Rozdział 9 Sny
-Gdzie wyjście byli!? Powinniśmy wyjechać już dawno temu!- pierwszy raz widziałam, żeby tata był tak zły.
-Musiałem dłużej zostać w szkole, aby pomóc sprzątać- powiedział spokojnie Aiden, po czym spojrzał na mnie- i zadzwoniłem po Katherine, żeby mi pomogła, więc właściwie i tak jesteśmy wcześniej.
-I nie mogłeś odebrać telefonu, żeby mnie o tym poinformować?!
-Rozładowała mi się bateria- tata przerzucił wzrok na mnie.
-Ja zostawiłam swój w szafce na hali, a że pani Lilian zamknęła ją wcześniej, nadal go nie mam.
-W takim razie pojedziesz bez niego, bo wyjeżdżamy natychmiast- jęknęłam w duchu, jedyne o czym teraz marzyłam, to ciepłe łóżko, a nie kilka godzin ciągłej jazdy. W tej kwestii nie miałam jednak nic do gadania, więc po pół godzinie wyjeżdżałam już z Vernon kierując się prosto do Chicago. Tamtego dnia musiałam już być tak zmęczona, że nawet nie pamiętałam twarzy Aidena, która jak na ostro poturbowaną wcale nie wyglądała.
***
Dokładnie wiedziałem dokąd pojechali i kiedy. Jeśli wybrałbym motor, mógłbym ich nawet dogonić zanim wyjechaliby z lasu. W momencie kiedy chwytałem za kask, ktoś położył rękę na moim przedramieniu. Blake.
-Hunter, miałeś iść do Alfy i Luny- przekląłem pod nosem, ale posłusznie cofnąłem rękę i ruszyłem w kierunku drzwi. Tych poleceń nie mogłem zignorować, zresztą nikt nie mógł, jeśli Alfa coś do ciebie mówi, nieważne czy jesteś jego rodziną czy przyjacielem, musisz być całkowicie uległy, jeśli jednak w jakiś sposób i tak się z tym nie zgadzasz, zostajesz Omegą. Samotnym wilkiem, który nie podlega nikomu i niczemu, jednak jest też dużo słabszy i narażony na ataki ze strony innych zmiennych, ze względu na brak swojego terytorium, swojego miejsca na tym świecie. Zapukałem do drzwi, a te natychmiast się otworzyły ukazując moją matkę, najwyraźniej musiała na mnie czekać. Wciągnęła mnie za rękę do środka, po czym przytuliła mocno. Stała tak chwilę, po czym oddaliła się i spojrzała mi głęboko w oczy.
-Hunter czy ona jest..?- nie dałem jej dokończyć.
-Nie- odetchnęła głęboko.
-To dobrze. Posłuchaj, nigdy więcej nie rób takich głupich rzeczy, a już tym bardziej, nie zbliżaj się do tej dziewczyny- nie wiedziałem o co jej chodzi, zdawałem sobie sprawę że nabroiłem, ale chyba nie na tyle, żeby tak reagować.
-Dlaczego? Co jest w niej takiego, że mi zabraniasz, o co chodzi z tą całą rodziną?
-Nie jesteście powiązani, więc to nie ma znaczenia. Słuchaj matki- odezwał się mój ojciec, siedzący w fotelu.
-Właśnie że ma, wkrótce mam przejąć twoją pozycję, więc muszę wiedzieć na co uważać i jak się z nimi obchodzić- westchnął ciężko.
-Udajesz potulną owieczkę, a tak naprawdę wilka masz za skórą- zaśmiał się mój ojciec- masz rację, powinieneś wiedzieć.
-Jonathan, nie. Po co mu..
-Marie, już niedługo to on przejmie piecze nad naszym stadem, nie uważasz że teraz to my musimy zapracować na jego zaufanie?- moja matka nie była przekonana, ale też nic nie powiedziała, gdy zaczynał mówić mi w końcu prawdę.
