Rozdział 59 Moje szczęście

Co ona sobie myślała? Co czuła gdy patrzyła na mnie tak, jak ja na nią? Czy jej serce rozdzierało się na pół tak jak moje, gdy widziałem każdą pojedynczą ranę na jej idealnym ciele? Równocześnie, czy odetchnęła z taką samą ulgą, kiedy upewniła się że jeszcze żyję? Nie miałem pojęcia. Za to wiedziałem, gdzie mój wilk najchętniej by się znalazł, gdzie chciałby być już zawsze, na zawsze, przy niej, jak najbliżej. Zdawałem sobie z tego sprawę, jednak doskonale też rozumiałem, że wilk działa instynktem, zewem natury. Teraz nie mogłem dać mu swobody na jaką zasługiwał, ponieważ mimo wszystko byłem też człowiekiem, istotą która kierowała się po połowie sercem i rozumem, a dzisiaj to właśnie ten drugi doradca grał pierwsze skrzypce i mówił bym nie ważył się zostawić tylu ludzi którzy we mnie wierzą, ufają i powierzają swoje życie. Musiałem doprowadzić to do końca, a później.. niech Bóg jeden raczy wiedzieć, że pozwolę swojemu dzikiemu ja, na wszystko. Niech walczy, poluje, bawi się, kocha, nienawidzi i żyje według swojego instynktu. Przyrzekam, że będę robił wszystko tak, aby niczego więcej nie żałować. Będę bronił swoich do upadłego, będę kochał się z Kath tak mocno, aż rozbłysną gorące iskry i nigdy więcej nie zgasną, będę pokazywał szczere uczucia bez zbędnego ukrywania się za maską zimnego drania, a co najważniejsze zamierzam po prostu żyć, zwyczajnie, normalnie żyć.   

Nagle poczułem na sobie chłodne krople, które schłodziły mój gorejący organizm. Spojrzałem w górę na wyższe kondygnacje, gdzie od razu udało mi się dostrzec postać kobiety o zupełnie białych włosach, która z wyciągniętymi przed siebie dłońmi szeptała zaklęcie, tym samym uwalniając żywioł wody gaszący ogniste pobojowisko. Doskonale wiedziałem z kim mam do czynienia, Octavia Morgan siostrzenica Vicky, a co za tym idzie, córka przywódcy Levande. Pamiętałem ją jeszcze z czasów, kiedy nasze rody żyły w przyjaźni, a my jako małe dzieci bawiliśmy się wspólnie. Nie przypominała jednak dawnej siebie, porażająco chłodne oczy świdrowały wzrokiem otoczenie, zapewne obliczając w myślach straty. Domyśliłem się, że jej ojciec musi być niedaleko, przecież nie zostawiłby swojej ukochanej córki samej. To on był moim celem, z nim musiałem się porozumieć i powstrzymać tę wojnę.  

-Gdzie jesteś, tchórzliwy ludzki pomiocie!?- wraz z jej mrożącym krew w żyłach krzykiem, wszystko ucichło, dosłownie każdy skoncentrowany był na jej osobie. Oprócz mnie. Nerwowym wzrokiem uchwyciłem sylwetkę Kath, która na ten moment była schowana za filarem, przez co Octavia nie była w stanie jej zobaczyć. Moja, mała mate doskonale wiedziała, że chodzi o nią, jej mowa ciała była bardziej, niż wymowna. Spięła mięśnie, a oddech stał się bardziej urywany, bała się, a mimo to, gdy nasze spojrzenia w końcu się spotkały posłała mi delikatny uśmiech i spróbowała uspokoić, przekazując że wszystko jest w porządku. Co za wariatka. Nic nie było dobrze, a Kath za to co zrobiła potrzebowała solidnego lania oraz otoczenia opieką, by już nigdy nie poczuła się zagrożona. Krwawiłem w środku, kiedy natrętny głos w mojej głowie wciąż krzyczał, że nie podołałem zadaniu. Teraz nie mogłem schrzanić, musiałem wyciągnąć ją z tego piekła- pokaż się! Mam cię zachęcić!?- te słowa wyraźnie zainteresowały Kath, już chciała się podnieść, jednak wyraźnie dałem jej znać, aby tego nie robiła. 

-Długo jeszcze będziesz ciągnąć to przedstawienie!?- ryknąłem, ujawniając Octavi swoją obecność.  

