Rozdział 60 Nie

Powoli otworzyłam obolałe oczy i rozejrzałam się dookoła. Pomieszczenie w którym przebywałam było zimne, pachnące wilgocią, a nieprzyzwyczajony do ciemności wzrok nie dostrzegał za wiele szczegółów. Dopiero po chwili byłam w stanie powiedzieć, że na przeciwległej betonowej ścianie, znajdowały się wysokie, witrażowe okna swoim wyglądem przywodzące na myśl odległe czasy. Nie wpuszczały światła, co tylko potwierdziło moje założenie o nadal trwającej nocy oraz mojemu wcześniejszemu omdleniu. Zagadką było, ile dokładnie mogłam być nieprzytomna, oraz to, gdzie obecnie przebywali moi wrogowie. Z wiadomych przyczyn musiałam szybko nadrobić te braki.

Delikatnie, z próbą podniesienia poruszyłam kończynami, jednak poskutkowało to tylko ostrą dawką bólu, oraz uświadomieniem że moje ręce były skute kajdanami podpiętymi do ściany.

-Co teraz?- jęknęłam i mocno szarpnęłam na łańcuch.

-Nie męcz się, to nic nie da- usłyszałam dochodzący z ciemności, zachrypnięty męski głos.

-Jeśli nie jesteś zwykłym tchórzem, pokaż mi się. Chce poznać każdego, kto przyczynił się do tej tragedii- powoli wyłonił się z ukrycia ukazując mi swoją twarz.

-Nazywam się Tyler Nels, wybacz że nasze pierwsze spotkanie było tak.. nieprzyjemne.

-Nieprzyjemne?- prychnęłam głośno- mówisz o chwili, kiedy twoja ,,przywódczyni" próbowała mnie zabić? Wcale mnie to nie dotknęło, ani trochę, nie musisz się martwić!- byłam wściekła i chociaż słowa były przeciwne, ostro podkreśliłam to moim tonem głosu.

-Przykro mi, że musisz być częścią tej zemsty.

-Daruj sobie te ładnie brzmiące kłamstwa. Coś takiego jak pragnienie zemsty, zawsze zostawia za sobą trupy. Poza tym doskonale wiem, że spełniłbyś każde jej życzenie, nawet gdyby kazała ci własnoręcznie odebrać mi życie.

-Ja..- próbował coś powiedzieć, ale złowrogi kobiecy głos skutecznie mu przerwał.

-Nie mylisz się, Tyler jest moim najbardziej oddanym sługą i nie zawahałby się zrobić wszystkiego, o co tylko go poproszę- wkroczyła do pomieszczenia przynosząc ze sobą anielskie światło, które mimo iż biło od białej długiej sukni i tego samego koloru włosów, skutecznie znikało w jej okrutnym, zimnym spojrzeniu.

-Poprosisz? Jesteś zaznajomiona z takim słowem? Kobieta, która nazywa najbliższą sobie osobę sługą? Człowiek, winny śmierci ogromnej liczby istot? Przywódca, który zawiódł i wydał na pewną zgubę swoich ludzi?

-Jeśli próbujesz tą marną gadką, wykupić sobie więcej czasu, to odpuść już teraz. Mój plan nie ma żadnych luk i kiedy nadejdzie czas, pożegnasz się ze swoim żałosnym, ludzkim życiem.

-Nawet jeśli, wiedz że pociągnę cię razem ze sobą- warknęłam, czując jak zawiść do tej kobiety pali mnie od środka- Hunter nie pozwoli żyć, mojemu mordercy.

-Straszysz mnie?- zmrużyła oczy i pochyliła nade mną, ukazując swojego wewnętrznego demona.

-Ostrzegam.

-Raczej rozśmieszasz do łez- po jej minie nie powiedziałabym, że była rozbawiona, raczej bliska wybuchu- wraz z końcem tej nocy, zagrożenie ze strony Bloodywortha lub innego członka jego stada będzie czymś abstrakcyjnym.

-Jeśli zamierzasz go zabić, wiedz że nigdy ci się to nie uda!- krzyknęłam i szarpnęłam za łańcuchy, postanawiając tym samym zagrać impulsywnie i urobić ją na tyle, aby zdradziła mi choć część swojego ,,genialnego" planu.

