Rozdział 39 Wróć

Z ciężkim sercem dotarliśmy na teren szpitala, w którym obecnie znajdowała się Kath. Droga z parkingu na pogotowie wydawała się trwać nieskończoność. Ze ściśniętym sercem podszedłem do rejestracji. 

-Przepraszam, kilka godzin temu została tu przywieziona dziewczyna.. 

-Ta z wypadku samochodowego? Jest w tej chwili operowana. Jest pan jej rodziną? 

-Narzeczonym- powiedziałem po chwili zastanowienia, marząc żeby kobieta leżąca gdzieś na stole operacyjnym, okazała się moją Kath. 

-W porządku, proszę zostawić swoje dane osobowe- po złożeniu paru podpisów, wyprostowałem się i z niecierpliwością czekałem aż pielęgniarka powie mi gdzie iść. 

-Niestety, nie wiem ile jeszcze potrwa operacja, także musi pan uzbroić się w cierpliwość. Proszę iść tym korytarzem w prawo, a następnie powinien pan zobaczyć tablicę z napisem blok operacyjny, wtedy wystarczy już podążać za strzałkami. 

-Rozumiem- rzuciłem i nie czekając na rodzeństwo Lightwood, szybkim krokiem udałem się w odpowiednim kierunku. Każdy metr był niesamowicie ciężki gdy wiedziałem, że kiedy tam dotrę jej może tam nie być. Nie chciałem tak myśleć, ale nie umiałem też powstrzymać, własnych możliwych scenariuszy. Z ciężkim oddechem ujrzałem w końcu odpowiedni korytarz z dużymi szklanymi drzwiami, nad którymi widniał napis BLOK OPERACYJNY. Z oddali mogłem ujrzeć siedzącego na jednym z plastikowych krzesełek Aidena, który chował swoją twarz w dłoniach. Niepewny tego co mógłbym mu powiedzieć, podszedłem powoli i po prostu wypowiedziałem jego imię. Tego co się wydarzyło, nie mógłbym przyrównać do żadnej wcześniejszej sytuacji którą byłem w stanie przeżyć. Brat Kath, podniósł głowę i z wyraźnym bólem odbijającym się w zaszklonych oczach, doskoczył do mnie i łapiąc za skórzaną kurtkę oddał cios który miałem zapamiętać do końca swojego życia. Nie broniłem się przed tym, zasłużyłem, i dobrze o tym wiedziałem. Warga którą mi rozwalił, mogłaby się szybko uleczyć, ale nie chciałem tego, więc zastopowałem mojego wilka, chcąc czuć choć odrobinę bólu, która odwróciłaby moją uwagę od wewnętrznego cierpienia. 

-Miałeś zadbać o jej bezpieczeństwo, do cholery! Jesteś jej jebanym mate!- rozgoryczenie wylewało się z niego litrami, uderzając we mnie mocniej niż jego cios. 

-Wiem.. 

-Zamknij się! Nienawidzę tego, że nie mogę tak po prostu zrzucić na ciebie winy. Poparłem cię, ja, jako jej brat również ją zraniłem, i pozwoliłem im pojechać. Mogłem sam ich odwieźć. 

-Ich?- zdziwiłem się, słysząc że ktoś jeszcze z nią był. 

-Był z nią chłopak. Lucas, to on ją tu przywiózł i razem wracali- nagle Cheryl wyszła gwałtownie do przodu i spojrzała intensywnie na Aidena. 

-Lucas? Reeve? Czy miał tak na nazwisko? 

-Nie pamiętam, wiem tylko, że również jest wilkołakiem i pochodzi ze stada w Ontario. 

-Ze stada Iana- mruknęła Cheryl, i chociaż tego nie wiedziałem, dziewczyna właśnie przypominała sobie wydarzenia ubiegłej nocy. 

*** 

-Alfo, to Reeve.

-Nareszcie, nie mogłem się do niego dodzwonić od kilku dni. Lucas? Gdzie byłeś tyle czasu? Naprawdę? My właśnie tam jedziemy? Koleżankę? Rozumiem. Dobra, wracaj do watahy, na razie przejmiesz po mnie niektóre obowiązki, Avril wszystko ci wyjaśni. Tak. Tylko jedź ostrożnie i uważaj z tego co widzę na waszym odcinku jest coraz gorsza pogoda, podobno ma być burza. Uważaj na siebie i na nią. Ok. Do zobaczenia. 

***   

W samochodzie panowała kompletna cisza, już tylko godzina drogi dzieliła ich od Vernon. W pewnym momencie mężczyzna kierujący pojazdem, złapał się za serce i syknął głośno, niebezpiecznie zjeżdżając na pobocze. Rudowłosa kobieta siedząca obok, widząc to, szybko złapała za kierownicę i ponownie nakierowała ich na właściwy tor jazdy. 

