Rozdział 23 Ty nie chcesz być mój

Moje uczucia były coraz trudniejsze do zidentyfikowania, sama już nie wiedziałam co naprawdę czułam, a co jest mi wmawiane przez innych. Hunter jest.. inny. Jest zupełnym przeciwieństwem tego czego szukałam u mężczyzn. Tajemniczy jak cholera, nieustępliwy, niebezpieczny, a jednak to przy nim czułam się naprawdę bezpieczna kiedy moja mama wparowała tu niczym huragan, to w nim szukałam pocieszenia. Głupia. Masz tylko osiemnaście lat i ewidentnie przeżywasz właśnie syndrom sztokholmski*  

-Za dużo myślisz- powiedziałam do siebie i wstałam kierując się do wielkiej szafy- masz zdecydowanie zbyt dużo wolnego czasu i przez to ciągle coś wymyślasz- a teraz nawet gadam do siebie. Świetnie. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi, niepewnie podeszłam i pociągnęłam za klamkę. Nie zdążyłam zareagować gdy ktoś dosłownie rzucił się na mnie, mocno przytulając.

-Boże Kath, jak dobrze że nic ci nie jest.

-Evie? Co ty tu robisz?- szybko sama odpowiedziałam sobie na to pytanie- no tak, wujek. Ale skoro on jest twoją rodziną ty musisz być..

-To nie jest do końca tak- poprowadziła mnie do łóżka i posadziła jakbym była dzieckiem- Jonathan Bloodyworth nie jest moim wujkiem, a alfą..

-Co, że co? Że kim?- nie wiedziałam o co najpierw zapytać.

-Alfa to przywódca stada, a ja w nim jestem Kath.

-Tak myślałam. Ostatnio wszyscy których myślałam że znam okazują się tymi.. no..

-Wilkołakami. Tak, wiem że to nieprawdopodobne, ale tak jest.

-Wiedziałaś o Aidenie i mojej mamie- przypomniała mi się nasza kłótnia i moment kiedy mi to wykrzyczała- czemu nic nie powiedziałaś? Byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami.

-Jesteśmy- podkreśliła- i nie powiedziałam ci pewnie z tego samego powodu, z jakiego ty ukrywałaś swoją chorobę. Zabronili ci. 

-Evie ja..

-Spokojnie, wiem że tobie też musiało być ciężko, nawet gorzej niż mi, nie potrafię sobie wyobrazić jak można ukrywać taki sekret przez 8 lat. 

-Chwila.. to ty nie wiedziałaś że..

-Kath, mówiłam ci że jestem adoptowana- jej jedyna rysa w życiu, największy ból. Załapałam ją za dłoń- w porządku, wiesz że kocham swoich rodziców, niezależnie od tego czy są biologiczni czy nie. Dali mi prawdziwy dom. W każdym razie, przez to że nie znam tych pierwszych, nie miałam pojęcia o tym kim jestem. Wszystko było normalnie, do tego roku. Przez to że nie wychowałam się wśród innych zmiennych, moja przemiana znacznie się opóźniła, jednak w tym roku dała o sobie znać. Byłam nieobliczalna Kath, nie miałam za grosz kontroli, na szczęście oni mnie znaleźli. Wataha Bloodyworthów, pomogli mi, mimo to długa droga jeszcze przede mną żeby opanować moją wilczycę. Ta cholera jest strasznie uparta.

-Ciekawe czemu?- powiedziałam uśmiechając się lekko, na co Evie dała mi małego kuksańca w bok, i obie zaczęłyśmy się śmiać. Dopiero po chwili brunetka spojrzała na mnie poważnie.

-Przepraszam za to co ci powiedziałam tamtego wieczoru. Tylko tak mogłam trzymać cię z dala od mojego drugiego ja. Bałam się że cię skrzywdzę- w momencie kiedy zobaczyłam jak łzy zbierają się w jej oczach przytuliłam ją mocno do siebie.