-Kto powiedział, że to zrobię? Uspokój się, nie położę na twoim kochasiu palca. Ty zrobisz to za mnie- ostatnie słowa wyszeptała złowróżbnie patrząc na mnie oczami, w których czaiło się szaleństwo.

-Posłuchaj mnie uważnie Octavio. Ja. Nigdy. Nie. Skrzywdzę. Huntera- postawiłam wyraźnie kropki po każdym z wyrazów, chcąc podkreślić wagę tych słów.

-Ty może nie, ale twój trup jak najbardziej. Zdajesz sobie sprawę, jak reagują wilkołaki po tym jak stracą mate? Idą za nią, zawsze- Hunter miałby popełnić samobójstwo? To niemożliwe.

-Mylisz się, nie wszystkie są tak słabe, a na pewno nie mój Hunter, który ma wokół siebie ludzi, gotowych stanąć za nim murem i pomóc w każdej sytuacji.

-Uwierz mi skarbie, że to jego ,,wsparcie" będzie miało własne zmartwienia- zagryzłam mocno zęby kiedy poczułam, że lada moment mogę plunąć jej prosto w twarz, co nie poprawiłoby mojej sytuacji.

-Nie będę grać w twoją grę- wycedziłam sucho.

-Niestety- pochyliła się nade mną jeszcze bardziej sprawiając, że pewna bardzo nęcąca pokusa wkradła się w moje myśli- nikt cię tu o zdanie nie pyta- po tych jadowitych słowach postanowiłam spełnić swoje małe życzenie i z całą siłą jaką w sobie jeszcze miałam odchyliłam głowę by następnie sprzedać nią piękny cios prosto w jej długi nos, który zruszony wcześniej teraz musiał sprawić jej podwójną dawkę bólu.

-Dobrze wiedzieć, że wiedźmy nie regenerują się tak szybko jak wilki- prychnęłam widząc jak szkarłatna krew tryskając ze zranionego miejsca poplamiła jej śnieżnobiałą suknię ukazując jej prawdziwą zbrukaną duszę- nigdy nie ukryjesz prawdy.

-Octavio..- Tyler dobrze znając białowłosą, podszedł bliżej i zasłonił mnie lekko chcąc dać jej czas na ochłonięcie.

-Spokojnie Tyler, nic jej nie zrobię. Przynajmniej na razie- mruknęła, po czym odwróciła się i unosząc lekko dłoń, sprawiła że całe pomieszczenie rozświetliło się blaskiem płonących pochodni umieszczonych wysoko na wielkich, starych żyrandolach. Natychmiast rozejrzałam się uważniej wciąż podążając spojrzeniem za Octavią, która podchodząc do kamiennego, masywnego stołu, z czcią przetarła jego powierzchnię- nie ma na co więcej czekać, idź po starszyznę- zwróciła się do Tylera, wciąż wpatrując się w kamień. Mężczyzna bez słowa wstał, usunął się lekko w cień skąd byłam w stanie usłyszeć nieprzyjemny dźwięk łamanych kości i zrywanych mięśni. To doświadczenie było tak okropne, że na całej mojej skórze pojawiła się gęsia skórka.

Zamrugałam kilkukrotnie gdy zamiast Tylera z mroku wyleciał duży, czarny jak smoła kruk.

-To ty..- natychmiast przypomniałam sobie o dostarczonej wiadomości oraz szponach, które przejechały po mojej dłoni kilka godzin temu.

-Niedługo to wszystko się skończy- powiedziała spokojnie Octavia, gdy tylko zostałyśmy same. Po krótkiej chwili pełnej gęstego, duszącego powietrza, białowłosa uśmiechnęła się delikatnie i spojrzała niewidzącym wzrokiem w przestrzeń- wiesz, że tak naprawdę, na początku miałaś być tylko niewinną ofiarą? Niewinną, acz konieczną w celu zrewolucjonizowania nadnaturalnego świata. Ciężko było mi myśleć o własnoręcznym zabiciu cię, bo nie jestem urodzonym mordercą, jednak..- prychnęłam głośno.