-Bloodyworth- dosłownie wysyczała, zaciskając dłonie- długo zajęło ci odnalezienie mnie. 

-Nie szukałem ciebie, tylko twojego ojca. Mam nadzieję, że w końcu przestanie się ukrywać i stanie ze mną oko w oko- zauważyłem jak zadrżała delikatnie, kiedy wspomniałem o Magnusie. 

-Szukasz mojego ojca? Naprawdę? Nie kłam przede mną! Dobrze wiesz gdzie on jest! Sami go tam zesłaliście..- wyszeptała na koniec, a moje wilcze oko zauważyło jedną samotną łzę przemierzającą jej policzek. 

-O czym ty mówisz?- jeśli chciałem zejść z przegranej pozycji, musiałem szybko dowiedzieć się prawdy. Niestety, Octavia straciła cały spokój i z głośnym krzykiem postanowiła zaatakować. Wyciągnęła dłoń w moją stronę sprawiając, że w ułamku sekundy przez moje ciało przeszła fala niewyobrażalnego bólu. 

-Przestań! Nie graj! Zabiliście go, a nawet nie śmiecie się do tego przyznać!? Barbarzyńcy, mordercy- z każdym jej kolejnym słowem, na moim ciele pojawiały się coraz to nowsze krwawe pręgi. 

-Zostaw go!- poczułem jak Keith kuca koło mnie i rękoma próbuje zatamować największe krwawienie- cholera, Hunter musisz wezwać oddział Iana, teraz! Ta kobieta posługuje się inną, silniejszą formą magii, potrzebujemy wsparcia- miał rację, pieczęcie które wykonały na naszym ciele zaprzyjaźnione sabaty, miały odpychać zaklęcia naszych wrogów. Nie działało to jednak na Octavię, coś było nie tak. Posłuchałem rady przyjaciela i dopóki byłem wystarczająco świadomy, wezwałem nasze mentalnie uzdolnione wsparcie. 

-Spokojnie, nie zamierzam cię zabić, chcę tylko sprawić żebyś cierpiał, żebyś wył z bólu i rozpaczy. Pragnę abyś poczuł to co znosiłam ja, przez te wszystkie lata. Dzisiaj dam ci poznać smak prawdziwej wewnętrznej agonii. 

-Po moim trupie- cały dotychczasowy ból był niczym w porównaniu do tego, kiedy zamarłem gdy dzięki wilczym zdolnościom i działaniu więzi mate usłyszałem ten szept. Z wielkim trudem podniosłem głowę i jęknąłem głośno, jednak nie było to spowodowane ranami fizycznymi, a widokiem Kath, która zupełnie zapominając o strachu szła sprawnie i pewnie po cholernie wysokich belkach tym samym zbliżając się niebezpiecznie szybko do Octavi. Chciałem krzyknąć aby tego nie robiła, aby się opamiętała, ale moje mięśnie były zbyt napięte bym mógł cokolwiek wykrztusić. Nie mogłem nic zrobić, a ta bezsilność wręcz mnie zabijała. Czemu nikt z mojego stada nie dostrzegał zagrożenia?! Przecież to ich Luna do cholery! Ale nie mate, tylko my jesteśmy w stanie ją wyczuć, dostrzec i usłyszeć. Wiesz o tym, więc nie szukaj winnych i pomyśl jak możemy wydostać się z tej pułapki! Nie wpadaj w depresję, to ja powinienem reagować gwałtownie, a ty mnie strofować. Dziękowałem, że tym razem to mój wilk przejął rolę rozsądku, potrzebowałem tego. Musiałem walczyć. 