-Rozumiem. To znaczy może nie do końca czaję o co chodzi w tym wilczym świecie, ale wiem co przeżywasz, trzymanie sekretów jest najgorsze. Wiem coś o tym- powiedziałam i uśmiechnęłam się pokrzepiająco.

-Cieszę się że wszystko sobie wyjaśniłyśmy, chociaż nie, czekaj mam jeszcze jedno pytanie- kiwnęłam głową na znak że słucham- czemu tak właściwie, nie mogłaś nikomu powiedzieć o swojej chorobie. Przecież w razie jakiegoś wypadku, to bardzo ważne.

-Dlatego że...- zacięłam się, właściwie nie wiedziałam co mam jej powiedzieć. Nigdy się nad tym nie zastanawiałam- po prostu.

-Po prostu?

-Zwyczajnie, 8 lat temu mama powiedziała mi że pod żadnym pozorem mam nikomu nie mówić i tak zostało.

-Boże, ty naprawdę jesteś idealna.

-Przestań- jako jedyna dobrze wiedziała jak tego nie znoszę, i skrzętnie to wykorzystywała. Menda jedna, menda ale moja- dobra dość tych smętów, lepiej pokaż mi gdzie tak właściwie się znalazłam.

-Nie Kath, nie wolno mi. Właściwie nikomu nie wolno, tylko kiedy jest tu Hunter możesz poruszać się po posiadłości i to tylko w jego towarzystwie.

-Ty chyba żartujesz? Tak powiedział ten psychol?

-Co? Psychol? To są wasze pieszczotliwe przezwiska? A ty dla niego kim jesteś? Wariatka?- spojrzałam na nią z pod byka.

-Nieważne, a teraz chodź- załapałam ją za rękę, jednak kiedy się nie ruszyła, przeklęłam w duchu- powiedziałaś że Huntera nie ma w domu, więc co stoi na przeszkodzie żeby pójść pozwiedzać- puściłam ją i sama ruszyłam do wyjścia.

-Kath to nie jest najlepszy pomysł.

-Według mnie jest świetny- rzuciłam i nie czekając dłużej otworzyłam drzwi i przekroczyłam próg pokoju. 

-Zaczekaj- wiedziałam że się złamie- to co chcesz zobaczyć? Zróbmy to szybko i wracajmy.

-Co ty nagle taka strachliwa się zrobiłaś?

-Od kiedy twój chłopak to alfa i przyszły przywódca naszej watahy. Uwierz nikt nie chce mu podpaść, po za tym nie mam pojęcia jakim cudem ty stałaś się jego mate. On jest...no..wiesz..a ty to..

-Sugerujesz coś?- warknęłam.

-Nie, no co ty- zaśmiała się i umknęła przed moją nogą, która była już tak blisko jej tyłka. Cholerne wilki, muszą być aż tak zwinne? Dalej się śmiejąc Evie pokazała mi kuchnię, ogromną jadalnię, kilka łazienek, salon, powiedziała gdzie mieszkają osoby do których w razie potrzeby mogę się zwrócić o pomoc, a także małą salę gimnastyczną- z niej korzystają tylko Bloodyworthowie i ich najbliżsi, a ty chyba teraz też się do nich zaliczasz- nie wydaje mi się, już niedługo mnie tu nie będzie, kiedy o tym pomyślałam uświadomiłam sobie też że jeśli wyjadę już nigdy nie zobaczę Evie-na zewnątrz jest jeszcze jedna duża hala, siłownia i część ogrodzonego lasu, uwaga ogrodzenie jest pod napięciem dla nas tylko bolesne ale dla ciebie śmiertelne-miło to słyszeć- ale tam nie wolno ci wchodzić. To miejsce treningów młodych, zabiliby cię gdybyś tam weszła, więc trzymaj się z daleka od tego miejsca. Chociaż z Hunterem pewnie byłabyś bezpieczna to wilk który spróbował by cię zaatakować na pewno skończyłby martwy. 

