Rozdział 5 Czarny wilk

               Przez kolejne kilka dni mój humor można było opisać tylko w jednym słowie: gówniany. Nadal nie utrzymywałam kontaktu z Evie, zresztą w tym tygodniu nie było jej ani razu w szkole, a z mamą ciągle byłyśmy w trakcie wojny, po moim małym wagarowaniu. Kładąc się jednak w środę wieczorem, obiecałam sobie że kolejny dzień, będzie lepszy niż poprzedni. Żadnych pomyłek i potknięć, i co najważniejsze trzymać się z daleka od Evie Victors oraz mojej mamy i dziwnych przystojnych mężczyzn, których wydaje mi się że widzę. Budzik zadzwonił równo o ósmej, nie śpieszyłam się jednak, gdyż nasza szkoła w tym roku została wybrana na organizatorów stanowego konkursu matematycznego, jest to dopiero część wstępna dlatego trwa dwa dni, wszyscy uczestnicy nie pomieścili by się w naszej szkole, co z tego że 90% odpadnie skoro samo przystąpienie już daje dodatkową ocenę z matmy, sama może bym się skusiła, jednak nasza kochana psorka, powiedziała że żeby dostać 5 trzeba uzyskać minimum 80%. Czyli krótko mówiąc, dostać się do półfinałów, które odbędą się już w Detroit. Nie miałam więc na co liczyć. Otworzyłam oczy i wyłączyłam budzik, a następnie podniosłam się do pozycji siedzącej.

-Syyy- zasyczałam, gdy poczułam tępy ból głowy. Musiałam za szybko wstać, poprawiłam się i dokładnie rozciągnęłam. Wstałam gdy ból lekko zelżał, spojrzałam na zegarek 8:25- cholera- nie wiedziałam że trwało to aż tak długo. W biegu złapałam jakieś ciuchy i zaczęłam pakować sportową torbę, ze względu na wolne umówiłam się na trening na 9:00 zamiast 16:00. Chciałam mieć to jak najszybciej za sobą, ostatnio treningi stały się dla mnie istną katorgą, szybko się męczyłam, a na drugi dzień mięśnie bolały mnie nie wyobrażalnie mocno. Myślę jednak że było to spowodowane sobotnimi zawodami, pierwszy raz w życiu przegrałam. Wszystko było naprawdę dobrze, dopóki nie zachwiałam się na tej głupiej równoważni. Po czterech latach ćwiczeń nigdy mi się to nie zdarzyło, a teraz po prawie ośmiu nagle takie coś. Najgorsze jednak było potem, ten idiotyczny wywiad mojej mamy, która sto razy pytała się, czy to nie z powodu choroby, wykrzyczałam jej wtedy, że nie mogłam się skupić przez to jej piątkowe piekło jakie mi zgotowała, po tym jak dowiedziała się o moich wagarach. Co gorsze kiedy jej to mówiłam, sama nie wiedziałam, czy to prawda czy zwykłe kłamstwo. Zamieniałam się powoli w dziewczynę z opisu Evie, a może zawsze taka byłam? Tylko teraz, już tego nie ukrywam? W każdym razie od tamtej pory nie miałam żadnej motywacji, ani satysfakcji z ćwiczeń i to pewnie dlatego było mi tak ciężko. Gdy ubrałam się i zrobiłam nieśmiertelnego wysokiego kucyka postanowiłam darować sobie śniadanie i od razu iść do hali sportowej. Myślałam że to się uda, i tak jestem naiwna jeśli myślałam że Elizabeth Hope wypuści mnie tak sobie bez porannego wywiadu i pożywnego śniadanka.

-Katherine, proszę natychmiast się wrócić- niechętnie skierowałam się do kuchni. Byłam niemal pewna, że miałam grobową minę. Mimo to usiadłam obok zajadającej się płatkami Vivienne i nalałam sobie soku pomarańczowego. Jako sportowiec, nie mogłam pić herbaty ani kawy, a przyznaję, że by się teraz przydał jakiś ciepły napój, było mi dziwnie zimno- naprawdę, nie zamierzasz nawet powiedzieć dzień dobry?- westchnęłam ciężko, na co mama zacisnęła usta w cienką kreskę.

