Rozdział 4 ,,Pałac w środku puszczy"
Nie pamiętałam momentu, w którym kładłam się spać, nie rozumiałam więc czemu po raz drugi się budzę. Powoli ruszyłam powiekami i rozejrzałam się po pomieszczeniu. Po prawej stronie łóżka ktoś siedział, mama?
-Kath, obudziłaś się? Jak się czujesz?- znałam ten głos, jest taki przyjemny. Kiedy wyostrzył mi się wzrok, spojrzałam na osobę której widok już nie był taki miły- Boli cię coś?- czemu była teraz taka opiekuńcza?
-Obchodzi cię to?- spytałam nie siląc się na uprzejmości. Evie ciężko odetchnęła.
-Uff czyli nic ci nie jest, już myślałam że walnęłaś się w głowę i mogłaś straciłaś pamięć.
-Takie rzeczy to tylko na filmach, które nagminnie oglądasz i nie widzisz po za nimi świata- postanowiłam nie udawać, że wszystko jest w porządku. To i tak nie miałoby sensu.
-Tak wiem, zasłużyłam sobie na to, ale proszę cię uwierz mi Kath, że miałam ku temu powód- zrobiła minę, której nienawidziłam, po niej zawsze wszystko jej wybaczałam, ale nie tym razem.
-Jak można mieć powód do krzywdzenia kogoś?- Evie spuściła głowę, a ja czułam że nie wytrzymam długo i udam że wcale mnie nie zraniła, tylko po to żeby znowu mieć przyjaciółkę. Podniosłam się do pozycji siedzącej, jednak znieruchomiałam, gdy nie poznałam miejsca w którym byłam- gdzie ja jestem?- Evie złapała mnie za rękę, jednak szybko ją wyrwałam.
-Pamiętasz co się stało?- spojrzałam na nią, nie wiedząc o co chodzi- pamiętasz co robiłaś rano? Byłaś na bieganiu..- powoli wspomnienia zaczynały do mnie wracać.
-Byłam na bieganiu i postanowiłam przebiec się do wiaduktu Vernon, a tam..
-Zachwiałaś się i spadłaś prosto do rzeki- co?
-Nie ja..- zemdlałam, nie zachwiałam, a zemdlałam. Przez moje myśli prześlizgnęła się rozmowa z lekarzem. Nie powiedziałam tego jednak głośno, obecnie nie wiedziałam, na ile mogłam być z nią szczera. Podobno ma lepszy kontakt z Vivienne i Aidenem niż ja, a o moim sekrecie nikt nie może wiedzieć, a już szczególnie oni- tak, teraz pamiętam, potknęłam się o tory i wpadłam do rzeki.
-Wiesz co było potem?-spojrzałam na nią, odtwarzając w myślach moment mojego omdlenia. Nie pamiętałam co działo się w rzece, jednak mój umysł podsunął mi obraz kogoś, mężczyzny który się nade mną pochylał- Kath?
-Nie, nie pamiętam niczego więcej, wpadłam do rzeki i musiałam stracić przytomność- nie mogłam jej o tym powiedzieć. Pomyślałaby że znowu chce zwrócić na siebie uwagę, że niby przystojny mężczyzna uratował mnie, Katherien Hope od utonięcia. Te myśli popsuły mi humor jeszcze bardziej, spojrzałam na Evie z zaciętością- a teraz ty odpowiedź na moje pytanie. Gdzie jestem? I co ty tutaj robisz?- szatynka nie dając za wygraną ponownie chwyciła moją dłoń.
-To ja cię wyciągnęłam z tej rzeki Kath- słucham?
-Co ty tam robiłaś?
-Aiden zadzwonił do mnie i powiedział, że po naszej kłótni byłaś w rozsypce. Sam musiał jechać wcześniej do szkoły, więc poprosił mnie żebym miała cię na oku- chyba naprawdę mają lepszy kontakt niż mogłoby mi się wydawać- i miał rację, gdybym za tobą nie poszła utonęłabyś-nie wiedzieć czemu zdenerwowałam się na te słowa.
