Rozdział 36 Kath..

-Niedługo wrócę- powiedziałam, otworzyłam drzwi i na kogoś wpadłam. Moje szczęście jest po prostu nieopisane.  

-Katherine?! Co ty tu..- przerwał w pół słowa, jak tylko zobaczył Lucasa stojącego jak słup soli w salonie. Usłyszałam jak Aiden wolno wypuszcza powietrze i już wiedziałam, co wydarzy się za moment. Zgodnie z moimi przewidywaniami mój brat wydał z siebie przeciągły ryk i już chciał rzucić się na Lucasa. Zapobiegawczo położyłam dłoń na jego ramieniu i lekko cofnęłam go do tyłu.

-Spokojnie- powiedziałam uspokajająco.

-Kath to jest wilkołak! Nie czujesz tego, ale ja tak. W dodatku nie jest stąd- chciał mnie ominąć, ale nie pozwoliłam mu na to. 

-Aiden, ja wiem- spojrzał na mnie ze zmarszczonymi brwiami- zdaję sobie sprawę z tego kim jest.  

-To czemu.. 

-On mi pomaga. 

-Niby w czym? 

-W dostaniu się tu, wytłumaczeniu kim tak naprawdę jestem i co powinnam robić.  

-Powinnaś, to być teraz w Toronto. 

-A ty w szkole. 

-Katherine- warknął. 

-Nie tak się teraz nazywam. 

-Teraz?- Lucas włączył się do naszej małej pogawędki. 

-Moje życie jest trochę bardziej skomplikowane niż na początku ci mówiłam- powiedziałam ze spuszczonym wzrokiem. 

-To zdążyłem już zauważyć- odpowiedział splatając ramiona na klatce piersiowej. 

-Jeśli chcesz możesz się wycofać i wrócić do domu. 

-To że nie powiedziałaś mi o tym, że masz drugi dom i brata, nie znaczy że zostawię cię tu na pastwę losu. 

-Nie musisz tego robić.. 

-Ale chcę. 

-Lucas.. 

-Dobra dość!- krzyknął Aiden- ty- wskazał na blondyna- możesz zostać, ale w tej chwili zamaskuj swój zapach, bo inaczej może zrobić się tu gorąco, a ty- spojrzał na mnie groźnie i chwycił za nadgarstek- siadaj i mów o co w tym wszystkim chodzi, i czemu do cholery tu jesteś?- tak jak chciał, opowiedziałam mu o wszystkim co działo się na przestrzeni kilku miesięcy. O znaku Luny, koszmarach, bólu jakiego doświadczam od paru tygodni i o tym co powiedział mi Lucas. W dodatku dokładnie przestudiowałam wygląd Aidena, który niewątpliwie zmienił się podczas naszej rozłąki. Jego skóra stała się bardziej opalona, blond włosy były krótko przycięte z tyłu, a z przodu swobodnie opadały na czoło. Najbardziej przykuwała jednak jego postura, która uległa gwałtownej zmianie. Barki poszerzyły się, a mięśnie ramion rozbudowały. Krótko mówiąc jego sylwetka stała się o wiele potężniejsza, niż ją zapamiętałam- więc dlatego wróciłaś. Cóż, nie zmienia to faktu, że było to strasznie głupie z twojej strony. 

-Według mnie, była to najlepsza decyzja z tych podjętych ostatnio, chciałam też..- mój głos załamał się, z czego nie byłam dumna- odwiedzić.. go.  

-Teraz? To nie najlepszy moment. 

-Dlaczego? 

-Katherine, zwykli ludzie są chronieni przez barierę, ale nawet jeśli tego nie widzisz trwa wojna. 

-Jaka bariera?- kolejna rzecz o której nie mam bladego pojęcia. 

