Rozdział 40 Nie widzę.

Któraś część mnie, cały czas nie pozwalała mi zaprzestania walki. Nie widziałam jej, ale wyraźnie czułam, była gdzieś tam ukryta pod moją skórą i co jakiś czas drapała mnie zawzięcie, pobudzając do dalszych działań. Gdybym została zapytana do czego mogę porównać stan w którym wtedy się znajdowałam, śmiało mogłabym powiedzieć, nicość. Tu nie było czasu ani bólu, za to wszech ogarniająca cisza i ciemność. Nie byłam zdolna do zobaczenia choćby małego cienia, czy łuny światła. Moim jedynym towarzyszem byłam ja sama i coś siedzącego we mnie, co odzywało się za każdym razem, gdy chciałam zamknąć niewidzące oczy już na zawsze. Przełom nastąpił gdy po raz pierwszy usłyszałam dziwne pikanie, które od tamtego momentu towarzyszyło mi cały czas. W końcu, zaczęłam również słyszeć głosy, które mimo że mówiły do mnie, nie rozumiałam ani jednego pojedyńczego słowa. Zupełnie jakbym utraciła zdolność przyswajania docierających do mnie informacji z zewnątrz. Wszystko było obce i nieprzyjemne, najmocniej zareagowałam na niespodziewany dotyk, który jak się pojawiał tak szybko znikał i powracał. Nic nie było tak jak powinno i najbardziej przytłaczała mnie myśl, że zdaję sobie z tego sprawę. Nie wiem ile dokładnie trwałam w tej pustce, ale gdy nareszcie angielskie zdania zaczęły do mnie docierać, czułam się szczęśliwa jak nigdy. Poruszanie palcami stało się dla mnie nowym hobby, bo tylko to byłam w stanie zrobić z marnymi siłami, które jeszcze posiadałam.

-Kath, proszę cię, obudź się już. Błagam- znałam tę barwę głosu, nawet bardzo dobrze, ale nie mogłam sobie przypomnieć do kogo należała- dalej skarbie, wiem że dasz radę- pchnięta bardziej swoją ciekawością aniżeli jego słowami, zmusiłam się do otworzenia oczu, chociaż po rezultatach jakie osiągnęłam, wydawało mi się bardziej że nie jestem jeszcze na tyle silna, aby tego dokonać. Mówiąc krótko, nie widziałam zupełnie nic- Kath!- później wszystko działo się szybko. Poczułam dłoń, która złapała moją i ciepły dotyk na policzku- nareszcie się obudziłaś.

-O Boże, kochanie!- tym razem krzyknął kobiecy miękki głos- kiedy się obudziła?!

-Przed chwilą, pójdę po lekarza.

-Nie, zostań z nią. Uspokajasz ją, ja pójdę- ktoś ciągle coś mówił, szkoda że nie miałam pojęcia o co tyle szumu.

-Jak się czujesz? Coś cię boli?- ponownie usłyszałam głęboki, męski głos- proszę cię, odezwij się Kath, boję się o ciebie- nim zdążyłam choćby spróbować coś powiedzieć, odezwał się ktoś inny.

-Pani Hope? Jak się pani czuje? Proszę odpowiedzieć- po dłuższej chwili, zorientowałam się że to było do mnie.

-No dalej, powiedz coś- mama? To musiała być ona.

-Spokojnie, proszę jej nie poganiać, i tak jak na jej obrażenia obudziła się bardzo szybko- obrażenia? Obudziła?

-Ja..- mój głos był strasznie zachrypnięty, a gardło tak suche, że trudno mi było wywołać jakikolwiek dźwięk.

-Już dobrze, napij się wody- ktoś chwycił moją dłoń i włożył w nią szklankę. Odruchowo przyłożyłam naczynie do ust.

-Lepiej?- spytał ktoś, kto był przy mnie od samego początku, drgnęłam gdy ta sama osoba przejechała swoją dłonią po moim policzku. Załapałam ją za nadgarstek i odsunęłam od siebie, jednak nie puszczałam jej.

-Kim.. jesteś?- wokół mnie zapanowała całkowita cisza. Wydawało mi się, że wszyscy przestali nawet oddychać.

-Kath to ja, spójrz na mnie- drugą dłoń ponownie położył na policzku i delikatnie nakierował w swoją stronę-nie poznajesz mnie?

