Rozdział 56 Zamilcz
Czas nigdy nie leciał mi tak szybko jak wtedy, w drodze do Westside. Liczyłam każdą minutę, w głowie układając co może się dzisiaj wydarzyć. Chciałabym powiedzieć, że byłam jak te wszystkie nieustraszone bohaterki, które nie bały się zmierzyć z wrogiem, ale musiałabym wtedy skłamać. Ja byłam przerażona, sparaliżowana myślą że mogę umrzeć. Pełna obaw, spojrzałam na moich rodziców, byli spokojni. Ich zachowanie przywołało mi wspomnienia naszych wszystkich podróży do Detroit, wtedy wydawało mi się, że moja choroba jest najgorszym co mogło mi się przytrafić. Jak bardzo się myliłam. Teraz śmiało mogłam powiedzieć o najokropniejszym stanie, jakiego doświadczyłam. Jest to moment, gdy nieważne co zrobisz i tak na końcu ktoś zostanie zraniony. Jeśli zrezygnuje z Vivienne nie skrzywdzę Huntera, jednak jeśli wybiorę swoje życie, mój egoizm nie pozwoli mi nigdy więcej zasnąć. Będzie mnie dręczył do końca moich dni.
-Niedługo będziemy na miejscu- wzdrygnęłam się na słowa mamy, czując jak moje całe wnętrze płonie lodowatym ogniem. Odetchnęłam głęboko i znów popatrzyłam na rodziców, dopiero po chwili zauważając jeden istotny szczegół. Od razu zrozumiałam czemu cały czas potrafili zachować takie opanowanie. Ich dłonie były ciasno złączone, dając obojgu poczucie bliskości, bezpieczeństwa i tego że nie ważne co się wydarzy, są razem, dla siebie. Nagle moja cała pewność co do swoich czynów, prysła jak mydlana bańka. Czy naprawdę zdecydowałam dobrze? Czy to co robię jest słuszne? Czy nie powinnam być z Hunterem szczera i poprosić go o pomoc? Jest moim mate, wysłuchałby mnie, prawda? Szybko skarciłam się w myślach, nie było teraz czasu na wątpliwości. Gdy w końcu się zatrzymaliśmy, nie pokazałam po sobie zdenerwowania- Katherine?- spojrzałam na mamę- jesteś pewna? Możesz się jeszcze wycofać, poradzimy sobie sami.
-Jestem pewna- powiedziałam dobitnie, chcąc podkreślić, że nie chcę słyszeć dalszej kontynuacji tego tematu.
Poruszanie się wśród gąszczu roślin, nie należało do łatwych zadań, ale można się było tego spodziewać. Siedziba Levande nie mogła leżeć w łatwym dla ludzi miejscu.
-Ile zostało czasu?- spytałam, gdy moje całe ciało zalało się potem.
-Do przybycia stada Huntera zostało jeszcze półtorej godziny, a do samej siedziby około dwadzieścia minut. Narzuciłaś nam tak szybkie tempo, że będziemy tam wcześniej niż przypuszczałem- skinęłam głową i dalej przedzierałam się przez puszczę. Nagle tuż przed moimi oczami przeleciało duże zwierzę, krzyknęłam i odskoczyłam od niego. Gdy tylko znów spojrzałam przed siebie, zobaczyłam wielkiego kuguara, który patrzył na mnie swoimi lśniącymi ślepiami.
-Katherine, nie ruszaj się- nawet nie śmiałam, ten dziki kot mógł z łatwością pozbawić mnie życia.
-Czy on też jest częścią nadnaturalnego świata?- zapytałam drżącym głosem.
-Sam w sobie nie, ale pod wpływem innych istot nadprzyrodzonych, owszem. Levande zorganizowało nam małe powitanie.
-Świetnie, czyli nie spocznie póki nas nie zabije?
-Nie wydaje mi się, zadbali o to, by kot był nie do wyczucia, więc jeśli chciałby cię zranić nie chybiłby podczas skoku, byłaś łatwą ofiarą.
-Dzięki- powiedziałam z przekąsem- w takim wypadku czego od nas chcesz?- spytałam pomrukującego groźnie kota. Ten jakby rozumiejąc co powiedziałam, zrobił w moją stronę kilka kroków, ale gdy tylko mój tata również się poruszył, kuguar zaryczał przeciągle- nie zbliżaj się! To jasne, on chce mnie.
