Rozdział 6 Psycholu!


Próbowałam wyrównać oddech, jednak nie było to takie proste, zważając na to, że nie codziennie spotykam wilka, który był monstrualnych rozmiarów i w dodatku wskoczył na leśną drogę, którą wracam z treningu do domu. Przecież to niemożliwe, po prawej stronie rozciąga się las, ale z drugiej tylko kilka drzew i ogrodzenie, które oddziela tą drogę od puszczy. Jakim cudem on się tu znalazł. Czułam że od dzisiaj będę wybierać dłuższą drogę, która co prawda prowadzi koło baru Exodus, ale chyba wolę spotkać paru pijanych gości, niż ogromnego wilka, który mógł mnie zabić. Nadal czuję prąd który przeszedł mnie, jak tylko go zobaczyłam. Nie wiem czy to oznaka panicznego strachu jednak był tak wyraźny że nie dało się go zignorować.

-Chyba zaczynasz szaleć, Katherine- powiedziałam do siebie po czym spojrzałam w stronę mojego blado niebieskiego domu, nie było granatowego lexusa na podjeździe, a to oznacza że mama z Vivienne już pojechały. Nadal czułam się okropnie, gdy przypomniałam sobie nasz poranek. Zachowałam się jak ostatnia suka i najdziwniejsze jest to że nawet nie wiem skąd wzięła się u mnie taka agresja, wcześniej nigdy bym czegoś takiego nie zrobiła, a już na pewno nie zapomniałabym o urodzinach babci. Kiedy znalazłam się przed drzwiami, wyjęłam powoli klucze, i już chciałam otworzyć drzwi kiedy ból po raz kolejny przeszył moją głowę, klucze spadły na ziemię, a ja odczekałam chwilę i kiedy przeszło sięgnęłam po nie, nie zdążyłam jednak znowu otworzyć drzwi, gdyż ktoś z drugiej strony szybko je pociągnął, a następnie wbiegł prosto na mnie sprawiając że spadłam na cztery litery.

-Katherine? Nic ci nie jest?- spytał Aiden. Spojrzałam na niego i kiedy zobaczyłam jego zdenerwowanie i przejęcie, momentalnie zapomniałam o bolących pośladkach.

-Coś się stało?- podał mi dłoń, a kiedy wstałam, rzucił szybko:

-Wrócę za kilka godzin, spakuj się i uspokój tatę, powiedz że potrzebują mnie jeszcze w szkole- krzyknął w drodze do samochodu.

-Aiden! Co się stało?!- nawet mnie nie usłyszał gdy z piskiem opon wyjechał z naszego podjazdu. Nie wiedziałam o co chodzi, jednak miałam złe przeczucia, on nigdy nie łamał przepisów drogowych, a tym bardziej nie zapominał tak łatwo, w końcu rano nieźle zalazłam mu za skórę. Nie miałam pojęcia co o tym myśleć, za to kiedy spojrzałam na dom po drugiej stronie ulicy, już wiedziałam że pani Cooper będzie miała świeży i smaczny temat do rozmów, przy mdłej zielonej herbacie, gdy wszystkie plotkary zbiorą się u niej w domu, w ten piątkowy wieczór. Mimo wszystko kiedy znalazłam się w domu grzecznie zaczęłam się pakować. Po pół godzinie gdy skończyłam, stwierdziłam, że się wykąpie bo do babci dojedziemy dopiero na ciemną noc a wtedy raczej nie będzie mi się chciało myć tylko spać. Szybko napełniłam wannę ciepłą wodą, po czym wlałam ulubiony jaśminowy płyn i zaczęłam najbardziej relaksacyjną czynność na świecie. Od razu umyłam też włosy, by mieć spokój na kolejne dwa dni. Dopiero gdy wycierałam już całe ciało ręcznikiem, coś do mnie dotarło- O cholera- powiedziałam, gdy zorientowałam się, że zostawiłam swój telefon w szafce na hali gimnastycznej. Spojrzałam na zegar 17:48- ty głupia, niemyśląca dziewczyno!- krzyknęłam na siebie, po czym lekko przetarłam ręcznikiem włosy, narzuciłam na siebie pierwsze lepsze ciuchy i wybiegłam z domu, naciągając na mokrą głowę kaptur. Akurat dzisiaj Lilian zamykała halę o 18:00, rozumiem że czasem też chce mieć wolne, ale dlaczego właśnie dziś! Biegłam ile sił w nogach, mając jednak przed oczami sytuację z przed kilku godzin wybierając drogę przez miasto. Nie zatrzymałam się ani razu, mając w głowie zegar, który odliczał mi sekundy. O ile to w ogóle możliwe, kiedy znalazłam się przy ulicy na której był Exodus przyśpieszyłam jeszcze bardziej. Słyszałam, że przed barem powstało jakieś zamieszanie, jednak nawet tam nie spojrzałam.

