Rozdział 32 Dorośnij

6 miesięcy później

-Katherine, to proste równanie. Spróbuj jeszcze raz- przymknęłam oczy, aby nie wybuchnąć. Od pewnego czasu wszystko, dosłownie wszystko, może wyprowadzić mnie z równowagi. Nie radziłam sobie z emocjami i co gorsza, nie umiałam się do tego przyznać- dobrze myślę że na dzisiaj koniec. Odpocznij, przyjdę jutro- pokiwałam głową i nawet na nią nie spojrzałam gdy wychodziła. Od czterech miesięcy przychodzi i uczy mnie w domu. Do czego to doszło? Abym ja potrzebowała nauczania indywidualnego, ale nie dziwię się. Do szkoły wróciłam na tydzień, tydzień w którym ciągle byłam wykończona. Jedyne co robiłam to spałam, nawet nie jadłam. Krótko mówiąc wpadłam w popularną depresję, i to po uszy. Dobrze, że chociaż sarkazm jeszcze się mnie trzyma. 

-Kochanie, dzwoniłam do tutejszej szkoły gimnastycznej, powiedzieli że z twoimi osiągnięciami, spokojnie możesz zacząć u nich trenować. 

-Nigdzie nie idę- powiedziałam bez ogródek. 

-Dziecko, pomyśl trzeźwo. To jest twoja szansa. Wiem jak się czujesz, ale musisz myśleć o sobie, przyszłości. Świat nie zamyka się jedynie na tych czterech ścianach. 

-Naprawdę?! Ty chcesz mi to tłumaczyć?! Nie mogę jeść, spać, normalnie się uczyć! A wiesz czemu? Bo ciągle dręczą mnie te myśli. Nie mogę wyrzucić z głowy tych przeklętych wyrzutów sumienia! Zabrałyśmy komuś życie, nawet nie jednej osobie, a kilkunastu. Nie widzisz w tym nic strasznego, potwornego? To poczucie winy zaciska się na mojej szyi tak mocno, że nie potrafię już złapać spokojnego oddechu. Nie potrafię tak żyć.  

-Nie mów tak, to nie my strzelałyśmy, nie my używałyśmy trucizny, nie my walczyłyśmy.. 

-Ale to ja nic nie zrobiłam, nie ostrzegłam. Co gorsza, ty brałaś w tym udział i spiskowałaś przeciwko nim. Jeśli ty nie dostrzegasz w tym winy, ja to zrobię. Nigdy nie sądziłam, że mogłabyś się do czegoś takiego posunąć. Tyle razy mówiłam mu że jest potworem- mój głos załamał się gwałtownie, było tak za każdym razem, kiedy przywoływałam do siebie obraz Huntera- tyle razy go wyzywałam, a tym czasem okazuje się, że tak naprawdę potwory są wszędzie, tylko przybierają inne maski.  

-Dość tego, młoda damo! Skoro masz aż takie dojrzałe przemyślenia, to wykorzystaj swój gniew i zacznij w końcu normalnie funkcjonować! Od przyszłego tygodnia idziesz normalnie do szkoły i zaczynasz treningi w Avery Record Gymnastic! I nie interesuje mnie twoje zdanie! Życie to nie bajka i musisz nauczyć się jak przetrwać.  

-Teraz zamierzasz mnie jeszcze zmuszać!? 

-Nie Katherine, ja po prostu chcę, abyś w końcu dorosła, nie tylko na papierze- odetchnęłam głęboko chcąc opanować nagromadzoną złość. Z jednej strony czułam do niej ogromny żal, a z drugiej wiedziałam że częściowo ma rację. Od pół roku stoję w miejscu, teoretycznie wegetuję na utrzymaniu moich rodziców. Moją własną osiemnastkę spędziłam w łóżku faszerując się lekami na uspokojenie i nawet nie zdążyłam pomyśleć o moim przyszłym życiu. Jeszcze tylko półtora roku i moja edukacja w liceum dobiegnie końca. Decyzja o tym jak dalej chcę żyć jest tutaj niezbędna. Kiedy zacznę sama na siebie zarabiać, nikogo nie będzie interesowała moja depresja, lub to że straciłam kogoś kto był moim mate, i teraz czuję jakby ktoś wyrwał mi serce. Byłam zwyczajnie pusta w środku, jak porcelanowa laleczka. Nadszedł ten czas, aby dorosnąć. 