-I co z tego? Mówisz że uważam się za pępek świata, a jak wy się zachowujecie? To wy traktujecie mnie jakbym nim była. Jeżeli los chciał, żebym się wtedy utopiła to tak powinno być. Wbrew temu co mówiłaś, nic nie kręci się wokół mnie, gdyby tak było, nigdy nie wpadłabym do tej głupiej rzeki, w końcu świat nie mógłby zabić jego środka. A to niespodzianka.
-Kath, przestań tak mówić. Jesteś ważna i wszystkim na tobie zależy..
-Dość- nienawidzę jak ludzie najpierw mówią jedno, a potem drugie. Lekarze robią to nagminnie, najpierw rzucają że nic ci nie jest, potem masz tylko dwa lata życia przed sobą, potem piętnaście, a na końcu wpychają leki i czekają kiedy umrzesz. To najgorsze uczucie na świecie, nie zniosę jeśli moi bliscy, też tacy będą- Gdzie jestem?
-W domu mojego wujka, był najbliżej od rzeki- pierwszy raz słyszę, żeby blisko rzeki był jakiś dom.
-Moja mama wie?- spytałam.
-Nie, jeszcze do niej nie dzwoniłam, ale jeśli chcesz możesz sama to zrobić, będzie spokojniejsza słysząc że nic ci nie jest.
-Evie- powiedziałam proszącym głosem- możesz zachować to w tajemnicy?- chcąc ją przekonać drugą rękę położyłam na tej, którą mnie trzymała- Proszę.
-Ja mogę to zrobić, jednak nie wiem co z Aidenem.
-Powiedziałaś mu!? Może tak naprawdę to z nim przyjaźniłaś się przez te wszystkie lata, a nie ze mną!
-Kath to nie tak. Sam zadzwonił, pytając czy wszystko w porządku, martwi się o ciebie.
-Świetnie, teraz muszę jeszcze go przekonać, pożyczysz mi telefon?- im szybciej się z nim skontaktuje tym mniejsze prawdopodobieństwo, że przekaże to wszystko rodzicom.
-Właściwie, on już tu jest.
-I dopiero teraz mówisz- zerwałam się na równe nogi, chcąc jak najszybciej stąd wyjść.
-Kath!- odwróciłam się niechętnie- serio chcesz, tak wyjść?- spojrzałam w dół, a kiedy zobaczyłam na sobie tylko białą bieliznę, mało co nie upadłam- zanim coś powiesz, musiałam cię rozebrać z tych przemoczonych ciuchów, zanim nie dostałabyś hipotermii. Tam są ubrania na zmianę- szybko spojrzałam na szafkę na której leżały czarne leginsy, szara bluzka zapinana u góry na guziki, oraz czarna skórzana kurtka. Ubrałam na siebie ciuchy, kurtkę zostawiając nietkniętą. Nie chciałam zakładać niczego, co mogłoby przypisać mnie do jakiejś sekty czy czegoś innego popapranego. Zanim Evie to skomentowała wyszłam z pokoju, od razu trafiając na utrudnienia. Co to miało być? Stałam na szerokim korytarzu? Balkonie? Cholera wie. Rozciągał się na prawo i lewo i później na wprost tworząc swego rodzaju kwadrat, pusty kwadrat, z widokiem na ogromny salon. Gdy spojrzałam do góry ujrzałam ogromny kryształowy żyrandol, który był przymocowany do jednej z ram ogromnych szyb, które tworzyły kopułę, przez którą widać było bezchmurne niebo. W nocy gdy pogasną wszystkie światła, musi tu być niesamowity widok na gwiazdy. Jak zwykle dałam się ponieść wyobraźni. Zła sama na siebie, ruszyłam w prawo z zamiarem poszukania schodów, które poprowadzą mnie na dół, do wyjścia- Katherine zaczekaj!