-Ty skurwysynie!- momentalnie się zatrzymałam, wszędzie rozpoznałabym ten głos, w końcu słyszałam go przez całe moje osiemnastoletnie życie. Ze strachem spojrzałam w stronę baru. Gwałtownie wciągnęłam powietrze, Aiden miał rozciętą wargę, podbite oko, a jego pięści wyglądały jakby przez godzinę bez przerwy walił w mur. Spojrzałam, na tego który stał po drugiej stronie. Widziałam go tutaj wcześniej, on w przeciwieństwie do mojego brata był nienaruszony. Tylko zaczerwienione kostki jego pięści pokazywały że się bił. Nie miałam pojęcia co powinnam zrobić, zadzwonić na policję? Nie, wtedy i Aiden będzie miał problemy. Zadrżałam gdy brązowowłosy uderzył Aidena z pięści w twarz.

-Naprawdę jesteś na tyle odważny, czy głupi żeby wyzywać mnie? Myślisz że twoja matka ze wszystkiego cię wyciągnie szczeniaku?!- Aiden po raz kolejny dostał, tylko tym razem w brzuch.

-Nic nie daje ci żadnego prawa, żeby tak traktować ludzi!

-Jak?- odparł cios, który chciał zadać mój brat- tak żeby umieli się pohamować? Zawsze byłeś trzymany w jebanym kloszu, więc nie masz pojęcia o nas i o tym jak my radzimy sobie z problemami. Tutaj nie liczy się, ile kto ma pieniędzy.

-Ty ją pobiłeś! Jak jakiś pieprzony damski bokser!- po raz kolejny przeszły mnie dreszcze.

-W takim razie miałem pozwolić, żeby to ona pierwsza kogoś zabiła!?- Aiden umilkł, i przetarł krew z ust- dlatego tak bardzo nienawidzę waszych rodzin! Staracie się wszystko zmiatać pod dywan i przykrywać kupą pieniędzy, nie macie pojęcia co to znaczy dyscyplina.

-Nie znasz nas- odpyskował Aiden, widać, że wkurzył bruneta, bo ten złapał go za... za skórzaną kurtkę.. z wilkiem na plecach. Co tu się do cholery dzieje?

-Masz całkowitą rację Hope! Nie znamy się, my was, a wy nas, jednak to wy zostaliście zmuszeni żeby nas poznać, nie na odwrót. Więc pamiętaj, kto stoi od ciebie wyżej w hierarchii, bo inaczej nie pożyjesz długo- puścił go i odwrócił się z zamiarem odejścia. Odetchnęłam z ulgą, że to się skończyło. Nie spodziewałam się jednak że to Aiden okaże się tym nie rozsądnym. Rzucił się na niego od tyłu i podciął mu nogi. Brązowowłosy w ostatnim momencie podparł się z tyłu rękoma, a kiedy się podniósł wyglądał na naprawdę rozwścieczonego- ty gnoju, naprawdę masz nie równo pod sufitem!- jak w zwolnionym tempie, widziałam długowłosego który rzuca się na mojego brata z furią wypisaną na twarzy. Okładał go z taką siłą, że niemal słyszałam łamane kości. Nie mogłam na to patrzeć w przeciwieństwie do ludzi którzy stali i patrzyli na to nawet nie kiwnąwszy palcem.

-Nie!!- wydarłam się najgłośniej jak potrafiłam, żaden z nich mnie jednak nie usłyszał. Jak w amoku wbiegłam na ulice, a samochody trąbiąc zatrzymywały się z piskiem opon. To dopiero zwróciło uwagę ludzi z pod baru, niestety nie tych na których mi zależało- Przestań ty bestio!! Zostaw mojego brata!!- krzyczałam, czując jak kaptur spadł z moich mokrych włosów. Nikt nie reagował, sama więc podbiegłam do szamotających się chłopaków. Złapałam pięść, która miała uderzyć mojego brata, i to był błąd. Najpierw poczułam przeszywający prąd, który był trudny do zidentyfikowania, a później przyszedł ból, który rozszedł się po moim ciele gdy zostałam odepchnięta tak mocno, że wylądowałam na jednym z motocykli, uderzając ręką w rurę wydechową, dzięki bogu silnik był zgaszony, a rura nie była nagrzana.

-Wszytko w porządku?- spytał jakiś kobiecy głos. Podniosłam na nią wzrok, czerwonowłosa patrzyła na moją rękę, pewnie oceniając jej stan- to było bardzo głupie z twojej strony, że wkroczyłaś między walczących facetów- przypomniała mi o Aidenie. Szybko mimo bólu w ręce i prawym kolanie wstałam i spojrzałam na nich. Nadal walczyli. Chciałam znów tam podejść, jednak szybko zostałam złapana za łokieć i przyciśnięta do kogoś- o nie kochana, drugi raz tego nie zrobisz- powiedziała dziewczyna.

-Przecież on go zabije!- wydarłam się żałośnie, na co tylko się zaśmiała, ona jest chora.

-Spokojnie, na pewno go nie zabije, tylko lekko poturbuje. Da nauczkę.

