Rozdział 11 Łamanie zasad
Po raz kolejny wygładziłam moją sukienkę. Postanowiłam, lekko zaszaleć z kolorem i zamiast pastelu, wybrałam burgund przyozdobiony kwiatami. Spojrzałam w lustro i chwyciłam za brudno różową pomadkę, był to dużo ciemniejszy kolor, niż zwykle używam, ale dzisiaj postanowiłam złamać, swoje wszystkie zasady. Uśmiechnęłam się do siebie i wtedy zrobiłam ostatnią rzecz, rozpuściłam moje blond włosy, a te opadły mi lekko na ramiona.
-No to jedziemy Katherine- powiedziałam do swojego odbicia, po czym włożyłam cieliste szpilki i zeszłam na dół.
-Ooo jaka śliczna- powiedziała moja babcia- mówiłam ci Elizabeth, że w tej sukience będzie wyglądała jak prawdziwa nastolatka. Niech grzeczną różową, zostawi na moją imprezę urodzinową, a dzisiaj idź zaszaleć.
-Mamo, czego ty ją uczysz- rzekła moja mama, spojrzała na mnie, po czym podeszła i poprawiła jeden z kosmyków moich włosów- jesteś piękna, kochanie.
-Dziękuję mamo.
-No dobrze, to idźcie. Aiden cię odwiezie i przywiezie jak tylko zadzwonisz.
-Ja też chcę iść!- krzyknęła Vivienne, przyczepiając się do mojego kolana, zaśmiałam się i schyliłam do niej.
-Jak jeszcze trochę podrośniesz, to zabiorę cię na najlepszą imprezę.
-Obiecujesz?- wyciągnęła do mnie mały palec.
-Obiecuję Puchatku- powiedziałam, chwytając ją swoim drugim małym palcem.
-Tylko żadnego picia!- krzyknął mój tata, który stał z tyłu. Wiedziałam, że czuł się nieswojo patrząc jak jego córeczka idzie na imprezę.
-W porządku- powiedziałam rozbawiona, narzucając ramoneskę na ramiona, od razu przez głowę przeszło mi wspomnienie, skórzanej kurtki Huntera i oczywiście jak tylko o nim pomyślałam wrócił koszmar.
-Idziesz?- spytał się Aiden.
-Aa.. tak- ostatni raz uśmiechnęłam się do wszystkich i poszłam do samochodu. W środku panowała napięta atmosfera.
-Katherine, co do tego incydentu..
-Później Aiden, później. Najlepiej kiedy wrócimy już do Vernon.
-Nie masz żadnych pytań?- spytał zdziwiony.
-Oczywiście że mam! Mnóstwo. Czemu zacząłeś się bić? Skąd go znasz? W obronie kogo rzuciłeś się na niego jak nabuzowany pekińczyk? I czego użyłeś, do zamaskowania tych zadrapań na twarzy? Jest tego naprawdę dużo, ale wyznaję zasadę, że co działo się w Vernon, niech tam zostanie. Pogadamy jak już wrócimy, ok?
-Ok. Dobra jesteśmy, jakby co to dzwoń. I serio, bądź ostrożna, bo jak coś ci się stanie, to nie pójdziesz na kolejną imprezę, aż nie wyprowadzisz się z domu- zaśmiałam się.
-Dobra, poradzę sobie- rzuciłam i wyszłam, skierowałam się w stronę dużego tłumu. Stałam w kolejce dobre pół godziny nim w końcu udało mi się kupić bilet. Weszłam na terem festiwalu i od razu podeszłam do informacji, szukając godziny występu Chase Atlantic, bardzo chciałam ich zobaczyć i ucieszyłam się jak głupia, gdy dowiedziałam się że będą grali dzisiaj. Właśnie najechałam palcem na ich grupę, gdy zderzyłam się w tym miejscu z czyjąś dłonią.
-Katherine?- podniosłam głowę, o cholera- Katherine Hope przyszła na koncert i to w samym Chicago? Nie wierzę- zaśmiałam się sztucznie.
-Też nie wierzę, że cię widzę Dean- dokładnie, jest tu tyle ludzi, a ja musiałam wpaść właśnie na Deana Arveya. Świetnie.
-Chase Atlantic grają o 23:00, też ich lubisz?- kiwnęłam głową- no proszę, kolejna niespodzianka. Mieszkamy tyle lat na jednej ulicy, a przez czysty przypadek dowiadujemy się o sobie takich rzeczy- zaśmiał się, jednak, nie był to śmiech który słyszę prawie codziennie w szkole, ten był inny. Prawdziwy- jesteś tu z Evie?
-Nie. A ty z kolegami?- uśmiechnął się.
