochasz mnie przecież — uniósł nasz dłonie i pocałował moje place.

— Czego chcesz? — westchnąłem, bo już się domyślałem, że będzie chciał wypić piwo, z którymś z chłopaków.

— Jak to czego? Niczego. Kocham cię tylko — oznajmił, śmiejąc się.

— Mów — rzuciłem ze śmiechem i chciałem zabrać mu rękę, ale mi nie dał. — Chcesz wypić, co? Ja już ci kiedyś powiedziałem, że nie będę prowadził tego karawanu — wskazałem na deskę rozdzielczą A8-ki. Łukasz roześmiał się na moje słowa.

— Jak cię brałem na masce, to ci nie przeszkadzało, że jest duża — zetknął na mnie, a ja uderzyłem go w ramię.

— Znowu mnie bijesz? — zaśmiał się.

Na kości policzkowej lewej miał dużego siniaka, bo go niechcący uderzyłem łokciem.

— Nie zrobiłem tego specjalnie — przypomniałem mu. — I przeprosiłem cię.

— Przecież nie jestem na ciebie zły.

Doszło do tego, kiedy Łukasz rzucił na na łóżko, gdy ja jeszcze spałem i przytulił się do mnie od tyłu. Ja byłem w półśnie i się przestraszyłem, i odwróciłem się gwałtownie, uderzając go łokciem w policzek.  I to na tyle mocno, że rozciąłem mu delikatnie skórę.

Więc na twarzy miał ogromnego do siniaka i limo pod okiem.

— Łukasz — westchnąłem, kiedy zatrzymaliśmy się na światłach, a chłopak patrzył na mnie wzrokiem zbitego szczeniaka. — Przestań — odwróciłem się do szyby. Ale było już ciemno i chłopak się w niej odbijał. — No Łukasz! Nie patrz na mnie!

— Dobrze — odwrócił się i patrzył przed siebie. A po chwili widziałem, jak powiódł wzorkiem za jakąś laską na chodniku. Zareagowałem dopiero, jak obczaił ją w lusterku wstecznym.

— Łukasz! — uderzyłem go w ramię.

— Co? — udał, że nie wie o co mi chodzi.

— Nie wkurwiaj mnie — podniosłem na niego głos.

— Na siebie mi nie kazałeś patrzeć to na kogoś muszę — bronił się. — Na przykład tam — wskazał na przystanek autobusowy, jednocześnie ruszając. — Ten chłopak w żółtej koszulce całkiem fajny i...

— Ty chyba koniecznie chcesz spać dziś na wycieraczce — warknąłem, a on się roześmiał i złapał mnie za udo. — Zabieraj te łapy — zrzuciłem jego rękę z mojej nogi, a on się tylko zaśmiał.

— Maruś, słoneczko...

— Nie odzywaj się do mnie — mruknąłem.

Co za typ! Kurwa i ja jestem z nim od 8 lat?! Jak to możliwe?!

— Kochanie — zaczął, gdy zaparkował na ulicy pod barem. — Przecież ja tylko się z tobą drażnię — zgasił silnik.

— No bardzo zabawne... Rozerwałem się jak nigdy — otworzyłem drzwi i wysiadłem. Łukasz do mnie dołączył i gdy wszedłem na chodnik, aby skierować się do wejścia do baru, złapał mnie za nadgarstek i przyciągnął mnie do siebie.

— Kochanie — oparł czoło o moje. Nie złość się na mnie — objął mnie w pasie, ale nie odwzajemniłem tego. Niech się trochę postara. — Przecież wiesz, że jesteś miłością mojego życia i nigdy bym cię na nikogo nie wymienił i nigdy nie zdradził — pocałował mnie w czoło. — Kocham cię najbardziej na świecie.

— Więc przestań mnie wkurwiać — wziąłem jego twarz w dłonie.

— No ale... Wkurzam cię dlatego, że cię kocham - dał mi buziaka. — Bardzo, bardzo, bardzo.

— I bardzo, bardzo, bardzo mnie wkurzasz — wsunąłem palce w jego włosy. — Będziesz spał na wycieraczce  — westchnąłem, a on mnie pocałował lekko.

— Nieprawda. Nie dałbyś rady spać beze mnie. Już się przyzwyczaiłeś i lubisz jak cię przytulam jak zasypiamy — musnął moje usta swoimi wargami.

— Jak za dużo wypijesz to będziesz spał na kanapie. I mówię serio — pocałowałem go lekko i się odsunąłem. Łukasz złapał mnie za rękę i wsunął mi kluczyki od auta do przedniej kieszeni spodni.

Damian zrobił dokładnie to co Łukasz i wrobił Błażeja w prowadzenie auta i wziął sobie wolny w poniedziałek... A to oznacza, że się porobią. I wiem, że Łukasz pamięta, że ma dużo nie wypić, ale jest duże prawdopodobieństwo, że przesadzi. Chociaż Łuki ma dosyć mocną głowę i zna swoje granice. No i jak wychodzimy razem to nigdy nie pije za dużo.

Zazwyczaj jak wychodzi z Kubą i Tomkiem we trzech... Wtedy to jest ciężko i na drugi dzień umiera. Ale mam wtedy, jebaną, satysfakcję wrednie hałasując wszystkim czym się da.

W każdym razie było tak się jak spodziewałem. Łukasz trochę popił z Damianem. Ja patrzyłem na to z Błażejem i się z nich śmieliśmy. To jeszcze nie był ten etap, gdzie wyznają sobie jak bardzo się szanują, ale już blisko.

