Rozdział 10 Życie sekretów

Jeździłem po mieście bez celu, chcąc ochłonąć i znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Rodzice wyraźnie podkreślili, że zadawanie się z tą rodziną, to jak strzał w kolano. Dlaczego więc mój wilk, aż tak bardzo tego chce. Czemu mój umysł tworzy sny, których nie potrafię zrozumieć. Albo nie chcesz. Dopowiedział mój wilk, którego szybko uciszyłem.  

-Nigdy więcej mi tego nie rób!- krzyknąłem na niego. W tym samym momencie, gdy go beształem, zauważyłem ulicę Lake Street i ławkę, na której, a właściwie przed którą siedzieliśmy. Zamknę się, jeśli tylko, przez chwilę mnie posłuchasz. Nie chciałem tego robić, jednak jeśli dzięki temu przestanie robić głupie rzeczy, byłem w stanie zaryzykować. Dobra decyzja, a teraz pojedź do niej. Co?! Nigdy! Choć raz zrób coś bez gadania. Postanowiłem zaryzykować, zawróciłem i skierowałem do jej osiedla. Wjedź na leśną drogę. I tym razem go posłuchałem, stając w miejscu, gdzie jeszcze niedawno, mój wilk widział ją tak blisko. Dopiero wtedy zorientowałem się, że nawet nie wiem w którym domu mieszka. Od czego masz swój instynkt. Wyczuj ją, to się dowiesz. Teraz wiedziałem już, czemu nigdy nie pozwalałem mojemu wilkowi się odzywać, jest strasznie irytujący. Dzięki. Wiesz co jest najlepsze? Tak naprawdę to twoje myśli, jestem niczym innym, jak twoim prawdziwym głosem. Ludzie uwielbiają okłamywać siebie samych, wilki tego nie potrafią, dlatego jestem tylko tym, co dusisz w sobie. Doskonale o tym wiedziałem, a to jeszcze bardziej mnie irytowało. Mimo wszystko, choć raz postanowiłem posłuchać siebie samego. Skupiłem się, przypominając sobie zapach, jaki Katherine zostawiła na mojej kurtce. Już po chwili wiedziałem, gdzie biegała jeszcze kilkanaście godzin temu, a także w którym domu mieszka. Zauważyłem jeszcze coś, co przyśpieszyło mój puls. Nie słyszę bicia jej serca, nie ma jej tu. Więc gdzie jest? Dokąd zabrał ją ten rozpieszczony dzieciak! Nie umiałem wytłumaczyć, mojej złość która ogarnęła cały mój umysł. Wsiadłem szybko na motor i ruszyłem do swojego domu. W garażu zobaczyłem Keitha, czemu jeszcze nie spał? 

-Gdzie byłeś?- zapytał, gdy tylko zdjąłem kask. 

-Na małej przejażdżce- rzuciłem- gdzie jest Victors? Daj mi do niej jakieś dane kontaktowe- westchnął ciężko. 

-Hunter, wiem że jesteś trochę rozchwiany emocjonalnie, ale nie możesz zapominać.. 

-Mówiłem coś!- zagrzmiałem, pierwszy raz używając na nim głosu Alfy. Zadrżał, jednak nic więcej nie zrobił. 

-Nie rób czegoś, czego później będziesz żałował- powiedział spokojnie. 

-To nie zmuszaj mnie do tego, i odpowiedź na pytanie. 

-Pojechała do swojego domu, ale mam jej numer, ostatnim razem zdobyłem go, gdy przyniosłeś nieprzytomną Hope i była potrzebna. 

-W takim razie, daj mi go- widziałem że z niechęcią, ale wyciągnął swój telefon i już po chwili usłyszałem dźwięk przychodzącej wiadomości. Odblokowałem swój telefon i od razu zadzwoniłem pod numer który mi przysłał. Odebrała po czwartym sygnale. 

