Rozdział 33 Ziarnopłon
Przez to co powiedziała mi mama, nie mogłam więcej patrzeć na Lucasa tak samo, co było niesamowicie męczące.
-Co za.. Nienawidzę jej!- krzyknął Lucas będąc już z dala od wzroku nauczycieli.
-Dość mocne słowo jak na buzującego testosteronem młodego dorosłego.
-Mocne? Mocne to by było, gdybym powiedział nienawidzę tej jebanej kurwy.
-Serio zamierzasz ją przeklinać, tylko dlatego że wstawiła ci dwóję?
-Tylko dlatego? Charity ja rozumiem, że dla ciebie oceny i honor nie idą w parze, ale dla mnie jak najbardziej, i dzisiaj niewątpliwie miałem rację.
-Dobra, dobra, przestań już bawić się w obrońcę sprawiedliwości, takie coś nie istnieje.
-Wampiry też nie powinny istnieć, a proszę bardzo, mamy tu świetny przykład na takiego wampira energetycznego- wystawił mi język, a ja przewróciłam oczami.
-Błagam, niech te wystawianie ocen się skończy, bo nie wytrzymam z tobą długo- zostały jeszcze trzy tygodnie roku szkolnego i ostatni tydzień na jakiekolwiek zmiany w ocenach. Krótko mówiąc, przeżywaliśmy właśnie gorączkę szkolną. Lucas wyjątkowo źle to znosił.
-Właśnie! Co powiesz na małą wycieczkę? Moi znajomi o których ci opowiadałem chcą jechać do Montrealu w przyszłym tygodniu.
-Mała.. wycieczka? Przecież z Toronto do Montrealu jest 6 godzin drogi! To około 500 km.
-Daj spokój! Jesteśmy już dorośli!
-Raczej ty. Jeśli nie pamiętasz, ja mam 18 lat, w Stanach Zjednoczonych byłabym już pełnoletnia, ale tutaj brakuje mi jeszcze roku-cudowna rzeczywistość. W Europie pełnoletność jest od 18 roku życia, w USA tak samo, z tym że alkohol jest sprzedawany od 21, a Kanada jakby chciała się wyróżnić na tle reszty, wprowadziła próg lat 19.
-To tylko pół roku! Zresztą rocznikowo jesteśmy w tym samym wieku- dziwny zbieg okoliczności, ale Reeve też musiał powtarzać jeden rok.
-Nie kombinuj, to że moja mama pozwoli mi jechać, jest równoznaczne z cudem.
-W takim razie, najwyższy czas aby stworzyć jakiś cud.
-Podziwiam twoje pozytywne nastawienie.
-A ja twój czarny humor i wszech ogarniający pesymizm. Naprawdę nie wiem skąd bierzesz aż takie pokłady złych emocji. Zupełnie jakby twoja nadzieja całkowicie obumarła.
-Bo tak jest- Hope którą znałam umarła, zginęła wraz z Psycholem w tamtej sali gdzie obiecaliśmy sobie przyszłość, która nie nastąpiła.
-Ughh za dużo negatywów! Trzeba to zmienić! Dzisiaj poznasz moich przyjaciół, ubierz się ładnie. Przyjadę o 19- puścił mi oczko i tyle go widziałam. Świetnie, znów muszę bawić się w normalną nastolatkę.