-Lekko? Puść mnie ty psychopatko- zaczęłam się tarmosić, i wyrywać. Na co dziewczyna odwróciła mnie do siebie przodem i po prostu trzymała na ramiona. Jaka kobieta jest tak silna?- no puść wreszcie!- spróbowałam ją nadepnąć, owszem udało się, jednak na ten gest czerwonowłosa tylko wbiła mi paznokcie w ramiona, nie na tyle żeby mnie zranić, ale i tak to poczułam.

-Boże, uspokój się!- warknęła.

-To mnie puść wariatko- spojrzała na mnie ze zmrużonymi oczami.

-Jak sobie życzysz księżniczko- powiedziała i rzeczywiście zdjęła swoje łapy ze mnie. Szybko odwróciłam się, i zobaczyłam Aidena, który ledwo trzymał się na nogach oraz tego brutala, który podtrzymywał go w pozycji stojącej.

-Puść go bydlaku!- krzyknęłam, dosłownie w sekundę znajdując się przy nich. Wydawało mi się przez chwilę, że patrzy na mnie dziwnym, ciepłym wzrokiem, jednak po chwili złość wróciła- zostaw mojego brata- wycedziłam, zauważając że on też jakby się otrząsnął, i spojrzał na mnie groźnie.

-Nie widzisz, że aktualnie tylko dzięki mnie, stoi na własnych nogach?

-Naprawdę? A to nie dzięki tobie jest teraz w takim stanie?! Pobiłeś go ty dupku- zacisnął pięść, nie wydawało mi się jednak abym przesadziła.

-A może spytałabyś się, kto zaczął?

-Nie obchodzi mnie to! Wiedziałeś że jest słabszy, a mimo to i tak okładałeś go pięściami- powiedziałam, a przy końcówce mój głos zadrżał. Tylko nie płacz Katherine, tylko nie płacz. Nie powiedział już nic więcej, a ja szybko do nich podeszłam i wzięłam jedno ramie Aidena i przerzuciłam je przez szyję. Drugą ręką złapałam go w pasie niechcący dotykając przy tym ręki brązowowłosego. Drgnął, tak samo zresztą jak ja, zignorowałam to i zaczęłam stawiać pierwsze kroki, i choć było ciężko musiałam dać radę i go stąd zabrać.

-Kath- wychrypiał Aiden- co..ty..tu.

-Ciii, nieważne, nie mów to musi boleć- powiedziałam, a jedna łza spłynęła po mojej twarzy.

-Wytłumaczę, tylko poczekaj..

-Nic nie powiem, teraz mamy wspólne sekrety- powiedziałam, czując jak każdy krok robi się coraz cięższy.

-Czekaj, księżniczko- powiedziała ta czerwonowłosa kobieta, i podeszła do nas.

-Spieprzaj- powiedziałam chcąc ją odstraszyć, ta jednak nic sobie z tego nie zrobiła tylko przewróciła oczami.

-Chyba naprawdę mocno uderzyłaś się w głowę- spojrzałam na nią groźnie, czując jak coraz bardziej kręci mi się w głowie- chyba nie zawsze, leci ci krew z nosa co?- Słucham? Jedną ręką dotknęłam miejsca nad ustami, rzeczywiście poczułam lepką ciecz. Ktoś złapał mnie za rękę i oddalił od mojej twarzy.

-Nie dotykaj- powiedział ten sam bydlak, który pobił Aidena. Szybko wyrwałam dłoń.

-To ty mnie nie dotykaj!- krzyknęłam, jednak zachwiałam się niebezpiecznie i w tym momencie straciłam Aidena, który poleciał w zupełnie inną stronę niż ja. Sama spadłam do tyłu, jednak nie zdążyłam dotknąć ziemi bo ktoś złapał mnie w pasie.

-Hej, odezwij się. Wszystko dobrze?- to znowu ten sam, chory facet, damski bokser, męski bokser, jeszcze mi powiedzcie, że zwierzęcy bokser to będzie komplet.

-Nie, nie jest dobrze. Puść mnie- czułam że mówię jak pijana, a nigdy tak naprawdę nie byłam w tym stanie, więc to dziwne uczucie.

-Nie, Katherine- czy on powiedział moje imię? Zna je? O co tu chodzi?- cholera, nie kontaktuje, Keith weź Aidena i jedźcie do domu, ja zabiorę ją do szpitala- Co?! Tylko nie szpital.

-Nie! Psycholu! Tylko nie do szpitala! Nic mi nie jest!- wziął mnie na ręce, zupełnie nie zważając na moje protesty i wymachiwanie nogami.

-Przestań!- warknął.

-Będziesz tego żałował! Słyszysz? Uwierz, jak chce mogę być naprawdę irytująca!

-Widzę- powiedział, a ja miałam mu ochotę dać kopa w tyłek. Bałam się, że za chwilę odlecę, a bardzo tego nie chciałam- Blake zabieram samochód, weź mój motor i jedźcie do domu. Potem się tam spotkamy- widziałam jak przez mgłę i resztkami sił walczyłam z sennością. Czułam jak wsadza mnie do samochodu i zapina pasami, nie miałam już nawet sił żeby protestować. Ostatnim co pamiętałam był warkot odpalanego silnika. Potem straciłam przytomność. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top