Rozdział 50 Nie udawaj

Całkowicie osłabiona po niedawno przeżytym spełnieniu i oznaczeniu które zafundował mi Hunter opadłam z sił zasypiając w błyskawicznym tępię. Nie spałam jednak długo, emocje które się we mnie skumulowały nie pozwoliły mi spać spokojnie, obudziłam się jeszcze przed wschodem słońca i ze zdenerwowania drżało całe moje ciało. Dlaczego teraz? Tak bardzo chciałam sobie wszystko przypomnieć, ale teraz wcale nie byłam pewna czy chcę to pamiętać. Przekręciłam się lekko, ale nawet na mój najmniejszy ruch Hunter zareagował. Mocniej przyciągnął mnie tyłem do siebie i ucałował odsłonięty kark na co w moim ciele rozszedł się prąd, wiedziałam dlaczego tak jest, przez oznaczenie, wielką szramę którą zawsze mi robi bez pozwolenia. Teraz będę na niego reagować dwa razy silniej, a to dobijało mnie od środka. Byłem ciekawy, chciałem spróbować czegoś z człowiekiem, zabawić się i to zrobiłem. Zacisnęłam powieki, to nie były jego słowa. Zawsze wolałam coś sobie wmówić, niż zaakceptować prawdę. Jesteś człowiekiem, niczym więcej. Oczekujesz przeprosin? Twoja rodzina nie byłaby zadowolona że pozwoliłem, biednej Katherine umrzeć. Z pod moich powiek wypłynęło kilka łez, dlaczego byłam taka naiwna? Co ze mną, co mam zrobić z moimi uczuciami? To już nie mój problem. Mogłam udawać, że te słowa nie wyryły w moim umyśle trwałej rany, ale po co? Z trudem wyswobodziłam się z jego objęć i zamknęłam w łazience. Chłodny prysznic zmył cały dotyk ubiegłej nocy, przez który teraz cierpiałam. Skąd mogłam wiedzieć że tak naprawdę jego uczucia do mnie nie mają żadnego pokrycia? Byłam jedyną, która całkowicie się w to zaangażowała. Za własną naiwną miłość, zapłaciłam zdecydowanie zbyt dużo. Spojrzałam na siebie w lustro i niemal natychmiast pisnęłam, przez ułamek sekundy wydawało mi się że widziałam stojącego za mną chłopaka. W dodatku całkowicie niezwykłego chłopaka, mojego przyjaciela Lucasa Reeve. Boże.. 

-Ja.. cię chyba zabiłam- w tamtym momencie, nie potrafiłam już racjonalnie myśleć, jedyne co się liczyło to potwierdzenie mojej teorii. Jak w amoku ubrałam się i ostatni raz spoglądając na największy błąd mojego życia opuściłam pokój hotelowy. Strach przed tym że zostanę złapana, znów się obudził. Jak przestępca prześlizgnęłam się do hotelowego lobby, a stamtąd do pierwszej taksówki- na dworzec poproszę-na szczęście trafiłam na cichego kierowcę, który nie podejmował prób nawiązania konwersacji. Wpadłam do budynku dworca niczym burza, od razu podchodząc do okienka z biletami- do Toronto, jak najszybciej- kobieta spojrzała na mnie znad swoich okularów chyba wyczuwając bijące ode mnie zdenerwowanie. 

-Autobus z jedną przesiadką do Toronto odjeżdża za 10 minut.. 

-W porządku, biorę- przerwałam jej, a kobieta bez zbędnego gadania sprzedała mi mój bilet. Czekała mnie długa podróż. 

*** 

-Cholera! Odbierz!- nie mogłem ukryć mojego zdenerwowania. 

-Jezu Hunter, wiesz która jest godzina?- odpowiedział zaspany Keith. 

-Katherine zniknęła- szybko zamilkł. 

-Co żeś znów zrobił?- warknął, a we mnie zawrzało. 

-Naprawdę myślisz że mógłbym ją skrzywdzić? 

-Nieświadomie? Owszem, masz do tego talent- co do jednego miał rację, jak nikt nie umiałem się pohamować. 

-Oznaczyłem ją.  

-Kiedy? 

-Wczoraj wieczorem. 

-Cholera, niedobrze. Nie możesz jej wyczuć? 

-Jest nie wyczuwalna, nosi przy sobie ziarnopłon, żeby Levande jej nie odnalazło. 

-Super, wychodzi na to że ten pieprzony kwiatek nie tylko jest naszym sprzymierzeńcem, ale też wrogiem.  

-Powiedz o tym Nicole, będzie wiedziała co robić. 

-Oby. 

-Przeszukam najbliższy teren, zadzwoń jak tylko dowiesz się gdzie jest Kath. 

-Jasne- rozłączył się, a ja dopiero wtedy dałem upust swoim emocjom rozbijając wazon stojący obok mnie. 