-Na pewno na to nie pozwolę, jakiemuś przerośniętemu kociakowi- warknęła moja mama i szybko znalazła się przy mnie, na co puma wbiła pazury w podłoże i przyszykowała się do skoku.
-Mamo nie! Nie walcz z nią!- krzyknęłam cofając ją do siebie- to zwierze nie jest niczemu winne, gdyby nie wpływ Levande nigdy by nas nie zaatakowała.
-To co mam zrobić? Pozwolić aby nas rozdzieliła?!
-I tak muszę się tam dostać!
-Tak! Ale z nami! Taki był plan!- drgnęłam, gdy zwierze przed nami zawyło i cofnęło się do tyłu.
-Przestańcie się kłócić i idźcie dalej! Ja zajmę się pumą nie robiąc jej większej krzywdy- tata stał z wyciągniętym paralizatorem patrząc na nas twardym wzrokiem.
-Tato..- nie byłam przekonana co do zostawienia go samego, wraz z dzikim kotem.
-Dam sobie radę, idźcie- widziałam że mama także nie chce go opuścić, ale koniec końców postanowiła mu zaufać. Złapała mnie za rękę i nie obracając się za siebie, ruszyła na przód.
-Mamo!? Nie możemy! Co jeśli w tym lesie jest ich więcej? Mamo!- nie mogłam się uspokoić.
-Mówi to człowiek, który przed chwilą sam chciał odejść z tym kuguarem wprost do paszczy lwa.
-To co innego! Nie chciał mnie skrzywdzić! A tatę może zabić!
-Teraz przynajmniej wiesz, jak czują się wszyscy twoi bliscy gdy ty, robisz te wszystkie niebezpieczne rzeczy ryzykując własnym życiem! To działa w obie strony Katherine, więc błagam cię, bądź ostrożna i nie leć jak ćma do ognia- to szybko sprowadziło mnie na ziemię. Cisza między nami trwała aż do momentu dotarcia na skraj lasu, to tam znajdowała się rozległa polana na której nie było dosłownie niczego- jesteśmy na miejscu.
-Tutaj? Przecież tu niczego nie ma, nie wyprowadziłaś mnie chyba na manowce?- robiłam się niecierpliwa.
-Oczywiście że nie, musisz spojrzeć dalej, głębiej, po za tym co widzisz.
-Co jeśli nadal nic nie widzę?
-Katherine, uspokój się. Zamknij oczy, weź głęboki wdech i pomyśl o celu w jakim tu jesteś- od razu przed oczami stanęła mi twarz Vivienne, mojej małej siostrzyczki, która musiała teraz przeżywać prawdziwe piekło. Po krótkiej chwili znów spojrzałam przed siebie, gdzie w znacznej odległości dostrzegłam ogromny gmach, starego budynku. Był poniszczony, a wokół niego roztaczały się ruiny przeróżnych budowli, w postaci zniszczonych kolumn lub zawalających się ścian. Wszystko oprócz budynku w samym centrum, wyglądało jakby było miejscem nie jednej bitwy.
-To tutaj? Wygląda na opuszczony.
-Nie daj się zwieść, pamiętaj że to siedziba istot uzdolnionych mentalnie. Zewnętrzny wygląd to ich podstawowa przykrywka, w środku będzie zupełnie inaczej.
-Wasz świat jest strasznie ciężki do zrozumienia.
-Nie zapominaj, że też do niego należysz.
-Nieważne, pośpieszmy się. Dzięki tym ruinom, będziemy miały gdzie się ukryć w razie potrzeby- wyszłam zza ogromnego drzewa, jednak zatrzymałam się, gdy zobaczyłam że moja mama nie ruszyła się z miejsca. Odwróciłam się i spojrzałam na spiętą rodzicielkę- co się stało? Coś z tatą?!- panika znów się we mnie obudziła.
-Nie.. to Hunter, już wie.. o tobie. Wyruszyli wcześniej niż przewidziałam, będzie tu w przeciągu kilki minut.
-Co?! Nie. Nie może. Musimy się pośpieszyć! Szybko!- szybko ruszyłam przed siebie, jednak nim zerwałam się do biegu, mama chwyciła mnie za nadgarstek.