-Ian? Co się stało?! Coś cię boli? 

-Nie, wszystko w porządku. 

-Nie kłam, czuję to, w tej chwili zjedź na pobocze. 

-Cheryl jesteśmy już blisko.  

-Przestań! Może ktoś, kto spowodował tamten wypadek też tak myślał, chcesz skończyć jak oni i nas pozabijać?- mężczyzna niechętnie posłuchał się kobiety i zatrzymał samochód. Jak tylko to zrobił, dziewczyna położyła dłoń na jego i spojrzała w oczy- co to było?  

-Nic takiego. 

-Nieprawda, przecież widziałam. 

-Cheryl, proszę cię nie drąż. Cokolwiek to było, już przeszło. Możemy jechać dalej? 

-O nie, zamieniamy się w tej chwili. 

-Cher.. 

-Cicho. 

***

-Muszę zadzwonić do Iana- powiedziała zdenerwowana dziewczyna. 

-Cher uspokój się, gdyby coś mu się stało, na pewno by to poczuł- powiedziałem zamieniając się z nią rolą pocieszyciela. 

-Wiem o tym doskonale Hunter. Problem jest w tym, że to się stało. On to poczuł, ale nie zdawał sobie sprawy, że mogło chodzić właśnie o to. Jako młody Alfa, nie wie jeszcze jakie to uczucie stracić członka swojego stada. 

-Ty też tego nie wiesz. 

-Dlatego właśnie chcę to potwierdzić. Hunter jak to jest? Co czujesz, gdy ktoś z naszego stada umiera?- spytała, a ja jakby automatycznie poczułem ten ból, który odczuwam od kilku miesięcy, niemal codziennie. 

-Jakby ktoś wyrywał mi kawałek serca, w pewnym momencie myślisz, że już nic z niego nie zostało, ale później to uczucie powtarza się- łzy zalśniły w zielonych oczach Cher, a ja już wiedziałem co czekać będzie teraz Iana, oraz jego stado- przykro mi- przytuliłem ją do siebie, wiedząc, że skoro on ją oznaczył, będzie teraz odczuwała także jego cierpienie. 

-Niby czemu? To nie nasze stado, my także mamy mnóstwo problemów- zgromiłem Keitha wzrokiem, kiedy wypowiedział te słowa. Cheryl jakby rażona piorunem, odsunęła się ode mnie i spojrzała groźnie na swojego brata. 

-Nie powiedziałeś tego- wycedziła. 

-A co jeśli powiedziałem? I właściwie mógłbym nawet to powtórzyć?

-Ty tak serio?! Naprawdę nie widzisz nic złego w swoim postępowaniu?!- ryknęła na niego z całymi swoimi negatywnymi emocjami. 

-Nie, i szczerze mówiąc wątpię, abym kiedykolwiek zobaczył- parsknął, na co ruda rzuciła się na niego z pięściami. Oczywiście opanowany Keith, z łatwością złapał rozdrażnioną Cheryl za nadgarstki, przetrzymując z dala od swojej twarzy, którą dziewczyna miała dziką ochotę rozszarpać. 

-Czemu musisz być taki..!? 

-Szczery?- spytał spokojnie. 

-Uparty, podły i bezlitosny! 

-Wow, wymieniłaś wszystkie cechy, którymi opisałbym właśnie Iana- wiedziałem że Keith mocno przegina, ale nie mogłem im przerwać, może to jest właśnie czas, żeby wyrzucić z siebie wszystkie żale i w końcu zacząć żyć bez piętna przeszłości. 

-Ty padalcu! Jak możesz tak bardzo go nienawidzić!? Akurat ty masz do tego najmniejsze prawo! 

-Naprawdę? Teraz będziesz zarządzać nawet moimi uczuciami? Nie sądzę że masz do tego jakiekolwiek prawo. 

-A ty, jakie masz prawo żeby go nienawidzić? Co złego zrobił tobie? 

-Naprawdę nie wiesz?- zauważyłem że emocje w końcu zawładnęły również Keithem- po pierwsze, chciał zdobyć to co mu się nie należało, władzę. Po drugie, był w stanie poświęcić nawet własnego brata, żeby dojść do tego celu. Po trzecie, skrzywdził najważniejszą dla mnie osobę, moją małą siostrzyczkę- Cheryl popatrzyła na niego w szoku, sam zresztą nie byłem lepszy. 

-Ty..? 