-Nigdy nie mówiłaś mi, że w Vernon mieszkają jeszcze jacyś twoi krewni, a już na pewno nie powiedziałaś mi, że mają jakiś pałac, a nie dom. Ile jeszcze sekretów przed mną ukrywasz Evie?- zapytałam uparcie mknąc przed siebie. Szatynka nic nie odpowiedziała tylko pociągnęła mnie w prawo gdzie znajdowały się schody. Dzięki Bogu, to koniec tej krajoznawczej wycieczki. Chciałam jak najszybciej stąd zniknąć, będąc w tym miejscu czułam się dziwnie przytłoczona. Kiedy w końcu zeszłyśmy ze schodów, które zakręcały niczym w wieży, od razu spostrzegłam Aidena, który rozmawiał z jakimś na oko czterdziestoletnim mężczyzną. Podeszłam do nich, czując lekkie zdenerwowanie. Pierwszy zauważył mnie rozmówca Aidena.
-Jak dobrze, że już się obudziłaś. Napędziłaś nam wszystkim niezłego stracha- powiedział ciepłym głosem,a ja nie wiedzieć czemu od razu go polubiłam.
-Przepraszam i dziękuję za pomoc- powiedziałam.
-Od razu widać, że jest twoją siostrą Aidenie, macie takie same dobre maniery-zaśmiał się- Jonathan Bloodworth- podał mi rękę, którą chwyciłam i od razu poczułam ciepło jakie od niej biło. Nie miał gorączki?
-Katherine Hope- odpowiedziałam z uśmiechem.
-Na pewno dobrze się czujesz? Myślę, że trzeba jednak, pojechać do szpitala- powiedział Aiden.
-Nic mi nie jest, miałam po prostu zimną kąpiel. Zwykłe potknięcie. Prawda Evie?- spojrzałam na nią, i dostrzegłam jak momentalnie spuściła wzrok. Musiałam ją na czymś przyłapać, tylko na czym? Uśmiechnęła się do mnie, a ja byłam w stanie stwierdzić, że mogło mi się tylko przewidzieć.
-Niby tak, ale może będzie lepiej jak się przebadasz- zdrajca- niedługo zrobi się ciemno, lepiej już jedźcie, zanim pani Hope podniesie alarm na całym osiedlu.
-Nie chcesz jechać z nami?- spytał Aiden.
-Nie, zostaję na weekend tutaj- powiedziała szybko. Może się mylę, ale wyczułam napięcie, które nagle znalazło się w całym pomieszczeniu. Trwało to tylko chwilę, więc nie zdążyłam dowiedzieć się od kogo pochodziło.
-W takim razie, jeszcze raz dziękuję, i przepraszam za kłopot- powiedział mój braciszek, przy okazji narzucając swoją bluzę na moje gołe ramiona.
-Do widzenia- powiedziałam, po czym razem z Aidenem skierowaliśmy się do wyjścia. Kiedy wyszliśmy panowała już szarówka. W samochodzie Aiden włączył ogrzewanie na maksa i podał mi koc- spokojnie, nie jest mi aż tak zimno- powiedziałam lekko się śmiejąc i przykręcając nawiew. Przez 10 minut jechaliśmy w ciszy, jednak po tym czasie postanowiłam podjąć pierwszą próbę.
-Rozmawiałeś z mamą?- spytałam niepewnie.
-Nie- odetchnęłam z ulgą- jednak nie wydaje mi się, że ukrycie przed nią tego wypadku, będzie rozsądne. Znasz naszą mamę Katherine, i tak się dowie, prędzej czy później, ale się dowie- westchnęłam ciężko.
-Wiem, ale wolę to później- powiedziałam, a on zacisnął wargi z cienką linię, zawsze tak robił gdy nie zgadzałam się z jego zdaniem- Aiden proszę cię, tylko na dwa tygodnie, a później sama jej powiem, obiecuję. Nie możesz zrobić chociaż tego? Nie namawiam cię do kłamstwa, chcę tylko żebyś przez dwa tygodnie milczał jak grób. Proszę- wiedziałam że się waha, jednak nie odezwał się ani słowem. Droga do domu zajęła nam 25 minut, to dużo zważając na to że kiedy biegłam do mostu zajęło mi to około pół godziny. Chociaż wtedy biegłam przez las, a teraz jedziemy asfaltówką czyli pewnie na około lasu. Powinnam bardziej uważać którędy jechaliśmy, teraz na pewno nigdy więcej nie znajdę tego domo-pałacu w środku puszczy. Dziwnie to brzmi, śmiesznie, a zarazem niepokojąco. Kiedy złapałam za drzwi, Aiden w końcu coś powiedział.