-Też nie- dziwne, myślałam że zawsze chodzą, wszędzie razem. Zresztą, on pewnie pomyślał to samo o mnie i Evie, głupie stereotypy- to skoro i tak musimy, czekać na nasz zespół, to może pójdziemy zobaczyć inne?- ,,nasz zespół" jak to dziwnie brzmiało w jego ustach.
-W porządku- powiedziałam, miałam dzisiaj łamać zasady, a to jedna z nich. Jeszcze dwa tygodnie temu nawet nie pomyślałabym o Arveyu, ale teraz już nic mnie nie powstrzymuje.
-Chcesz się napić czegoś mocniejszego?- spytał, wskazując na budkę z alkoholem.
-Ja nie piję- powiedziałam szybko.
-No tak, jesteś przecież sportowcem,w takim razie poczekasz? Pójdę kupić sobie piwo.
-Jasne- natychmiast poszedł i stanął w kolejce. Sama rozejrzałam się i zobaczyłam dobrze bawiących się młodych ludzi, którzy pili, tańczyli i śmiali się. Wszystko w grupkach lub parach, patrząc na to wszystko, czułam jakbym przegapiła, tyle punktów z listy nastolatków. Dziś postanowiłam, to wszystko odrobić. Wyszukałam w kolejce Deana, był drugi, a już nie właśnie ktoś przed nim odszedł. Szybko podbiegłam w tamtą stronę i złapałam Deana za ramię w momencie jak mówił:
-Piwo..
-Dwa razy!- krzyknęłam do sprzedawcy, który tylko się uśmiechnął i zaczął nalewać alkohol.
-Łoł, Katherine skąd ta zmiana? Jesteś pewna że możesz?
-Kim bym była, gdybym nie mogła wypić jednego piwa? Wyluzuj Arvey!- krzyknęłam mu do ucha, przekrzykując tłum, on tylko się zaśmiał.
-Dobra, w takim razie, zabawmy się, w końcu jeszcze przed chwilą byliśmy jak te samotne wilki, a teraz?- skrzywiłam się, gdy wspomniał o wilkach, ciągle miałam przed oczami ten sam koszmar-co jest?
-Nic! Po prostu nie lubię wilków! Możemy być samotnymi...yy rekinami?!- znów się zaśmiał.
-Serio? Wilków nie lubisz, ale z rekinami to już nie masz problemu?- bo rekina jeszcze nigdy nie spotkałam osobiście.
-Tak- odebraliśmy swoje piwa i ruszyliśmy w kierunku sceny, akurat grali jakiś szybki kawałek.
-No dobra, to teraz powiedź, skąd się tutaj wzięłaś i to w dodatku wyglądając tak...- zaciął się.
-Jak? Śmiało Dean, nie ugryzę- zaśmiałam się. Popatrzył na mnie z uśmiechem, a ja byłam niemal pewna, że na jego twarzy pojawił się mały rumieniec- nie wierzę, zawstydziłam Deana Arveya?! Największe ciacho naszej szkoły i ulicy?- spytałam z szerokim uśmiechem.
-No cóż, ty jesteś za to idealną dziewczyną, myślisz że łatwo mi rozmawiać z taką gwiazdą? W dodatku tak ubraną.
-Przestań, nie jestem wcale idealna- powiedziałam upijając łyka piwa, było ohydne, ale świadomość że to alkohol nie pozwalała mi się do tego przyznać.
-Udowodnij!- krzyknął.
-Dobra! Po pierwsze, nie umiem tańczyć!- na dowód, zaczęłam się wyginać do muzyki. Jego śmiech oznaczał chyba że się ze mną zgadza.
-Nie jest tak źle- rzucił, nadal nie przestając się uśmiechać- po drugie?
-Po drugie...w cholerę, nie mogę pojąć matematyki. Nie rozumiem po co nam to, skoro mamy kalkulatory, komórki i w dodatku przeciętny obywatel Stanów Zjednoczonych, nie potrzebuje nic więcej, niż dodawania, odejmowania, mnożenia i dzielenia. TYLE.
-To wiem, chodzimy do jednej klasy od zawsze.
-No tak- uśmiechnęłam się- to takie, dziwne że znamy się taki szmat czasu, a nic o sobie nie wiemy.
-A to wszystko twoja wina- powiedział dodatkowo wskazując na mnie palcem.
-Niby jak, to miałaby być moja wina?
-Nie pamiętasz? No wiesz to boli- powiedział łapiąc się za serce- w podstawówce, wysłałem do ciebie ręcznie robioną walentynkę, z zapytaniem czy nie chcesz być moją dziewczyną, a ty powiedziałaś że jesteśmy na to za młodzi i żebym przyszedł jak będziemy pełnoletni- zrobił smutną minę, a ja mało co nie tarzałam się po brudnej ziemi.