-Ty debilu, dlaczego to zrobiłeś?!- zwróciłem się do mojego wilka, przez którego wynikło to całe gówno- Kath, gdzie jesteś? Dlaczego znów ode mnie uciekłaś? 

*** 

-Wyżej! Wyżej- brązowowłosa dziewczynka mimo kreowania się na osobę dojrzałą i dorosłą wciąż miała swoje dziecięce potrzeby. 

-Spadniesz- zaśmiała się starsza z nich. 

-Z huśtawki? Nicole, proszę cię- udała poważny ton głosu, szybko wybuchając śmiechem. 

-Nicole!- obie spojrzały w kierunku skąd dochodził krzyk. 

-Keith!- krzyknęła mała, a następnie złamała jedną z zasad bezpiecznego schodzenia z huśtawki co poskutkowało jej pięknym i spektakularnym upadkiem prosto w piach- auł- wydała z siebie dźwięk bólu. 

-Vivi!- brunet nieco szybciej niż ludzka natura na to pozwala, znalazł się przy niej- nic ci nie jest? 

-W porządku- nie chciała żeby się o nią martwił więc schowała swoje dłonie w kieszenie bluzy. 

-Vivienne- powiedział poważnie- pokaż. 

-Nie chcę- chłopak zrobił duże oczy. 

-Co? Nie chcesz?- nie oczekiwał odpowiedzi na te pytania- to mamy problem, bo ja chce- chwycił jej nadgarstki i wyjął zdarte dłonie z kieszeni. Skrzywił się gdy zobaczył czerwone plamki na skórze dziewczynki- ty niezdaro, ty. Jeszcze gdzieś się zraniłaś?- już chciała pokręcić przecząco głową- tylko nie waż się mi tu kłamać, nic się przede mną nie ukryje- młoda Hope podniosła się z ziemi i Keith od razu mógł zobaczyć zdarte kolana dziewczynki. Zacisnął zęby na ten widok, nienawidził gdy tej małej, niewinnej istocie działa się krzywda. Bez uprzedzenia wziął ją na ręce- zajmę się tym- zwrócił się do Nicole, która przyglądała się temu z boku. 

-W porządku, ale Keith? Nie miałeś do mnie żadnej sprawy?- chłopaka nagle olśniło. 

-Byłbym zapomniał, Hunter prosił byś pilnie ,,kogoś" znalazła- na szczęście Nicole szybko domyśliła się o kogo chodzi. 

***

Im dalej byłam od Detroit, a raczej od Huntera, tym gorzej się czułam. Pamiętałam jak źle było po pierwszym oznaczeniu, ale nawet to nie powstrzymało mnie przed poznaniem prawdy. Kilka razy przyłapywałam się na tym, że moja głowa opada częściej niż bym tego chciała. Słabłam z każdą chwilą, a to napawało mnie strachem. Coś w środku krzyczało abym wróciła, ale mój rozum nie dawał za wygraną. Odetchnęłam dopiero kiedy znalazłam się w Toronto, dość chwiejnym krokiem zdołałam dotrzeć do taksówki, która miała mnie dowieźć aż pod sam dom mojego przyjaciela. Mój wzrok coraz bardziej się zamazywał, a ciało oblewało się zimnym potem. 

-Przepraszam, proszę pani?- otworzyłam jedno oko- jesteśmy na miejscu- od razu spojrzałam przez okno i zadrżałam gdy zobaczyłam mały zielony dom. Zapłaciłam kierowcy i mimo okropnego samopoczucia wysiadłam z samochodu. Moje serce mało nie wybuchło, gdy zapukałam licząc że to właśnie Lucas mi otworzy. Zamiast niego w progu stanęła przeraźliwie chuda kobieta, spojrzała na mnie podkrążonymi oczami, jednak szybko jej wzrok nabrał innych barw. 

-Ty.. 

-Dzień dobry, ja.. chciałam się dowie..- nim zdążyłam o cokolwiek spytać, przerwała mi przeraźliwie krzycząc.

-Jak śmiesz przychodzić tutaj ty bezwstydna dziewucho!? Zabrałaś naszego syna!- po tych słowach dosłownie na chwilę zabrało mi dech- jak mogłaś wplątać mojego synka w swoje brudne problemy!? 

-Ja..- nie wiedziałam co mogłabym jej odpowiedzieć, raczej nie istniały takie słowa. 

-Co tu się dzieje?- z głębi domu wyszedł ojciec Lucasa- Katherine.. 

-Jak możesz pokazywać mi się na oczy, po tym co narobiłaś!? Myślałam że po tym jak uciekłaś z miasta, nigdy więcej nie będę musiała cię oglądać!  