— Idę do łazienki — oznajmił mój mąż i wstał. Zachwiał się lekko, więc złapałem go za rękę. — Poradzę sobie, skarbie — oznajmił i pochylił się, aby pocałować mnie w szyję, przy czym się na mnie uwiesił.

— Łukasz — roześmiałem się, a on się ode mnie oderwał. Brunet wyszedł z boksu i poszedł w stronę łazienki. Błażej pokręcił głową i wstał, aby przynieść chłopakom wodę, bo zaraz mieliśmy się zbierać do domu.

— Maruś — zwrócił się do mnie Damian, gdy zostaliśmy we dwóch. — Czy będzie ci przeszkadzało, gdy zostawię cię samego... Ponieważ muszę zapalić fajka, bo mnie ssie, a jak Błażej wróci to mnie nie puści?

— Idź. Jak coś to nie powiedziałeś gdzie — napiłem się soku.

— Dzięki — wstał i chwiejnie skierował się do palarni.

Siedziałem przez chwilę sam, aż w końcu zaniepokoiłem się czemu Łukasza nie ma tak długo. Sięgnąłem po telefon żeby do niego zadzwonić i poczułem ruch po mojej lewej.

— Już myślałem, że... — odwróciłem się w lewą stronę i zobaczyłem jakiegoś gościa. — A ty to kto?

— Postawić ci drinka? — zapytał.

— Nie. Spadaj — odsunąłem się od niego, a on ponownie się przysunął.

Kurwa. Zaczynałem lekko panikować.

Niech mnie tylko nie dotyka. Niech mnie nie dotyka!

— To może masz ochotę...? — przesunął pałacami po moim ramieniu, a ja cofnąłem się, dosłownie przyklejając do ściany.

— Nie, nie mam. Lepiej sobie idź. Nie jestem tu sam.

— Wiem. Widziałem.

— No właśnie. Więc mnie zostaw — oznajmiłem, a typ położył rękę na stole, ograniczając mi całkiem ruch. — Odsuń się!

— Nie słyszałeś, co powiedział? — Łukasz stał za typkiem i złapał go za koszulkę i ściągnął z kanapy. — Powiedział nie, więc wypierdalaj! — szarpnął go i by uderzył, ale złapałem go za nadgarstek.

— Wyrzucą nas. Puść go, Łuki — poprosiłem i zobaczyłem, że zbliża się ochrona. — Ochrona już idzie.

— I bardzo dobrze.

Gdy podeszła ochrona, wyjaśniłem im co się stało, a oni wyprowadzili typa.

— W porządku? — Łuki wziął moją twarz w dłonie.

— Tak. Jest ok — wtuliłem się w niego. — Dobrze, że go odciągnąłeś - dodałem, kiedy usiedliśmy. Sięgnąłem po swój sok, ale brunet zabrał mi szklankę. — Ej!

— Nie pij tego... Coś tu wrzucił. Widziałem... Momentalnie wytrzeźwiałem jak to zobaczyłem — dodał.

Chwilę później wrócili Damian i Błażej. Jak się okazało ten drugi widział, jak Damian wychodzi i poszedł za nim.

Nie zostaliśmy w barze długo. Zebraliśmy się do wyjścia kilka minut później. Podczas jazdy do domu, Łuki trochę przysypiał, ale cały czas trzymał rękę na moim udzie, gładząc je kciukiem. Lubię, gdy tak robi. Zawsze działa to na mnie jakoś tak uspakajająco.

Wjechałem do garażu i zgasiłem silnik auta. Wysiedliśmy, zamknąłem pilotem bramę i drzwi garażowe, a następnie weszliśmy do domu.

— Maruś — szepnął Łukasz, idąc po schodach i ściągając z siebie koszulkę.

— No co tam? — zapytałem, podążając za nim. Chłopak wszedł do sypialni.

— Kocham cię.

— Wiem, Łukiś. Ja ciebie też kocham — odparłem i ściągnąłem pled z łóżka. Łukasz zaszedł mnie od tyłu i objął ramionami moje barki, ograniczając mi jakikolwiek ruch.

— Zawsze będę cię bronił... Bo jesteś najcenniejszym, co mam i nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić — wyszeptał, a ja się lekko uśmiechnąłem. — Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu i codziennie dziękuję, że los postawił cię na mojej drodze — dodał, a mi zrobili się tak przyjemnie ciepło na sercu. Wiem, że Łukasz kocha mnie nad życie, ale uwielbiam, gdy mówi mi takie rzeczy.

— To kochane — szepnąłem, a on pocałował w moją szyję.

— Nigdy cię nikomu nie oddam — wyszeptał, a ja rzuciłem pled na podłogę i obróciłem się w jego ramionach.

— Nie oddawaj. Mocno mnie trzymaj — szepnąłem i pocałowałem go, a on uśmiechnął się w moje usta i odwzajemnił pieszczotę, przytulając mnie jeszcze mocniej.

Jak w tytule to już koniec...

Jak zaczynałam pisać tą książkę, to nie sądziłam, że ona się tak rozwinie. Sądziłam, że skończy się na tym, że Marek i Łukasz poszli na studia i ciągle są razem...

Ale chyba całkiem dobrze wyszło, nie?

W każdym razie... Wiem, że w rozdziałach jest trochę błędów, ale poprawię je jakoś na spokojnie. Jak znajdę czas, czyli nie wiem kiedy.

Do następnej książki 😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top