-Naprawdę tak powiedziałam? No nieźle.
-Potem wprowadziła się Evie, i już więcej nie gadaliśmy, w sumie nawet nie wiem dlaczego- ja wiedziałam, Victors się w nim zakochała, a ja jako jej przyjaciółka nie mogłam nawet na niego spojrzeć.
-Wybacz, że byłam tak okrutna.
-Spoko, przynajmniej teraz, mamy się z czego śmiać- uśmiechnął się do mnie ciepło, a ja wspięłam się na palce i pocałowałam go w policzek. Nic tym nie traciłam, a mogłam zyskać- podobają mi się takie przeprosiny- dopiłam swoje piwo i mimo kompletnego braku poczucia rytmu zaczęłam tańczyć, po chwili dołączył do mnie Dean, który był dużo lepszy w tej dziedzinie niż ja, więc został moim prywatnym nauczycielem.
***
-Nie ruszaj się, prawie skończyłam- rzuciła Cheryl, smarując moje plecy jakimiś ziołowymi maziami. Niestety nasze bicze, zakończone były srebrnymi rzemykami, po których rany nie chciały leczyć się tak szybko, jak w przypadku zranień od innych narzędzi- nie mogłeś, zrobić tego delikatniej- syknęła w stronę Keitha.
-Trzeba było, samej tam być i to zrobić. Po za tym to dobrze mu zrobi. Hope wraca dopiero za dwa dni, a do tego czasu Hunter mógłby wykarczować nam pół lasu- spojrzałem na niego z pod byka, nakładając na świeży bandaż, luźny biały T-shirt- no co? Nie pamiętasz co wczoraj narobiłeś w garażu? Do piątej nad ranem to sprzątałem!
-Dobra rozumiem, nie drzyj się tak- wychrypiałem, moje gardło było suche jak wiór.
-Oj, czyżby mój braciszek miał kaca?- no nie, jeszcze jej mi tu brakowało.
-Kiedy wróciłaś?- spytałem smętnie.
-Wczoraj w nocy, nie powiem, ładnie sobie poczynaliście w lesie- powiedziała patrząc, to na mnie to na Keitha.
-Grace, starczy- uciął Blake, który właśnie wkroczył do pomieszczenia i od razu podszedł do mojej siostry łapiąc ją w pasie i przyciągając do siebie.
-Naprawdę nie mogę uwierzyć, że ze wszystkich wilczyc na świecie, połączyło cię właśnie z nią- rzuciłem z obrzydzeniem.
-Ja tam nie narzekam- odpowiedział Blake wiedząc, jak mnie to wkurzy.
-Od początku ci mówiłem, że to on nas zdradzi pierwszy, ale też nie pomyślałem że trafi na kolejnego Bloodywortha. W tym stadzie jest zdecydowanie zbyt dużo powiązań- rzucił Keith.
-Nawet nie wiesz, jak dużo- rzuciłem pod nosem, przypominając sobie o Elizabeth Hope i Lucasie Bloodyworth.
-No dobra, co wy na to, żeby dzisiaj wieczorem wybrać się całą paczką do Exodusa- zaproponowała Grace.
-Ja wchodzę!- krzyknął Keith.
-Ty zawsze wchodzisz, jak w grę wchodzi picie- powiedziałem smętnie, sam miałem wielkiego kaca, i nie byłem pewny czy znowu chciałem się w to pchać.
-Też mogę iść- rzuciła Cheryl zbierając maści i bandaże.
-Ciebie, się nawet nie pytam, ty to musisz iść jako moja najlepsza przyjaciółka- powiedziała Grace z uśmiechem. Zastanawiałem się jakim cudem jest Betą, skoro wykazuje aż tak dużo przywódczych i zaborczych cech.
-Błagam cię Blake, utemperuj ją, bo nie mogę już tego słuchać- syknąłem, wszyscy się zaśmiali, prócz Grace, która patrzyła na mnie z mordem.
-Z chęcią poczekam, aż jakaś wilczyca zajmie się tobą- dogryzła mi, momentalnie przestałem się uśmiechać, do mojego umysłu znowu wkradła się Katherine. Cholera!
-Hahhaha- zaśmiał się sztucznie Keith, chcąc rozładować to napięcie, które powstało- dobra to widzimy się wieczorem, a teraz niestety obowiązki wzywają. Hunter, musimy iść na trening młodych- kiwnąłem głową, i powoli skierowałem się w stronę wyjścia. Czułem że to będą strasznie długie dwa dni.
***
Nigdy, jeszcze tak się nie czułam, wypiłam już dobre pięć piw, a na głowę która nigdy nie tknęła żadnego alkoholu, to i tak było sporo. Tańczyłam jak szalona, a co najdziwniejsze strasznie mi się to podobało. Polubiłam też towarzystwo Deana, który okazał się zupełnie inny, niż to co kreuje w szkole.