-Ja nie wiedziałam.. przepra..- znów mi przerwała, ale tym razem bardziej dosadnie uderzając mnie prosto w twarz. Ten policzek który od niej otrzymałam, był niczym w stosunku do bólu który czułam w środku. 

-Natalie- pan Reeve złapał ją za ramiona i odciągnął ode mnie. 

-Nie wiedziałaś!? Ty zakłamana suko! Jak mogłaś zapomnieć że uśmierciłaś człowieka!- rozpłakała się, a mi zrobiło jej się szczerze żal. Przeze mnie straciła swoje jedyne, ukochane dziecko, zasługiwałam na karę. 

-Wystarczy Natalie! Musisz się uspokoić, ja to załatwię- posadził swoją żonę na kanapie w salonie, a następnie wrócił do mnie zamykając za sobą drzwi- nie miej jej tego za złe, nadal nie znalazła sposobu by pogodzić się ze śmiercią Lu..- jemu też było ciężko, choć nie chciał tego pokazać.

-Naprawdę, naprawdę przepraszam, zrobiłabym to dużo wcześniej, ale w tym wypadku ja.. 

-Straciłaś pamięć, wiem. Natalie też to wie, ale niektóre rzeczy po prostu do niej nie dochodzą. Musiałaś dowiedzieć się niedawno, prawda? 

-Wczoraj wieczorem- mimowolnie kilka łez pojawiło się na moich policzkach. 

-Tak myślałem, szczerze mówiąc trochę mi ulżyło- pociągnęłam nosem. 

-Dlaczego? 

-Przynajmniej wiem, że mój syn umarł za osobę, która jest tego warta. Wracaj lepiej do domu, nie wyglądasz za dobrze. 

-Mógłby mi pan jeszcze powiedzieć, gdzie on jest..- to słowo nie chciało mi przejść przez gardło. 

-Cmentarz św. Patryka. 

-Dziękuję i jeszcze raz przepraszam. 

-Nie przepraszaj mnie, tylko spróbuj najpierw wybaczyć sobie- przez te słowa rozpłakałam się już na dobre. Ojciec Lucasa, tak bardzo przypominał jego samego. Spojrzałam w górę, nad miastem rozciągały się ciemne chmury, ale to nie powstrzymało mnie przed odwiedzeniem mojego przyjaciela. 

*** 

-Gdzie jedziesz?- Vivienne spojrzała na pakującego się pośpiesznie Keitha.  

-Muszę pomóc przyjacielowi. 

-Hunterowi?- spojrzał na nią i jej świecące bielą plastry, które miała poprzylepiane na nogach i rękach. 

-Owszem detektywie, jadę pomóc Hunterowi. 

-Mogę też jechać?- miała nadzieję wypisaną na twarzy. 

-Ani mi się śni brać cię ze sobą maluchu. 

-Hej nie jes.. 

-,,Nie jestem już małym dzieckiem". Przerabialiśmy już to Vivi, w dniu kiedy będziesz zdolna sięgnąć mi głową do ramienia, pomyślę nad tym czy nie jesteś już mała- brązowowłosa nachmurzyła się i tupnęła nogą- a co to za strzelanie mi tu fochów? Mam zadzwonić do twojej matki? 

-Keith! Nie lubię cię już! Wcale nie jesteś taki fajny, jak mówiła Nicole! 

-Nicole mówiła coś na mój temat? 

-Cały czas o tobie gada, czasem nie daje mi przez to spać w nocy. Chce żeby Katie już wróciła, wtedy będę mogła z nią spać w pokoju- skonsternowany przez słowa dziewczynki Keith szybko zapiął torbę i przerzucił ją sobie przez ramię. 

-Niedługo przyjedzie. Muszę już iść, a ty mała buntowniczko, pamiętaj że masz tu czekać dopóki Grace po ciebie nie przyjdzie. 

*** 

To był pierwszy raz, gdy stałam nad grobem kogoś znajomego. Nigdy nie wiedziałam jakie to uczucie, teraz gdy już to wiem, chciałabym żeby nigdy więcej nie powróciło.  

-Przepraszam Lucas- plułam sobie w brodę, że chciałam wtedy żeby jechał ze mną i to po co? Aby usłyszeć od Huntera tylko same gorzkie słowa?- jestem idiotką. Na szczęście i tym razem mogłam liczyć na pomoc matki natury i wraz z moimi łzami przyszedł też deszcz, który zamaskował moje cierpienie- przepraszam że przychodzę tak późno- opadłam na kolana chcąc wyrzucić z siebie całe cierpienie jakie w sobie miałam.  

*** 

Trudno było mi stwierdzić, która dokładnie była godzina gdy zaczęłam tracić czucie w swoich kończynach. Jedyne co ustępowało to ból związany z moim oznaczeniem, wiedziałam co to oznacza, Hunter się nie poddał i dalej idzie moim śladem. Dlaczego to robił? Przecież w gruncie rzeczy, aż tak mu na mnie nie zależało. Wedle moich przewidywań ktoś podniósł mnie z mokrej ziemi stawiając do pionu. 