-Nie obraź się Evie, ale straszne z was dzikusy- zaśmiała się smętnie.

-Zobaczymy jaka ty będziesz- mruknęła pod nosem, ale i tak ją usłyszałam.

-Że co?

-Nic, a teraz chodź, najlepsze zostawiłam na koniec- powiedziała ze swoim chochlikowatym uśmieszkiem. Zastanawiałam się co może być takie niezwykłe do czasu aż nie stanęłyśmy przed wielkimi, wysokimi zdobionymi złotem drzwiami- śmiało, wejdź.

-Nie trzymacie tu swoich ofiar prawda?- Evie przewróciła oczami, a ja w końcu popchnęłam te ciężkie wrota. Stanęłam jak wryta, gdy zobaczyłam piękne ogromne pomieszczenie przypominające salę balową niczym wyjętą z baśni o Kopciuszku. Właściwie tak się też czułam jak Kopciuszek, tylko przed przemianą w piękność. Wysokie ściany podtrzymywały niezwykły sufit o kryształowym sklepieniu, a piękne żyrandole które z niego zwisały tworzyły niepowtarzalny klimat. Podłoga w biało-czarną szachownicę lśniła i zapraszała do tańca. Najpiękniejsze jednak były okna które ciągnęły się pod sam sufit wypuszczając promienie słoneczne, które naturalnie oświetlały całe pomieszczenie. 

-Niesamowite co? To najstarsza część tej posiadłości, ma około sześćset lat, tylko ona pozostała po wojnie.

-Po wojnie?

-Wilkołaki nie zawsze miały takie spokojne życie jak teraz, ale nie będziemy teraz o tym rozmawiać. Twoja głowa już pewnie puchnie od nadmiaru informacji z ostatnich paru dni- prawda- lepiej już wracajmy zanim Hunter dowie się że wyszłaś z pokoju bez jego zgody- niechętnie ale kiwnęłam głową i ostatni raz spojrzałam na piękną salę, po czym odwróciłam się z zamiarem wyjścia.

-Luna!!- wraz z tym okrzykiem jakiś na oko sześcioletni chłopczyk wbiegł prosto na mnie, tuląc się do moich nóg. Stałam jak sparaliżowana- nareszcie cię znalazłem, koledzy mówili że nie istniejesz i coś źle zrozumiałem, ale ja wiedziałem że tak nie jest. Jesteś tutaj!- niepewnie oderwałam malucha od swoich nóg i kucnęłam przed nim.

-Jak się nazywasz?

-Derek

-W porządku Derek, chyba mnie z kimś pomyliłeś. Ja jestem Katherine- chłopczyk energicznie pokręcił głową.

-Jesteś Luną, a jeżeli nią jesteś, to jesteś też moją mamą. Prawda? Będziesz moją mamą? Ja to wiem.

-Derek, posłuchaj ja nie.. - zobaczyłam łzy w oczach dziecka.

-Nieprawda, ja wiem, widziałem cię! Byłaś w moim śnie i tam mnie kochałaś, czemu teraz mnie nienawidzisz?- płakał rzewnymi łzami, a ja nie wiedziałam co mam zrobić. Dłońmi zaczęłam wycierać jego słone łzy i spojrzałam na Evie która także nie wiedziała co się dzieje i co mogłaby zrobić. Katherine ogarnij się, masz młodszą siostrę to prawie to samo.

-No już cii, nie płacz. Wcale cię nie nienawidzę, skąd wiesz że jestem Luną?- pochyliłam się do niego i wyszeptałam wymyśloną na poczekaniu historyjkę- to miała być tajemnica, jakim cudem taki mały chłopczyk ją odkrył?- spytałam i ku mojemu zadowoleniu przestał płakać i spojrzał na mnie swoimi wielkimi zielonymi oczami.

-Widziałem cię, zobaczyłem to- powiedział i przyłożył swoją małą rączkę do mojego prawego obojczyka. Oznaczenie. Natychmiast poczułam znajome mrowienie- masz taki sam znak jak moja mama ze snu, więc musisz nią być!- krzyknął szczęśliwy.