-Nie jesteś? Ty nie jesteś morderczynią? Brak ci świadomości jak wiele żyć zostało odebranych przez twoje chore decyzje?- nie ukrywałam swojego oburzenia wylewającego się ze mnie, niczym z pękniętego naczynia.

-Doskonale wiem co niosą za sobą niektóre z moich rozkazów, jednak tak jak mówiłam już wielokrotnie, wojna zawsze zbiera swoje żniwa, co jest nieuniknione. Przykro mi, ale właśnie tak działa ten świat dziecko- z współczującą miną okrążyła kamienny stół, powoli kierując się w moją stronę- nie jestem bez skazy, wiem, a wcześniej chodziło mi raczej o to, że jeszcze nigdy nie zabiłam kogoś własnoręcznie- powiedziała cicho patrząc na mnie z błyskiem w oku- do wczoraj nawet tego nie chciałam, jednak teraz- bez żadnego mrugnięcia, zimnym spojrzeniem wywiercała mi dziurę w twarzy- wiedz, że zgotowałaś sobie naprawdę okrutną śmierć.

-Nie boję się bólu- powiedziałam pewnie, w środku drżąc jak mały kotek pozostawiony w deszczu na środku skrzyżowania.

-Doprecyzujmy, nie boisz się fizycznego, czy psychicznego cierpienia?- zmarszczyłam brwi zastanawiając się gorączkowo, o co tak naprawdę chodziło tej kobiecie- otóż z mojego doświadczenia wynika, że ten drugi odcień bólu jest o wiele gorszy i brutalniejszy. Naprawdę zamierzałam ci go oszczędzić, chciałam abyś umarła w pełnej nieświadomości tego, co zgotujesz na zmieni wraz ze swoją śmiercią, a obiecuję ci, że dzięki twojej pomocy rozpęta się prawdziwe piekło dla całej wilczej rasy, którego nikt nie będzie w stanie ugasić- po raz kolejny ujrzałam przed sobą jej szaloną odsłonę. Przechyliła delikatnie głowę i z totalną obojętnością zadała pytanie, które zabrzmiało niemal retorycznie- zdajesz sobie sprawę jaka jesteś wyjątkowa, prawda?

-Wyjątkowa?- pierwszy raz, to mi udało się zaskoczyć ją, zupełnie nie spodziewała się takiej reakcji.

-A niech mnie, ty nic nie wiesz- zaśmiała się ironicznie- niesamowite, klosz w jakim cię zamknęli był naprawdę szczelny, aż do teraz. Dzięki mnie dowiesz się wszystkiego na temat swojego jestestwa. Poznasz prawdę, na którą według swojej rodziny nigdy nie zasługiwałaś.

-O czym ty znów mówisz? Nie baw się ze mną.

-Ależ to sprawia mi tyle przyjemności- uśmiechnęła się szeroko- ale masz rację, nie mamy zbyt wiele czasu, a wolałabym abyś przed swoją śmiercią miała pełny obraz na stan przeszłości i przyszłości. Zacznijmy może od tego, że nigdy nie byłaś człowiekiem- bez ogródek wbiła mnie tymi słowami w twardy kamień- a przy najmniej nie całkowicie. W naszym świecie zwą takich jak ty mieszańcami. Istotami łączącymi w sobie cechy różnych gatunków. W twoim przypadku, połączeniu uległa ludzka oraz wilcza strona.

-Słucham? To niemożliwe.

-Nie obchodzi mnie czy wierzysz moim słowom, czy też nie. Prawda jest taka, że jesteś pół człowiekiem, pół wilkiem Katherino Hope.

-Nie- zaprzeczyłam stanowczo- nie- rzuciłam ciszej i niepewniej gdy cały ten absurd na dobre zakorzenił się w mojej głowie- wiedziałabym..

-Twoja wilczyca jest bardzo słaba, prawie nie sposób jej wyczuć..

-Powiedzieliby mi..

-Twoja matka jest daleka od zaufania komukolwiek, a tym bardziej stadu Bloodywortha, co tylko potwierdza założenie o ich szkodliwości.

