Rozdział 58 Strach
-Derek? Co ty tutaj robisz?- spytałam podchodząc do zimnych krat, które odgradzały mnie od dziecka.
-Zabrali nas kilka dni temu.
-Nas?- mówił o Vivienne?
-Mnie i tą dziewczynkę. Jest miła, mówiła że ma na imię Vivienne, i że wszystko będzie dobrze i mam się nie bać- zuch dziewczynka- ja też jej powiedziałem, że przyjdziesz po nas.
-Widziałeś to? Wiedziałeś że się zjawię?- pokiwał główką.
-Nigdy być nas nie zostawiła- moje serce ścisnęło się mocno, kiedy zorientowałam się, że nawet nie wiedziałam o porwaniu Dereka. Poczułam się złą osobą.
-Masz rację, nigdy cię tu nie zostawię- rozejrzałam się uważnie, a kiedy dostrzegłam wystającą ze ściany cegłę, bez namysłu chwyciłam ją i zaczęłam ciągnąć w swoją stronę. Syknęłam kiedy udało mi się ją w końcu uwolnić tym samym raniąc się w dłoń. W słabym świetle dostrzegłam dwie rany, głębokie zadrapanie spowodowane kamieniem, oraz długie cięcie wykonane przez czarnego kruka. Zignorowałam to jednak i podeszłam do celi- Derek odsuń się jak najdalej- gdy tylko to zrobił, zaczęłam uderzać mocno w kłódkę. Robiłam to tak długo, aż w końcu metal puścił. Otworzyłam szybko przejście, wyrzuciłam kamień, a następnie kucnęłam przed chłopcem zgarniając go w swoje ramiona- już dobrze, jestem tu- dziecko ufnie wtuliło się we mnie.
-Co teraz?
-Zabiorę cię w bezpieczne miejsce.
-A co z Vivienne?- przegryzłam ze zdenerwowania wargę.
-Nie byliście tu razem?- nadzieja umiera ostatnia, niestety pokręcił przecząco główką.
-Byliśmy razem tam.. na górze,w ciemnym pokoju, do którego prowadzą ogromne schody. Idzie się do niego przez takie duże, wysokie pomieszczenie, i trzeba podnieść głowę by móc zauważyć pokój na poddaszu, tam nas trzymali, dopóki nie przyszła pani która spojrzała na nas, dotknęła mojej głowy i kazała pójść ze mną na dół. Mówiła że jestem dzielny i bardzo im pomogę- co? To znaczy że.. Cholera. Obróciłam się szybko i dosłownie w ostatnim momencie uniknęłam ciosu prosto w tył głowy. Automatycznie pociągnęłam Dereka za sobą, chowając go za plecami.
-Musiałeś tak dużo paplać bachorze? Po czyjej jesteś stronie?- warknął wysoki, blond włosy chłopak. Na oko był niewiele starszy ode mnie.
-Nie mów tak do niego!- krzyknęłam, trzymając dłoń za plecami tak, żeby czuć obecność Dereka.
-Zamknij się suko! Gdyby nie piekło, które rozpętało się na górze, nie miałabyś najmniejszych szans- to dlatego nikogo tu nie spotkałam i miałam tyle czasu na uwolnienie Dereka. Bitwa się zaczęła. To nie zmieniało jednak, mojej obecnej sytuacji. Mimo że byłam dużo bardziej wysportowana niż mój przeciwnik, to nie znałam zbyt wielu metod ataku. Chodziłam w szkole na samoobronę, ale niewiele z tego wyniosłam. Kiedy myślałam, że moje szanse i tak są równe zeru, poczułam jak coś wsuwa się w moją dłoń. To Derek dał mi coś płaskiego i śliskiego, nie miałam pojęcia co to, jednak wiedziałam, że w tej chwili ta broń była moim jedynym sprzymierzeńcem. Postanowiłam wykorzystać pierwszą nadarzającą się okazję. Wraz z jego skokiem na moją osobę, wyprowadziłam cios, który nie trafił tam gdzie zamierzałam. Zszokowana stałam na wprost mężczyzny, którego oczy powoli gasły. Jak tylko jego ciało zaczęło opadać, puściłam duży kawałek szkła, który cały pokryty był ciemną krwią mojej.. mojej ofiary. Wszystko stało się tak szybko, że nie do końca przyswoiłam do siebie to co zrobiłam. Celowałam w ramię, jednak biegł w moją stronę tak szybko, że broń którą miałam w dłoni wbiła się wprost w jego szyję, rozrywając tętnicę, skąd w błyskawicznym tępię prysnęła krew naznaczając całą moją osobę, znakiem mordercy. Z przerażeniem spojrzałam na umazaną posoką rękę.