-Tak, wiem. Myślisz że jestem aż tak niedomyślny? Doskonale zdawałem sobie sprawę, że był twoim mate. Nie chcieliście tego wyjawić, więc nie wtrącałem się, nie chciałem cię zranić, ale nie przewidziałem że ten chuj zrobi to pierwszy. Jesteś cholernie wkurzającą siostrą, ale nie mogę zaprzeczyć że jesteś równie cudowna i chciałem dla ciebie szczęścia. On ci to bezpowrotnie odebrał, zniszczył cię, a ja nie byłem w stanie tego naprawić. Może nie zauważyłaś, ale zmieniłaś się, z radosnej, wierzącej w miłość dziewczyny, zrobiłaś się słodko-gorzką panną, która nienawidzi miłości. To są moje powody, dla których nie mogę mu przebaczyć, może dla ciebie są banalne, ale ja nie potrafię żyć inaczej. On chciał mi odebrać dwie najważniejsze osoby w moim życiu, dla mnie jesteście wszystkim. Także jak mógłbym mu wybaczyć próbę zabrania mi całego świata? Jesteśmy sierotami Cheryl, i nigdy mi to nie przeszkadzało, ale myśl, że mógłbym stracić ciebie, moją jedyną rodzinę, jest przerażająca- nie tylko Cheryl była w szoku, ja również. Nie mogłem jednak długo rozważać ich słów, bo szklane automatyczne drzwi rozsunęły się, a z nich wyszedł jeden lekarz w zielonym uniformie, który mimo swojego zmęczenia nadal zachowywał trzeźwe spojrzenie. 

-Rodzina? 

-Tak- wyrwał się Aiden, chociaż jeszcze sam nie wiedział, czy dziewczyna znajdująca się za tymi drzwiami to nasza Katherine. 

-Pani..?-lekarz zaciął się, nie wiedząc jak powiedzieć o osobie, którą przed chwilą operował. 

-Katherine Hope. Nazywa się Katherine- powiedziałem, również chcąc wierzyć, że to ona jest tą, która przeżyła. 

-Pani Hope, przeszła właśnie operację rozległych urazów klatki piersiowej, a także rekonstrukcję kości udowej. Oprócz tego, zostało również zatrzymane krwawienie wątroby, która będzie musiała być zszyta operacyjnie, ale to dopiero, gdy ciało pani Hope, będzie znów na tyle stabilne, by przeprowadzić kolejny zabieg. Na razie wprowadziliśmy ją w stan śpiączki farmakologicznej, dopóki wszystkie wewnętrzne rany, nie zostaną zoperowane. 

-Czyli żyje? Moja siostra przeżyje?- lekarz westchnął ciężko.  

-Bądźmy jak najlepszej myśli, panie Hope. 

-Kiedy będzie możliwa kolejna operacja? 

-Jak tylko podanie narkozy, nie zagrozi życiu pacjentki. Na obecną chwilę, nie mogliśmy więcej przedłużać podawania jej znieczulenia ogólnego. 

-Ale jest w śpiączce? 

-Owszem, ale śpiączka, nie zapewnia odporności na ból. Właściwie pani Hope, może być nawet świadoma, nie zdając sobie z tego sprawy. Przeprowadziliśmy operację, bez zgody ze strony rodziny, ponieważ było zagrożenie życia, ale teraz będziemy potrzebowali zgody jej prawnych opiekunów, aby przeprowadzić kolejne zabiegi.  

-Rozumiem. 

-Możemy ją zobaczyć?- zadałem pytanie, które paliło moją krtań żywym ogniem. 

-Niestety, pani Hope została przewieziona na oddział intensywnej terapii, również ze względu na wciąż nie dokończoną operację, jest objęta surową kwarantanną, jedyne co mogę wam zaproponować to spojrzenie na nią na chwilę przez szybę.  

-W porządku- wyrwałem, nawet chwilowe spojrzenie na nią, da mi albo chwilową ulgę, ale rozerwie moje serce na pół. 

-Proszę, poczekać przed oddziałem intensywnej terapii, jak tylko będę mógł, wpuszczę państwa na kilka minut- ponowne czekanie, okazało się jeszcze gorsze, niż to wcześniejsze. Za chwilę miałem się dowiedzieć prawdy, co napawało mnie takim przerażeniem że nie mogłem opanować drżenia własnego ciała. 

-Spokojnie Hunter, wszystko będzie dobrze. To na pewno ona. 

-Nie czuje jej- powiedziałem drżącym głosem, splatając swoje dłonie, które zsiniały przez zaciskanie pięści. 

-To na pewno przez naszyjnik, który miała na sobie kiedy ostatni raz ją widzieliśmy. 

-A jeśli nie? 