-Hunter nie ukryłby tego..

-Do jasnej cholery, zamknij się w końcu!- krzyknęła, przerywając tym samym moje chwilowe zamroczenie- na tym świecie nic nie jest takim, jakim nam się wydaje. Ludzie kłamią, ranią i zdradzają na okrągło. Zresztą jesteś stuprocentowo pewna, że twój czysty jak łza ukochany nie mógłby nic przed tobą zataić?- od razu przed oczami zobaczyłam wszystkie sytuacje, w których Hunter mijał się z prawdą. Jego wilkołactwo, upozorowana śmierć, moment kiedy bez mrugnięcia okiem powiedział że mnie nie kocha.. Nie! Przestań! Doskonale wiesz co ona próbuje zrobić, nie wolno mi zwątpić w Huntera. Między nami bywały lepsze i te gorsze chwile, jednak zawsze na końcu odnajdywaliśmy drogę do siebie. Teraz też tak będzie, a ziarno niepewności które próbowała zasiać we mnie Octavia, nigdy nie wzejdzie.

-To nieistotne, nie patrzę na ludzi przez pryzmat tego, co zrobili złego, a przez to, jak później postarali się to naprawić. Masz rację, Hunter nie jest idealny, tak samo jak ja, czy ty. Tak samo jak każdy człowiek na tej planecie. Wszyscy popełniamy błędy i to jest właśnie piękne. Możliwość próbowania, błądzenia i odnajdywania.

-Naprawdę potrafisz powiedzieć to wszystko w obliczu śmierci?

-W obliczu nadziei, owszem. Wciąż wierzę, wierzę że wszystko skończy się dobrze i dzisiejszej nocy nikt już nie umrze.

-W takim razie jesteś naiwna i głupia. Zginiesz, tak samo jak cała wilcza rasa.

-Nawet ty nie masz takiej mocy.

-Sama nie, ale z twoją pomocą.. wszystko nabiera innych barw. Obrzęd, który niedługo zostanie odprawiony nazywany jest Poświęceniem. Twoja ofiara doda mi wystarczającą ilość magi, potrzebnej do zerwania mostu łączącego sferę ludzi i wilkołaków- zerwania mostu?- nazwa mostów sferowych różni się od tej, którą przyjęły wilkokrwiste i jest ci pewnie doskonale znana. Więź mate, mówi ci to coś?- oczywiście że mówiło, mówiło tyle że niebezpieczeństwo jest coraz bliższe i realniejsze- wraz z twoim odejściem więź przestanie istnieć na zawsze, chyba że komuś udałoby się cię wskrzesić, jednak dopóki pozostaniesz martwa natura wilkołaków przepadnie.

-To co planujesz zrobić, zupełnie nie ma sensu. Zabierając im naturę wpojeń, nie zabijesz ich, a skoro do tego nie dojdzie, po co to wszystko?

-Tu właśnie wkracza twoja, najważniejsza rola. Nawet nie wiesz jaką radość mi sprawiłaś, że stanęłaś na mojej drodze. Od lat szukałam kogoś takiego jak ty, hybrydę zdolną zerwać nie tylko most wewnętrzny łączący wilkołaki, ale też ten zewnętrzny, którego doświadczyłaś na własnej skórze gdy zostałaś wpojona przez Bloodywortha. Za tą jedną przysługę, powinnam mu podziękować, gdyby nie on i chęć wzburzenia go, nigdy bym cię nie odnalazła, a to byłaby wielka szkoda, zważając na to.. że kiedy runie most łączący ludzi i wilki.. całe ich człowieczeństwo również po prostu zniknie- uśmiechnęła się delikatnie, posyłając mi niewidzące spojrzenie.

-Jak.. to znik..nie?- bałam się samego pytania, jak i jej odpowiedzi.