-Dzień dobry- wymruczałam, pod nosem. Nie kontynuowała jednak dalej tego tematu, gdyż wyczuła że raczej i tak nic nie wskóra. Chwyciłam kanapkę z szynką i pomidorem nerwowo patrząc na zegarek 8:40. Muszę się pośpieszyć, samo dojście na miejsce zajmuje mi 10 minut ale przebranie dodatkowe pięć więc powinnam już wyjść, żeby mieć jakiś zapas.

-Aaaa dzień dobry- do pomieszczenia ziewając wszedł Aiden.

-Widać, że nie wszystkim w tym domu trzeba przypominać o przywitaniu się z własną rodziną- powiedziała mama, a ja rzuciłam jej nienawistne spojrzenie.

-Za to od czasu do czasu, można by było przypomnieć, żeby narzucił chociaż coś na siebie jak schodzi na śniadanie. Same bokserki, serio? Tu są dzieci- powiedziałam teatralnie zakrywając oczy Vivienne, na co zaczęła się burzyć, że ma już 10 lat i nie jest dzieckiem. Aiden natomiast tylko się zaśmiał, nic sobie z tego nie robiąc i kradnąc mi kanapkę, która właśnie po raz pierwszy miała zbliżyć się do mojej twarzy. Grrhhh.

-Niestety, prawa dżungli, perfekcyjna Katherino Hope- co za palant.. . Mama odchrząknęła czując, że kłótnia wisi w powietrzu.

-Na którą masz ten konkurs Aiden?- spytała.

-Na 10:00!- wystrzeliła mała Vivienne, pokazując zegar- a teraz jest 8:43 czyli ma jeszcze godzinę i siedemnaście minut!- kolejny cholerny geniusz matematyczny w rodzinie, dopiero trzy miesiące temu nauczyli się korzystać z zegara, a ta już w sekundę umie powiedzieć ile czasu jest między 10:48 a 19:23. Znowu poczułam się jak głupek.

-Dobrze, barwo Vivienne. Ile może ci to zająć?- spytała mama.

-Będzie pewnie jakieś 40 zadań zamkniętych i 15 otwartych więc pewnie do dwóch godzin- co?! Ale jak?- zamknij buzię Kath bo jeszcze poleci na podłogę- cholera, oczywiście musiał to zauważyć- a potem jeszcze zgłosiłem się do pomocy przy organizacji, wiesz posiłek na stołówce i te sprawy- i to ja jestem perfekcyjna!? To on lata po świecie jak Matka Teresa i wszystkim pomaga.

-Czyli wrócisz późno, w takim razie, zabierzesz się razem z tatą jak skończy pracę. My pojedziemy do babci zaraz po treningu Katherine, wzięłam wolne do końca tygodnia, a ojcu udało się załatwić piątek, wy za to nie macie lekcji, więc to idealny czas- słucham?!!

-A ja nie muszę iść do szkoły!- krzyknęła Vivienne.

-Tylko dlatego, że i tak wyprzedziłaś już inne dzieci z materiałem- powiedziała mama pokazując jej widelcem, żeby jadła dalej, ja za to czułam że zaraz wybuchnę.

-Jak to wyjeżdżamy?! Przecież to jest 300 km stąd, i mówisz mi to dopiero teraz?!- mama spojrzała na mnie nie dowierzając.

-Chyba się zapominasz młoda damo.

-Oo czyżby? To ja się zapominam, a ty przypadkiem nie zapomniałaś mi o czymś powiedzieć?! Nie zapytałaś mnie czy chcę jechać, a może mam już inne plany?

-Słyszałam od Aidena, że pokłóciłaś się z Evie, więc jakie możesz mieć inne plany?- spojrzałam na mojego braciszka morderczym wzrokiem.

-JA się pokłóciłam z Evie, tak? Jesteś pewna, że tak to określił? Chociaż może i tak myśli skoro ma z nią lepszy kontakt niż ze mną. Własną siostrą.

-Kath, naprawdę przeginasz- warknął, a mama położyła mu rękę na ramieniu, żeby go uspokoić, chociaż nie wiem po co, w końcu chyba się na mnie nie rzuci z pięściami?

-Po za tym, czy moje życie ogranicza się tylko do szkoły, treningów, domu i Evie?!- krzyknęłam.

-A jest inaczej? Nigdy nie mówiłaś mi, że masz jeszcze jakichś znajomych?

-A czy ty myślisz, że do końca życia będę ci się spowiadać i nie mam przed tobą tajemnic? W grudniu skończę 18 lat, nie jestem małym dzieckiem jak Vivienne, żeby ci wszystko mówić- widziałam jak mama i Vivienne patrzą na mnie zamurowane. Tylko Aiden wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć.