-Ja.. nie widzę cię- ukrywanie tego nic by nie zmieniło. Sama również przestałam się oszukiwać.

-Chwila, proszę się odsunąć- zapewne to lekarz dotknął mojej prawej powieki, a później drugiej- cóż, przyczyn może być wiele. Musimy to dokładniej zbadać, jednak jest coś ważniejszego. Pamięta pani jak się nazywa?

-Katherine Hope.

-Dobrze, a imiona rodziców?

-Elizabeth Reed Hope i Sean Hope.

-Co pamiętasz jako ostatnie?- wcześniej nawet się nad tym nie zastanawiałam, ale teraz było to dla mnie priorytetem.

-Wychodziłam ze szkoły i miałam iść na zajęcia gimnastyczne. Wybrałam drogę przez skrót..

-Jaki skrót?

-Droga przy barze Exodus.

-Mówiłam ci żebyś tamtędy nie chodziła- wtrąciła się moja mama.

-Elizabeth, nie teraz- znów ten głęboki głos, który wprawiał moje ciało w drżenie.

-Nie pouczaj mnie Hunter, jesteś na to stanowczo za młody.

-A ty jesteś zdecydowanie zbyt nachalna.

-Proszę państwa, to na pewno nie jest czas i miejsce, na kłótnie.

-To jest czas, aby powiedzieć mi o co chodzi- wtrąciłam się, mając dość niedomówień a dodatkowo brak wzroku, powoli zaczynał sprawiać że w moim umyśle rozwijała się panika- co tu robię? Czemu nic do cholery nie widzę?!

-Spokojnie, Katherine.

-Mamo, po prostu mi powiedz.

-Miałaś wypadek- stanowczo rzucił mężczyzna, z którym kłóciła się moja mama.

-Jaki?

-Samochodowy- samochodowy? Ja nawet nie mam prawa jazdy.

-Nie pamiętam wszystkiego prawda? Moje życie nie skończyło się we wrześniu?

-Niestety, ale wszystko sobie przypomnisz, obiecuję- powiedziała mama, chcąc mnie zapewne pocieszyć.

-A co ze wzrokiem?

-To na razie nic pewnego, musimy cię przebadać. Trzeba być dobrej myśli- temu lekarzowi, łatwo było mówić, mi gorzej było to zrealizować.

-Czy ktoś był ze mną? Ja nie mam prawa jazdy.

-Już masz, to znaczy miałaś- odpowiedziała moja rodzicielka- a co do tego, czy ktoś z tobą jechał..to..

-Nikogo z tobą nie było- po raz kolejny poczułam prąd przechodzący przez moje ciało, gdy ten mężczyzna się odezwał.

-Nie odpowiedziałeś na moje wcześniejsze pytanie. Kim jesteś?- nastała chwila ciszy, ale to co powiedział później przeszło moje najśmielsze oczekiwania.

-Jestem twoim narzeczonym Kath- to nie mogło być możliwe.

-Żartujesz? Ja mam dopiero 17 lat! I nigdy nie miałam nawet chłopaka! Nie mogę mieć..

-Ale masz, jestem nim i wiem że powinienem poczekać aż sama sobie przypomnisz, ale nie mogę, za mocno mi na tobie zależy i chcę być przy tobie- na potwierdzenie swoich słów splótł nasze dłonie.

-Nie spytasz czy ja tego chcę?

-Znam cię Kath- Kath, to zdrobnienie w jego ustach sprawiało że robiło mi się ciepło na sercu- wiem co byś odpowiedziała, i niezależnie od tego, będę z tobą, nawet jeśli będziesz miała mnie dość. Jesteśmy razem, i przypomnę ci jak to jest.

-Nie chcę i jeśli tak dobrze mnie znasz, powinieneś to uszanować- nie pozwolił mi na wyrwanie dłoni.

-Gdybym tylko cię znał, zrobiłbym to, ale ja cię kocham Kath, i to nigdy nie pozwoli mi zostawić cię w spokoju- po tych słowach nie wiedziałam co mam dalej myśleć. Moje ciało mówiło mi abym zaufała, ale zdrowy rozsądek trzymał mnie w ryzach.

-W takim razie, przykro mi, ale nie doczekasz się akceptacji z mojej strony- zaśmiał się dźwięcznie.