***
Wracając do domu z treningu przez park, starałam się myśleć o wszystkim, byle nie o wyłaniającym się spomiędzy drzew wilku. Ogromnym czarnym wilku, o niesamowitych szarych oczach.. Agrhh Kath! To znaczy Charity! Dlaczego nie możesz o tym zapomnieć, czemu nie możesz się od tego odciąć i wyrzucić go z głowy raz, a dobrze. Dlaczego koszmary nie mogą mnie opuścić, a jego zapach wciąż unosi się w moim pokoju i dlaczego do cholery ciągle nosisz ten pierścionek! Spojrzałam na biżuterię, która świeciła na moim palcu. Nie mogłam się go pozbyć, próbowałam wiele razy, ale to wcale nie było proste. On dosłownie wyrył się w moim umyśle, a jego dłonie wytatuowały ścieżki na moim ciele, które czuję za każdym razem gdy biorę prysznic. Myśląc nad tym wszystkim, ciągle przyśpieszałam kroku i nawet nie zauważyłam kiedy zaczęłam biec. Całego dzieła dopełnił jeszcze deszcz, który spadł niespodziewanie i to wielką falą, mocząc moje ubranie do suchej nitki. W pełnym momencie potknęłam się i przewróciłam na zimną drogę, nie było to tym razem spowodowane moją niezdarnością, ani wystającym korzeniem. Sprawcą był ból, który nagle pojawił się w okolicy mojego obojczyka. Z cichym syknięciem dotknęłam rozgrzanej skóry, która zapulsowała bólem. Cała spięłam się gdy dotarło do mnie czym to może być spowodowane. W zabójczym tępię dotarłam do domu i zostawiając za sobą mokre ślady zamknęłam się w pokoju. Jak w napadzie histerii zerwałam z siebie przemoczoną bluzkę i odsłoniłam znak na który tak długo starałam się nie patrzeć. Oznaczenie zrobione przez Bloodywortha zniknęło już jakiś czas temu*ale nie znak Luny. Czarny księżyc zaczął mnie piec i przybrał odcień czerwieni zupełnie, jakby żarzył się żywym ogniem. Weszłam do łazienki i ściągając z siebie resztę ubrań puściłam zimną wodę pod prysznicem chcąc choć na chwilę sobie ulżyć. Na szczęście ból przeszedł, a znak wrócił do poprzedniego koloru. Co to było? Jeśli on nie.. nie żyje, czy znak nie powinien także zniknąć? Podskoczyłam jak oparzona gdy usłyszałam dźwięk przychodzącego połączenia. Dopadłam komórkę i z lekkim zawodem zobaczyłam imię Lucasa na wyświetlaczu.
-Czego się spodziewałaś głupia? Raz przypomniało ci się o znaku i myślałaś że odezwie się do ciebie? Zadzwoni?- tam gdzie teraz jest, raczej nie mają zasięgu. Znów uaktywnił się czarny humor. Niechętnie odebrałam- czego?
-Czy ty zawsze musisz być taka niemiła?
-Tak. Czego chcesz?
-Tylko przypomnieć, że będę u ciebie za 10 minut- szybko się rozłączył, nie dając mi możliwości na odpowiedź. Cholera, zupełnie zapomniałam o tym spotkaniu. Założyłam na siebie pierwsze lepsze ciuchy i zeszłam na dół, czekając na Reeve, który prędzej ukręciłby mi głowę niż pozwolił nie iść. Usiadłam na kanapie i z niecierpliwością przekładałam telefon z dłoni do dłoni. Zagryzłam dolną wargę i spojrzałam na czarny wyświetlacz, odblokowałam go i kliknęłam w kontakty. Zawisłam palcem nad jednym z nich, zastanawiając się co zrobić. Kusiło mnie niemiłosiernie żeby go wcisnąć i dowiedzieć się tylko, czy wszystko w porządku. To nie dużo. Może jednak.. Nie! Jesteś niepoważna. Mówiłam do siebie, co i tak nie poskutkowało bo już sekundę później przykładałam telefon do ucha, modląc się w duchu aby tylko nie odebrała.
-Słucham?- cholera. Nie wydusiłam nawet słowa- halo?
-To..- ze zdenerwowania upuściłam komórkę na ziemię, gdy usłyszałam dźwięk klaksonu. Boże co ja zrobiłam?
-Kath?! To ty?- rozłączyłam się szybko i wyjęłam z telefonu kartę oraz baterię. Głupia idiotka! Co ty sobie myślałaś? Że będziecie rozmawiać jak przyjaciółki! Naraziłaś ją, jej rodzinę i Hun.. H.. Wstałam szybko i zostawiając rozłożoną komórkę na ławie, wyszłam z domu wprost do samochodu mojego jedynego przyjaciela.
***
-Nie damy rady!
-Musimy!
-Nie widzisz że jesteśmy osłabieni przez brak przywódcy! W ten sposób tracimy tylko naszych!
-Nie mamy innego wyjścia!
-Jest! I dobrze wiesz jakie!- do pomieszczenia wbiegła ognistowłosa dziewczyna.
-Przestańcie się kłócić!- krzyknęła- wydaje mi się, że Katherine do mnie dzwoniła.
-Coś jej się stało?
-Ja.. nie wiem. Nie jestem nawet pewna czy to ona, ale kto inny mógłby dzwonić do mnie z zastrzeżonego numeru i nawet nic nie powiedzieć?