-Co ja zrobiłam..- cofnęłam się lekko, a kiedy natrafiłam na Dereka, upadałam obok niego i szybko zasłoniłam mu oczy, nie chcąc by patrzył na to co zrobiłam. Kilka łez potoczyło się po moich policzkach, gdy spojrzałam na martwe ciało. Wydałam z siebie bliżej niezidentyfikowany dźwięk bólu, strachu i rozpaczy, kiedy kałuża krwi dotknęła mojej nogi. Jak oparzona wstałam, wzięłam dziecko na drżące ręce i ruszyłam do wyjścia- nie patrz. Derek proszę cię, zamknij oczy- nie wiedziałam czy mnie posłuchał, ale za to zdawałam sobie sprawę że musimy jak najszybciej się stąd wydostać. Nie było czasu na moją rozwijającą się depresję, lub czysty obłęd. Nie patrząc za siebie, szybko dotarłam do holu gdzie byłam na początku. Znów nie spotkałam tu żywej duszy i dziękowałam za to w duchu. Postawiłam chłopca i złapałam go za dłoń. Z odrazą zobaczyłam, jak całego go ubrudziłam- musimy się stąd wydostać- powiedziałam ciągnąc go do wyjścia.
-Nie- zignorowałam jego sprzeciw- mamo.. nie!- krzyknął i zaparł się nogami. Zdenerwowana spojrzałam na niego z szaleństwem w oczach.
-Derek! Naprawdę nie ma na to czasu!
-Nie możemy jej tu zostawić!- jęknął przez łzy, a ja skamieniałam. Ośmioletnie dziecko, które znało moją siostrzyczkę od kilkunastu godzin, dbało o jej los bardziej niż ja.
-Wiem, ale tu nie jest bezpiecznie. Nie możesz tu zostać- powiedziałam i odgarniając parę kosmyków z jego twarzy.
-Ale mogę się ukryć.
-Co?
-Wrócisz po mnie, prawda?
-Nawet cię nie zostawię- powiedziałam pewnie.
-A Vivienne? Ją zostawisz?- moje serce skurczyło się boleśnie.
-Nie.. ja- chłopiec puścił moją dłoń, a następnie podszedł do stojącego niedaleko stolika, odchylił długi sięgający do ziemi obrus i zwinnie czmychnął do swojej tymczasowej kryjówki- Derek, nie mogę cię tu zostawić.
-To tylko na chwilę, dam radę. Jestem już duży- z mieszanymi uczuciami, kucnęłam naprzeciwko niego.
-Jesteś pewny? Jeśli się boisz, nigdzie nie pójdę. Powiedź tylko słowo a nie..
-Jest dobrze. Nie mogę powiedzieć, że wcale się nie boję, bo nie wolno kłamać, ale nie jest też źle. Damy radę- powiedział i wyciągnął do mnie piąstkę, ze łzami w oczach przybiłam mu żółwika i uśmiechnęłam się lekko.
-Szybko wrócę, obiecuje- zbliżyłam się, pocałowałam go w czoło, a następnie wstałam nie chcąc się rozmyślić. Z ciężkim sercem ruszyłam w kierunku schodów.
-Mamo?- jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zatrzymałam się i spojrzałam na chłopca- kocham cię- wstrzymałam lekko oddech, kiedy uczucie strachu i miłości rozlało się po moim wnętrzu.
-Też cię kocham- prawie wyszeptałam tracąc zdolność normalnego wysławiania się. Mimo to wiedziałam, że zrozumiał moje słowa, bo uśmiechnął się i schował pod grubym obrusem. Sama obejrzałam uważnie to pomieszczenie i po dłuższej chwili postanowiłam lekko wzmocnić swoje szanse na przetrwanie. Podeszłam do szklanego wazonu z kwiatami i jednym ruchem zrzuciłam go na ziemię, a kiedy roztrzaskał się na podłodze, wybrałam dwa największe odłamki i przełożyłam je przez szlufkę od jeansów. Patrząc na szkło zignorowałam uczucie przerażenia i poczucia winy, które ogarnęło mnie po tym, jak przypomniałam sobie co wydarzyło się w piwnicy.