-Może rzeczywiście nie powinnaś mieć żadnych tajemnic, patrząc na to jak się teraz zachowujesz- powiedział Aiden, a ja już wiedziałam co zamierza, spojrzałam na niego lekko przestraszona. Jeśli powie mamie o moim wypadku to już nigdy nie zaznam odrobiny swobody- wiesz mamo..

-Dość- powiedziała cicho, ale stanowczo- widzę że musisz ochłonąć- powiedziała patrząc na mnie- idź na trening, jeśli nie chcesz nie musisz jechać ze mną- odetchnęłam z ulgą- pojedziesz razem z tatą i Aidenem wieczorem- co?! Już chciałam zaprotestować- i to bez dyskusji!- krzyknęła, po czym poszła na górę. Niepewnie spojrzałam na Aidena, nie miał dobrej miny, a kiedy uchwycił mój niepewny wzrok od razu powiedział to czego najbardziej się obawiałam.

-Teraz to i tak już się nie wywiniesz, to tylko kwestia czasu, aż jej powiem. Nie chcę psuć jej wyjazdu do babci. W końcu musi dobrze się bawić na jej sześćdziesiątych URODZINACH- oblał mnie zimny pot- ale nie martw się, jak wrócimy nic mnie nie powstrzyma- z kamiennym wyrazem twarzy wyminął mnie i poszedł na górę, a po chwili usłyszałam trzaśnięcie drzwiami. Moje oczy się zaszkliły, ale nie pozwoliłam łzom wypłynąć. Nagle poczułam jak coś ciągnie mnie za bluzę, spojrzałam na Vivienne, która się uśmiechnęła.

-I tak cię kocham Katie- zaśmiała się, ale nagle umilkła- nawet jak porównałaś mnie do małego dzieciaka- znowu się uśmiechnęła. Ukucnęłam przed nią po czym mocno przytuliłam.

-Przepraszam Puchatku- powiedziałam, starając się aby mój głos się nie załamał- obiecuję że więcej nie będę przy tobie krzyczeć.

-Wiem Katie, w końcu jesteś moją dużą idealną siostrą, i jak dorosnę chcę być taka jak ty- czy to dziecko wie, co robi z moimi emocjami?

-Nie Puchatku, to ja chcę być taka jak ty- powiedziałam po czym, puściłam ją, pstryknęłam w nos i pobiegłam do garażu szybko wciągając buty i sprintem ruszając przed siebie, i tak się spóźnię, ale przynajmniej zrobię sobie rozgrzewkę.

***

-Nie mam zamiaru bawić się w te dziecinne szkolenie! Żyję tutaj od dziecka, więc nie sądzę abym musiał się jeszcze czegoś nauczyć!

Przygwoździłem kolejnego szczeniaka do ziemi, zatrzymałem rękę na jego szyi, a po chwili krzyknąłem głosem alfy.

-Myślicie, że przemiany to tylko dobra zabawa?! Większość z was urodziła się w tym stadzie, teoretycznie wiecie dużo- spojrzałem na Mike, który nadal był przytrzymywany moją ręką- ale w praktyce, podczas pierwszej pełni, pozabijalibyście wszystkich na swojej drodze. Myślicie że nigdy nie zdarzył się przypadek, w którym jednego z naszych wilków trzeba było zabić?- czułem, że młody trochę spokorniał- chyba, że co poniektórzy chcą się o tym przekonać na własnej skórze, tylko ostrzegam, nie będziemy was głaskać po łebkach tak jak na treningach- powiedziałem ostrym tonem, czując jak co poniektórym włosy stanęły dęba.

-Sami spytajcie się tej, która wie o tym najlepiej- rzuciła Brittany, a ja potwierdziłem swoje przypuszczenia że nie powinna uczestniczyć w treningach z dzieciakami. Nikt tak nie potrafił rozpętać burzy jak ona- Victors, może powiesz coś na temat swojej pierwszej pełni?- spytała, a uśmiech który jej posłała zdecydowanie był szalony. Dziewczyna, która stała w kącie sali spięła wszystkie swoje mięśnie, a jej oczy zaszły czernią- no dalej! Zabrakło ci języka w gębie!

-Dość tego!- zagrzmiałem, na co nawet Brittany zadrżała- to ty powinnaś czasami ugryźć się w język, albo jeszcze go stracisz!- widocznie była zszokowana.