-Zwyczajnie, puff i już. Widzisz, cały świat opiera się na koegzystencji, wszystko jest ze sobą ściśle połączone, jednak co się stanie jeśli któregoś ogniwa zabraknie? Co się wydarzy jeśli w świecie wilkołaków, zabraknie ludzkiego pierwiastka? Wilkołaki znikną, zostaną tylko dzikie, nieokrzesane, monstrualne wilki, które nie będą umiały się kontrolować i zaczną żyć w zgodzie z naturą, a kim z natury są wilki? Zabójcami. Aby przeżyć, będą mordować, zwierzęta leśne, hodowlane, aż w końcu dobiorą się i do ludzi. Później wszystko potoczy się szybko. Cały świat ogarnie strach przeciwko krwiożerczym, zmutowanym bestiom, a co robią ludzie kiedy się czegoś obawiają? Znajdują sposób, żeby to wyeliminować- moje wnętrzności zacisnęły się boleśnie, kiedy wyobraziłam sobie wszystko to co mi przedstawiła.

Nagle klasnęła w dłonie i znów podeszła do kamiennego stołu- nadszedł czas na twoją specjalną karę- jak zaczarowana przyglądałam się jej dłoniom, gdzie między palcami dostrzec można było cieniutkie, srebrne nitki poruszające się wraz z jej powolnymi ruchami- tak jak obiecałam, pokażę ci przyszłość, wszystko to, co wzbudzi w tobie cierpienie i świadomość, że nic nie jesteś w stanie z tym zrobić- drgnęłam kiedy moje kajdany pękły, spadając na ziemię z głuchym szczękiem. Bez szansy na jakąkolwiek reakcję, zostałam pociągnięta przez niewidzialną siłę, jaką zastosowała na mnie Octavia. Mimo mojej szamotaniny, bez najmniejszego problemu zdołała położyć mnie na kamiennym stole, unieruchamiając wszystkie kończyny- miłego seansu- szepnęła swoim obłąkanym głosem, po czym powoli opuściła na mnie rękę w której wiły się srebrne łuny światła. Ze strachem obserwowałam jak zbliżają się do mojej skóry, by w końcu powodując okropny ból podobny do poparzenia, ciasno opleść szyję i skronie. Pierwszy krzyk opuścił moje gardło już po kilku sekundach, a później było jedynie gorzej. Octavia miała rację, zobaczyłam coś, co sprawiło, że cierpienie fizyczne było tylko ziarenkiem piasku w morzu pełnym szlamu.

***

Oglądanie własnej śmierci jest czymś tak abstrakcyjnym, że od razu paraliżuje wszystkie kończyny i zmysły. W bezruchu obserwowałam jak Octavia unosi długi, ostry sztylet i z dzikim okrzykiem wbija je w mojego szamoczącego się sobowtóra. Zamknęłam oczy, kiedy całe pomieszczenie wypełniło oślepiające białe światło, tryskające z mojego wzniesionego ciała, które już po chwili uległo i zamarło na zawsze, opadając z powrotem na twardy stół.

-Nie!- ten przepełniony cierpieniem krzyk, wbił w moje serce drugi, tym razem mentalny nóż- nie!- mój ukochany, naznaczony wieloma, sączącymi się krwią ranami krzyczał wniebogłosy patrząc wprost na martwą wersję mnie samej. Chciałam podejść, zapewnić że nic się nie stało, że jestem tu, że nie umarłam, ale nie mogłam. To wszystko było tylko iluzją, a mimo to cholernie ciężko się na to patrzyło.

-Zobacz do czego doprowadziły wasze wilcze prawa..- powiedziała zimno Octavia, jednym szarpnięciem wyciągając metal z mojego przebitego serca- delektuj się ostatnimi minutami swojego człowieczeństwa!

-Odejdź.. przepadnij- Hunter, który przestał krzyczeć podszedł do kamiennego stołu i z mocno zaciśniętymi szczękami pochylił się nade mną- Kath..proszę.. nie zostawiaj mnie- wtulił swoją twarz w moją szyję, a jego dłoń oplotła moją.

-Nie zostawię cię, nie zostawię! Przecież wiesz!- nie mógł mnie usłyszeć, a mimo to krzyczałam jak szalona, próbując przebić się przez niewidzialną barierę. Nagle jego ramiona przestały drżeć, a ciało napięło się niczym struna.