-A teraz powitajcie gorąco Chase Atlantic!!- zaczęłam krzyczeć razem z tłumem, nie przejmując się niczym. Piosenka Dancer in the Dark, zawsze wprawiała mnie w ten idealny nastrój. Nawet nie zauważyłam kiedy Arvey przybliżył się do mnie na odległość na którą normalnie bym sobie nie pozwoliła.
-Właściwie, miałem poczekać jeszcze kilka miesięcy do naszych osiemnastych urodzin, ale chyba zaryzykuję- nie wiedziałam o czym mówił, do póki nie przybliżył się do mojej twarzy na tyle, że dzieliły nas zaledwie milimetry, nie zrobił jednak nic więcej, spojrzał w moje oczy, szukając w nich zgody, po chwili wahania, niepewnie kiwnęłam głową, a on nie czekając dłużej pocałował mnie mocno, jedną rękę kładąc na mojej talli i przyciągając bliżej, a drugą rękę umieszczając na moim rozgrzanym od alkoholu policzku. Całował mnie tak zachłannie, że ja jako amatorka kompletnie nie mogłam za tym nadążyć. Po chwili odsunęłam się delikatnie, łapiąc oddech, Dean oparł czoło o moje i uśmiechnął się- 10 lat czekałem na ten dzień, ale warto było- mimo lekkiego upojenia alkoholowego, zrozumiałam co powiedział.
-Czekaj, czyli ty..
-Tak, kochałem się w tobie od ósmego roku życia Kath, i zgodnie z tym co powiedziałaś, czekałem do naszych osiemnastych urodzin.
-Dean ja..
-Wiem, jesteś zaskoczona, ja też byłem widząc cię tu dzisiaj. Nie chce też psuć tego wieczoru, więc po prostu bawmy się nie myśląc o tym co przyniesie jutro- uśmiechnęłam się.
-Mówisz? Przeżyć jakby nie było jutra?- kiwnął powoli głową- Zgoda- rzuciłam, i sama wspięłam się na palce dosięgając jego ust. To uczucie było przyjemne, jednak z drugiej strony ciągle czułam jakbym robiła coś złego. Nie wiedziałam co to może oznaczać, ale całą sobą zdusiłam to w zarodku i nie myślałam więcej o konsekwencjach. Tamtego wieczoru, byłam egoistką.
***
Urodziny mojej babci były huczne i niezapomniane, wszystko było dopięte na ostatni guzik, a uśmiech babci był najlepszym wynagrodzeniem, za te wszystkie starania. Niestety, niedziela przyszła szybciej, niż byśmy chcieli.
-Kochanie, nie smuć się, już niedługo gwiazdka i znowu się zobaczymy- powiedziała wesoło babcia do Vivienne. Sama czułam, że będę tęsknić gdy tylko wyjedziemy za bramę wielkiego, pięknego domu- no już, wsiadać do samochodów i w drogę! Nie chcę aby spotkały was korki, wtedy będziecie jechać jeszcze dłużej- Po krótkim pożegnaniu, wsiadłam do auta i razem z Aidenem odjechaliśmy kilka minut wcześniej, niż rodzice, którzy cierpliwie czekali na Vivienne, która nie chciała opuścić domu babci Reed. Tak jak się spodziewałam cisza nie mogła trwać wiecznie.
-Katherine, możemy teraz o tym pogadać?- westchnęłam, tak naprawdę nie chciałam na razie poruszać tego tematu.
-Tak, w takim razie, może zamiast zadawania pytań, po prostu opowiesz mi o tej sytuacji?- zaproponowałam, i w tej samej chwili na telefon, który pożyczyłam od brata, przyszła wiadomość.
Od: Dean Arvey
Katherine, możemy się jeszcze dzisiaj spotkać? Chciałbym pogadać.
Dlaczego nagle, wszyscy chcą rozmawiać? W dniu, kiedy nie miałam na to najmniejszej ochoty.
Do: Dean Arvey
Jasne, napiszę jak tylko wrócę do Vernon, właśnie wyjeżdżamy z Chicago.
-Kath, słuchasz mnie?
-Aaa..tak, pewnie- próbowałam skupić się na tym, co mówił, ale nie za bardzo mi to wychodziło. Moje ciało po tak intensywnym imprezowym weekendzie, bolało jak cholera, a w mojej głowie powstał jeden, wielki bębenek. Koniec końców, zrozumiałam tylko, że chodziło o jakąś dziewczynę z jego klasy, stanął w jej obronie mimo że w biciu się była z niego straszna noga. Później, zupełnie już odleciałam, zapadając w głęboki sen.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top