***   

Nigdy bym nie pozwoliła, aby ta wiedźma raniła moje szczęście. Podjęcie decyzji nie zajęło mi długo, wraz z pierwszą oznaką bólu ze strony Huntera, podniosłam się gwałtownie i sprawnie zaczęłam przemieszczać w stronę balkonu, na którym kryła się białowłosa czarownica, iście tchórzliwa czarownica. Zignorowałam nieprzyjemne pieczenie znaku Luny, wiedziałam czego chce ode mnie Hunter, ale on też doskonale zdawał sobie sprawę że jestem nieposłuszną połówką i tym razem również nie będzie wyjątku. Wspięłam się o dwa metry wyżej i jak najciszej przeszłam nad głowami moich wrogów, nie mogłam pozwolić by zbyt szybko mnie zobaczyli. Tylko atak z zaskoczenia, dawał mi małą przewagę. W momencie kiedy byłam zaledwie parę kroków nad celem w postaci tej okropnej kobiety o której opowiadał mi Derek, wzięłam dwa głębokie wdechy, a następnie zrobiłam coś, co z łatwością wbiło się na pierwsze miejsce szalonych i nieprzemyślanych rzeczy, jakie w życiu zrobiłam. Ze znacznej wysokości, skoczyłam na niczego niespodziewającą się kobietę, którą tym czynem od razu sprowadziłam do parteru. Niestety jej ciało nie zamortyzowało mojego upadku, co ostro odczułam na prawej ręce, żebrach oraz obu kolanach. Pozytyw był taki, że ona także nie wyszła z tego bez szwanku. Krzyknęła z bólu, kiedy jej głowa uderzyła o posadzkę, a na niektórych częściach ciała pojawiły się zadrapania i czerwone ślady. 

-Co ty zrobiłaś..? 

-Mówiłaś coś o cierpieniu?- spytałam podminowana, kiedy przypomniało mi się jakie słowa skierowała do mojego narzeczonego. Nie dając jej czasu na odpowiedz, z impetem walnęłam swoją głową w jej, a następnie poprawiłam dzieło mocnym prawym sierpowym, który chyba zabolał mnie tak samo jak ją, bo także ryknęłam i złapałam się za pięść kiedy nieprzyjemny prąd przepłynął od koniuszków palców, aż do samego łokcia.  

-Złaź ze mnie! 

-Chciałabyś- syknęłam i znów poczęstowałam ją ciosem w nos, który po spotkaniu z pięścią chrupnął nieprzyjemnie. 

-Pożałujesz tego- jęknęła łapiąc się za krwawiące miejsce. 

-Myślisz, że o tym nie wiem?- wiedziałam o tym perfekcyjnie, dlatego też nie zdziwiłam się kiedy po otrząśnięciu się z pierwszego szoku, białowłosa rzuciła się na mnie, próbując wybić mi wszystkie zęby. Szamotałyśmy się przez jakiś czas, zadając sobie ciosy na chybił trafił, aż w końcu czarownica postanowiła zagrać zgoła nieczystą kartą. Szepnęła parę słów pod nosem, a ja niczym papierowa laleczka odleciałam na parę metrów uderzając plecami w szklane drzwi, które pod wpływem uderzenia pękły na małe kawałeczki kalecząc moje poturbowane ciało, ale równocześnie wpuszczając mnie do pomieszczenia, do którego właściwie chciałam dojść.  

-Katie!- powoli dochodząc do siebie, jak przez mgłę usłyszałam znajomy głos. Moja, mała siostrzyczka podbiegła do mnie i ze łzami w oczach, zaczęła delikatnie zdejmować ze mnie resztki szkła- bardzo boli?- jak cholera. 

-Nie, jest w porządku. Zostaw, bo się skaleczysz- powiedziałam cicho, kiedy mój wzrok nareszcie się wyostrzył i mogłam zobaczyć jej zaczerwienioną od płaczu buzię.  

-Zaraz ja cię skaleczę, dogłębnie- przeniosłam spojrzenie na białowłosą wiedźmę, która z szaleństwem w oczach, powoli zbliżała się w moją stronę.  

-Vivienne, odsuń się. 

-Nie! Ona zrobi ci krzywdę! 

-To nie była prośba Vivienne! Odsuń się w tej chwili!- nie chciałam bardziej jej straszyć, ale sytuacja tego wymagała- Vivienne, proszę cię.. 

-Mogłaś posłuchać starszej siostry, bachorze- zamarłam kiedy moja napastniczka samym ruchem dłoni odepchnęła Vivi, która przeleciała na drugi koniec pokoju uderzając w komodę i tracąc przytomność.  

-Ty suko!- ryknęłam i nie patrząc na szkło leżące dookoła, podniosłam się gwałtownie i skoczyłam na czarownicę, która powtórnie nieprzygotowana na mój atak dostała ode mnie w twarz tak mocno, że sama wpadła na rozwalone drzwi kalecząc jedno z odkrytych ramion- walcz ze mną, a nie z bezbronnym dzieckiem!- nie musiałam długo czekać na jej odpowiedź. 

