Rozdział 2.
I knew I loved you before I met you
Z czasem nasze spotkania stały się coraz częstsze – na stałe zagościłeś w kadrze Słowenii i już chyba nikt nie wyobrażał sobie tej kadry bez ciebie. Chociaż z reguły jestem bardzo ostrożny z ocenami i przypuszczeniami, to już wtedy wiedziałem, że mamy do czynienia z przyszłą legendą tego sportu. I miałem rację.
Nie byliśmy takim typem przyjaciół jak Kraft i Hayboeck, których przyjaźń była stawiana za wzór w sportowym świecie. Może dlatego, że byli w jednej kadrze? My mieliśmy trochę ciężej. Poza chłopakami z mojej kadry najbliżej trzymałem się właśnie z tobą; i w sumie schlebiało mi, że spośród tylu zawodników, to ze mną najczęściej rozmawiałeś. Niekoniecznie lgnąłeś do ludzi, aczkolwiek zawsze okazywałeś innym szacunek, nawet jeśli nie do końca na to zasłużyli.
Mnie traktowałeś tak samo. Zawsze z ogromnym szacunkiem, ale też życzliwością nie podsyconą żadną zazdrością ani jadem. Po prostu byłeś sobą. I nie wiem, czy to kwestia ciężkiej pracy i talentu, czy może podobnych poglądów i zainteresowań, że zbliżyliśmy się do siebie. Z nikim innych nie rozmawiało mi się tak dobrze, nawet jeśli czasami bywałeś dosyć oszczędny w słowach.
Już wtedy podświadomie szukałem cię wzrokiem na każdym konkursie, zgrupowaniu, czy na stołówce. Podświadomie czekałem, aż znowu cię spotkam i porozmawiamy; nawet tak bez sensu jak przy pierwszym spotkaniu, o niczym ważnym. Głównie chodziło o to, że za bardzo lubiłem słuchać twojego głosu.
Nawet kiedy przegrywałeś albo ocierałeś się o podium ułamkiem punktu, umiałeś podejść do zwycięzcy, pogratulować i nie zadręczać się tym, czego zabrakło. Owszem, analizowałeś błędy, ale potem tak po prostu szedłeś dalej. Ja musiałem się tego uczyć przez długi czas.
Spośród wszystkich osób, które spotkałem, byłeś chyba najbardziej tajemniczą i intrygującą istotą. Nie byłeś wylewny, nie narzekałeś, nie opowiadałeś po raz enty tej samej historii o twoim pierwszym konkursie, którą wszyscy znali już na pamięć i mieli jej dość – dopiero po jakimś czasie naszej znajomości otworzyłeś się na tyle, że opowiadałeś mi o twoim rodzeństwie, dzieciństwie czy jakichś wspomnieniach. I jeśli myślałem, że wiem już wszystko, to cały czas dowiadywałem się czegoś nowego.
I myślę, że jeśli dane by mi było spędzić z tobą jeszcze trochę czasu, to dowiedziałbym się mnóstwa nowych rzeczy.
Ty również wzbudzałeś szacunek całą swoją osobą. Szczególnie u mnie.
Nie zabiegałeś specjalnie o przyjaciół, a więc tym bardziej czułem się wyróżniony. Pomimo bycia chyba najbardziej wyważoną osobą jaką poznałem, to byłeś też dosyć krytyczny. Wiele osób miało cię za strasznego ponuraka, głównie dlatego, iż rzekomo nigdy się nie uśmiechałeś. Co jak sadzę wynikało z kompleksów, bo po operacji i ściągnięciu aparatu zacząłeś robić to częściej. Przynajmniej w mojej obecności.
Chyba właśnie zaraz po tym coś się ruszyło, w stronę naszej przyjaźni oczywiście. O twojej operacji dowiedziałem się w sumie od osób trzecich, czyli trenerów. To, że nasze kadry się przyjaźniły, to naprawdę był uśmiech od losu.