*** 

Naciągnęłam mocniej kaptur na głowę i przekroczyłam próg mojej nowej szkoły. Przeprowadzka zmusiła mnie do jej zmiany, co właściwie było mi na rękę. Nie musiałam dłużej grać roli idealnej panny z osiedla, ani sztywnej gimnastyczki trzymającej się zasad. Nie zakładałam więcej pastelowych, starannie wyprasowanych ubrań. Ciasny kucyk zniknął z głowy, a makijaż dawno nie widział mojej twarzy. Pozytywne emocje były rzadkością, a ubiór oddawał mój nastrój. Oklepane trampki, zwykłe czarne, bądź niebieskie jeansy, biały, szary lub granatowy T-shirt i wielka bluza z kapturem, w której dosłownie się topiłam, ale czułam się też bezpieczniejsza. Dzięki takiemu strojowi, dużo łatwiej było mi zginąć w tłumie rozwrzeszczanych, wiecznie napalonych licealistów. Niestety, zawsze znajdzie się jakiś jeden, malutki osobnik, który wyłapuje nawet takie szare myszki i obiera sobie za cel zaprzyjaźnienie się i pokazanie lepszych stron życia, takich jak alkohol, seks i pieniądze. Tak było i tym razem. 

-Nowa?- spytał wysoki, blondwłosy chłopak, opierając się o szafki tuż obok mojej. 

-Jeśli odpowiem że nie, dasz mi spokój?- zaśmiał się. 

-Po co te nerwy, mała? Jestem Lucas- wyciągnął do mnie rękę- a ty..to? 

-Charity Hart- powiedziałam gładko, po tylu miesiącach całkowicie przyzwyczajając się do brzmienia mojego nowego imienia.  

-W takim razie miło mi cię poznać Charity.  

-Bez wzajemności- odburknęłam licząc że to go zniechęci, niestety ten typ był jak taran, natrafiał na przeszkody a i tak parł do przodu. 

-Co powiesz na to, abym oprowadził cię po szkole- przewróciłam oczami. 

-Nie dzięki, poradzę sobie- nie chciałam wspominać, że wcześniej byłam tu już przez tydzień i zdążyłam poznać ten cały syf, zwany szkołą.  

-Ostra jesteś, miło. 

-Ty chyba nie jesteś normalny, co? 

-A kto jest?- w duchu przyznałam mu rację- co teraz masz Charity? 

-Musisz tak często mówić moje imię? 

-Podoba mi się, więc tak, Charity- pokręciłam zrezygnowana głową- to co masz? 

-Francuski. 

-Uuu z panem Daimond, tylko nie siadaj w pierwszych dwóch rzędach. 

-Dlaczego?- zaśmiał się. 

-Ponieważ, kochana, po każdej lekcji z tym nauczycielem ławki są śliskie od śliny, a krzesła całe mokre od niewyżytych lasek, które jedyne o czym myślą, to o numerku z nauczycielem- skrzywiłam się. 

-Ohyda. 

-Dokładnie, ale nie martw się, będę cię chronił przez całe dwie godziny- jęknęłam w duchu. 

-Czyli ty także masz teraz francuski. 

-Mhm- przytaknął. Coś czułam, że ta znajomość będzie dość.. specyficzna. 

*** 

-Uciekaj, uciekaj i nie odwracaj się za siebie. 

-Nie! Nie zostawię cię! 

-Uciekaj! Ale już!- łzy płynęły po mojej twarzy, a nogi wbiły się w ziemię w wyraźnym proteście. 

-Nie mogę! 

-Musisz, i zrobisz to! 

