Rozdział 35 Jestem Wariatką..

Na początek, dziękuję Wszystkim komentującym i gwiazdkującym 😄 Jesteście niesamowici! Gdyby nie wy, ta historia już dawno nie miałaby swojej kontynuacji. Nie tylko sprawiacie że mój nastrój skacze do góry jak Katherine na zajęciach gimnastycznych 😃, ale też dodajecie mi ochoty na pisanie i mnóstwo pomysłów. Za nami już 36 części tej opowieści, a jak na razie końca nie widać 😉 bo tak długo jak będziecie ze mną, tak długo będę dla Was tworzyć. Dzięki ze jesteście❤😉

***

-To nie jest najlepszy pomysł Charity.

-Lucas, wiem o tym, ale nie pozwolę żeby jeszcze ktoś, kiedykolwiek przeze mnie cierpiał. Jeśli okaże się że nie jestem potrzebna, odejdę, lub przynajmniej przekażę mój znak Luny komuś innemu.

-Charity! To nie jest takie proste! Oni nie dadzą ci odejść, a człowiek nie jest w stanie sam z siebie oddać znaku. Musieliby zamienić cię w..

-W wilkołaka? W porządku moja mama nim jest, pomogłaby mi.

-Cholera, Charity! Naprawdę myślisz że po zamianie, mogłabyś tak po prostu odejść? Nie wypuszczą świeżo przemienionej nastolatki, która przy najbliższej pełni pozabijałaby wszystko co się rusza.

-Dobrze! W takim razie ukryję się gdzieś, nikt się nie dowie.

-Wyczują cię.

-Pieprzyć to- odwróciłam się i ruszyłam do szafy. Lucas równie szybko wstał i złapał mnie za ramię.

-Nie jesteś jakimś zwykłym człowiekiem, jesteś Luną do cholery i zacznij w końcu myśleć jak ona, a nie jak rozwydrzony bachor- wyrwałam się i wyjęłam z szafy sportową torbę.

-Właśnie tym jestem Lucas, dzieckiem które nie z własnej woli zostało wciągnięte w to wszystko. To źle, że staram się aby nikomu nie stała się krzywda?

-Nie masz na to wpływu.

-Ale mam sumienie, i to nie daje mi spokoju, więc albo pomożesz swojej przyjaciółce i pojedziesz ze mną, albo zrobię to sama.

-Jesteś totalnie stuknięta- uśmiechnęłam się, i dotknęłam pierścionka na moim palcu.

-Po prostu jestem wariatką- pierwszy raz, umiałam tak zwyczajnie pokazać dobre emocje. Wrócenie do Vernon napawało mnie swego rodzaju podenerwowaniem i ekscytacją, ku własnemu zdziwieniu, nie czułam żadnego strachu.

***

-Wyjeżdżam jutro, prawie skończyłam wszystkie przygotowania- mruknęła Cheryl nie będąc zbytnio zadowoloną z perspektywy oddalenia się od domu.

-Cheryl naprawdę jest to ważne, gdyby nie było, nie poprosiłbym cię o to.

-Wiem Hunter, wiem. Mogę też cię o coś poprosić?- mężczyzna skinął jej głową- błagam cię, nie rób jej tego. Wydaje ci się że to najlepsze wyjście i jest tam całkowicie bezpieczna, ale to nieprawda. Pozwól jej chociaż wiedzieć że żyjesz.

-Pozwól że sam o tym zadecyduję.

-Hunter, w ten sposób nie ranisz tylko siebie, ale też Katherine. Pamiętaj nie rób niczego czego nie byłaby ci w stanie wybaczyć- powiedziała i zostawiła mężczyznę z mętlikiem w głowie.

*** 

-Długo tak nie wytrzymamy! Octavia!

-Jeszcze trochę! 

-Nie widzisz jak dużo naszych ginie!? 

-W słusznej sprawie! 

-To też mocno mnie zastanawia. Gdzie jest ten nasz cel? Czy przypadkiem gdzieś po drodze go nie zaprzepaściłaś? Nie robisz tego przypadkiem dla siebie? 