-Katherine! Stój, nie daj się ponieść emocjom, na pewno jest tu mnóstwo ukrytych pułapek, nie wolno ci tu tak beztrosko biec. Pójdę pierwsza, jestem w stanie wyczuć fizyczne pułapki.
-Zgoda, ale błagam pośpiesz się- po kilku minutach byłyśmy dopiero w połowie drogi- mamo nie mamy tyle czasu, musimy zaryzykować.
-Kładąc na szali swoją głowę, nie ma mowy- po kolejnej minucie moje serce podeszło do gardła, gdy usłyszałam i poczułam drżenie ziemi, a w oddali zamajaczyły mi ciemne kształty wyłaniające się z głębi lasu. Kiedy tylko zderzyłam się spojrzeniem, z płonącymi czerwienią ślepiami, moje oznaczenie zapiekło nieprzyjemnie, na co syknęłam i przyłożyłam dłoń do bolącego miejsca- boli?- skinęłam głową- to znaczy, że cię teraz strofuje cię, próbuje przywołać do porządku.
-Idziemy dalej.
-Katherine, nie możesz. Hunter oczekuje teraz od ciebie posłuszeństwa, nie wolno ci go zignorować.
-To nie pierwszy raz, gdy to zrobię. Jest przyzwyczajony, musimy iść- tym razem też nie doczekałam się żadnej reakcji z jej strony- mamo!- odwróciłam się do niej i zamarłam. Hunter nie był tak ostrożny jak my, ruszył w naszą stronę pewnym, szybkim krokiem zamieniającym się w bieg- cholera- mój instynkt zareagował automatycznie i kompletnie ignorując wcześniejsze ostrzeżenia, biegiem ruszyłam przed siebie, co i rusz omijając lub przeskakując coraz to nowsze przeszkody w postaci zawalonego gruzu, lub połamanych gałęzi. W głowie odmierzałam czas, jaki mi pozostał zanim Hunter mnie dopadnie i rozerwie na kawałki, za to co zrobiłam. Jak burza wpadłam do największej plątaniny ruin, mając nadzieję, że chociaż na chwilę uda mi się go zgubić. Byłam głupia, jeśli myślałam że uda mi się oszukać wilczy nos i zwinność. Zdążyłam jedynie wbiec do kolejnego korytarza, gdzie od razu zostałam pochwycona przez silne ramię, które odwróciło mnie do siebie i przygwoździło do najbliższej ściany. Dysząc ciężko spojrzałam na jego wykrzywioną w złowrogim grymasie twarz, oczy lśniły szkarłatnym blaskiem, usta zaciśnięte były w cienką linię, a nozdrza unosiły się szybko. Był wściekły, jak nigdy- Hunter ja..
-Zamilcz. Nie istnieją żadne słowa, jakie chciałbym teraz od ciebie usłyszeć- moje serce ścisnęło się na to co powiedział.
-Hunter..
-Nie Katherine, na to co zrobiłaś nie ma żadnego wytłumaczenia. Oszukałaś mnie, okłamałaś, zignorowałaś i podeptałaś moje całe zaufanie do ciebie. Nie mam pojęcia kiedy będę w stanie znów ci je dać. Wracamy w tej chwili.
-Nie zatrzymasz mnie tam..- przeklął i uderzył pięścią w ścianę obok mojej głowy.
-To cię zwiąże i zamknę w jeepie, jeśli będzie trzeba.
-Nie ośmielisz się.
-Oczywiście że się ośmielę, jeżeli mnie do tego zmusisz.
-To ty mnie zmuszasz, do podejmowania takich decyzji!- krzyknęłam, a mój krzyk rozniósł się echem.
-Czy ty się słyszysz? Do końca już oszalałaś? Ja cię zmuszam, do tego byś na każdym cholernym kroku się narażała?! A może ty po porostu chcesz umrzeć? To w tym ci ciągle utrudniam? Może naprawdę jest tak, jak kiedyś powiedziałaś Elizabeth?- nie wytrzymałam, spoliczkowałam go, a po moich policzkach potoczyły się łzy.