-Proszę pani? Czy wszystko w porządku? Nie może pani tu tak siedzieć, jest zimno, przeziębi się pani- gdy zobaczyłam czarnowłosego mężczyznę w średnim wieku, naszła mnie myśl że być może się pomyliłam. Hunter w końcu zmęczył się ganianiem za zwykłą małolatą, która gdzie nie pójdzie zostawia za sobą trupy- pomogę pani- wziął mnie pod rękę i zaczął prowadzić w kierunku wyjścia, nie protestowałam, nie miałam siły- gdzie pani mieszka? Okropnie pada, mogłaby pani przeczekać tą burzę u mnie- ledwo rejestrowałam to co do mnie mówił- uznam to za zgodę- albo mi się wydawało, albo położył swoją dłoń na moim biodrze- musi być pani zmęczona, jak dobrze że mieszkam niedaleko. Będzie mi bardzo miło gościć taką piękną panią w mojej sypialni- zaśmiał się- to znaczy w moim domu. 

-Nie wydaje mi się, aby doszedł pan dzisiaj do swojego domu o własnych siłach- mężczyzna który mnie trzymał poleciał do tyłu, a ja zostałam złapana w tali i przyciągnięta do najcudowniej pachnącej istoty na świecie. Przycisnął mnie mocno do siebie i przytrzymał swoją twarz przy czubku mojej mokrej głowy. 

-Jesteś bezpieczna- jego głos, bicie serca czy ciepły dotyk, to wszystko mnie uspokajało, ale czy tak powinno być?  

-Jak śmiesz podnosić na mnie rękę?! Wiesz kim ja jestem?! 

-Starym zboczeńcem którego najchętniej zatłukłbym tu i teraz- warknął Hunter- radzę się stąd wynosić, dopóki jestem spokojny. 

-Jak cię pozwę zobaczymy czy nadal będziesz taki wygadany! 

-Jak cię zabiję nie będziesz musiał się tym przejmować- poczułam jego napinające się mięśnie i już wiedziałam co zamierza zrobić. Złapałam go za rękę i nie pozwoliłam się wyrwać. 

-Przestań, nie rozwiążesz wszystkiego przemocą. 

-Kath.. 

-Przepraszam pana bardzo za ten prawy sierpowy mojego chłopaka. 

-Narzeczonego- puściłam to mimo uszu. 

-Ale wolałabym żeby już pan poszedł, bo inaczej będę zmuszona pozwać pana o napastowanie i przemoc psychiczną, jako że mam naocznego świadka może być panu ciężko ochronić swoją reputację- mężczyzna przeklął parę razy, ale w końcu odpuścił i odszedł. Tak jak ja odsunęłam się od Huntera i zaczęłam iść w kierunku najbliższego przystanku. 

-Katherine, zatrzymaj się- zignorowałam go, co poskutkowało jego złapaniem mnie za nadgarstek i niezbyt przyjemnym pociągnięciem w swoją stronę- dlaczego to robisz? 

-To znaczy? 

-Ciągle przede mną uciekasz, nawet kiedy wydaje mi się że jest już między nami bardzo dobrze i robimy krok do przodu, ty robisz dwa kroki w tył. 

-Pójście ze mną do łóżka nazywasz krokiem?- moje zdenerwowanie, powoli zaczęło powracać. 

-Ja nazywam to kochaniem się, ale widzę że ty traktujesz to zupełnie inaczej- moja złość nagle wybuchła, wyrwałam swoją dłoń i odsunęłam się.  

-Możesz przestać udawać!? Nie musisz już grać kochającego narzeczonego, biednej, wiecznie potrzebującej pomocy Katherine!  

-Czemu, cały czas tak bardzo się zmieniasz? Raz mnie nienawidzisz, kiedy indziej kochasz, czasem ignorujesz, a jak jest teraz? 

-Nienawidzę cię! Cholera, powinnam cię nienawidzić!- tak bardzo byłam już zmęczona płaczem, ale tak jak byłam wykończona, tak nie mogłam ich powstrzymać.

-To czemu tego nie zrobisz?! Myślisz że mi jest łatwo!? Że nie jestem wykończony bronieniem mojej rodziny, domyślaniem się co moja mate może czuć i myśleć?! Nie oczekuję od ciebie niczego więcej, niż miłości. Nie możesz dać mi chociaż tego? 

-Jak możesz chcieć mojej miłości tylko po to żeby móc się nią zabawić? 

-O czym ty mówisz? 

-Wszystko pamiętam, nie musisz się już dłużej męczyć. Zrozumiałam za pierwszym razem. 

*** 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top