-Jak sobie życzysz- syknęła niczym wąż, po czym ponownie użyła na mnie swoich mentalnych zdolności paraliżując moje ciało. 

-Granie nieczysto, też leży w twojej naturze?- wydusiłam, czując jak powoli zaczyna brakować mi powietrza. 

-Zamkniesz się w końcu?- warknęła zaciskając swoją pięść co skutkowało coraz mocniejszym uściskiem wokół mojej szyi. Dusiła mnie, nawet nie dotykając jednym palcem. 

-Octavia! Zostaw ją! Nie po to tu jest!- mężczyzna który nagle wparował do pokoju sprawił, że złość czarownicy powoli zaczęła odchodzić. 

-Wiem- powiedziała cicho i opuściła dłoń, uwalniając mnie tym samym od działania jej mocy. Upadłam na kolana i z trudem próbowałam zaczerpnąć powietrza- zajmij się wilkołakami. 

-To nie będzie proste. 

-Nie obchodzi mnie to, potrzebuję więcej czasu! 

-Nie da się ich dłużej zatrzymać! Ich wsparcie dotarło na miejsce, a Bloodyworth niedługo dojdzie do siebie, a wtedy nic go nie powstrzyma- ulga jaką odczułam, kiedy dowiedziałam się że Hunterowi nic już nie grozi była nieopisana. 

-Spokojnie, ten kundel nie wyliże się z tego tak szybko. Jednak jeśli te jego psy tu wpadną, wszystko zniszczą. Dlatego to my, musimy zniknąć.

-Pamiętasz, że dzisiaj jest ostatnia szansa?- spytał nerwowo mężczyzna.

-Wiem, dam radę. Bierz dziewczynę, nie ma na co czekać. 

-A co z dzieckiem? 

-Zostaw, nie jest nam już dłużej potrzebna, jej rola przynęty się skończyła- słyszałam każde ich słowo, byłam jednak zbyt wykończona i słaba żeby cokolwiek zrobić, nie miałam sił walczyć. Potrzebowałam kilku minut na dotlenienie organizmu, który po próbie uduszenia, wciąż nie doszedł do siebie.  

***  

Z coraz to bardziej rosnącym zdenerwowaniem patrzyłem jak rany Huntera zasklepiają się, by zaraz potem ponownie otworzyć i wylać kolejne cenne mililitry krwi. Coś skutecznie walczyło z wilkiem mojego przyjaciela jednak wiedziałem, że ta potężna bestia nie zamierza się poddać. 

-No dalej- powiedziałem cicho,uciskając największą ranę na brzuchu. 

-Keith!- pierwszy raz od bardzo dawna, cieszyłem się na widok Iana, który wraz ze swoim oddziałem dotarł w końcu na miejsce- co mu jest?- zapytał patrząc z niepokojem na swojego brata. 

-To Octavia, zaatakowała go czymś czego Hunter nie jest w stanie zwalczyć. 

-Nic dziwnego- zwróciłem swoją uwagę na kucającą przy nas czarnowłosą starszą kobietę. 

-Birdie- Ian najwyraźniej ją znał- wiesz co to jest? 

-Coś, czego Octavia nigdy nie powinna robić. Sprzeciwiła się naturze magii, prosząc o moc czegoś co jest umarłe. 

-Umarłe? 

-Jej ojciec- dopowiedziałem szybko. 

-Ojciec? Magnus Morgan? On nie żyje?!- smętnie potwierdziłem, nie spuszczając z oczu Birdie, która wyjęła z płaszcza parę ziół- jak to się stało? 

-Według Octavi, powinniśmy to wiedzieć najlepiej. 

-Co?   

-Dla niej, to właśnie my jesteśmy mordercami. 

-Żartujesz?- zdenerwowany, odwróciłem się w jego stronę. 

-A wyglądam jakbym żartował?! To wszystko jest bardziej skomplikowane, niż nam się na początku wydawało. Zabójstwo Vicky i jej dziecka to tylko czubek góry lodowej o którym wiedzieliśmy. 

-Ale jak może nas oskarżać, nie mając pewności!? 

-Octavia ma rację- zamarłem kiedy zobaczyłem ojca Huntera. 