-Przestań!  

-Nie uratujesz mnie! Nie dasz rady! To nie miejsce dla ciebie!- pokręciłam gwałtownie głową. 

-Nieprawda! Przecież mój dom jest tutaj- wyciągnęłam rękę i położyłam ją na jego sercu. 

-Już nie. Zresztą nigdy nim nie był, jesteś człowiekiem. Co mogłaś mi dać?- nagle poczułam pod palcami wilgoć, przerażona oderwałam dłoń i spojrzałam na szkarłatną ciecz która na niej pozostała- oprócz śmierci- z jego klatki piersiowej sączyła się krew i z każdą sekundą było jej coraz więcej. 

-Nie- obie dłonie przyłożyłam do jego ciała, próbując zatamować krwawienie- to nieprawda- zaśmiał się strasznie. 

-Mówiłem abyś mnie zostawiła, uciekła. To przez ciebie umarłem, zabrałaś mi moje uporządkowane życie wkraczając do niego ze swoimi brudnymi butami. Zniszczyłaś je. Namieszałaś mi w głowie- zaszlochałam głośno.

-Przestań..- odepchnął moje ręce. 

-To ty przestań! Nienawidzę cię Kath. Zabiłaś mnie..   

Jak co noc, budził mnie krzyk, który zdzierał obolałe gardło, chwilę później do pokoju wpadał tata i tulił mnie tak długo, aż całkowicie się uspokoiłam, a policzki wyschły po słonych łzach. 

-Spokojnie, już dobrze. To tylko sen- wiedziałam, zdawałam sobie sprawę, że to tylko moja wyobraźnia, ale mimo wszystko nie umiałam zareagować inaczej. W mojej głowie to wszystko było takie realne, czułam jego skórę, słyszałam głos. Kochałam te momenty jak i nienawidziłam. Kochałam za to, że mogłam ujrzeć jego twarz, a nienawidziłam tego co gorzkie, czyli jego zimnych słów. Najbardziej jednak bolało to, że to wszystko była czysta prawda. W dzień mogłam oszukiwać samą siebie, ale w nocy.. wszystko było bezlitosne.  

-Połknij to- jak w zegarku przychodziła mama i wręczała mi tabletki, po których nie miałam żadnych snów. Zwyczajnie kładłam się i budziłam. Bez koszmarów, bez krzyków. 

*** 

Po raz kolejny przetarłam podkrążone oczy. 

-Ciężka noc? 

-Jak każda- mruknęłam. Z Lucasem trzymałam się już od miesiąca, czyli od momentu w którym zaczęłam chodzić do tej szkoły. 

-Nie myślałaś o tym, żeby iść do psychologa?- spojrzałam na niego z pod byka- no co?  

-Nie zaczynaj, bo dostaniesz porządnego kopa. 

-Już się boję. Wybacz Charity, ale nie brzmisz jak prawdziwa suka. 

-No cóż, nie każdy jest do tego stworzony- wzdrygnęłam się kiedy mlasnął głośno.

-Gryza?- podsunął mi pod nos kanapkę z tłustym boczkiem. Ochyda. Wspominałam kiedyś że nie przepadam za tym rodzajem mięsa?

-Nie dzięki, jakoś nie jestem zainteresowana w dzieleniu się z tobą śliną.

-Ranisz mnie Charity- złapał się teatralnie za serce.

-Jesteś niesamowicie wkurzający, znam kogoś z kim świetnie byś się dogadał.

-Czyżby? Znasz kogoś tak świetnego, zabawnego i niesamowicie przystojnego jak ja?

-I w dodatku bardzo skromnego, owszem jest ktoś taki.

-Kto?

-Mój przyjac.. dawny znajomy- poprawiłam się przypominając sobie że teraz już nic nas nie łączy. Zresztą on pewnie teraz mnie nienawidzi. Miałam być Luną, a zabiłam tylu z jego rodziny.. w tym..Hun..Hu.. Od tygodnia jego imię nie mogło mi przejść przez myśl, a już tym bardziej gardło. Czułam wewnetrzny ból za każdym razem.