-Jak wiesz razem z twoją matką żyjemy już spory szmat czasu- tak, 267 lat to rzeczywiście ,,spory" kawałek- Elizabeth Hope jest na tym świecie jeszcze dłużej.
-Ile?
-Cóż, przewyższa nas o ponad 150 lat, a to sprawia, że ma za sobą dużo więcej przeżyć i doświadczeń niż my. Po pierwsze, była ściśle powiązana z naszą rodziną.
-Była Alfą naszego stada- powiedziałem bez zastanowienia.
-Nie tylko- powiedziała moja mama- twój dziadek, a ojciec Joanathana miał brata..
-Co? Przecież..?
-Nie wiesz o jego istnieniu, Lucas zmarł zanim zdążyłeś się urodzić, a właściwie nawet zanim ja się pojawiłem. Twój dziadek i Lucas byli bliźniętami, niestety nie takimi zwykłymi. Jak wiesz w świecie wilkołaków, silnie odznacza się walka o dominację. Mój ojciec wygrał, przejął całą moc zmiennych, za to jego brat urodził się jako człowiek.
-To niemożliwe, jeśli obydwoje z rodziców, są wilkołakami to..
-No właśnie, krew Bloodyworthów nie zawsze była tak czysta jak teraz. Bardzo rzadko, ale zdarzają się przypadki, żeby wilk wpoił sobie człowieka, tak było z pradziadkiem, jego mate była z rasy ludzkiej. Urodziła, zanim zmienił ją w wilka. Nie wykluczyło to oczywiście Lucasa ze stada, był przecież Bloodyworthem. Postanowili że przemienią go, gdy skończy 16 lat. Tak miało się stać, jednak tutaj wkracza Elizabeth wtedy Reed, która była córką najwyższego bety w stadzie, oraz jedyną kobietą- alfą. Była starsza o rok od bliźniąt. Wpoiła się.
-W dziadka?- nie mogłem w to uwierzyć.
-Nie synu-powiedziała mama- w Lucasa, człowieka.
-Co było dalej?
-Twój pradziadek był zadowolony, że tak szybko Lucas odnalazł swoją mate, w dodatku była Alfą*, czyli sama mogła go przemienić, a dzięki temu jego szanse na przeżycie rosły. Nie chciała się jednak od razu na to zgodzić, przeżyła z nim 10 lat, gdy w końcu stwierdzili, że obydwoje są na to gotowi..- moja mama przestała nagle mówić.
-Prawdą jednak jest, że na to nie można być gotowym. Zrobili to, czego wymagali od nich starsi, niestety Lucas nie przyjął ugryzienia, zmarł w ramionach Elizabeth- drgnąłem, dla wilka, strata mate jest najgorszym przeżyciem.
-Jak potem, stała się Alfą naszego stada?- mój ojciec uśmiechnął się.
-Zrobiła coś niesamowitego, wykorzystała ten ból, i zamieniła go w swoją siłę. Czasy w których mi przyszło się urodzić, nie były dla nas przychylne. Zaczęto nas masowo zabijać, zwalczać. Pojawiali się coraz to nowsi łowcy, którzy wykorzystując nasze słabości, polowali na nas przez niemal pół wieku. Nasza rasa zaczęła powoli wymierać, dopiero gdy alfy z różnych terenów połączyły siły, a jednym z tych alf była Elizabeth, coś zaczęło się zmieniać. Jak wiesz władza nie przychodzi pokoleniowo, tylko przypada temu, kto ma najwyższą pozycję. Tym wilkiem była Reed, przejęła więc naszą watahę i powoli przez wiele lat walczyła z samymi łowcami. Później gdy konflikt znacznie ucichł, a my mogliśmy żyć we względnym pokoju, postanowiła się wycofać. Oddała mi watahę i postanowiła stać się Omegą. Za jej zasługi razem z matką obiecaliśmy jej nietykalność, ona za to obiecała nam pomoc w razie potrzeby. Nie zabranialiśmy jej tego, wszyscy zgodnie uznali, że po 350 latach ciężkiej walki, należy jej się wolność. Oprócz tego, dowiedzieliśmy się jeszcze czegoś, o naszej rasie. Elizabeth kiedy stała się Omegą była w stanie jeszcze raz doświadczyć więzi mate.