-Derek! Gdzie ty znów pobiegłeś!?- spojrzałam na kobietę która weszła do pomieszczenia i odetchnęła kiedy zobaczyła malucha który stał przede mną.

-Lisa zobacz! Znalazłem ją! Mówiłem że istnieje i nie zmyślam!

-Derek proszę cię nie krzycz. Przepraszam was za to zamieszanie, nasz niepokorny szkrab lubi sobie czasami uciec. No już chodź, zaraz idziemy z innymi na spacer, chyba nie chcesz tu sam zostać?

-Nie będę sam, jest ze mną mamusia- powiedział pewnie i przytulił się do mojej nogi.

-A co tu się dzieje?- do pomieszczenia wszedł ktoś jeszcze. Dostojna, piękna o brązowych włosach kobieta z jasnym błyskiem w czekoladowych oczach. Matka Huntera- mogłam się domyślić że to ty Derek. 

-Luno- zdziwiłam się kiedy Evie i Lisa- nowo poznana kobieta, skinęły głową na Marie. 

-Nie trzeba- powiedziała z uśmiechem- takie grzeczności to tylko gdy w pobliżu jest Jonathan, zresztą z opowieści Dereka wynika że już niedługo oddam swoją pozycję komuś innemu, spojrzała na mnie ciepło, na co lekko się speszyłam, była przepiękna i nie wyobrażałam sobie że mogłabym być na jej miejscu. To niemożliwe- Derek? 

-Tak, ciociu? 

-Pójdziesz teraz z Lisą i innymi dziećmi na spacer dobrze? 

-Nie mogę zostać z mamą- spytał z nadzieją wypisaną na twarzy, a ja czułam że ta sytuacja robi się dla mnie coraz bardziej niekomfortowa. Ja? Mamą? Sama prawnie jestem jeszcze dzieckiem, i tak też się czuję, więc jak mogę być mamą dla kogoś innego? 

-Bez dyskusji, jeszcze się przecież zobaczycie. Katherine zostaje z nami- z niewiadomych powodów poczułam się strasznie źle, na myśl co planuję zrobić, ale to moje życie i przeżyję je na taki sposób w jaki sama będę chciała. Żadne wilcze prawo nie będzie mi dyktowało z kim mam być i gdzie być. Nagle poczułam małą dłoń która wślizgnęła się w moją, spojrzałam na Dereka który patrzył na mnie intensywnie. Kucnęłam przed nim. 

-Mogę cię przytulić?- szepnął do mnie cichutko. Nie chciałam robić mu nadziei, ale mimo to, coś we mnie samo kazało mi rozłożyć ręce, na co maluch od razu wpadł w nie i mocno przytulił. Oddałam uścisk- nie zostawiaj mnie więcej mamo- powiedział i po chwili oderwał się ode mnie i wraz z Lisą poszedł w nieznanym mi kierunku. Ciągle uśmiechając się przez ramię. 

-Nie ma drugiej takiej osoby na świecie, która czekała na ciebie tak jak Derek- spojrzałam na panią Bloodyworth, która wypowiedziała te słowa. 

-Czekał?  

-To dziecko jest niezwykłe, w jego snach jest przyszłość, nigdy nie widzi nic dokładnie, tylko niektóre szczegóły. Nikt nie wierzył w jego historyjki, oprócz mnie. Ja wiedziałam że istniejesz i w końcu staniesz u boku Huntera. Derek przez rok, chodził i mówił każdemu o Lunie, która się pojawi i będzie jego mamą. To musiałaś być ty, mnie nigdy nie uznał za swoją matkę, cieszę się że w końcu cię znalazł. I tak między nami- ściszyła swój głos na tyle żeby nikt oprócz mnie i Evie nic nie usłyszał- też się cieszę że w końcu ktoś przejmie po mnie stanowisko Luny. To niesamowite, ale bardzo męczące, po dwustu latach można mieć tego dość. Zresztą sama się przekonasz. 