-Przykro mi że tak myślisz, ale nie zmienię cię na siłę. Wierz w co chcesz, w końcu mnie nie chcesz słuchać, a raczej nie umiesz mnie słuchać, nigdy nie starasz się zrozumieć lub zaakceptować tego co mówię, nie wspominając o jakiejkolwiek zgodzie z twojej strony. Ty wolisz trzymać mnie pod kloszem i przenosić z jednego miejsca w drugie, szukając gdzie będę bezpieczna. Rozumiem że jestem tylko człowiekiem, i że nie jestem tak silna jak ty, ale mam swoją godność i zasady, i wybacz że nie umiem zostawić kogoś kto mnie potrzebuje. Taka jestem i chciałam jedynie byś nie próbował mnie zmieniać, jednak widzę że to niemożliwe.
-Robię to, co jest słuszne.
-W porządku, rób tak dalej. Nie słuchaj nikogo wokół siebie, ale nie zdziw się, że pewnego dnia, obudzisz się całkiem sam i nie będziesz miał już kogo chronić.
-To nie czas i miejsce, na takie rozmowy- odsunęłam go do siebie i odeszłam kawałek- gdzie idziesz?- od razu złapał mnie za rękę.
-Nie dotykaj mnie- wyrwałam się i jeszcze bardziej odsunęłam- jeśli naprawdę chcesz znów mnie gdzieś zamknąć, będziesz musiał mnie do tego zmusić- mówiąc to, coraz bardziej od niego odchodziłam. Nie łudziłam się, że pozwoli mi odejść, jednak chciałam chociaż wygrać z nim w ten sposób.
-Kath.. proszę cię przestań. Nie chcę tego robić..
-Ale nie dajesz mi wyboru? Zawsze jest jakieś dodatkowe wyjście, którego nie dostrzegasz- usłyszałam jak robi parę kroków w moją stronę, ale na tym poprzestał. Zdziwiłam się, ale nie odwróciłam.
-Katherine zatrzymaj się, zatrzymaj się w tej chwili!- krzyknął tak głośno i dosadnie, że mimowolnie stanęłam i spojrzałam na niego przez ramię. Z szokiem odkryłam, że to nie moje słowa zachęciły go do zostawienia mnie, a coś bardziej magicznego, niematerialnego- nie ruszaj się. To może być pułapka- powiedział dotykając niewidzialnej bariery, która odgradzała nas od siebie- dlaczego nigdy nie możesz mnie posłuchać?- powiedział gdy ruszyłam w jego kierunku. Z zaciekawieniem wypisanym na twarzy, podniosłam dłoń i powoli przyłożyłam ją w tym samym miejscu, gdzie znajdowała się ręka Huntera. Od razu wyczułam jego ciepłą skórę, co pchnęło mnie do pewnych wniosków. Bez ostrzeżenia oderwałam swoją dłoń- Kath, chodź tutaj- wyciągnął do mnie rękę w zachęcającym geście, ale nawet nie drgnęłam- Kath, błagam cię, to nie czas na jakieś głupie gierki, przyjdź do mnie.
-Nie- odpowiedziałam krótko- jest powód, dla którego to ty nie możesz się do mnie dostać.
-Jest bardzo prosty! Chcą nas rozdzielić, nie pozwólmy im na to. Dalej, chodź do mnie.
-Nie mogę. Oni chcą mnie Hunter.
-Bzdury. Chcą naszej śmierci.
-Dostałam od nich wiadomość. To wymiana, ja za Vivienne- cały zamarł.
-Słucham? Nie. Ani mi się waż Katherine! Słyszysz mnie!? Nawet nie próbuj, zabraniam ci!
-Przykro mi, ale to moja decyzja.
-Czemu nic nie powiedziałaś? Wymyślilibyśmy coś.
-Nieprawda. Ja zostałabym w domu, a ty narażałbyś się podwójnie.
-I tak powinno być, to moja rola by cię chronić.
-I będziesz mnie chronił, ale najpierw ja ochronię Vivi.
-Kath.. proszę- w jego oczach widziałam czystą rozpacz, która raniła moje serce- nie rób tego. Obiecuję, że Vivienne nie spadnie włos z głowy, tylko proszę cię, przyjdź do mnie..- jego zdesperowana postawa, ubodła mnie do żywego. Nagle cały się spiął, a jego oczy błysły niebezpiecznie- Kath! Za tobą!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top