-Jak śmiesz!- wysoka, białowłosa kobieta wyciągnęła rękę i mrożącym krew w żyłach spojrzeniem odrzuciła mężczyznę na parę metrów. Brązowowłosy zaśmiał się krótko i z lekkim trudem podniósł. 

-Twoje zdolności mentalne są niesamowite, ale nie jestem pewien czy twoje zdolności przywódcze są na takim samym poziomie- po raz kolejny zgięła palce, a mężczyzna wygiął się w konwulsji bólu- czym się.. różnisz od wilkołaków? Też używasz siły by dostać to co chcesz! 

-Przestań! 

-Prawda boli, ale też cię wyzwoli Octavio. 

-To bez znaczenia Tyler, na pewno się nie cofnę, nie teraz. Dostanę go w swoje ręce! I nikt, nigdy więcej nie będzie śmiał położyć na nas ręki! 

-Czym ci jest winien chłopak, który dopiero co się narodził?

-Nigdy nie powinien się tam znaleźć! Złamali zasady! A za to płaci się najwyższą cenę! 

-Zabijesz go? 

-Oszalałeś!? Jak mogłabym zabić własną rodzinę! Odbiję go, a później wybiję wszystkich zmiennych ze stanu Michigan, a później jeszcze dalej! 

-Nie jesteśmy na tyle potężni. 

-Sami nie, ale z pomocą całego sabatu owszem. 

-Pensylwania i Minnesota opowiedziały się za naszym wrogiem, watahą Sacrifice. 

-Już niedługo, jak tylko Bloodyworthowie polegną, przejrzą na oczy i przyłączą się do nas. 

-I tak uważam że plan unicestwienia wilko krwistych jest nierealny do zrealizowania. 

-Ależ mój drogi, nie będziemy zabijać wszystkich, jedynie jednostki o przydomku Alfa, to dzięki nim inni żyją. Jest ich zdecydowanie mniej i jak tylko umrą, reszta sobie nie poradzi, powoli wyginą. 

-A co z chłopakiem, przecież on też będzie.. 

-Wiem, i jeśli spłodzi potomka o wilczych genach, dziecko będzie musiało umrzeć. Świat jest brutalny Tyler, i nikt tego nie zmieni. 

 *** 

-To najbardziej poroniony plan, na jaki wpadłaś- powiedział Lucas, gdy dwa dni później, pod osłoną nocy wymknęłam się z domu i właśnie pakowałam swoje rzeczy do jego czarnego Range Rovera. 

-Mogłeś odpuścić- mruknął cicho pod nosem. 

-Hmm i zostawić cię na pastwę walczących wilków, świetny plan! Zresztą, co będzie jak twoja matka się dowie! Przecież ona cię zabiję! 

-Raczej ciebie. 

-No właśnie!  

-Przestań marudzić i obudź mnie za trzy godziny, zamienimy się- powiedziałam zapinając pas i opierając się o szybę. To będzie długa podróż. Nie chciałam się do tego przyznać, ale gdzieś w środku czułam nadzieję że on gdzieś tam będzie.    

*** 

 Trudno było mi ukryć strach, który mnie opanował w drodze do Ontario. Nie chciałam go widzieć, a mimo to z własnej nieprzymuszonej woli zmierzałam wprost do niego. Mój poziom stresu sięgnął zenitu, gdy stałam przed ich siedzibą. To tutaj Ian stworzył sobie nowy dom, z daleka od nas.  

-Jak się nazywasz i czego chcesz? 

-Milutki- mruknęłam pod nosem, patrząc na barczystego betę, który pokazywał mi swoją jawną nieufność. 

-Cheryl Lightwood, wataha Sacrifice. Powiadom o mnie swojego Alfę, a na pewno będzie wiedział kim jestem. 

-To nie będzie potrzebne- powiedział i skłonił się nisko klękając na jedno kolano- każdy tu zna twoje imię, Luno- krótko mówiąc, byłam nie tyle zszokowana, co zła. 

-W tej chwili wstań! Kto wam naopowiadał takich głupot!? Nie jestem waszą Luną! 