Trochę mi zajęło zdobycie twojego numeru, dlatego dziękuję Bogu właśnie za Roberta Kranjca. Chyba nigdy mu jakoś specjalnie za to nie podziękowałem. Wtedy praktycznie nie korzystaliśmy jeszcze z żadnych social mediów, facebook dopiero raczkował, o Instagramie nikt nawet nie myślał... więc wysłałem ci po prostu esemesa jak się czujesz. I w sumie tak się jakoś dalej samo potoczyło. Zaczęliśmy rozmawiać wtedy głównie przez wiadomości, bo nie mogłeś mówić – w sumie tuż przed operacją też już miałeś z tym problem – ale to sprawiło, że nasz kontakt trwał nawet poza sezonem.
Nie wiem, czy mieliśmy jakiś wpływ na tę sytuację, czy tak po prostu miało być. W każdym razie czas jakoś leciał, a nasza relacja powoli się zacieśniała. I pomimo mojej dobrej pamięci do dat, nie wiem, w którym momencie mogłem już nazwać cię przyjacielem. Ale mogłem i czas tutaj już nie miał znaczenia.
Byłeś chyba najlepszym przyjacielem jakiego miałem, nie umniejszając oczywiście Dawidowi i Stefanowi. Zawsze cierpliwie słuchałeś co mam do powiedzenia, nawet jeśli rozgadywałem się za bardzo i sam do końca nie rozumiałem potoków słów, które ze mnie wypływały. Nigdy nie oceniałeś, a starałeś się dawać mi rady bez narzucania swojego zdania. I to naprawdę trafne rady, bo zawsze zanim cokolwiek powiedziałeś, musiałeś to przemyśleć. Zresztą nawet kiedy nie rozmawialiśmy o czym poważnym, a po prostu żartowaliśmy czy opowiadaliśmy sobie jakieś głupoty, to czułem się ważny. Dawałeś mi maksimum uwagi, zarówno kiedy wpadałem opowiedzieć ci co znowu odwalił Piotrek w wywiadzie, jak i kiedy musiałem się komuś wygadać po gorszym skoku. Właściwie komuś to złe określenie. Nie chciałem się żalić komuś. Chciałem to robić tylko i wyłącznie przy tobie, bo wtedy czułem się najbardziej komfortowo.
Byłeś najbardziej prawdziwą osobą jaką poznałem. Nie przymilałeś się do mnie po tym jak zacząłem w końcu być regularnym bywalcem na podium, nie zmieniłeś swojego nastawienia. Ciągle traktowałeś mnie tak samo; owszem gratulowałeś i widziałem w twoich oczach, że cieszysz się razem ze mną, ale nie zacząłeś nagle traktować mnie jak Boga. Dalej byłeś moim najlepszym przyjacielem. I miałem pewność, że przyjaźnisz się ze mną nie dla moich medali i tytułów, a dlatego że po prostu lubisz mnie takiego jakim jestem. Za to jakim jestem człowiekiem, a nie sportowcem.
Spędzanie razem czasu w pracy, jak i w czasie wolnym (którego było jak kot napłakał) stało się dla mnie czymś normalnym, naturalnym. Nie skupiałem się dokładnie na wszystkich naszych wspólnych chwilach, mimo że większość bardzo dobrze pamiętam. Po prostu... to było jak przyzwyczajenie się, jak oddychanie. Nie zwracasz uwagi że to robisz, dopóki nagle przestajesz to robić. Dopóki nagle dopływ tlenu nie zostaje ci odcięty.
Dlatego teraz, pomimo tej wiosennej atmosfery świeżości i tego ożywczego wiatru, czuję się jakbym miał problemy z oddychaniem.
________________
Jeśli przeczytałeś - zostaw gwiazdkę!
Macie jakieś przypuszczenia dotyczące tej części? Trochę niby na to za wcześnie, ale chętnie się dowiem, co sądzicie ;)
Do zobaczenia jeszcze w tym tygodniu,
Ola
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top