-Zgoda. Na razie nic nie powiem, ale jeśli sama zapyta, nie licz na to że będę kłamał- posłałam mu jeden, z tych moich wyćwiczonych uśmiechów, chcąc pokazać jak bardzo jestem wdzięczna.
-Dziękuję Aiden- już chciałam wysiadać kiedy, przypomniało mi się coś jeszcze- Kontaktowałeś się dzisiaj rano z Evie?- spytałam, zastanawijąc się czy złapie przynętę.
-Skąd o tym wiesz?- zapytał zaskoczony, czyli jednak Evie nie kłamała. Przerażało mnie to, że przez jeden wieczór, nie potrafiłam już jej bezgranicznie zaufać.
-Powiedziała mi. Aiden- spojrzał na mnie- dzięki- rzuciłam po czym wysiadłam. Wiedziałam, że żyję właściwie tylko dzięki niemu, więc mogłam na chwilę złożyć siostrzaną broń i pokazać mu, że jestem wdzięczna. Przed wejściem do domu wzięłam trzy głębokie oddechy i przygotowałam się na odegranie aktu pod tytułem ,,Jestem już prawie dorosła i sama będę decydować o tym czy pójdę do szkoły". Wiem że zamierzam zachować się jak dziecko, ale tylko tak mogę sprawdzić, czy zemdlałam przez chorobę, która mnie prześladuje od 7 lat, czy ze zwykłego przemęczenia. Kocham moją mamę, ale gdyby się o tym dowiedziała natychmiast pojechalibyśmy do Detroit, a tam usłyszałabym tylko jedno: Organizm zareagował w sposób negatywny. Musimy wrócić do znanych mu leków. Nie dam znowu odebrać sobie nadziei. W końcu nazwisko zobowiązuje.
***
Czemu skłamała? Byłem tam i wiem, że jej upadek nie był spowodowany tylko potknięciem. Bardziej byłbym skłonny powiedzieć, że straciła równowagę.
-Czy ona to zrobiła?- spytała Cheryl, idąc przez korytarz na którym stałem i obserwowałem Katherine, która jeszcze przed sekundą znajdowała się na dole.
-To znaczy?- spytałem, zastanawiając się nad tym samym.
-Skoczyła? Chciała popełnić samobójstwo?- spojrzałem na nią szybko, naprawdę uwierzyła Keithowi?
-Nie, wyglądało to bardziej jakby straciła..- nagle po kolejnym przeanalizowaniu tego wypadku, coś do mnie dotarło- przytomność.
-Co? Po prostu zemdlała, na środku wiaduktu?
-Nie uważasz, że gdyby faktycznie się potknęła lub zachwiała, w trakcie upadku starałaby się czegoś złapać lub krzyknąć. Ona wtedy nie zrobiła nic Cheryl, po prostu bezwładnie poleciała do tyłu. To samo było w wodzie, nie próbowała wypłynąć. Zwyczajnie opadała na dno. Samobójcy natomiast wpadają do wody troszkę bardziej zgrabnie, niż ona to zrobiła, uwierz- parsknęła śmiechem, mi jednak było do niego daleko.
-W takim razie, przynajmniej wiadomo, że nie chce odebrać sobie życia, po paru gorzkich słowach od Evie. Gdyby tak było, mała by sobie tego nie darowała, a nauczenie jej kontroli byłoby jeszcze trudniejsze- kiwnąłem głową, w myślach mając ciągle tylko jedne zdanie. Czemu skłamała? Bardzo wyraźnie dało się wyczuć jej zdenerwowanie, niestety przed wilczymi zmysłami, żadne kłamstwo nie ma racji bytu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top