-Bariera Niewiedzy. Stworzenia nadprzyrodzone, a dokładnie te mentalnie uzdolnione, stworzyły barierę która miała chronić nas przed ludźmi i odwrotnie. To znaczy, że kiedy zwykły człowiek wejdzie na teren puszczy, lub terenu zmiennych, nic nie zobaczy, nie poczuje. Może przejść cały las wzdłuż i wrzesz, ale nigdy nie odnajdzie naszej kryjówki.  

-Dlatego nie byłam w stanie stwierdzić, gdzie jesteśmy gdy mnie stamtąd odbierałeś. 

-Dokładnie, to istota nadprzyrodzona może wprowadzić zwykłego człowieka na nasz teren, ale nie odwrotnie. 

-Czyli nawet gdybym tam poszła, trafiłabym donikąd? 

-Jest taka możliwość, ale wydaje mi się że odkąd zostałaś Luną, ta zasada cię nie dotyczy. 

-To dobrze. 

-Dobrze? Katherine zgłupiałaś do reszty? Jeśli bariera cię nie obejmuje, nie jesteś też bezpieczna 

-Nie dbam o to. 

-Nie? Dobrze, w takim razie ja o to zadbam. Wracasz do Ontario, dzisiaj wieczorem. 

-Aiden! 

-Nie! Jesteś nieodpowiedzialna i głupia, ale to nie znaczy, że pozwolę żeby coś ci się stało. Czy ci się to podoba czy nie, jesteś moją małą siostrzyczką i zawsze nią będziesz, więc proszę nie walcz ze mną i chociaż raz się posłuchaj. 

-Lucas mówił mi, co dzieje się ze stadem bez Luny! Nie chcę żeby komukolwiek stała się krzywda. Też tak myślisz prawda?- spojrzałam na Reeve, szukając u niego wsparcia. 

-Przykro mi, ale myślę że twój brat ma rację. Od początku uważałem że to szalony pomysł, ale teraz kiedy czuję tyle złej energii w tym miejscu, wiem to na pewno. To ekstremalnie niebezpieczne- westchnęłam ciężko.  

-Może i macie rację, czasem potrafię być impulsywna. Jestem zmęczona, możemy wyjechać dopiero jutro?- Aiden przytaknął i przytulił mnie do siebie. 

-Jasne, cieszę się że rozumiesz- mocniej się w niego wtuliłam, jednocześnie przepraszając go za to, co miałam zamiar zrobić. 

*** 

Tak naprawdę wcale tego nie rozumiałam, ale musiałam jakoś uśpić ich czujność, by dał mi jeszcze choć jeden dzień. Tyle wystarczyło. Czułam się jak zbrodniarz, gdy pod pretekstem odwiedzenia mojej starej szkoły gimnastycznej, wieczorem zabrałam samochód Lucasa i skierowałam się na drogę prowadzącą wprost do paszczy lwa. Starałam się odtworzyć drogę prowadzącą do posiadłości Bloodyworthów. Nie było to proste, i dopiero po godzinie błądzenia przy granicy Vernon i puszczy znalazłam odpowiednie miejsce. Wedle moich przewidywań przede mną rozciągała się zwykła polana pośród wielkich drzew. Nie dałam się jednak zwieść. Wysiadłam z Range Rovera i powoli podeszłam do wejścia do lasu. Wyciągnęłam swoją dłoń i ostrożnie wysunęłam ją do przodu, drgnęłam gdy zetknęłam się z niecodzienną materią, która szczypała moją skórę, będąc już zupełnie pewną, tego co robię. Całym ciałem weszłam za tą niewidzialną zaporę. Ledwo przekroczyłam jej próg uderzyło we mnie niesamowite gorąco, zatkałam usta dłonią i podbiegłam do najbliższego drzewa chowając się za nim. Z przerażeniem w oczach patrzyłam na ogień, który rozprzestrzeniał się niesamowicie szybko. 