-Czas się skończył Bloodyworth..- szepnęła Octavia, której oddech zrobił się ciężki a z nosa powoli zaczęła sączyć się krew. Domyśliłam się, że to poprzednie zaklęcie potrzebne do zabicia mnie, doszczętnie ją wykończyło. Zaczęła wypowiadać pod nosem jakieś zaklęcia, jednak po jej nerwowym zachowaniu widziałam, iż coś jest nie tak. Żadna moc nie tryskała z jej rąk, a oczy wyrażały coraz większą panikę.

-Zabiję cię..- bardziej wycharczane, niż powiedziane słowa Huntera, przeraziły nawet mnie- zabiję..- drgnęłam kiedy jego ciało zaczęło przechodzić bolesną przemianę, a człowiecze tęczówki powoli gasły zastępując szarą mieszankę, czerwoną, lśniącą groźnie otchłanią. Na moich oczach, bohater i mój anioł stróż, zamieniał się w potwora.

-Hunter, nie.. Nie!- krzyknęłam kiedy, ogromny, czarny wilk rzucił się do przodu, wprost na białowłosą wiedźmę, której magia po raz pierwszy okazała się bezużyteczna. Mimo iż stała się moim największym wrogiem, widok tego jak krzyczy gdy wilk bez grama litości rozrywa jej ciało, było nie do zniesienia. Zresztą nie tylko ona wrzeszczała, w całym gmachu panował ogromny chaos, kiedy po kolei wilki tracąc swoje człowieczeństwo atakowały resztę członków Levande, pozbywając ich życia.

Dźwięk łamanych kości, kłapiących szczęk, bryzgającej krwi i lamentujących ludzi wywiercał się głęboko w moją czaszkę sprawiając, że za pulsującą bólem głową upadłam na ziemię, próbując zatkać uszy i przenieść się w zupełnie inne miejsce.

***

Udało się. Znalazłam się gdzie indziej, ale zdecydowanie nie była to rzeczywistość. Tkwiłam w szpitalu miejskim w Vernon. Czemu tutaj? Szybko zrozumiałam.

-Wszystko będzie z nią dobrze?- to Keith. Zachowuje się bardzo gorączkowo, a jego dłonie na przemian się zaciskają i rozluźniają.

-Proszę pana, mogę przekazywać takie informacje tylko i wyłącznie rodzinie. Dodatkowo pacjentka jest niepełnoletnia, a jej rany wskazują na pobicie, będę musiał zawiadomić policję- oczy Keitha natychmiast zalśniły na zielono, a ręka wystrzeliła do lekarza łapiąc go za łokieć.

-Nikogo nie będziesz zawiadamiał, a teraz powiesz mi grzecznie o stanie Vivienne Hope.

-Stan pacjentki jest stabilny- użył na nim swojego wilczego wpływu, nawet ja to zauważyłam, a widziałam to tylko raz, gdy Hunter zrobił to samo z motelową obsługą rok temu- jednak uraz głowy wprowadził pewne komplikacje, takie jak zapadnięcie w śpiączkę oraz bardzo możliwa krótkotrwała amnezja, będziemy pewni kiedy dziecko się wybudzi- nie.. moja mała siostrzyczka. Dlaczego? Załkałam i znów złapałam się za głowę gdy ból powrócił.

-Cholera- zaklął i zacisnął zęby- zaprowadź mnie do niej.

-Odwiedziny są na razie zabro..

-Zaprowadź!- poszłam za nimi, w przerażeniu czekając na moment gdy Keith również straci kontrolę.

Ze ściśniętym sercem patrzyłam na łóżko szpitalne, na którym leżała moja kruszynka.

-Puchatku..- jęknęłam podchodząc jak najbliżej.

-Vivi..- Keith wydawał się równie zrozpaczony jak ja, tylko.. czemu? Usiadł przy łóżku i pogłaskał ją po zasiniałym od uderzenia policzku- przepraszam.. wybacz że cię nie ochroniłem- ze łzami w oczach pochylił się i ucałował jej owinięte bandażem czółko. Ile dałabym żeby móc złapać jej małą dłoń i powiedzieć, że jestem przy niej i będę kiedy się obudzi i wtedy kiedy ponownie zaśnie. Na zawsze.