-Halo?- była zaspana, czyli ją obudziłem, no trudno. 

-Mówi Hunter Bloodyworth, musisz mi odpowiedzieć na jedno pytanie- usłyszałem, jak szybko się podnosi. 

-O co chodzi?- bała się, zresztą nic dziwnego, ostatnio dałem jej popalić na treningu. 

-Wracałaś razem z Aidenem i Katherine Hope do domu, możesz mi powiedzieć, gdzie oni są do cholery? 

-Posłuchaj, ona nic nie zrobiła, czemu miałaby za to płacić życiem- zaczęła histeryzować- jestem w waszym stadzie od niedawna, i nadal nie rozumiem, czemu za zobaczenie wilka trzeba.. 

-Przestań! Nie o to chodzi! Rób co mówię. Gdzie oni są?- zaczęła płakać, cholera dzieciak Hope znów się do mnie przypieprzy. 

-Hunter spokojnie- usłyszałem Keitha, ale wtedy nie byłem w stanie go zrozumieć. 

-Nie umiesz odpowiedzieć na jedno cholerne pytanie!- nie panowałem nad sobą, coś w środku szalało, a ja nie umiałem tego powstrzymać. 

-Dobra, dosyć tego! Oddaj mi telefon- nie zamierzałem tego zrobić, więc sam go wyrwał i od razu uchylił się przed moim uderzeniem. Znał mnie na tyle dobrze, że wiedział gdzie mogę zaatakować. Miałem tego dość, ale też chciałem się uspokoić. Zacząłem walić we wszystko, co popadnie, ściany, metalowe półki, stół na którym leżały narzędzia, a które wszystkie spadły po tym jak stół się złamał. W momencie gdy moja ręka zawisła nad czarnym motocyklem, zatrzymałem się patrząc na swoje odbicie znajdujące się na czarnej powierzchni ścigacza. Czerwone jak ogień oczy, otrzeźwiły mnie na tyle, że szybko zacząłem wracać do siebie głośno oddychając. Rozejrzałem się dookoła. Co ja narobiłem?- już? Skończyłeś?- warknął Keith, który stał w progu- Jeśli nadal cię to interesuje, twoja zguba znajduje się obecnie w drodze do Chicago, na spotkanie rodzinne. Wraca w niedzielę. Jest jeszcze coś, co chciałbyś wiedzieć? Jaki rozmiar stanika nosi? Albo w czym śpi? Śmiało mogę zapytać się jej zapłakanej przyjaciółki- był zły, zresztą nic dziwnego. Usiadłem na jednej z całych ławek i schowałem twarz w dłonie, podpierając się łokciami o kolana Odetchnąłem głęboko. 

-Nie wiem co się ze mną dzieje- powiedziałem cicho, czując jak ranię własną dumę. Keith usiadł obok mnie. 

-Wiem stary, nigdy jeszcze tego nie doświadczyłem i nie mogę porównać, ale czuję że ta dziewczyna jest tą- spojrzałem na niego groźnie. 

-Mówiłem ci że.. 

-Serio?! Hunter spójrz na to- wskazał ręką pobojowisko przed nami- a może mam cię zaprowadzić do twojego pokoju, tam też są ślady twojej niesamowitej samokontroli. Nie zaprzeczaj więcej, ja i Cheryl po raz pierwszy się w czymś zgadzamy, więc to musi być to.  

-Dlaczego więc..- po raz kolejny mi przerwał, jak ja tego w nim nienawidziłem. 

-Tego jeszcze nie rozgryźliśmy, ale dowiemy się. Znajdziemy to cholerstwo które blokuje waszą więź mate, a wtedy wszystko wróci do normy- podał mi coś- przyda ci się- wódka? Nie pytając pociągnąłem sporego łyka i nawet się nie krzywiąc powiedziałem.

-Nieprawda, jeśli to prawda, będę miał jeszcze bardziej przesrane- uśmiechnąłem się ironicznie i znowu wlałem w siebie alkohol. 