-Co? Naprawdę już zapomniałeś co ta mała zrobiła?! Prawie zabiła jednego z naszych! I o mały włos nie rozszarpała tej swojej przyjaciółeczki. Gdyby nie ja i Blake obydwoje leżeli by już w jakimś rowie z rozerwanym gardłem- widziałem jak Victors zadrżała, sam zresztą nie byłem lepszy, zrobiłem dokładnie to samo gdy wyobraziłem sobie obraz martwej Hope. Głupek.

-Kłamiesz!- krzyknęła Victors z siłą, jakiej się po niej nie spodziewałem. Ranga w stadzie, ujawnia się dopiero, gdy po raz pierwszy zapanujemy nad swoim wilkiem, prościej mówiąc, kiedy dojdziemy z nim do porozumienia. Dlatego też, o byciu przywódcą nie decyduje ciągłość krwi, a pozycja jaką przyjmiemy. Nie znałem dobrze tej dziewczyny, ale wiedziałem, że będzie na pewno alfą lub betą w każdym razie na pewno nie deltą czy omegą. I wtedy spojrzałem też inaczej na Brittany, ona też to wyczuła, sama jest deltą więc zwyczajnie się boi, że taka małolata będzie miała nad nią przewagę. Niestety nawet jeśli znam jej wilcze zapędy, nie mogę jej pobłażać. Od przyszłego tygodnia, przestanie pomagać przy młodych- nie skrzywdziłabym Kath, sama się opanowałam i wycofałam, dlaczego ciągle opowiadasz same fałszywe historyjki. Na siłę chcesz podnieść swoją pozycję mimo tego, że już dawno powinnaś wiedzieć gdzie się znajdujesz- nie musieliśmy długo czekać, Brittany błyskawicznie zmieniła się w wilka po czym skoczyła na bezbronną szatynkę. Mała, która nie umiała jeszcze panować na przemianą, nie miała żadnych szans. Zanim ktokolwiek zdążył coś zrobić bury wilk mało co nie rozerwał szyi Victors. Nie mogłem na to pozwolić, widząc dwa razy lepiej zdążyłem stanąć przed nie doszłą ofiarą i złapać rozwścieczoną Brittany za grzbiet, po czym nie patyczkując się pociągnąłem ja w górę i rzuciłem o ścianę niczym szmacianą lalką. Nawet w ludzkiej postaci jestem dużo silniejszy od Delt a nawet Bet.