-Ale jesteś wybranką naszego Alfy, więc już niedługo nią zostaniesz. 

-Chyba w snach- szepnęłam podirytowana- zaprowadź mnie do waszego Alfy- bez słowa wpuścił mnie do środka. Szliśmy przez szeroki hol pełen książek i innych zmiennych. Skrzywiłam się, kiedy ujrzałam rudowłosą dziewczynkę która tworzyła z wody tańczące postacie i wiele innych wzorków, jakiś chłopak przechodzący obok dmuchnął na to wszystko i już po chwili przez jego strumień ognia nie pozostało nawet śladu po wymysłach dziewczyny. 

-Charlie! Czy ty zawsze musisz wszystko niszczyć!? 

-Uspokój się Ricky, bo ci żyłka pęknie- zaśmiał się. Nagle drobna szatynka wyciągnęła swoją dłoń i stworzyła silny podmuch wiatru, który zwalił chłopaka z nóg. 

-Lila! Ty zołzo! 

-To ty jesteś wredny!- wzdrygałam się za każdym razem, gdy dzieciaki używały swoich mocy.  

-Cheryl..- podskoczyłam jak oparzona gdy usłyszałam swoje imię z jego ust. W duchu plułam sobie w brodę, że pierwsza go nie wyczułam- przyszłaś.. 

-Nie dla ciebie, to Hunter mnie o to poprosił. 

-Rozumiem- wyraźnie spochmurniał- przejdźmy do gabinetu- złapał mnie za rękę, którą szybko wyrwałam. Na szczęście nie kłócił się o to długo, gdy znaleźliśmy się na miejscu oparł się o biurko i wskazał mi obity czarną skórą fotel. Nie skorzystałam z tej propozycji, nadal stałam przed nim splatając ręce pod biustem. 

-Nie zabawię tu długo. Chciałam tylko o coś zapytać. 

-A co jeśli nie pozwolę ci odejść?- prychnęłam na jego odważne pytanie.  

-Wtedy.. najpierw pozbędę się ciebie, a potem odejdę i zostawię twoje stado na pastwę losu- zachowywałam się jak prawdziwa suka, ale sam, taką mnie właśnie uczynił- wracając, potrzebujemy twojej pomocy. 

-Szybko zmieniasz fronty, skarbie. 

-Przestań tak do mnie mówić! 

-Dlaczego? Bo mimo że nie chcesz się do tego przyznać, po twoim kręgosłupie przebiegły się przyjemne dreszcze, gdy nazwałem cię moim skarbem? 

-Nie, dlatego że twoje słowa to tylko pospolite kłamstwa, a ja nienawidzę kłamców. 

-I nie chcesz mnie znienawidzić- zostawiłam to bez komentarza. 

-Myślę że dobrze zdajesz sobie sprawę z naszej sytuacji w Michigan. Levande z nieznanego nam powodu zaatakowało nasze stado i nie odpuszcza. Sabat z Pensylwanii i Minnesoty zgodził się aby nas wesprzeć, ale to wciąż za mało. Oni nauczyli się atakowania przy pomocy naszych słabych punktów jak srebro, trucizna z tojadu, czy używanie ziarnopłonu do zamaskowania zapachu. To już nie jest tylko niegroźna grupa czarownic, ale realni przeciwnicy z którymi od paru miesięcy nie dajemy sobie rady. 

-Czyli Hunter chce abym się do was przyłączył. 

-Owszem. 

-Co będę z tego miał? 

-Słucham!? Nie uważasz, że po tym co zrobiłeś, choć w drobnym stopniu mógłbyś odpokutować swoje winy? 

-Nie czuję się winny Cher. Ja tylko uratowałem dzieciaki przed zasadami jakie panowały w twojej watasze- mówiąc to, przybliżał się do mnie co skutkowało moim wrośnięciem stóp w podłoże. Nie mogłam pokazać, że się go boję. 

-Czyli zapomniałeś już o tym, jak próbowałeś zabrać wszystko, swojemu bratu? Oszukałeś go, omotałeś i stanąłeś do nierównej walki. Mało go nie zabiłeś Ian! 