-Nasz wróg- wysyczał jej brat bliźniak.
-Słyszałam jej oddech! To ona! Później usłyszałam tylko klakson, a kiedy powiedziałam jej imię od razu się rozłączyła.
-Wiesz gdzie jest?
-Nie, po przerwaniu połączenia, telefon został wyłączony.
-Nagrałaś tą rozmowę?
-Tak.
-Przynieś mi później to nagranie- kobieta kiwnęła zgodnie głową.
-Zamierzacie iść w teren?- zapytała zaniepokojona.
-Grace i Blake są już tydzień po za stanem próbując znaleźć wsparcie u innych mentalnych, ale to trwa zbyt długo. Musimy coś zrobić. To nasze terytorium, nikt nie zna go tak dobrze jak my, kiedy zaatakują znów, będziemy przygotowani.
-Idę z wami.
-Nie. Masz tu zostać, zająć się rannymi i dziećmi, oraz czekać na jakiś znak od Kath..
***
Jego znajomi okazali się dość.. zabawni? Na pewno lubili się bawić, co do tego nie miałam żadnych wątpliwości.
-Mieliśmy jechać na miasto, ale jest tak gorąco, że co powiecie na to żeby pojechać do mnie? Popływamy w basenie- powiedział brązowowłosy chłopak o imieniu Corwin.
-Świetny pomysł! Każdemu przyda się trochę relaksu- krzyknęła dziewczyna o krótkich blond włosach, która trzymała Corwina za rękę. Niewątpliwie byli parą.
-Oczywiście znów będziemy patrzeć jak obściskujecie się po kątach udając że tego nie widzimy- mruknęła platynowa piękność.
-Co jest Sharon? Brakuje ci faceta? Mogę nim być w każdej chwili- wyszczerzył się Lucas obejmując ją ramieniem.
-Ej lowelasie, lepiej pilnuj Charity, a nie uganiasz się za cudzymi dziewczynami- krzyknął napakowany chłopak o imieniu Jason.
-Charity? My nie jesteśmy razem, prędzej by mnie pogryzła niż pozwoliła na coś więcej. Taki typ.
-Raczej ty, nie jesteś w moim typie- mruknęłam.
Szybko przetransportowaliśmy się do domu Corwina, gdzie chłopcy od razu wskoczyli do pięknego podświetlanego basenu.
-Nie pływasz?- usłyszałam obok siebie głos Avril, słodkiej dziewczyny Corwina.
-Ja nie mam stroju- powiedziałam, sądząc że to uratuje mnie od konieczności wchodzenia do wody. Lubiłam pływać, ale bałam się że powrócą kolejne niechciane wspomnienia.
-Przecież możesz wejść w bieliźnie- spojrzałam na Sharon, która już zdejmowała swoją górną część garderoby pod czujnym okiem Jasona.
-Nie wszyscy są jak ty Sharon. Chodź kruszynko, zaraz ci coś znajdę- pociągnęła mnie za rękę w stronę wielkiego domu.
-Kruszynko? Nie wiem czy 175 centymetrów wzrostu podchodzi jeszcze przez to przezwisko- spojrzałam na Avril, która była niższa ode mnie o dobre 15 centymetrów.
-Wiem, wiem. To Corwin ciągle mnie tak nazywa i chociaż raz, chciałam nazwać tak kogoś innego, ale rzeczywiście źle trafiłam wielkoludzie- zrobiła wielkie oczy i ze śmiechem weszłyśmy do jednego z pokoi. Wyjęła z szafy trzy stroje kąpielowe- wybierz sobie.
-Dla ścisłości, to dom Corwina, prawda?- zaśmiała się.
-Tak, ale dość często tu bywam, a te debile średnio raz na tydzień chcą sobie popływać. Jak się przebierzesz to zejdź do nas- zostałam sama razem z trzema dwuczęściowymi strojami. Wybrałam ciemno zielony, który jako jedyny zakrywał na tyle dużo, abym w nim wyszła. Gdy miałam już wychodzić poczułam to samo pieczenie co kilka godzin wcześniej.
-Aa- krzyknęłam i złapałam się za bolące miejsce, wbrew pozorom, to nie było tylko delikatne szczypanie.