-Niby czemu? 

-Bo nazywa się Katherine Hope, a ta rodzina to najbardziej popierdolona historia na ziemi.

-Pieprzysz głupoty, a teraz chodź. Nie wiem czy jeszcze pamiętasz, ale właściwie obydwoje mamy karę do odwalenia- zaśmiałem, a więc po to przyniósł mi wódkę, to wiele wyjaśnia. Grzecznie wstałem i wyszliśmy na dwór- jakby co, nic ci nie dawałem- powiedział Keith gdy podeszliśmy do ogrodzenia, sam otworzyłem wielkie drzwi i pierwszy przez nie przeszedłem. 

-Jasne, uczciwy wilku, spod ciemnej gwiazdy- zaśmiałem się i wziąłem ostatniego łyka z pustej już butelki.  

-Za dużo wypiłeś, pewnie nawet nic nie poczujesz- zaśmiałem się kiedy szliśmy w głąb lasu. Naszego lasu, większość tego terenu wykupiliśmy i ogrodziliśmy, żeby móc ćwiczyć z młodymi. Teraz miał nam posłużyć jako miejsce mojej kary. Odetchnąłem kiedy w końcu podeszliśmy do największego drzewa w tym lesie. Wielkiego dębu, który był tu od momentu założenia naszej watahy- nie miej mi tego za złe- powiedział, chwytając długi bicz, który przeciął już ludzką skórę milion razy, tym razem padło na mnie. Spojrzałem na Keitha, widziałem jak bardzo nie chciał tego robić, ale rozkaz to rozkaz. 

-Tylko się nie rozpłacz Lightwood- zaśmiałem się, po czym zdjąłem koszulkę i odwróciłem w stronę pnia opierając na nim ręce. Spojrzałem na miejsce gdzie spoczęły moje dłonie, ślady wgnieceń i pazurów pokazywały cierpienie, którego miały bać się młode, to dlatego wymierzamy kary tutaj, po to żeby widzieli, krew oraz ślady. To miało ich powstrzymać przed popełnianiem błędów.

-Ty będziesz liczył, czy ja. Wiesz nie chcę się pomylić- zaśmiałem się z nim, grunt to przyjaciel który z uśmiechem będzie cię lał, po prostu marzenie.

-Może jednak ty to rób, bo po tej butelce mogę policzyć sobie podwójnie- powiedziałem. Dla człowieka taka dawka jest ogromna, jednak jako wilki możemy wypić dużo więcej. Syknąłem gdy pierwsze uderzenie dosięgło moich pleców- Kurwa, Keith miałeś uprzedzić ty skurwysynie! 

-No pięknie Bloodyworth, już przekleństwa, a ja się dopiero rozkręcam. Raz.- dostałem po raz kolejny- Dwa- potem już nie skupiałem się na odliczaniu, moje myśli zajmowała Katherine Hope, dzielna nastolatka, która panicznie boi się szpitali. Ironia. Wiedziałem, że jeśli Keith ma rację, to przez kolejne trzy dni będę musiał się pilnować podwójnie, ale przynajmniej potwierdzę tą tezę. Jeśli jest mi przeznaczona mój wilk instynktownie będzie tęsknił co dotknie mnie do żywego. Obym się mylił, tak będzie lepiej dla mnie, i dla ciebie też Katherine Hope.

***  

Poranki są ciężkie, a już szczególnie dla mnie. Po tym śnie, który mogłam nazwać koszmarem głowa bolała mnie niemiłosiernie, a w klatce kuło. Mimo to wstałam i ruszyłam do łazienki, nie chciałam aby ktoś mnie taką zobaczył, więc muszę jak najszybciej się ogarnąć. Stanęłam nad umywalką i przemyłam twarz, następnie poszłam pod prysznic. Zimna woda leciała, a ja wcale nie czułam się lepiej. Po kilku minutach zakręciłam wodę i wyszłam z pod prysznica, nim jednak zdążyłam owinąć się ręcznikiem, poczułam metaliczny posmak w ustach. Na chwiejnych nogach podeszłam do umywalki i wyplułam to co miałam w ustach. Krew. 