-Wiem! I żyję z tą myślą na co dzień! To jest moja kara Cher! 

-Więc zrób coś z tym- Ian stanął na tyle blisko, że czułam jego ciepły oddech. Patrzyliśmy na siebie bez mrugnięcia, to on zrobił pierwszy ruch odchrząkując i lekko się odsuwając. 

-Dobrze, pomożemy wam, ale mam jeden warunek- już bałam się zapytać- dasz mi jeden dzień, jeden dzień tylko ze mną . 

-Nie ma czasu. 

-Proszę tylko o tyle, później obiecuję że nie poddamy się dopóki te gnoje nie zostawią was w spokoju- zgadzając się przybijałam sobie gwóźdź do trumny, nie zgadzając się przybijałam go naszemu stadu. Decyzja była prosta.

***

-Szz- syknęłam i wybudziłam się gwałtownie ze snu- cholera! 

-Co jest? 

-Znak! Zatrzymaj się!- Reeve stanął na poboczu, a ja wyskoczyłam z auta jak poparzona szybko zdejmując jeansową kurtkę i odchylając białą koszulkę- aa- jęknęłam cicho gdy materiał odrywał się od poparzonej skóry- wody, szybko, wody!- bez słów blondyn wyjął butelkę i polał mi nią po ranie. Dopiero po minucie mój oddech względnie się uspokoił. 

-Charity? 

-Co? 

-Weź to- podał mi białą chusteczkę, a ja nie miałam pojęcia o co mu chodzi- nos- przyłożyłam materiał do tego miejsca i już po chwili biel przesiąkła szkarłatną krwią- często ci się to zdarza? Czy tylko podczas pieczenia znaku. 

-Nie, tylko gdy nie biorę.. kurwa- nie panując nad sobą przeklęłam i doskoczyłam do torby. Moje przeczucia się sprawdziły. Fiolka była pusta. Znów zapomniałam brania tabletek. Już w zeszłym tygodniu, miałam iść po receptę, ale przez ten cały znak, zupełnie o tym zapomniałam- to nic takiego, zwykłe zmęczenie. Nie zażyłam witamin- dzięki Bogu, chłopak w to uwierzył- możemy jechać dalej. 

-W porządku, tylko powiedź gdzie- ze zdziwieniem rozejrzałam się dookoła, powoli rozpoznając znajome widoki. Vernon, byliśmy w domu. 

-Miałeś mnie obudzić! 

-Widocznie naprawdę musiałaś być zmęczona, bo nic na ciebie nie działało- zaśmiał się, mnie nie było teraz do śmiechu. Bałam się jak cholera, wcześniej tego nie odczuwałam, ale teraz, cała się trzęsłam. No to do dzieła. Poprowadziłam chłopaka do mojego starego, kochanego domu, gdzie obecnie mieszkał Aiden.  

-Zostaniesz tutaj.  

-Co?! Charity nie ma mowy! 

-Posłuchaj mnie! Nie wiem za dużo o waszym wilczym świecie, ale to chyba nie będzie dobrze wyglądało jeśli pójdzie ze mną obcy wilk, który nie jest na swoim terenie. 

-Ale.. 

-Nie ma żadnego ale, zostajesz tutaj. Jeśli za cztery godziny nie wrócę, wtedy możesz się zacząć martwić, i jak tylko Aiden wróci ze szkoły, wytłumaczyć to. On po mnie przyjdzie. 

-Mam nadzieję że wiesz co robisz. 

-Oczywiście- nie miałam pojęcia, i to żadnego. Robiłam dobrą minę do złej gry. 

***

Cóż, rozdział pełen niedokończonych spraw. Kim jest chłopak o którym mówiła Octavia, a tajemniczy brat Iana? Kim może być? Na razie zostawiam Was z tymi pytaniami, ale nie na długo. :) Oczywiście w komentarzach możecie zostawiać swoje propozycje :) a i nie wiem jak Wy, ale ja już stęskniłam się za Hunterem i naszą małą Kath razem :) Trzeba to zmienić :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top