Rozdział I

– Jesteś gorszą czarownicą niż twój dziadek – zaśmiał się wysoki szatyn o złotych oczach, trącając przy tym łokciem swoją towarzyszkę. – A nawet nie masz w sobie jego krwi! Powinnaś zamieszkać w lesie, w chatce z piernika, latać na miotle i straszyć niewinne dzieci.

Dziewczyna spojrzała na niego z boku. Lubiła żarty Jonathana mimo, że rzadko to okazywała choć czasem irytowały ją jego docinki na temat jej rodziny. Tym razem jednak nie miała ochoty na przytyki ze strony chłopaka. Jedyne czego pragnęła to wrócić do Instytutu i zaszyć się, w czterech ścianach swojego pokoju.

  – Pradziadek, jak już coś – poprawiła go, bez krzty wesołości. Jej blond włosy związane, w koński ogon połyskiwały, w blasku latarni, gdy patrolowali Central Park – Spójrz na tego chłopaka – skinęła głową w stronę blondyna, który wyglądał co najmniej dziwnie.
 
  – Chcesz powiedzieć, że cholernie cię kręci?
 
  – Serio, Jonny? ostatnie czego mi potrzeba to rozmowa z tobą o twoich fantazjach seksualnych z obcym facetem! – rzuciła, ukrywając uśmiech.
 
Chłopak spiorunował ją wzrokiem, ale nie odezwał się ani słowem.

  – Wygląda dziwnie – powiedziała, na co Jon tylko wzruszył ramionami. Choć w pełni się z nią zgadzał. Chłopak miał na sobie podarte i znoszone ubranie, jego włosy sterczały we wszystkie strony, a na twarzy malował się dziwny wyraz.

Alexandra nie czekając na kolegę ruszyła w stronę chłopaka, który wyglądał na przerażonego i zagubionego. Rozglądał się na wszystkie strony nie mogąc zrozumieć, co tak właściwie się stało i jak znalazł się w tym miejscu.

  – Cześć – odezwała się, stając zbyt blisko. Chłopak odruchowo zrobił dwa kroki do tyłu, spoglądając na nieznajomą. – Spokojnie – ciągnęła dalej. – Jestem Alexandra Lightwood-Bane. Potrzebujesz pomocy?
 
  – Gdzie ja jestem? – zapytał blondyn. W głowie kłębiły mu się setki pytań jednak najpierw wolał ustalić to gdzie się znajdywał.

  – Central Park – odpowiedziała. – Zgubiłeś się?

  – Ja, nie... Co to jest Central Park? Nie mam pojęcia jak się tu znalazłem... – podrapał się po głowie z zakłopotaniem. W jego oczy cisnęły się łzy, które z trudem udawało mu się powstrzymać.

  – Świr. – Alexandra usłyszała przyciszony głos za plecami. Nie musiała się odwracać, doskonale wiedział, że to Jon.
 
  – Nie zwariowałem. Jeszcze nie – i na te słowa jakby sobie coś przypomniał cofnął się od nich na jakieś trzy metry. – Jesteście odporni?
 
  – Odporni na co? – zapytał szatyn.
 
  – Na Pożogę.

Blondyn spojrzał najpierw na dziewczynę, a następnie na jej towarzysza. Dostrzegał w ich oczach zdziwienie. Jak mogli nie wiedzieć czym była Pożoga?

  – Co to Po...
 
  – Alex, daj spokój! To świr i tyle. – przerwał, kładąc dłoń na jej ramieniu. – Naszym zadaniem nie jest uganianie się za wariatami.
 
Jednak dziewczyna strącił rękę przyjaciela i uważnie przyjrzała się nieznajomemu. Był dobrze zbudowanym, przystojnym, młodym chłopakiem, mimo tych podartych ciuchów i zadrapań. Jego ręce znaczyły drobne blizny zupełnie jak u Nocnych Łowców, ale nie mógł być jednym z nich, nie miał run. Co prawda runy nie były wyznacznikiem w byciu Nocnym Łowcą. Jej pradziadek – który zabronił tak się do niego zwracać – miał w przeszłości dwie przyjaciółki, które dowiedziały się o swoim pochodzeniu dopiero gdy były nastolatkami. Jedną z nich była zresztą prababcia Jona.
Nie mogła też zapytać czy jest Przyziemnym, Podziemnym czy Nocnym Łowcą. W zamian zadała inne pytanie:

  – Jak ci na imię?
 