-Co ty tam tak długo robisz? Pomóc ci z tym strojem?- do pokoju wszedł Lucas, z uśmiechem który szybko zniknął, jak tylko zobaczył moją wykrzywioną cierpieniem minę- Charity! Co się stało? Hej?!- podbiegł do mnie i złapał za ramiona. Całą sobą próbowałam zakryć znak.
-To nic, zaraz zejdę. Zostaw mnie.
-Przecież widzę, pokaż mi- siłą odsunął moją rękę od bolącego obojczyka. W momencie kiedy zobaczył żarzącą się ranę znieruchomiał- znak..Luny..- w tamtym momencie zapadła między nami najbardziej wymowna cisza, która raniła nasze uszy jak ostrza.
***
-Uważaj!- po raz kolejny odepchnąłem jednego z naszych, przed kulą nasączoną w tojadzie. Syknąłem gdy sam dostałem w bok. Z równą wściekłością wbiłem pazury w ciało mojego przeciwnika.
-Są wiadomości od Blakea Dale!- krzyknął jeden z bet. Sam zabiłem jeszcze paru atakujących i gdy w końcu wszyscy polegli, obliczyłem straty i podszedłem do mojego informatora.
-Udało się? Sprzymierzą się z nami?
-Sabat z Pensylwanii i Minnesoty wyraziły zgodę na pomoc, czekają na twoje polecenia. Niestety straciliśmy Indianę, Wisconsin i Wirginię Zachodnią.
-Cholera, otoczyli nas. Planowali to już od dawna. Sprowadź do mnie Cheryl Lightwood, tylko uważaj na nią, nie może spaść jej włos z głowy.
-Rozumiem- zniknął, a ja zacząłem pomagać tym którzy przetrwali. Od kilku miesięcy czułem ciągłą frustrację. Walczymy z nimi już tyle miesięcy, a ja nadal nie wiem dlaczego. Co stoi za ich nagłym atakiem? Po niecałej godzinie Cheryl nareszcie się zjawiła.
-O co chodzi?Jesteś ranny!
-Nie teraz Cheryl, mam dla ciebie zadanie.
-Nie teraz? Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę, że wszystko co przytrafia się tobie, czuje też ona- zadrżałem na wspomnienie o niej. Nigdy nie czułem aż takiej pustki, bezsilności. Nikogo nie mogłem oszukać, potrzebowałem jej jak powietrza. Jest moim życiem, jednak wolę być nieżywy w środku, niż narazić ją na takie niebezpieczeństwo. Jest moją jedyną słabością, którą na pewno wykorzystaliby przeciwko mnie.
-Oznaczenie zniknęło już dawno temu- te słowa, a raczej ich treść bolały mnie do żywego. Obecnie jest wolna, nie przywiązana do mnie. W każdej chwili może się z kimś związać. Ktoś inny może dotykać ją, swoimi brudnymi łapami, a ja nie mam na to najmniejszego wpływu.
-I co myślisz że jak nie wali tobą na kilometr to już jest wolna!? Jesteś idiotą jeśli tak myślisz- warknąłem na nią ostrzegawczo- i nie warcz na mnie tutaj kundlu, sam to na siebie sprowadziłeś, a przypominam ci że znak Luny nie znika od tak. Dopóki nie znajdziemy nowej, ona nadal będzie z nami połączona, a wiesz co to oznacza? Ona czuje wszystko co tutaj się dzieje, każdy jej ból głowy, mięśni czy innej części ciała oznacza śmierć jednego z naszych. Nie wspominając już o twoich ranach. Jesteś jej mate. Nie jest wilkołakiem więc nie może stwierdzić zbyt dużo, ale jednak.
-O to akurat nie musisz się martwić.
-Co? O co chodzi?
-Ona nic nie czuje. Elizabeth o to zadbała.
-Słucham? Coś ty jej zrobił!?
-Nic złego. Pamiętasz jak na początku jej zapach mnie mylił? Nie byłem pewny czy to ona.
-Już wiesz co to było.
-Owszem. Gdy Kath, zachorowała, nie miała zwykłego lekarza, a medyka. Elizabeth już wtedy nie chciała aby wilki kręciły się obok jej córki. Leki które dostawała Kath miały w sobie Ziarnopłon, ta roślina..
-Maskuje naturalny zapach i ogłupia nasze zmysły.