Cała w nerwach podjęłam wspinaczkę w głąb wielkich, kamiennych schodów. Dziwiłam się też, czemu mimo zupełnej ciemności, byłam w stanie zobaczyć tak dużo. Im dalej byłam, tym wyraźniej i ostrzej słyszałam odgłosy walki. Wzdrygnęłam się kiedy usłyszałam wystrzały, co oznaczało że nie zrezygnowali z broni palnej. Po nieskończenie długiej wędrówce w końcu ujrzałam wyjście, które świeciło karmazynowym światłem, rzucanym przez ogień, którym prawdopodobnie wspomogło się Levande. Cienie walczących sylwetek, które widziałam na ceglanej ścianie nie zachęcały do dołączenia do walki. Mimo to, zebrałam w sobie resztki odwagi, chwyciłam w obie dłonie odłamki szkła i ostrożnie wyszłam z ukrycia. To co ujrzałam przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Wszyscy bez wyjątku uczestniczyli w bitwie i sama nie byłam pewna, czy każdy nie walczy z każdym jak popadnie, nie patrząc czy to wróg, czy przyjaciel. Na posadzce leżało mnóstwo obezwładnionych ciał, na szczęście nie zobaczyłam wśród nich żadnego wilkołaka, co mnie nie pocieszyło, bo wśród walczących dostrzegłam tylko pięć przemienionych wilków, reszta została w swojej niezmienionej postaci, dlaczego? Nie miałam zbyt wiele czasu na rozmyślanie, więc próbując się skupić spojrzałam w górę, szukając miejsca, gdzie według Dereka była Vivienne. Bingo. Poddasze było rzeczywiście ledwo widoczne, jednak prowadzące do niego schody, od razu przyciągały wzrok, gdyż były znakomicie strzeżone. Jak niby miałam się tam dostać? Uchyliłam się szybko, gdy zobaczyłam lecące w moim kierunku ciało, nie patrząc kto wylądował z głośnym trzaskiem na ścianie, ukryłam się za jednym z ogromnych drewnianych filarów podtrzymujących sufit. Głośno oddychając w końcu zauważyłam swoją szansę. Dębowa konstrukcja tworzyła swoisty szkielet, który belkami układał się w kratę powstrzymującą budynek przed zawaleniem się. To dawało mi duże pole manewru, niebezpieczne, ale też jedyne. Upewniwszy się, że nikt nie zamierza mnie zaatakować, oddaliłam się lekko od filaru, wzięłam rozpęd i z całą mocą jaką miałam, wykonałam skok łapiąc się dłońmi za wystającą pozłacaną część ozdobną, która na moje szczęście pojawiała się na każdym filarze co półtorej metra. W euforii tego że udało mi się znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji, nie usłyszałam wroga, który będąc tuż pode mną, zdołał złapać mnie za kostkę. Zupełnie się tego nie spodziewając, dałam się ściągnąć na dół wraz z jego mocnym pociągnięciem. Jęknęłam gdy upadłam na ziemię uderzając głową o słup. Otrząsnęłam się najszybciej jak mogłam, otworzyłam oczy i w ostatniej chwili uciekłam przed jego pięścią turlając się w bok. Nim zdążyłam rozeznać się w sytuacji, coś innego skutecznie mi to przerwało. Całe pomieszczenie zatrzęsło się w posadach a ściany zalśniły od ognia, który odbijał się w ogromnych, kolorowych witrażach. Zszokowana cofnęłam się lekko, nie chcąc być smagniętą przez ostre języki ognia.
***
-Gdzie ona jest do cholery!?- białowłosa, wysoka kobieta zagrzmiała donośnym głosem uderzając równocześnie dłońmi o lustro weneckie, które zatrzęsło się niebezpiecznie.
-Octavio, uspokój się.
-Mam się uspokoić?!- zabrzmiała histerycznie- nie widzisz co tu się dzieję? Wilkołaki panoszą się po naszym terenie, a moje dzieci padają jak muchy.
-Wiem od naszych informatorów, że na pewno jest tutaj.
-Tutaj, tutaj.. to znaczy gdzie Tyler?! Miała klęczeć u moich stóp, już godzinę temu! Przecież śledziliście ją od samego lasu! Jakim cudem uciekła wam już trzy razy!?
-Nie była sama.
-Co z tego? Jesteście tak niekompetentni, że mam ochotę was udusić!- powiedziała patrząc na swojego podwładnego i powoli zacisnęła dłoń co już wystarczyło, by magia dosięgła mężczyznę i nie pozwoliła mu wziąć oddechu.