-To jesteś zwyczajnym głupkiem, skoro myślisz o najczarniejszym scenariuszu. Nie możesz po prostu uwierzyć? Uwierzyć że to ona tam leży, i tylko czeka żebyś ją przytulił i zabrał do domu. 

-Jeśli to zrobię, rozczarowanie będzie nie do zniesienia, gdy okaże się że to jednak nie ona- powiedziałem ponuro wstając z plastikowego, niebieskiego krzesełka. Ponownie zacząłem chodzić w tą i z powrotem chcąc odegnać złe myśli. 

-Przepraszam?- zza drzwi wyszła drobna brunetka, która popatrzyła na nas kolejno. Państwo do Katherine Hope? 

-Tak- Aiden wstał i podszedł do niej szybko. 

-Niestety mogę wpuścić tylko dwie osoby na oddział- wymieniłem porozumiewawcze spojrzenia z rodzeństwem Lightwood i podszedłem do Aidena, który stał obok pielęgniarki- dobrze proszę za mną- wprowadziła nas do środka, gdzie czekało nas kolejne pomieszczenie w którym kazała nam zdezynfekować dłonie, nałożyć fartuch, maseczki i osłonki na buty. Z bijącym w zawrotnym tępie sercem wszedłem do kolejnego korytarza, gdzie szliśmy przez niecałą minutę, w końcu docierając do odpowiedniego miejsca. Czułem że robi mi się słabo, kiedy zobaczyłem wielką szybę oddzielającą mnie od pomieszczenia, w którym było tylko jedno łóżko i mnóstwo pikających urządzeń do których została podpięta drobna dziewczyna z bandażem owiniętym wokół głowy. Zaintubowana kobieta wcale nie przypominała pięknej, radosnej Kath, ale do cholery była nią, i nie mogłem nawet wyrazić jaką ulgę poczułem, gdy to sobie uświadomiłem. Wypuściłem głośno powietrze, a z moich oczu poleciało kilka łez, wyrażających wszystkie moje emocje, jakie czułem nim ją zobaczyłem. To była moja mała kruszyna, żyła i nigdzie nie odeszła. Nadal walczyła, a ja zawalczę o nią, całym sobą, jak tylko wyjdzie z tego piekła, w które sam nieświadomie ją wpędziłem. Kochałem ją z więzią mate, czy bez. Uświadomiłem to sobie, gdy nawet nie czując jej, przez ziarnopłon i tak cholernie za nią tęskniłem, bałem się o nią i chciałem aby była tylko moja. Teraz nie tylko mój wilk ją chce, ale też ja, a jeśli Bloodyworth czegoś chce, zawsze to dostaje, bez względu na wszystko. 

***  

Następne operacje odbywały się na przestrzeni dwóch tygodni, gdzie mogłem jedynie oglądać ją przez grubą szybę, która nie pozwalała mi na dotknięcie jej, czy powiedzenie tylu słów, które chciałem żeby wiedziała. To całe oczekiwanie sprawiło, że moje pożądanie jej osoby rosło coraz bardziej z każdym dniem, godziną, minutą czy sekundą. Czułem niesamowity żar przez samo patrzenie na nią, czy myśli o ponownym dotknięciu jej, usłyszeniu głosu. To wszystko nie pozwalało mi zasnąć, a co dopiero trzeźwo myśleć o kolejnych strategiach wojennych. Na szczęście tutaj z pomocą przyszedł Keith i Blake którzy świetnie planowali niemal wszystkie ataki. Nie umiałem opisać ogarniającej mnie euforii, gdy lekarze zgodzili się na krótką wizytę, gdzie będę mógł dotknąć jej dłoni, powiedzieć niewypowiedziane nigdy słowa i w końcu po raz pierwszy przeprosić. Wejście do jej sali po tylu dniach było dziwnym odczuciem, zawsze była tak blisko, a jednak wciąż daleko, oddalona ode mnie murem w postaci zimnej szyby. Teraz wszystko było inne, jej kolor skóry nie był zniekształcony przez szkło, urządzenia pikały znacznie głośniej, a jej ręka była miękka i zimna, szybko złapałem ją między swoje duże, gorące dłonie i ogrzewając swoim oddechem, złożyłem na jej palcach delikatny pocałunek.

-Tak mi cię brakuje. Wróć do mnie, do domu. 

*** 

To naprawdę niesamowite ile nowych czytelników przybyło po ostatnim rozdziale. Niedawno było 10 000 wyświetleń, a teraz jest już 15 000  Dziękuję Wam bardzo, dla kogoś kto uwielbia pisać, nie ma nic lepszego niż osoba której spodoba się twórczość autora. Dziękuję więc każdemu, kto wytrwał ze mną aż do teraz, lub jest zupełnie nowy i także wciągnął się w historię Huntera i Katherine. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top