  – Newt – odpowiedział blondyn. – Jestem, a raczej byłem Streferem.
 
  – Chyba ze strefy zamkniętej – wypalił wyraźnie zirytowany Jon.

Newt spojrzał na niego zaskoczony, ale też pełen nadziei, że ktoś go, w końcu zrozumiał.

  – Tak, to była strefa zamknięta, ale... uciekliśmy stamtąd.
 
  – No pięknie! – zawołał Nocny Łowca wyrzucają ręce w górę. – Mamy do czynienia z osobą, która uciekła z psychiatryka.
 
  – Stul dziób i idź sprawdzić teren – wyparowała dziewczyna wskazując palcem w stronę jeziora.

Alex doskonale wiedziała, że Jon mógł mieć rację, ale coś nie dawało jej spokoju w tym chłopcu. Ufała mu mimo, że znała go dopiero od jakichś piętnastu minut. Wydawał się szczery, a jego oczy tylko to podkreślały. Kim jesteś, pomyślała i o czym ty mówisz?
Jon jednak nigdzie nie odszedł. Stał za nią jak mur, krzyżują ramiona na piersi.

  – Newt – wypowiedziała jego imię po raz pierwszy i dopiero wtedy zdała sobie sprawę jak dziwnie brzmiało. – O jakiej strefie mówisz i kto uciekł z niej razem z tobą?
 
Newt spojrzał na nią niepewnie. Czuł, że Pożoga odebrała mu resztki zdrowego rozsądku. A co jeśli to wszystko dzieje się tylko w jego głowie? Ale jakim cudem? Tommy go zabił. Pamiętał, że w jednej chwili siedział na nim i na niego wrzeszczał. Błagał o śmierć, a w następnej ocknął się w tym... dziwnym miejscu. Wśród ludzi, którzy nie mieli pojęcia o pladze, która spadła na Ziemię pod postacią Rozbłysków Słonecznych i Pożogi. Jak to było możliwe? Nie mieściło mu się to w głowie. Jednak zdołał zebrać myśli i opowiedział nieznajomym o uciecze z Labiryntu, Pogorzelisku, a nawet o tym jak Thomas strzelił mu w głowę. Nie miał nic do stracenia no i  przecież musieli o tym słyszeć.

  – Zabili go i uciekł – prychnął Jon, a na jego przystojnej twarzy wykwitł krzywy uśmiech.

Nie mógł zrozumieć dlaczego Alex traciła czas na jakiegoś wariata, który plecie trzy po trzy. Powinni zostawić go Przyziemnym, tym bardziej, że nie wyglądał na groźnego. Zadaniem Nocnych Łowców nie jest niańczenie pierwszego lepszego psychicznego Przyziemnego.

Chwycił przyjaciółkę za rękę, chcąc odciągnąć na bok, ale ta wyrwała swoją dłoń z uścisku i podeszła bliżej do Newta.

  – Jesteś odporna? – Zapytał po raz kolejny i znów zrobił kilka kroków w tył.
 
  – Tak, tak – pokiwała głową, nie mając w ogóle pojęcia czym jest ta Pożoga

Chwyciła Newta za rękę i poprowadziła do ławki nie odwracając się, i nie sprawdzając, czy Jon idzie za nią. Nie musiała tego robić, ufała mu ponad wszystko, mimo że nie byli Parabatai. Jon, nie zawsze pochwalał jej pomysły, ale zawsze przy niej był mimo, że czasem swoją sympatię okazywali, w szorstki sposób. Alex potrząsnęła głową, odganiając myśli o przyjacielu, a skupiając się na blondynie.
Nic z tego nie rozumiała. Co raz bardziej zaczynała wierzyć, w to, że chłopak postradał zmysły. Jednak nie byłaby sobą, gdyby tego nie sprawdziła. W swoim krótkim, bo siedemnastoletnim życiu, widziała i słyszała już wiele.

  – Spróbuję ci pomóc, okay? – uśmiechnęła się do Newta.
 
  – Ogay.
 
Jon stał za nią, gdy wyjęła z kieszeni telefon i zadzwoniła do Magnusa.

____________________________________

Pierwszy rozdział za nami :)
I jak? ❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top