-Octavio.. dziew..czyna.. będzie twoja.. obiecuję- powiedział z trudem.
-Mam nadzieję, bo jak nie, to my będziemy tymi, którzy dziś polegną- syknęła i uwolniła go od mocy swojego uroku.
-Dopilnuję by tak się nie stało.
-Nie. Twoim zadaniem jest dostarczyć mi dziewczynę, sama zajmę się resztą.
-Tak jest- powiedział po czym szybko wyszedł z pomieszczenia, zostawiając Octavię, która z błyskiem w zimnych oczach przypatrywała się rozgrywającej się na dole bitwie.
-Gdzie jesteś owieczko?- szepnęła i zmrużyła oczy. Nagle odwróciła się gwałtownie i spojrzała na siedzącą w kącie dziewczynkę. Powolnym krokiem podeszła do niej i pochyliła nad nią- jak się nazywasz dziecko?
-Nawet nie wiesz kogo przetrzymujesz?- powiedziała hardo, unosząc głowę znad kolan, które podsunęła pod samą brodę. Octavia uśmiechnęła się lekko.
-Nie boisz się mnie?
-Boję, ale obiecałam sobie, że pozostanę dzieckiem tak długo jak potrafię, a dzieci są niewinne, w przeciwieństwie do dorosłych, nie kłamią- kobieta uniosła jedną brew.
-Powiem ci coś dziecko..
-Vivienne- przerwała jej brązowowłosa.
-Vivienne- podkreśliła mocno Octavia- wraz z dniem, kiedy odkrywasz co oznacza kłamstwo, na zawsze przestajesz być niewinna. Dlatego teraz, może powiesz mi gdzie jest twoja siostra, hm?
-Nie wiem- głowa dziewczynki poleciała w bok gdy przywódczyni Levande uderzyła ją z otwartej dłoni w policzek.
-Zła odpowiedz.
-Nie wiem gdzie jest!- krzyknęło dziecko- a nawet gdybym wiedziała i tak nigdy bym ci nie powiedziała!- Octavia chwyciła małą za włosy i pociągnęła do góry.
-Zbytnia śmiałość jest zgubna dziecko, więc jeśli chcesz być w jednym kawałku gdy twoja tchórzliwa siostra w końcu się tu zjawi, zamilknij lub powiedz coś, co nie sprawi że moje uszy zaczynają krwawić.
-Nienawidzę cię- powiedziała Vivienne.
-Dziękuję, schlebiasz mi- rzekła kobieta, puściła młodą Hope i ponownie podeszła do lustra- zegar tyka, jeśli ona się nie pojawi, zginiesz razem ze mną Vivienne. W imię wolności- nagle ziemia się zatrzęsła, a Octavia z rosnącą wściekłością patrzyła jak zachodnia brama wybucha z hukiem rozpętując w środku prawdziwe piekło w postaci pożaru. Wiedziała, że wilkołaki poradzą sobie z tą przeciwnością, jednak jej ludzie szybko zatrują się dymem, który wypełnił całe pomieszczenie- cholera- syknęła- dość tego. Nie chciałaś przyjść pierwsza, to sama się do ciebie pofatyguję.
***
Cała pokryta krwią, pyłem oraz różnorakim brudem wraz z oparzoną łydką i lewym przedramieniem w końcu udało mi się dostać na jedną z wyższych kondygnacji. Zakaszlałam głośno, gdy dym dostał się do moich płuc. Sama nie wiedziałam co lepsze, zatruć się czadem czy spłonąć na dole. Mimo tych ponurych myśli, moim priorytetem była Vivienne, niestety głos w mojej głowie, który wołał ciągle jedno i to samo, zmusił mnie do zatrzymania się na wysokości około 15 metrów. Spojrzałam w dół i dopiero teraz zorientowałam się jak wysoko weszłam. Miałam wystarczająco siły by się tu dostać, jednak na zajęciach nigdy nie ćwiczyłam na takiej wysokości i to bez zabezpieczenia. Mimo chwilowego przepływu strachu, weszłam na poziomą belkę, usiadłam i ciężko oddychając szukałam tego jedynego. Gdzie jesteś Hunter? Zamarłam kiedy go w końcu dostrzegłam. Poranionego, ale wciąż silnego i cudownego. Byłam ciekawa czy myślał to samo, kiedy sam też nie spuszczał ze mnie wzroku. Uśmiechnęłam się przez łzy uświadamiając sobie, że nawet w takiej sytuacji, potrafiliśmy się odnaleźć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top