-Kim tak właściwie jest ta Luna? I chwila?!- zapowietrzyłam się- po ilu latach?? 

-Czyli Hunter jeszcze nic ci nie powiedział? Co za niedobry chłopak, na co on czeka?- wzdrygnęłam się i lekko syknęłam z bólu gdy całą posiadłość przeszedł ryk a moje oznaczenie zapiekło żywym ogniem. Evie podeszła do mnie i przytrzymała- o wilku mowa- powiedziała pani Bloodyworth- mniemam że mój syn nie jest świadom gdzie się znajdujesz?

-Niestety- to warknięcie sprawiło że cała się spięłam- nie zostałem o tym powiadomiony- w całym ciele namacalnie czułam jego złość. 

-Hunter spokojnie- powiedziała Marie.  

-Przepraszam to moja wina- rzekła cicho Evie, o nie nikt nie będzie się przy nim korzył tylko dlatego że wyszłam z głupiego pokoju. 

-Nieprawda Evie, sama podjęłam tą decyzję, po za tym czy gdybym ci o tym powiedziała pozwoliłbyś mi iść? Nie sądzę.

-Nikogo tu nie znasz jak wyobrażasz sobie chodzenie po domu pełnym wilkołaków?! Mogła stać ci się krzywda!

-A ty czym jesteś?! Ciebie też mam się bać?! Po za tym znam Evie i to dużo lepiej niż ciebie!

-Naprawdę? Gdybym miał wskazać w czyim towarzystwie jesteś najmniej bezpieczna wybrałbym właśnie ją! Nie umie się kontrolować i nawet się tu nie wychowała! Nic o nas nie wie!

-Ja też nie! Jak mam cokolwiek wiedzieć skoro nic mi nie mówisz? Gdzie tak właściwie jestem? Kim jest alfa? Ile lat mogą żyć wilkołaki? Albo kim jest Luna do cholery!? To ty tworzysz te wszystkie bariery i nikt więcej! Jeżeli nie chcesz wpuścić mnie do swojego świata to daj mi odejść!- nie spodziewałam się takiej gwałtowniej reakcji, Hunter w ułamku sekundy znalazł się przy mnie i odciągając mnie od Evie położył swoje ręce na moich policzkach i spojrzał mi głęboko w oczy. 

-Mówiłem ci już że nigdy nie dam ci odejść i nawet o tym nie wspominaj. Jesteś moja Kath- wyszeptał, a mój policzek przemierzyła jedna samotna łza. 

-Szkoda że ty nie chcesz być mój- powiedziałam twardo, odepchnęłam jego ręce i ominąwszy go ruszyłam w stronę wyjścia. Sama nie wiem czemu zaczęłam płakać. 

-Dziecko..- powiedziała smutno pani Bloodyworth. 

-Katherine!- krzyknął Hunter- zatrzymaj się!- nadal był zły, a im bardziej on był wściekły tym więcej łez pojawiało się na mojej twarzy. 

-Przestań! Dość już zrobiłeś Hunter. Evie odprowadź Katherine do pokoju, a z tobą synu muszę poważnie porozmawiać.

-Nie teraz.. 

-Właśnie że teraz!- huknęła tak głośno że aż zadzwoniło mi w uszach- nie zapominaj że na razie to ja jestem twoją Luną, a przede wszystkim matką! I należy mi się szacunek. Na szczęście dzięki słowom Marie, Hunter zostawił mnie w spokoju i mogłam w końcu znaleźć się sama. 

-Tak mi przykro Kath- powiedziała Evie, kiedy dotarłyśmy do pokoju. 

-To nie twoja wina, po prostu on i ja nie pasujemy do siebie, a przez to wilcze prawo ten psychol ciągle stara się udowodnić że jest inaczej. 