-Mike! Uważaj- moja skóra pokryła się gęsią skórką, gdy czarnowłosy chłopak, dostał w ramię rozżarzonym kamieniem. Ten który krzyczał, przemienił się w szarego wilka i pazurami rozerwał gardło ich napastnika. Niestety gdy nie patrzył, sam dostał ognistym kawałkiem drewna. Syknęłam kiedy mój znak zapłonął żywym ogniem. Z rosnącym zaciekawieniem patrzyłam, jak jego plecy oraz ramię Mika szybko zrastają się wraz z moim rosnącym bólem. O tym mówił Lucas? Od tego jest Luna? Przejmuje ich cierpienie i leczy swoich. Niedobrze. Czułam że czeka mnie mnóstwo bólu do przyjęcia, od chwili gdy przekroczyłam niewidzialną granicę. Jak na zawołanie obojczyk znów zapiekł. Przeczekałam cierpiąc w milczeniu, do momentu gdy wszystko ucichło. 

-Ryan? Czujesz to? 

-Co? 

-Nasze rany, goją się szybciej. 

-Nie tylko dzieciaku. Wcześniej nie dałbyś rady powalić dwóch na raz, coś się zmieniło. 

-Myślisz że to..? 

-Na pewno nie, to nie możliwe. Alfa ją ukrył. Wracamy. Coś się zmieniło i musimy to przekazać- bałam się ujawnić, więc jak tchórz nie odezwałam się nawet słowem, mocno ściskając w dłoni naszyjnik z ziarnopłonem, który kilka dni temu dał mi Lucas. Nie czuli mnie, ale byłam pewna że to tylko kwestia czasu.  

*** 

-Aagh- krzyknąłem z furią, niszcząc kolejną drewnianą belkę. Coś było nie tak. Pierwszy raz od tak dawna, czułem Kath, a konkretnie jej cierpienie. Coś sprawiało jej ból, a ja nie mogłem nic z tym zrobić. 

-Hunter! Uspokój się!- ryknęła na mnie Grace, łapiąc moją pięść i odpychając od kolejnej ściany- co się stało? 

-Kath się stała!- oczy jej się zaświeciły. 

-Co? 

-Coś jest nie tak Grace, ona cierpi. Musisz to sprawdzić, proszę. 

-Czekaj, nie miała przypadkiem nic nie odczuwać? 

-Miała do cholery! Ale najwyraźniej coś się spieprzyło! 

-Jadę do Toronto. 

-Nie, ja pojadę- powiedziałem chwytając czarną, skórzaną kurtkę. 

-Nie. Ty jesteś Alfą, twoje miejsce jest tutaj. 

-Tak samo jak Katherine!- krzyknąłem nie panując nad sobą. 

-Więc czemu jej tu nie ma do cholery?!  

-Bo tam jest bezpieczna! 

-To czemu teraz cierpi ty pieprzony egoisto!? Myślisz tylko o swojej wygodzie, nie chcesz jej stracić, ale to właśnie robisz od ponad pół roku. Nim się obejrzysz ona się zakocha i wybierze kogoś innego- zacisnąłem pięści. 

-Nie pozwolę na to, ona należy tylko do mnie. 

-Oh czyżby? Pozwoliłeś jej myśleć, że nie należy do nikogo, więc nie oczekuj że będzie ci wierna. To człowiek, a nie pieprzona maszyna! 

-Wiem. 

-Skończcie te bezsensowne kłótnie!- do pomieszczenia wkroczył Keith w towarzystwie Ryana i Mike, grupy 11, która miała pilnować wschodniej części- jest coś co cię zainteresuje- powiedział do mnie. 

-O co chodzi? 

-Alfo- Ryan ukłonił się nisko i pociągnął za sobą niepokornego młodego- coś dziwnego stało się na naszej warcie. Zaatakowali nas żywiołem ognia, było ich dziesięciu, a mimo to poradziliśmy sobie z nimi. 

-Tylko wy dwaj?- zmarszczyłem brwi, to niemożliwe. 