-Panie Bloodyworth! Hunter rozkazał panu zostać w posiadłości! Stado musi mieć Alfę jeśli Hunter..- nie chciało mi to przejść przez gardło. 

-Mój syn nie polegnie, jako jego przyjaciel i brat też powinieneś o tym wiedzieć- miał rację- a teraz pozwólcie, że odkryję przez wami chociaż jeden kawałek tej chorej układanki. Kilkanaście lat temu, razem z radą okłamaliśmy całe stado. Śmierć tych którzy mieszali nasze gatunki, nie przyjęła się z aprobatą ze strony Magnusa Morgana- przywódcy Levande. Był całkowicie przeciwny takiemu barbarzyństwu i miał całkowitą rację. Niestety w tamtym czasie byłem zbyt słaby i podatny na szantaże, które zmusiły mnie do zmierzenia się z.. z moim przyjacielem Magnusem. Wasz wuj- tu spojrzał na Iana, który wzdrygnął się na same jego wspomnienie- on mną kierował i chociaż niczym głupiec słuchałem jego rozkazów, nie byłem w stanie zadać ostatecznego ciosu więc zrobił to on. Tamtego dnia, oprócz naszej trójki, był tam ktoś jeszcze. 

-Octavia- wywnioskowałem od razu. 

-Tak, to była ona, mała, dziewięcioletnia dziewczynka. Nie sądziłem, że ta tragedia tak mocno się na niej odbije. 

-Jak mogła się nie odbić!? Była dzieckiem, a wy zabiliście jej ojca!- krzyknął Ian, który jak nikt inny umiał łączyć się z uczuciami innych.   

-Teraz to wiem. Popełniłem wiele błędów, jednak ten może kosztować całe stado, nie pozwolę na to. 

-Co niby chcesz zrobić? 

-Dać Octavi prawdziwego zabójcę i w zamian oddać stadu Lunę. 

-Chyba żartujesz, Hunter i.. ja nigdy się na to nie zgodzimy- wiedziałem, że Ian darzy swojego ojca nienawiścią, a to wyznanie chociaż prawdziwe, ledwo mu przeszło przez gardło- nikt tu dzisiaj więcej nie zginie. 

-Ale.. 

-Ian ma rację- powiedziałem spokojnie, nie wierząc że zgodziłem się z tym idiotą- jako zastępca Alfy na czas jego niedyspozycji ogłaszam, że Blake wraz z oddziałem i Birdie, zostaną z Hunterem, do czasu aż nie pozbędziecie się tego dziadostwa- wskazałem na rozległe rany, które ciało Huntera wciąż usilnie próbowało uleczyć- stado Iana, zaprzyjaźnione sabaty oraz parę osób z formacji Arrow pójdzie ze mną śladem wroga. Polecenie jest proste, nie zabijać, obezwładniać i dostać się do Octavi. Miejmy nadzieję że do tego czasu, Hunter się obudzi, nie jestem zbyt dobry w negocjacjach wojennych- mruknąłem, po czym moje oczy zabłysły jaskrawo zielonym kolorem, to był znak aby wykonać mój rozkaz. Nikt tego nie kwestionował, a ja z trudem ostatni raz spojrzałem na cierpiącego przyjaciela- dalej stary dasz radę, potrzebujemy cię tu. 

-Keith- Ian podał mi nowy pas wyładowany truciznami paraliżującymi, bez wahania go chwyciłem przygotowując się do drogi- gotowy?- co za pytanie. 