-Nie, nie, nie- spanikowałam- nie teraz- przez ból głowy kucnęłam na ziemi, niestety po raz kolejny poczułam krew zbierającą się w moich ustach, nim zdążyłam się podnieść, oplułam nią siebie i posadzkę- cholera..

-Katherine! Szybciej! Czemu zawsze musisz zająć łazienkę!- Aiden, krzyknął zza drzwi. 

-Zaraz wychodzę!- odkrzyknęłam i chwyciłam za papier toaletowy, którym zaczęłam zmywać plamy krwi. Spojrzałam w lustro, moje usta były całe we krwi, przepłukałam je, szybko umyłam zęby i ubrałam się. Jedyne pocieszenie było takie, że poczułam się odrobinę lepiej i spokojnie mogłam wyjść o własnych siłach. Opuściłam pomieszczenie i natychmiast udałam się do pokoju, tam usiadłam na łóżku i chwyciłam za mój kalendarzo- pamiętnik, zapisywałam tam po prostu wszystko. Przekartkowałam go, i popatrzyłam na interesujące mnie daty. Nie brałam już tabletek od 12 dni, oprócz tego raz omdlałam, raz krwawiłam z nosa, oraz miałam częste bóle głowy i mięśni, a teraz do tej kolekcji dochodziła jeszcze krew w ustach. Nie mogłam się więcej oszukiwać, mój organizm zawiódł. Kilka łez spłynęło po moich policzkach, wiedziałam że powinnam powiedzieć mamie, ale postanowiłam że zrobię to po powrocie do domu, na pewno nie teraz, przecież są urodziny babci. Wiedziałam że się oszukuję, tak naprawdę zwyczajnie nie chciałam tego mówić, ale to chyba nic złego że pierwszy raz w życiu, chcę postąpić samolubnie, prawda? 

-Katherine, chodź na śniadanie!

-Idę- odpowiedziałam na wołanie taty, po czym wytarłam policzki, podeszłam do lustra, uczesałam włosy w wysokiego ciasnego kucyka, poprawiłam jasno różowy sweterek i przejechałam różową szminką po ustach. Perfekcyjna. Postanowiłam że do niedzieli, będę zachowywać się jak normalna nastolatka, tak jakbym nie była chora, jak w domu sekretów, tylko tym razem powiększę go o moje życie.  

-Kochanie, jak ty ślicznie wyglądasz- powiedziała moja babcia, gdy w końcu zeszłam na dół- pięknie wyrosłaś. Właśnie rozmawialiśmy z twoimi rodzicami że może pójdziecie później z Aidenem na festiwal muzyczny, odbywa się niedaleko. 

-Ja nie idę, za duże tłumy- od razu powiedział Aiden. 

-A ja z chęcią- wszyscy spojrzeli na mnie dziwnie, pewnie nie spodziewali się, że się zgodzę. Niespodzianka- o której się zaczyna? 

-O 20:00- powiedziała moja mama- jesteś pewna że chcesz iść? Nie ma Evie.. 

-Tak mamo, chcę i nie potrzebuję do tego Evie, idę żeby posłuchać muzyki i trochę potańczyć, nic więcej. 

-To może idź jednak z nią- napomknęła mama, gdy jedliśmy naleśniki. 

-Mamo spokojnie, zaraz skończę osiemnaście lat, nie potrzebuję niańki. Po za tym jest tylko o rok starszy, i nawet nie umie się bić- powiedziałam i pokazałam mu język. 

-Katherine!- krzyknęła mama, jednak już po chwili wszyscy zaczęli się śmiać.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top