-Owszem, jest coś co musisz zobaczyć- podwinął swój rękaw i nożem wyjętym zza paska przejechał nim po skórze, która nawet nie zdążyła się zaczerwienić. Wszystko zrosło się w mniej niż sekundę- leczymy się dużo szybciej- po raz kolejny rozciął swoje ciało, a ja poczułem znów to przeszywające uczucie. Natychmiast podbiegłem do niego i wytrąciłem mu nóż z ręki. 

-Nigdy więcej tak nie rób!- ryknąłem. 

-Hunter?- Grace położyła swoją dłoń na moim ramieniu- co poczułeś? Czy to.. 

-Ona tu jest- te słowa były jak wyrok. Moja kruszyna była gdzieś tu, pośród tych walk i niebezpieczeństwa. Krew zawrzała we mnie, a wszystkie zmysły wyostrzyły. Nie szukałem jej zapachu, a źródła ziarnopłonu, który krył moją waleczną blondynkę. 

*** 

Przez zniszczenia całkowicie straciłam orientację w terenie. Nasłuchiwałam każdego szelestu liści czy łamanej gałązki. Trudno było mi się do tego przyznać, ale zwyczajnie się bałam. Przychodząc tu niczego nie planowałam, co okazało się zgubne. Co jakiś czas zatrzymywałam się i przykładałam dłoń do czerwonego księżyca, który robił się coraz bardziej nieznośny. Krzyknęłam głośno, gdy dosłownie milimetry od mojego nosa przeleciał nóż, wbijając się w najbliższe drzewo. Rozejrzałam się dokładnie i zamarłam, kiedy ujrzałam troje zamaskowanych postaci. W mojej głowie od razu odtworzyły się obrazy z Nocy Duchów, nieznani napastnicy i strzał, który zanurzył się w moim ciele odbierając mi oddech. Wspomnienia sparaliżowały mnie, byłam niezdolna do jakiegokolwiek ruchu. Ich to nie interesowało, podchodzili coraz bliżej obserwując jak drżę z każdym ich ruchem. Rusz się głupia dziewucho! Szybciej! Posłuchaj mnie!  Głos usłyszany w głowie był jakby moim własnym, ale mimo to, czułam że to nie ja o tym pomyślałam. Nie pozwól nam tu umrzeć! Nie w taki sposób! On na nas czeka! Też chcę w końcu ożyć! Nie zabijaj mnie! Moje życie nawet się nie rozpoczęło! To właśnie ten lamentujący głos, zmusił mnie do szybkiego działania. Nim ostrze kolejnego noża trafiło w serce, odskoczyłam i przylgnęłam do szorstkiej kory drzewa, które robiło teraz za moją tarczę. Głośny oddech uświadomił mi jak bardzo byłam roztrzęsiona. Nie mogłam się teraz poddać. Ryzykując wyjrzałam za drzewo i wyrwałam wbity z drugiej strony nóż. Jedynym sensownym wyjściem z tej sytuacji była ucieczka, tylko gdzie? Gdzie mam uciec, żeby być bezpieczną?  