Zamarłam kiedy mięśnie Keitha się napięły, a dłonie złapały za głowę próbując odeprzeć ten nieludzki ból.

-Arggh- jęknął przeciągle i podniósł się z krzesła. Widziałam, że próbował z tym walczyć, jednak zdawałam sobie sprawę, że przegra.

-Keith! Uciekaj! Odejdź stąd! Zrobisz jej krzywdę! Błagam cię!- jakaś niewidzialna siła sprawiła, że faktycznie wyszedł z sali Vivienne, jednak nie uciekł daleko, już na korytarzu obok, jego ciało zaczęło przechodzić transformacje, której nie był w stanie zatrzymać. Z przerażeniem dostrzegłam młodą pielęgniarkę, która właśnie weszła na ten oddział- nie! Uciekaj! On cię zabije! Nie!- tym razem żadna siła nie uchroniła kobiety przed atakiem wilka, bo nie mogłam już tego stworzenia nazwać Keithem, to nie był on. Octavia miała rację, bez człowieczeństwa, wilkołaki nie są już tymi których znamy, cenimy i kochamy. Kontrast między białymi, szpitalnymi kafelkami, a czerwienią krwi uderzył we mnie tak mocno, że niemal od razu upadłam i nie chcąc oglądać tej masakry zacisnęłam oczy. Znów mnie przeniosło.

***

-Szybko! Oby nie było za późno!- o nie, nie, nie, nie. Nie zniosę kolejnej dawki bólu. To ponad moje siły. Wiedziałam, że tutaj również będę świadkiem czegoś tragicznego, a to już na wstępie przysparzało mi cierpienia.

-Elizabeth, poczekaj, jesteś ranna- mój kochany tata, ktoś przy kim zawsze czułam się bezpiecznie. Jeden z najważniejszych mężczyzn w moim życiu, jak mogłabym patrzeć na jego śmierć? To nieludzkie.

-To nieważne, zaleczy się samo.

-Elizabeth!- sam, na siłę zatrzymał moją mamę po czym przyjrzał się długiej szramie ciągnącej się od łokcia aż do nadgarstka- jak możesz być taka nieodpowiedzialna! Dobrze wiesz, że nie leczysz się już tak szybko jak kiedyś, chcesz pomóc Katherine, czy tylko narazić siebie?

-Ja po prostu nie mogę czekać, wiedząc że gdzieś tam jest moja córka- powiedziała ze łzami w oczach, na przemian zagryzając wargi.

-Wiem, Elle, wiem- mówił uspokajająco, zawijając ranę kawałkiem koszuli- to moja mała córeczka, bez wahania oddałbym za nią życie, jednak tak jak kocham Katherine, kocham też ciebie, więc daj sobie pomóc- pokiwała twierdząco głową i pozwoliła sobie na parę łez.

-Dlaczego to wszystko się stało? Vivienne wylądowała w szpitalu, Aiden walczy na śmierć i życie, a Katherine jest o krok od śmierci. Dlaczego?- teraz dopiero zobaczyłam, jak im musi być w tej chwili ciężko. Zrozumiałam też, powód dla którego mama tak bardzo starała się mnie trzymać z daleka od wilczego świata. Jak mogłam ją za to wyklinać? Byłam okropną córką.

-Wszystko będzie dobrze, przeżyliśmy kiedyś, przeżyjemy i teraz. Już niedługo będziemy obchodzić wspólnie Boże Narodzenie, to tylko kolejna przeszkoda do przeskoczenia. Uda się.. Elizabeth?- tylko nie to.

-Tato! Uciekaj proszę cię! Tato! Tato!- miałam wrażenie, że za moment wypluję całe płuca- Mamo nie! Nie rób tego!- nie powstrzymałam tego, nie mogłam. Tak jak poprzednio, mama straciła kontrolę, zmieniła postać, a następnie... Następnie mój umysł nie wytrzymał takiego obciążenia i wypluł mnie z tej sieci jako zmęczoną, obolałą i wychłostaną przez emocję szmatę.

***

Almost over

3338

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top