-Idziemy- ryknąłem i w wilczym tępię wspiąłem się na lekko zwęglone schody- bądźcie ostrożni, nadal nie wiemy czemu nagle się wycofali!- czujnie przemierzyłem drogę wprost do pomieszczenia gdzie ostatni raz widziałem Katherine. Skrzywiłem się, kiedy zobaczyłem krew na zbitej szybie. Widząc całe pobojowisko, bałem się pomyśleć kto mógł oberwać bardziej. Kiedy wszedłem głębiej do środka, do moich nozdrzy od razu doleciał tak znajomy mi i najpiękniejszy zapach. Vivienne. Ona tu jest. Mój wewnętrzny wilk zawył głośno i naprowadził mnie na małe, skulone ciałko, które leżało pod jednym z mebli. W ułamku sekundy znalazłem się przy niej i delikatnie przygarnąłem w swoje ramiona- Vivi- niemal jęknąłem, nie mogąc uwierzyć w to co widziałem. Powoli odgarnąłem jej brązowe kosmyki z twarzy i wtedy wręcz we mnie zawrzało. Na zaczerwienionej od płaczu skórze formował się fioletowy przekrwiony siniak. Nagle cała chęć negocjacji i pokojowej postawy odeszła w zapomnienie. Miałem ochotę skrzywdzić tego, kto podniósł dłoń na moją kruszynę, wykręcić mu tą bestialską dłoń, a następnie oderwać od reszty ciała, aby już nigdy nikogo nie uderzyła- Vivi- powtórzyłem znów, chcąc aby spojrzała na mnie i uspokoiła swoją niewinnością całą moją złość. Nagle poczułem pod palcami, które przytrzymywały jej głowę coś mokrego- nie- jak w transie spojrzałem na dłoń, na której szkarłat wręcz bił mnie po oczach. Krzyknąłem głośno w przestrzeń, chcąc ukazać całą moją frustrację. Wiedziałem że oddychała, słyszałem także jej bijące serce, a jednak przestraszyłem się wiedząc że taka postać rzeczy może się szybko zmienić- hej, dzieciaku, dalej otwórz te oczy- powiedziałem, a kilka łez wypłynęło spod moich powiek- powinnaś teraz mnie okrzyczeć, że wcale nie jesteś dzieckiem, słyszysz?- jakaś część mnie, wiedziała że to co robię jest bezcelowe, a mimo to i tak dalej w to brnąłem- czemu milczysz? 

-Keith. 

-Odpowiedź mi.. 

-Keith. 

-Co jest kurwa!?- krzyknąłem i spojrzałem na osobę, która kucnęła przede mną i położyła mi dłoń na ramieniu- Hunter.. 

-Wiem że jest ci teraz ciężko, ale musisz się wziąć w garść i zabrać ją stąd- powiedział wskazując na moją Vivi. 

-Ale to wszystko.. nie mogę was zostawić. 

-Spokojnie, już dość zrobiłeś. Dziękuję, ale teraz już sobie poradzę, więc razem z Ianem jedźcie do szpitala i sprawdźcie co z nią. 

-Na pew.. 

-Na pewno. Idź- powiedział po czym podniósł się i ruszył w przeciwnym kierunku, po paru krokach na chwilę jeszcze przystanął i spojrzał na mnie przez ramię- do zobaczenia w domu... 

*** 

Niespodziewana nominacja przez @MartaXxXMarta 

Jeśli ktoś jest zainteresowany, to zapraszam :) 

1.Lubisz układać puzzle?  

Jeśli mam na to czas, który obecnie wcale się u mnie nie pokazuje :)  

2.Wolisz spać czy jeść? 

Oczywiście że spać, w końcu podczas jedzenia nie doświadczasz takich niesamowitych snów jak latanie, czy pływanie bez potrzeby oddechu :) 

3.Lubisz mnie? 

Nie znamy się, więc masz czystą, niezapisaną  kartkę :) 

4.Masz jakąś fobię? 

Boję się niespodziewanego dotyku, reaguje na to krzykiem, który nie jest ode mnie zależny i szczerze mówiąc, nienawidzę tego. Dodatkowo, w rejonach brzucha nie pozwalam się dotykać wcale. Tu już nawet jeśli widzę, że ktoś chce mnie tknąć, kulę się i wydaję głośne dźwięki. Także rączki precz ;) 

5.Czego się najbardziej boisz? 

Dotyku. 

6. Czy masz jakąś ulubioną książkę/sagę? 

Książki Richelle Mead, jej sposób pisania i grania na emocjach czytelnika, całkowicie do mnie trafia :) 

7. Oglądasz seriale/anime? Jakie? 

Obecnie serial: Chilling Adventures of Sabrina, anime oglądałam kiedyś i moja ulubiona to Kuroshitsuji. 

8. Masz jakieś zwierzątko domowe? 

Pieska Diego, kotkę Vivi, kotkę Antosię, pieska Gipsona :) 

9. Ulubiona osoba na Wattpad? 

@Daistef ;) Znamy się naprawdę od 14 lat i jest to moja największa przyjaciółka na zawsze ;) Tworzy też super opowiadania :) 

10. Nominuję Daistef


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top