-Mam cię skarbie- usłyszałam po swojej prawej stronie, ohydny przesiąknięty kpiną głos, natychmiast przyłożyłam mu z łokcia w twarz i zaczęłam biec. Jeśli oni też byli wilkołakami to nie miałam najmniejszych szans, ale warto było próbować. Nie zdziwiłam się kiedy coś ściągnęło mnie w dół i zaczęło ciągnąć po twardej ziemi. Próbowałam wbić swoje palce w podłoże, ale nic to nie dawało- ty suko, jak śmiałaś podnieść na mnie rękę!- z rozmachem spoliczkował mnie i kopnął w brzuch, na co skuliłam się jak zranione zwierzę. Wzdrygnęłam się kiedy wielki rudy wilk skoczył na mojego oprawcę. Bez większego namysłu podniosłam zgubiony nóż i ponowiłam swoją już nieco wolniejszą ucieczkę. Wilcze wycie przeplatało się wraz z odgłosami walki, to był po prostu jakiś popierdolony film akcji, którego nie mogłam wyłączyć. Cofnęłam się lekko kiedy drzewo obok mnie zapłonęło ogniem. Jak to możliwe? Byłam dokładnie pod nim, co nie wróżyło nic dobrego. Jak w zwolnionym tępie widziałam łamiący się konar. Krzyknęłam niekontrolowanie, kiedy wielki czarny wilk wskoczył przede mnie i przyjął na siebie ciężar i żar płonącego konaru. Sama również poczułam jego ból. Dokładnie mu się przyjrzałam i zimne dreszcze przeszły się po moim kręgosłupie, gdy ujrzałam szare wpatrzone we mnie tęczówki. To niemożliwe. Nie chcąc robić sobie zbytniej nadziei, odwróciłam się i ruszyłam w nieznaną mi otchłań lasu. Pociągnęłam nosem uświadamiając sobie, że od dobrej chwili powstrzymuje się od płaczu. Spięłam się gdy usłyszałam za sobą łamanie gałązek. Lekko przyśpieszyłam, jednak ucieczka i tym razem nie była mi dana. Ktoś niespodziewanie przyciągnął mnie do siebie, oplatając mój brzuch silnymi ramionami. Przestraszyłam się i w odruchu obronnym zaczęłam się szamotać i kiedy lekko uwolniłam dłoń przekręciłam się przodem do mojego napastnika i przejechałam mu ostrzem po policzku. Płytko, ale jednak. Brak jakiejkolwiek obrony z jego strony nieźle mnie rozproszył. Dopiero kiedy podniosłam ponownie głowę, zorientowałam się kogo tak naprawdę zraniłam. Wstrzymałam powietrze kiedy uświadomiłam sobie, że wilk który parę minut temu mnie uratował i mężczyzna stojący przede mną, to jedna i ta sama osoba. 

-Ty nie..- uważnie przyglądałam się jego idealnej twarzy i rozcięciu które sama zrobiłam. Czemu się nie goiło?- jak.. ty.. przecież.. 

-Kath- z chwilą kiedy wypowiedział moje imię, które w jego ustach brzmiało tak znajomo pierwsze łzy opuściły moje obolałe oczy. 

-Przecież ty nie żyjesz- wyszeptałam żałośnie i podeszłam do jego naznaczonej wieloma zranieniami sylwetki- to znów tylko kolejny sen?- chcąc się upewnić dotknęłam jego klatki piersiowej, ale nie śmiałam położyć dłoni w miejscu serca. Pamiętałam mój najczęstszy koszmar, który pojawiał się zaraz po jego śmierci. Rzekomej śmierci. 

-Myślisz że w śnie, cierpiałabyś tak jak teraz?- z zaciśniętą szczęką podniósł swoją dłoń i przejechał nią delikatnie po znaku Luny. Szczypał lekko, ale odkąd zobaczyłam Hun.. Huntera, ból zelżał. 

-Owszem, cierpiałam każdej nocy. Każdej podczas której zżerało mnie od środka poczucie winy- powoli zaczynałam histeryzować. 

-Nie powinnaś tu być. 

-A ty powinieneś być martwy- powiedziałam z wyrzutem. Dopiero teraz zaczynało to do mnie docierać- czemu..? Dlaczego..?- przez łzy nie widziałam już prawie nic.  

-Nie wolno ci tu być, to co zrobiłaś jest strasznie głupie- powiedział wbijając mi coraz to nowsze szpilki w serce- Jesteś nierozsądną wariatką Katherino- dodał i złapał mnie za przegub dłoni, przyciągając do siebie i mocno przytulając do swojej rozgrzanej klatki piersiowej. Wiedziałam że to nie koniec. Nadal miałam w sobie dużo żalu, a on jest zbyt dumny, by przyznać że zrobił źle. Czułam, że jeszcze przyjdzie mi zawalczyć o swoje miejsce u jego boku. 

 *** 

Wybaczcie za tak długą przerwę, ale mam nadzieję że ten dłuższy niż ostatnio rozdział, lekko Wam to wynagrodzi :) Do następnego :)




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top