-Już to przerabialiśmy Kath, udało mi się raz dotrzeć do twojego serca, zrobię to i drugi raz, tyle ile będzie trzeba.

-Nie odpycha cię to, że teraz twoja ,,narzeczona" jest niepełnosprawna?- zakpiłam z własnej słabości, próbując się z nią oswoić.

-Już ci to kiedyś mówiłem, ale dla mnie nie musisz być idealna- te słowa uderzyły we mnie niczym deja vu, i obijały się o moją czaszkę jak bumerang. Nie rozmawialiśmy więcej, ja nie miałam ochoty, a on dobrze wyczuł mój nastrój.

***

Po raz kolejny uderzyłem mocno w jedno z drzew, zostawiając w nim mocne wgniecenie.

-To powiesz mi czego się dowiedziałeś w szpitalu?- chodzący obok mnie Keith, tylko bardziej nakręcał moją złość.

-Niczego, nic się kurwa nie dowiedziałem- biedne drzewo, znów oberwało.

-Rzeczywiście, wyglądasz zupełnie jak oaza spokoju.

-Czego ode mnie oczekujesz Keith?!

-Prawdy, tylko tyle- nie słuchając go połamałem kolejne trzy drzewa, i dopiero wtedy zebrałem się na odwagę, aby powiedzieć mu prawdę.

-Ona mnie kurwa nie pamięta Keith, znów po raz kolejny nie chce mnie znać.

-W takim razie zdobądź ją tak, jak za pierwszym razem.

-Wiem to Keith, ale nie masz pojęcia, jakie to ciężkie. Mam ochotę ją przytulić, pocałować, rozmawiać, a teraz muszę się wstrzymywać. Mój wilk tego nie zniesie.

-Będziesz musiał stary.

-Co jak nie dam rady?

-Dasz.

-Skąd możesz to wiedzieć?

-Bo wiem, jak mocno ją kochasz, i nigdy więcej nie zmuszaj mnie do mówienia takich rzeczy- wzdrygnął się gwałtownie- to ochydne, mówić o czyichś uczuciach, a tym bardziej o twoich- zaśmiałem się z jego głupawej miny i pomyślałem że wytrzymam, w obecnej sytuacji, mogłem zrobić wszystko, byle później móc spokojnie żyć, z Kath przy boku.

***

Nie rozumiałam czemu, moja mama zgadzała się na to, by ten mężczyzna się mną zajmował. To było podwójnie nie komfortowe, zważając na to, że kompletnie nic nie widziałam, a także złamania nie pozwalały na swobodne poruszanie się.

-Kath daj mi pomóc i przestań się wierzgać- powiedział gdy nie chciałam mu pozwolić na zawiązanie moich sportowych butów. Oczywiście biegać nie mogłam, ale przejechać się po szpitalnym parku, już nikt mi nie zabroni. Po krótkiej walce, zabrał mnie na świeże powietrze, gdzie od razu poczułam się o wiele lepiej.

-Dobrze, a teraz powiedz mi co zamierzasz- rzuciłam, chcąc w końcu wyłożyć karty na stół.

-Słucham? Co mogę..?

-Nie oszukuj mnie, wiem że rozplanowałeś już co dalej ze mną zrobisz, a nawet jeszcze mi się nie przedstawiłeś.

-Nigdy nie pytałaś.

-Bo myślałam, że szybko znikniesz.

-W takim razie masz pecha..Hunter Bloodyworth, ale możesz mi mówić Psychol.

-Co? Dlaczego?

-Bo wtedy będzie bardziej znajomo- nie widziałam jego uśmiechu, ale czułam że był obłędny. Westchnęłam gdy zorientowałam się ile jeszcze przede mną.

***

Wybaczcie że tak późno, ale trudno jest pisać na telefonie. Jutro pobudka o 6, także oddaje Wam niesprawdzony rozdział.

Jakby co, to możecie w komentarzach mnie także poprawiać, bo jestem tylko człowiekiem i nie mam niestety nikogo od sprawdzania tekstu 😁 a piszę to, bo ostatnio przeglądałam stare rozdziały i znalazłam takie zdanie, cytuję ,,wylał mi się na głowę kubeł zimnej głowy'' hahaha 😂 także cóż.. jak coś znajdziecie to śmiało pisać 😉

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top