-Słucham? Chcesz mi powiedzieć że po tym jak zrezygnowała z pozycji alfy..
-Natura wynagrodziła jej to w postaci, zdolności do pokochania- dopowiedziała moja mama- niestety Elizabeth nie ma szczęścia, jeśli chodzi o więź mate, i tym razem padło na człowieka.
-A ja uważam, że wszystko ułożyło się dla niej idealnie. Chciała uwolnić się od wilków i zrobiła to, jest w takim wieku że nie musi martwić się o przemianę swojego męża, bo spokojnie może zestarzeć się razem z nim- uśmiechnął się tata, chyba rzeczywiście miał sentyment do tej wilczycy. Mnie za to nurtowała inna sprawa.
-W takim razie, to znów małżeństwo mieszane. Wiem, że ich syn Aiden, jest zmiennym, oraz że jest w naszym stadzie, jednak nigdy nie przychodził na żadne szkolenie, ani nic od niego nie wymagacie. Dlaczego.
-Nie ma rzeczy, której Elizabeth, nie byłaby w stanie go nauczyć, a nie wymagamy nic od niego, bo chociaż jest w naszym stadzie z zasady, to pełną posłuszność trzyma tylko wobec swojej matki- to tłumaczy jego wybuchy i nie znajomość naszych reguł.
-A co z dwoma dziewczynami?- spytałem, udając obojętność.
-Jak już zauważyłeś, jej starsza córka Katherine, która widziała CIEBIE pod postacią wilka SYNU- podkreśliła mama- nie jest wilkołakiem, natomiast Vivienne ma dopiero 10 lat i nie wiadomo jaka będzie- skinąłem głową, po czym chciałem już wychodzić gdy przypomniało mi się coś jeszcze.
-Czemu tak bardzo nie chcecie, abym się z nią zadawał?
-Bo to jej córka synu. Kocha ją i nie chce żeby spotkało ją to, co Lucasa, dlatego zawsze gdy jakiś wilk, nawet w postaci człowieka ją spotka, Elizabeth robi awanturę na całą watahę. Nie chcemy żadnej wojny, a już szczególnie z nią. Dlatego jeśli ona nie jest twoją mate, prosimy cię, abyś dla dobra naszego stada, trzymał się od niej z daleka.
-Rozumiem- powiedziałem tylko, po czym wyszedłem szybko. Wracając do swojego pokoju myślałem, tylko o tym o czym nie powinienem, czyli o Katherine Hope, moim zakazanym owocu.
-Hunter chyba wiemy co powinieneś zrobić aby...
-Nie teraz Keith- nie miałem sił, aby słuchać tego co mają mi do powiedzenia. Zamknąłem się w pokoju i leżąc czekałem, aż sen nadejdzie. Nasilało się jednak tylko jedno, z każdą minutą, czułem, jakby coś oddalało się ode mnie coraz bardziej i powodowało zupełnie obcy mi ból.
***
Droga zajęła nam dłużej niż myślałam, i kiedy w końcu dotarliśmy na miejsce, byłam tak zmęczona że czułam jakbym przemierzyła co najmniej kilka stanów, kiedy tak naprawdę nie wyjechałam nawet z jednego.
-Mój kochany skarbek- babcia mocno mnie przytuliła, a ja poczułam się jak w drugim domu. Po tym jak chwilę z nią porozmawiałam, udałam się do pokoju gościnnego gdzie umyłam się i zmieniłam opatrunek. Siedziałam na łóżku i poprawiałam biały plaster na ręce gdy ktoś zapukał do pomieszczenia. Poderwałam szybko głowę, po czym zaciągnęłam rękaw pidżamy pod sam nadgarstek.