-Hej znów odleciałaś, wariatko-,,Nareszcie do mnie pasujesz Wariatko" Spojrzałam na niego jak oparzona.

-Nie mów tak do mnie! Nigdy więcej!- krzyknęłam głośniej niż miałam w zamiarze.

-No już spokojnie, jeśli tego nie lubisz, nie będę cię tak nazywać- odetchnęłam głęboko i przeczesałam ręką włosy.

-Przepraszam. Mówiłam ci już, że nie jeatem dobrym materiałem na przyjaciółkę.

-To jest nas dwóch, też nigdy nie mogłem się z nikim zaprzyjaźnić.

-To czemu zdecydowałeś się na mnie?- spojrzał na mnie przenikliwie.

-Nie wiem, właściwie to zwyczajnie było coś od ciebie czuć. Taką.. zresztą nieważne- uśmiechnęłam się lekko- aa!!- wskazał na mnie palcem- uśmiechnęłaś się! 
 
-Wielkie i mi osiągnięcie.

-Dla mnie jest ogromne- gdy usłyszałam dzwonek na ostatnią już dzisiaj lekcję, podniosłam swój tyłek z trawy i skierowałam się do budynku szkoły. Dobrze że w maju pozwalają nam wychodzić na zewnątrz, bo w środku chyba byśmy się podusili- Hart! Dzisiaj u ciebie, wybierz jakiś dobry film!- machnęłam na niego ręką i poszłam na geografię, Lucas miał teraz biologię, więc nawet na niego nie czekałam.  

***

-Tak dobrze, jeszcze wyżej! Źle! Charity podejdź do mnie na chwilę- zmęczona i obolała podeszłam do mojego trenera- posłuchaj, masz niesamowite osiągnięcia i niespotykany talent, ale ta długa przerwa bardzo cię wycofała. Nie wiem jak było w poprzedniej szkole, ale tutaj stawiamy na technikę. Jeśli w ciągu tygodnia jej nie poprawisz, nie wystartujesz w nadchodzących zawodach. Ja wystawiam tylko najlepszych- pokiwałam powoli głową.

-Rozumiem.

-Dobrze, na dzisiaj koniec- odwróciłam się z zamiarem odejścia- Charity! Miej na uwadzę wygraną. Twoja mama ściśle wyjaśniła mi czemu musisz ćwiczyć sama i posługiwać się tym imieniem, ale nie będzie więcej ustępstw, wykorzystaj tą szansę- nie skomentowałam tego, tylko wróciłam do szatni. Moje życie zaczyna być ponownie uporządkowane i proste, niestety nie tego chciałam. Teraz już nie.

***

-Serio? Krzyk? Piła? Szczęki? Koszmar z ulicy wiązów? To jest twoja definicja dobrej zabawy?
 
-Co jest z tym nie tak?

-No nie wiem, może liczyłem na coś, przy czym spokojnie będę mógł zjeść popcorn i się przy tym nie zrzygać?

-Przyniosłeś popcorn?- Lucas wyrzucił ręce do góry, nie rozumiejąc mojego zepsutego poczucia humoru- te filmy idealnie nadają się na wieczór w piątek 13-tego.

-Wow, Charity powiesz mi może który jest dzisiaj?

-Jedenasty- odpowiedziałam spokojnie.

-Dokładnie, więc jak ci się łączy jedno z drugim? Bo nie ogarniam.

-Nic, po prostu stwierdziłam że te..

-Dobra, dobra rozumiem- widać że nie chciał ciągnąć tego tematu, i dobrze- w takim razie pójdziemy na kompromis. Ja będę miał ubaw po pachy, a ty te swoje potwory z horroru- uważnie przeglądałam mu się gdy wystukiwał coś na klawiaturze i podłączał laptopa do kina domowego. Następnie zrobił ten swój wymarzony popcorn i siadając obok mnie włączył play. Już po paru sekundach, myślałam że go zamorduję.