-To koniec Brittany, od jutra możesz poszukać sobie innego zajęcia, bo nigdy nie będziesz już zajmować się młodymi- spojrzała na mnie zlękniona, nie wzruszyło mnie to jednak nawet odrobinę. Nie znoszę nieposłuszeństwa, a już tym bardziej braku opanowania. Czułem jak Victors drży za moimi plecami, nie było to jednak spowodowane strachem, a podekscytowaniem, chorą satysfakcją, że to właśnie ona wygrała. Odwróciłem się do niej powoli, szybko spuściła głowę, nie zobaczyłem jednak w niej ani odrobiny posłuszeństwa czy skruchy- nie potrafisz się kontrolować fizycznie, jednakże nie myślałem że to działa też na twoją psychikę. Zobaczmy więc jak twoja chęć walki sprawdzi się w praktyce- odszedłem na matę- no dalej, ile mam na ciebie czekać?- warknąłem widząc, że dziewczyna się nie rusza. Kiedy stanęła przede mną na macie, uśmiechnąłem się wolno- Atakuj- rozszerzyła szeroko oczy- czemu jesteś taka zdziwiona? Nie to lubisz robić? Nie, czekaj, robisz to tylko za czyimiś plecami, zawsze bezpieczna, no tak, jak hiena- wiedziałem że to podziała i tak też się stało, rzuciła się na mnie z krzykiem. Nawet nikt nie zdążył mrugnąć gdy łapiąc ją za gardło odrzuciłem ją na kilka metrów- jeszcze raz!- krzyknąłem. Dziewczyna znowu naparła na mnie, niestety z marnym skutkiem, podciąłem jej nogi, a ona wylądowała z głośnym łoskotem na tyłku- Potrafisz tylko posługiwać się czyimiś rękoma, nie umiesz nic zrobić sama. Nie urodziłaś się w naszym stadzie, jednak nie zwalnia cię to z obowiązujących tu zasad- próbowała mnie zranić jeszcze jakieś piętnaście razy- Podziwiam twój upór, jednak inteligencję cenię sobie bardziej, ponieważ taki osobnik już dawno zauważyłby, że dalsza walka nie ma żadnego sensu. Poddałby się, a następnie ćwiczył kilka razy ciężej żeby pewnego dnia wyzwać mnie na pojedynek w którym będziemy walczyć jak równy z równym. Zapamiętaj, że nie zawsze będzie obok ktoś, kto cię uratuje- powiedziałem wolno, po czym zostawiłem poturbowaną dziewczynę na środku maty, wyliże się z tego, a przynajmniej dostała porządną lekcję. Niestety jest to cena jaką muszą płacić dzieciaki, które nie miały pojęcia że zostaną takimi bestiami. Przechodząc obok lasu, stwierdziłem że sam muszę wyładować energię mojego wilka, który wręcz wył z emocji. Od paru dni zapanowanie nad nim było trudniejsze niż kiedykolwiek wcześniej. Nie miałem pojęcia co mogło być tego przyczyną, zazwyczaj mój wilk nigdy się nie mylił, jeśli chodzi o instynkt, jednak niedawno jego zmysły zaczęły dosłownie szaleć. Po przemianie, ruszyłem biegiem przed siebie chcąc zapomnieć o wszystkich obowiązkach, które dosłownie na raz zwaliły mi się na głowę. Mój ojciec już dawno zauważył, że jestem od niego kilka razy silniejszy i powinienem przejąć po nim stado, nie potrafiłem mu powiedzieć, że zwyczajnie się boję. Tyle lat szukam swojej mate i chociaż czasem mój wilk dawał mi wyraźne sygnały że jest blisko koniec końców nigdy nie mogłem jej dosięgnąć, zupełnie jakby się kamuflowała. Nie chcę być alfą watahy która nie ma swojej Luny. To tego się boję, że kiedy przejmę to miejsce, stado bez niej osłabnie. Nagle, moje łapy dosłownie wbiły się w ziemię. Cholera, coś ty zrobił! Przede mną dosłownie parę metrów dalej, stała dziewczyna Hope. Zobaczyła mnie, a raczej wilka, wielką czarną bestię, która chciała zrobić jeszcze kilka kroków w jej stronę. Z pewnym wysiłkiem, ale powstrzymałem go. Patrzyła na mnie bez mrugnięcia, nawet nie drżąc na ciele. Zastanawiałem się co teraz zrobić, mój umysł wiedział. Nawet jeśli zobaczyła mnie przez zwykły przypadek, były dwa wyjścia. Powinienem porwać ją do naszego stada gdzie Alfa, zdecyduje, czy ją przemienić czy zabić. Na tą drugą opcję zadrżałem. Tak samo jak Hope, która powoli zaczęła tracić panowanie nad mięśniami. Nie spojrzała mi jednak w oczy, a to znaczy że wie jak zachowywać się w sytuacji gdy spotka wilka. Zresztą można się było tego spodziewać po rodzinie Hope. Niestety nie zmieniało to jej sytuacji, sam zresztą też nie chciałem wykonać żadnego ruchu. Po chwili jednak warknąłem cicho i skoczyłem z powrotem w głąb lasu pędząc jeszcze szybciej niż poprzednio. Po drodze zawyłem głośno komunikując się z Lightwood. Gdy znalazłem się w domu ruszyłem szybko do mojego pokoju gdzie czekała już Cheryl, byłem cały napięty i musiałem jakoś to wyładować. Zatrzasnąłem drzwi, po czym złapałem dziewczynę i brutalnie wpiłem się w jej wargi. Całą sprawę, ułatwiło mi to, że byłem kompletnie nagi, a pozbycie się jej ubrań było dziecinnie proste. Niestety Lightwood nie byłaby sobą gdyby nie zadała kilku głupich pytań.

-Co.. się... stało?- spytała między pocałunkami, myśląc że dowie się czegoś konkretnego. Zaśmiałem się tylko gardłowo, po czym rozerwałem jej bluzkę z cichym warknięciem i nim rzuciłem ją na łóżko, wychrypiałem tylko:

-Zrobiłem coś naprawdę głupiego- potem nie mówiłem już nic więcej, jednak sam przed sobą nie mogłem ukryć faktu, że kiedy pieprzyłem Cheryl, przed oczami miałem tylko rozbiegany wzrok Hope, która starała się ukryć swój strach. Strach przede mną. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top