-Proszę- powiedziałam spokojnie. Zdziwiłam się gdy do pomieszczenia weszła moja mama.
-Wiem, że jesteś zmęczona po podróży, ale nie mogłabym zasnąć, nie rozmawiając z tobą wcześniej- podeszła bliżej i usiadła na materacu obok mnie- to co stało się rano..
-To wszystko moja wina- powiedziałam szybko.
-Co? Nie, skarbie to nie tak że..
-Mamo, wiem co zrobiłam. I bardzo cię przepraszam że nakrzyczałam na ciebie i zapomniałam o urodzinach babci- spojrzała na mnie łagodnie i złapała za moją dłoń. Spięłam się lekko, błagałam, żeby tylko mnie nie przytula, nie byłam pewna, czy umiem powstrzymać swoje odruchy w reakcji na ból.
-Katherine, ja też wiem, że zachowałam się okropnie. Po prostu czasami zapominam, że moja mała dziewczynka dorasta. Jesteś w takim wieku, w którym sekrety przed rodzicami to nic niezwykłego, powinnam o tym pomyśleć i nie ustawiać ci całego życia. Miałaś rację o tym że powinnam wcześniej cię uprzedzić o tym wyjeździe.
-Nieprawda, powinnam pamiętać o urodzinach babci. Tym razem to ja zawiniłam, i biorę całą winę oraz wiążące się z nią konsekwencje na siebie- powiedziałam z uśmiechem i ręką przy sercu, cytując zdanie z naszego ulubionego filmu. Mama się zaśmiała.
-W takim razie, za karę, masz zjeść jutro tyle tortu, aż wyjdzie ci uszami- zaśmiałam się, to rzeczywiście dobra kara, zważając na to, że ze względu na moją dietę gimnastyczki nigdy nie mogłam sobie pozwolić na takie przyjemności.
-Przepraszam i dziękuję mamo, że jesteś- powiedziałam cicho, byłam zżyta z mamą, ale mówienie o tym co tak naprawdę czuję, zawsze przychodziło mi z wielkim trudem.
-Już dobrze, no a teraz idź spać, jutro musisz być pełna energii- uśmiechnęła się, i zaczekała aż się położę i jak za dawnych lat poprawiła mi kołdrę i ucałowała w czoło. Patrzyłam na nią, jak oddalała się w kierunku drzwi- Dobranoc Katherine- zgasiła światło, a ja zamknęłam oczy i nim drzwi zrobiły to samo usłyszałam jeszcze dwa słowa- Kocham cię- niby takie zwyczajne, a sprawiły że poczułam okropny ból w sercu, ból spowodowany mną samą. Tym że tak bardzo rozczarowałam się co do mojej osoby. Nie raniłam tylko siebie, ale też moich najbliższych. Otworzyłam oczy, kiedy poczułam łzy zbierające się pod powiekami. Spojrzałam na biały sufit, był nieskazitelny. Ja już taka nie jestem. Straciłam najlepszą przyjaciółkę, przegrałam zawody, zmusiłam Aidena, żeby milczał, krzyczałam przy Vivienne i powiedziałam tyle gorzkich słów, mojej własnej mamie. A to wszystko dla mojego kaprysu, dla własnego eksperymentu, który mógł mnie zabić.
-Jesteś najgłupszą osobą na ziemi Katherino Hope-wyszeptałam i otarłam łzy, które mimowolnie wypłynęły. Najgorsze jednak było to, że doskonale wiedziałam że nie zamierzam przestać. Niczym prawdziwy wariat, trzymałam się tej naiwnej nadziei. Wypłakana i zmęczona, szybko zasnęłam.
***
Widziałem ją, stała przede mną w swojej ludzkiej i kruchej postaci. Coś było jednak zupełnie inne. Nie bała się. Powoli podeszła do mnie i wyciągnęła swoją małą bladą dłoń. Schyliłem łeb, a ona dotknęła mojej czarnej sierści i delikatnie przejechała po niej od uszu, aż do połowy grzbietu. Przeszedł mnie przyjemny dreszcz i nie kontrolując niczego wokół mnie mruknąłem cicho. Wszystko nasiliło się jeszcze bardziej, gdy wtuliła się we mnie pokazując swoje zaufanie. Sam zahaczyłem pyskiem o jej szyję.