-Naprawdę? Zmierzch? Nic innego nie przyszło ci do głowy, tylko tandetne romansidło? 

-O co ci chodzi? Myślałem że dziewczyny to lubią, a dla mnie to komedia jakich mało- westchnęłam ciężko, ale więcej nie komentowałam. Po godzinie filmu, w końcu odezwał się Lucas. 

-Tak z czystej ciekawości, kogo byś wybrała? Edwarda czy Jacoba?- on serio mnie o to pytał? Oczywiście że.. 

-Edwarda- wyrzuciłam.  

-Klasycznie, dlaczego każda laska zawsze leci na to blade, chude truchło? Przecież on nawet nie żyje! To trup!- ale przynajmniej nigdy jej nie opuści- szkoda. Nie zdążyłam rzucić mu jakiejś kąśliwej uwagi, bo usłyszałam trzask drzwi.  

-Jesteśmy!- mama. Zdziwi się gdy zobaczy u mnie chłopaka. To pierwszy raz kiedy ktoś przychodzi do mnie do domu. Zresztą kogo ja oszukuję, to też jedyna osoba z którą rozmawiam oprócz rodziny. 

-Katie!- Vivienne wbiegła do salonu krzycząc imię, o którym już dawno powinna zapomnieć, ale czego można oczekiwać po dziesięciolatce? To tylko dziecko, a to co musiała przeżyć zdecydowanie nie powinno mieć miejsca. Tak naprawdę jest ofiarą, naszych okropnych planów, ataków i obrony. 

-Puchatku, ile razy mam ci powtarzać abyś mnie tak nie nazywała?- przytuliła się do mnie i spojrzała niepewnie na Lucasa. 

-Kim on jest? Twój nowy chłopak?- spojrzała na mnie swoimi wielkimi szarymi oczami. 

-Nowy?- mruknął chłopak i podniósł jedną brew.

-Przestań to nieprawda- rzuciłam do małej i zaczęłam ją łaskotać- wcale nie było ich tak wielu- dodałam chcąc podpuścić Lucasa. Sam był pewnie w głębokim szoku, uśmiechałam się i nawet normalnie żartowałam. Bez czarnego humoru i wybuchów. Taka byłam tylko przy Vivienne. Ona nie zasłużyła na nic, co w ostatnim czasie się wydarzyło, nie chciałam nakładać jej jeszcze więcej. Jest w wieku, w którym powinna cieszyć się życiem jak najpełniej.

-Dzień dobry, pani jest pewnie panią Hart, bardzo miło mi panią poznać- podszedł do mojej mamy i podał jej dłoń. Cóż za lizus- jestem Lucas Reeve.

-Diana Hart mi także jest miło poznać. Nareszcie Charity przyprowadziła kogoś ze szkoły, bałam się że może już coś jest nie tak- oj dużo rzeczy jest nie tak jak być powinno i dobrze o tym wiesz- może zostaniesz na kolację? Zaraz się za nią zabieram- uśmiechnęła się szeroko.

-Nie chciałbym przeszkadzać- no proszę, on był jeszcze lepszy. Cóż za wyśmienici aktorzy.

-Ależ żaden problem, zawsze robię za dużo, więc tym razem być może w końcu wszystko zniknie z talerzy i nie będę musiała się później z tym męczyć- to akurat była prawda, od kiedy Aiden został w Vernon, mama nadal nie może się przyzwyczaić że ma o jedno dziecko mniej. Wiedziałam, że mimo uśmiechu cierpi z tego powodu, w końcu nie ważne czego by nie zrobiła, jest naszą mamą, a my jej dziećmi i wiem że kocha nas tak jak potrafi. Nie jest złą matką, po prostu ostatnio gdzieś się pogubiła.

-Dobra dość tych uprzejmości, ty jesteś żarłokiem i zawsze jesteś głody, a u nas codziennie jest multum jedzenia, więc możesz zostać- przerwałam ich pogawędkę i z powrotem usiadłam na kanapie, chcąc dokończyć ten tandetny film, który mimo wszytko kończył się happy endem, a to jest coś czego najbardziej pragnęłam, a zostało mi tak bestialsko odebrane.