-Nie mów tak. Wierz lub nie, ale akurat to nigdy się nie myli, chociaż też tak na początku myślałam. Po prostu ktoś z was, a może obydwoje ciągle to odrzuca. Musisz to zaakceptować a wtedy będzie tylko lepiej. 

-Tak, na pewno- sarknęłam ironicznie- czekaj! Ty kogoś masz? Ta twoja wilcza loteria kogoś trafiła? No nie wierzę. Kto to? 

-Wiesz na razie musisz odpocząć, pogadamy kiedy indziej- widziałam że wyraźnie się spięła. 

-Evie.. 

-Proszę cię, naprawdę nie chcę teraz o tym gadać- rzuciła i wyszła. 

-I jak ja mam myśleć że ta cała więź to coś dobrego, jak nawet ty nie chcesz o tym gadać- rzuciłam i usiadłam na łóżku chowając twarz w dłonie. Ostatnim czasem jedyne co robię to ciągle kłócę się z Hunterem, a z kim jak kim, ale z tym playboyem sprzeczki były strasznie męczące. Dość tego Katherine! Nie zabawisz tu już długo, więc do tego czasu będę starać się dogadywać z Hunterem i tą jego...watahą? Nic nie stracę, a moje nerwy na pewno mi za to podziękują.  

Z tym postanowieniem przeżyłam kolejne dwa dni podczas których moje stosunki z Hunterem... nie zmieniły się ani trochę. Nadal prowadził zimną wojnę, co oznaczało tyle, że wcale się do mnie nie odzywał i chodził cały czas wkurzony, a ja dostałam kategoryczny zakaz wychodzenia z pokoju. Co w sumie oznaczało tyle, że zamykał je na klucz. Miałam tego dość. Co noc władowywał mi się do łóżka, a nawet nie zamierzał ze mną gadać? Na pewno tak nie będzie. Trzeciego dnia nie wytrzymałam. Bloodyworth stał przy szafie i zakładał koszulkę szykując się na kolejny dzień w którym zamierzał mnie zostawić w tym przeklętym pokoju na parę ładnych godzin. Tym razem nie zamierzałam mu na to pozwolić, wstałam wcześniej, umyłam się, ubrałam i czekałam tylko aż nastąpi ten wyczekiwany moment. Hunter podszedł do drzwi i już miał je otwierać, kiedy odwrócił się gwałtownie sprawiając, że wpadłam nosem wprost w jego twardą klatę. 

-Wybierasz się gdzieś?- czemu ciągle zadawał mi to samo ironiczne pytanie? Mimo to postanowiłam nie dać ponieść się emocjom. 

-Tak, zamierzam iść tam gdzie ty- zmarszczył brwi. 

-Nie ma mowy. 

-Nie mogę iść nigdzie bez ciebie, więc zamierzam iść z tobą, w czym jest znowu problem? 

-Nie możesz iść ze mną na trening młodych, to niebezpieczne- dorzucił nawet na mnie nie patrząc, wkurzało mnie to. Złapałam za jego podbródek i skierowałam jego twarz na siebie, wspięłam się na palce i powiedziałam dosadnie. 

-To zmień swoje plany, tak żebym i ja tam pasowała- widać że był zdziwiony moim nagłym przejęciem inicjatywy. 

-Czemu tak nagle chcesz spędzać ze mną czas?

-Ty nie chcesz przybliżyć się do mnie, więc ja to zrobię. Pokaż mi coś, co sam chciałbyś zobaczyć. Pokaż mi siebie. 

-Naprawdę tego chcesz? Na pewno nie masz gorączki?- uśmiechnęłam się, wraca do siebie. 

-Nie, a teraz chodź- złapałam go za dłoń i przekręcając klucz wyprowadziłam nas z tego przeklętego pokoju. 


*Syndrom sztokholmski-stan psychiczny, który pojawia się u ofiar porwania, wyrażający się odczuwaniem sympatii (miłości) do swojego oprawcy. 

Rozdział pisany w trakcie choroby na telefonie, także mam nadzieję że nie będzie ogromnych błędów :)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top