-Ja tu jestem, Hunter- dotknęła dłonią miejsca najbliższego sercu- musisz mnie tylko znaleźć rzuciła i oddaliła się ode mnie. Chciałem do niej podejść, jednak coś mi to uniemożliwiało. Mogłem chodzić, ale za każdym razem, gdy zbliżałem się o krok ona znikała, kiedy stałem nie robiła nic, a kiedy to ja się oddalałem ona się przybliżała- pośpiesz się!- krzyknęła- nie masz dużo czasu! Musisz mnie znaleźć zanim..- nie dokończyła, chciałem spytać dlaczego, ale w postaci wilka, nie mogłem z nią rozmawiać werbalnie. Frustrowało mnie to, że nie mogłem nic zrobić. Później było tylko gorzej, z jej nosa zaczęła płynąć krew, byłem uwięziony w miejscu, a ona nawet na to nie zareagowała. Stała i patrzyła na mnie. Jeszcze bardziej sparaliżował mnie strach, gdy krew znalazła się też w jej ustach. Mój wilk zawył żałośnie, ja sam nie mogłem nic zrobić. Patrzyłem. Obserwowałem ją do chwili, gdy sama nie zaczęła krztusić się własną posoką. Upadła na posadzkę, a ja zawyłem żałośnie- pośpiesz się Hunter, proszę- rzekła załamanym głosem. Pokiwałem głową, ona natomiast przestawała powoli oddychać, umierała, a ja nie byłem w stanie nic zrobić.
-Hyy- usiadłem gwałtownie, w głowie nadal mając ostatnią scenę, czemu to było takie przerażające? Co się za mną działo? Pustka w moim sercu, doprowadziła do tego, że wstałem, zmyłem z siebie zimny pot i wybrałem się na przejażdzkę moim motorem po mieście.
***
-Nie uciekaj, nic ci nie zrobię, nigdy- usłyszałam w myślach. Biegłam przez ciemny las, cały czas się potykając i dostając po twarzy gałęziami drzew. Coś mnie goniło, coś dużego i szybkiego.
-Czemu cię słyszę?!- krzyknęłam żałośnie- czemu masz dostęp do mojego umysłu!?
-Bo jesteś moja, a ja jestem twój, gdy w końcu to zaakceptujesz sama także poznasz moje myśli, które krążą wokół ciebie.
-Nie znam cię.
-Oczywiście, że znasz- płakałam, bałam się jak nigdy wcześniej. Nie zwalniałam jednak tępa.
-Nie znam, a już cię nienawidzę!- krzyknęłam przez łzy. W tym samym czasie usłyszałam głośne warknięcie i nim się obejrzałam, leżałam już na mchu przygnieciona przez ogromnego, czarnego wilka- nie proszę, nie rób mi krzywdy- wyszlochałam i zacisnęłam oczy, nie chcąc patrzeć jak ten wielki wilk zbliża się aby mnie zabić. Zadrżałam, gdy poczułam ciepłą dłoń, która gładziła mój policzek.
-Nigdy bym cię nie skrzywdził- powoli uchyliłam powieki, i zadrżałam gdy zobaczyłam kogoś, kogo spodziewałam się najmniej.
-Hunter?- uśmiechnął się.
-Mówiłem że mnie znasz.
-Aaa- obudziłam się cała zalana potem, spojrzałam za okno, było jeszcze ciemno. Moje serce było jak oszalałe, a oddech nie chciał się uspokoić. Ten sen był taki realistyczny, że niemal mogłam odczuć jeszcze dotyk na policzku. Palący i niezwykle przyjemny.
Alfa*- tylko alfy, mogą przemieniać ludzi w wilkołaki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top