***

Po tej całej kolacji odprowadziłam Lucasa do jego samochodu i zaszyłam się u siebie w pokoju. Uniosłam delikatnie głowę, gdy usłyszałam pukanie do moich drzwi.

-Proszę- do pomieszczenia zajrzała mama.

-Nie przeszkadzam?

-Zależy o co chodzi, jeśli o sprzątanie, to tak, jestem zajęta- zaśmiała się cicho.

-Spokojnie, nie o to chodzi. Chciałam porozmawiać.

-Nie uważasz, że ostatnio każda nasza rozmowa kończy się wielką kłótnią? Nie możemy sobie dziś odpuścić?

-To naprawdę ważne. Katherine posłuchaj ja..

-Nie mów tak, teraz nazywam się Charity.

-Przecież mówiłam, że w domu możemy mówić do siebie normalnie.

-Po co mieszać Vivienne w głowie?- jej imię jako jedyne nie zostało zmienione, nie chcieliśmy zabierać tej całej cudownej osobowości.

-W porządku, nie o tym chciałam porozmawiać. Kochanie, wiem że ostatnio nie zachowywałam się jak dobra matka, ani nawet dobry człowiek. Wiem że cię zraniłam i chciałbym to naprawić. Jesteś moją małą córeczką, zrobię wszystko abyś mi wybaczyła, ale na razie jest coś co musisz dla mnie zrobić- już bałam się tego co powie- zdaję sobie sprawę że to dla ciebie niezrozumiałe, ale proszę zaufaj mi..

-O co chodzi?

-Przestań zadawać się z tym chłopakiem, Lucasem- wybuchłam gromkim śmiechem.

-Słucham?

-Uwierz mi, nie możesz mieć w nim przyjaciela.

-Dobrze, zrobię to, jeśli tylko wytłumaczysz mi dlaczego. Czemu nie mogę rozmawiać z jedyną osobą, która sama zaczęła mi pomagać.

-Właśnie dlatego. Ludzie nie pomagają od tak, zawsze kryje się za tym drugie dno- po raz kolejny, zasiała we mnie ziarno wątpliwości.

***

-Długo się na to przygotowywali- rzucił Keith przeglądając mapę Vernon- są dosłownie wszędzie.

-I nie odpuszczą szybko- dopowiedział Blake.

-Jesteśmy osłabieni. Trucizny których używają są niesamowicie silne, a atak mentalny łatwo wyprowadza nas z równowagi.

-W dodatku zaczęli używać broni palnej.

-Kurwa- brunet uderzył pięścią w stół- nie mamy Alfy, ani Luny. Potrzebujemy ich. Potrzebujemy Katherine, to już da nam wystarczająco siły, aby obronić chociaż teren w Vernon, później zajmiemy się resztą.

-Nie da rady. Elizabeth zabrała ją gdzieś daleko stąd. Zmieniła nazwisko, akt urodzenia, konta bankowe, nawet karty w szpitalu. W dodatku zamaskowała swój jak i jej zapach.

-I bardzo dobrze. Tam jest bezpieczna, nikt nie ma prawa jej dotknąć, jasne?!

Tak, nie wiem tylko co to da. Całe stado odczuwa ból jaki jej towarzyszy od tamtego feralnego wieczoru.

-Zapomni.

-Chyba sam w to nie wierzysz.

-Tu nie chodzi o moją wiarę, gdyby tak było, nie doszłoby do tego wszystkiego.

-W takim wypadku nie pozostaje nam nic innego, jak wygrać tę wojnę.

-Jak najszybciej, zegar tyka.

-Nieubłaganie.
 
***

Rozdział niezbyt ciekawy, ale potrzebny :) uwierzcie mi :) Mimo to jak wrażenia? Kto polubił Lucasa? :)




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top