-Ona mieszkała pod moim nosem tyle lat Cheryl, gdyby nie te kretyńskie leki, już dawno wiedziałbym o jej istnieniu.
-Jak przebiłeś się przez tą zaporę, jaką tworzyła wokół siebie Hope?
-W tamtym okresie odstawiła leki, przestała je brać i z czasem kiedy Ziarnopłon znikał z jej krwiobiegu zacząłem ją czuć.
-Czyli teraz, też bierze te świństwo?
-Tak, to nie sprawi że zapomni o tym wszystkim, ale przynajmniej nie będzie czuła skutków znaku Luny.
-Za co się wymieniliście?- spojrzałem na nią unosząc jedną brew- nie rób ze mnie kretynki, Elizabeth nie powiedziałaby ci tego dobrowolnie. Jaki zawarliście układ?
-Nie było żadnego układu.
-Jasne, nie żartuj sobie.
-Naprawdę. Tydzień po tym, jak obudziłem się ze śpiączki, sama do mnie przyszła. Ona się przyznała Cheryl. Powiedziała że przez krótki czas pomagała Levande w zamian za wolność Kath. Powiedziała wszystko co wiedziała, o pociskach z trucizną, planie naszej powolnej zagłady. Tylko dzięki niej, jeszcze żyjemy. Długo rozmawiałem z nią na temat Kath, przedstawiła mi pomysł podawania jej tych tabletek. Zgodziłem się po tym, jak usłyszałem jaką męką było życie dla mojej Kath. Ona dusiła się we własnym ciele, nie mogła jeść, spać, normalnie funkcjonować. Po Ziarnopłonie wszystko się uspokoiło, nie czuła już takiego bólu.
-Rozumiem. Mimo to i tak widzę w tym haczyk- westchnąłem ciężko.
-Pozwoliłem ją ukryć Cher, dałem jej pozwolenie za zabranie jej daleko stąd. Zamaskowanie zapachu, zmianę danych osobowych, wszystko.
-Boże.. przecież teraz..
-Dała mi jednak słowo. Jeśli Kath sama dowie się że żyję i nadal będzie chciała ze mną być, pozwoli jej. Nigdy więcej, nie stanie nam na przeszkodzie.
-I ty myślisz że to było mądre z twojej strony? Ona jest święcie przekonana że umarłeś i gnijesz gdzieś w ziemi! Nawet Grace jej o tym mówiła!
-Wiem Cheryl, ale również zdaję sobie sprawę że to Katherine, nie pierwsza lepsza, dziewczyna ale Katherine. Ona mnie uratowała, jako człowiek, słaba istota stanęła w mojej obronie. Prędzej czy później dowie się, a na razie jest bezpieczna, co było moim celem od początku.
-Nie jestem pewna, czy dobrze robisz.
-To już moja sprawa, a teraz posłuchaj, nie wezwałem cię tu bez powodu. Potrzebuję twojej pomocy.
-Oczywiście, o co chodzi?
-Musisz udać się do Ontario i odnaleźć Iana.
-Co? Oszalałeś? Wyślij kogoś innego!
-Cheryl, może innych udało ci się oszukać, ale nie mnie. Nigdy nie chciałaś o tym rozmawiać i starałem się uszanować twoją decyzję, ale teraz naprawdę cię potrzebuję. Tylko ty możesz go przekonać. Jego pomoc w tej wojnie będzie kluczowa.
-Wiem.. ale..to boli.
-Cher- przytuliłem ją do siebie, wiedząc że to jest to czego jej teraz brakuje. W tamtym czasie nie miała wsparcia u nikogo, a ja przez moją własną dumę, udawałem że tego nie dostrzegam.
-Dobrze, zrobię to, ale obiecaj mi, że jeśli znów zacznę popadać w skrajną głupotę, odciągniesz mnie od tego.
-Obiecuję Cheryl.
*Oznaczenie znika po pewnym czasie, gdy nie ma kontaktu fizycznego bądź mentalnego, pomiędzy powiązanymi.
Wiem, wiem, przedłużam to cierpienie, ale już niedługo znów się zobaczą. Chociaż nie mogę obiecać kolorowych kwiatów i przytulasków :) W każdym razie trzymajcie się cieplutko i do następnego :)a i uwaga! Rozdział niesprawdzony ze względu na brak czasu, ale na pewno dziś przed snem to skoryguję :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top