Rozdział 4: Początek końca

Liam siedział i z zdziwieniem spoglądał na pojawiające się osoby. Było ich więcej niż się spodziewał. Zaprosił kilka osób z poprzedniej pracy oraz powiedział swoim współlokatorom, że mogą kogoś zaprosić, jeśli mają jakieś dobre towarzystwo. Ostatecznie jak na metraż, w którym mieszkali pojawiło się całkiem duże grono osób.

Wszyscy nowoprzybyli w pierwszej kolejności witali się z jubilatem, składając mu życzenia, po czym odchodzili dalej.

– Liiaam! – Usłyszał znajomy głos. – Sto lat!

– Już myślałem, że nie przyjdziesz. – Przywitał się z Levim.

– Ładny dom. – Rozejrzał się. – W ilu tu mieszkacie?

Był tu po raz pierwszy. Wnętrz może nie powalało, jednak było schludnie i nowocześnie jak na tutejsze standardy. U góry dwa duże pokoje oraz wspólna przestronna łazienka. Na dole pokój należący do Liama, duża, lecz nieco mniejsza niż ta na górze, łazienka oraz duży salon z aneksem kuchennym. Widać było, że wnętrze musiało być remontowane w tym roku, najpóźniej dwa lata temu.

Impreza zaczęła się dość szybko. Na początku wszystko wyglądało jak zwykłe przyjęcie urodzinowe. Współlokatorzy załatwili mu nawet tort. Za jednym dmuchnięciem solenizantowi udało się zdmuchnąć wszystkie dwadzieścia świeczek. Ciasto rozeszło się w mgnieniu oka, a wszyscy ponownie zaczęli składać mu życzenia.

Później zaczęła się impreza. Na stół wkroczyły butelki z alkoholem. Liam cieszył się, że zrobił nie mały zapas. Niektórzy goście przynieśli również coś ze sobą. Procentów na pewno im nie braknie.

Brunet jako gospodarz starał się uważać na wypijany alkohol. Nie chciał jako pierwszy schlać się w trupa, lecz nie było to proste, kiedy każdy proponował mu kolejkę z okazji urodzin. Życie solenizanta nie jest łatwe, a przede wszystkim trzeźwe.

Sporo osób zainteresowało się nowym znajomym Liama. Nie było osoby, która by go wcześniej znała. Levi, zgodnie z przypuszczeniami bruneta, okazał się być duszą towarzystwa, chyba ze wszystkimi umiejąc się dogadać.

W końcu, po dłuższej chwili zabawy Liam usiadł na wolnym fotelu, odchylając się na nim do tyłu. Potrzebna mu była chwila odpoczynku. Serce mocno biło w jego piersi.

Chwycił szklankę z napojem, na ten moment pragnąc zrobić sobie krótką przerwę od alkoholu. Obawiał się, że w tym tempie to padnie jeszcze przed końcem imprezy i przy okazji wolałby cokolwiek z niej pamiętać.

Levi siedział na kanapie obok niego, śmiejąc się z usłyszanego dowcipu. W jednym momencie z jego twarzy znikł kwadratowy uśmiech, a zmartwiony wzrok wyładował na brunecie.

– Wszystko w porządku? – Spytał, a w jego głosie można było słyszeć szczere zaniepokojenie.

Liam wziął wdech, by odpowiedzieć, lecz okazał się być on trochę za mały. Każdy kolejny również zdawał się być niewystarczający. Wraz z boleśnie bijącym sercem, poczuł pierwsze ukłucie strachu. Levi dostrzegł to w jego oczach, doskakując do niego w jednym momencie.

– Liam?

Nie umiał skupić się na tym co do niego mówią oraz co działo się dookoła. W tym momencie nie panował nawet nad odczuwanym strachem. Nie mógł zabrać tchu, a każde uderzenie serca wywoływało nieprzyjemne kłucie.

Kątem oka dostrzegł zamieszanie powstałe w salonie. Z każdą chwilą coraz bardziej brakowało mu oddechu.

Klęknął na podłodze czując się coraz gorzej, aż w końcu obraz przed oczami zaczęły przesłaniać mu czarne mroczki.

Levi patrzał na niego nie wiedząc co powinien zrobić. Wiedział, że coś jest nie tak. Przecież brunet wyglądał jakby tu schodził. Zresztą, zapach, który czuł również przywodził mu na myśl samą śmierć.

Mężczyzna krzyknął by ktoś zadzwonił po karetkę. Przysłuchiwał się rozmowie, jednocześnie cały czas mając na oku duszącego się chłopaka. Coraz więcej osób zbierało się wokół nich tworząc ciasne koło. Kiedy chłopak padł nieprzytomny na ziemię, tego było dla niego za dużo.

– Wypierdalać stąd! Impreza się skończyła!

Część od razu zaczęła kierować się w stronę wyjścia. Druga połowa ruszyła, gdy zmierzył ich groźnym spojrzeniem. Był w stanie własnoręcznie ich stąd wygonić. Jeśli mieli tylko patrzeć, to niech lepiej wyjdą. Nie potrzebna była im publiczność.

Dom opustoszał. W środku został tylko Levi, dwójka wynajmująca górne pokoje i nieprzytomny mężczyzna. Przyjaciel przytknął do jego szyi dwa pace. Puls był wyczuwalny, lecz nierówny.

Uważnie zaczął przyglądać się jego klatce piersiowej. Z przerażeniem stwierdził, że Liam najprawdopodobniej nie oddychał. Spanikowany pochylił się i przyłożył policzek do jego ust. Poczuł ulgę, czując na nim bardzo słaby podmuch wydychanego powietrza. Ma puls i oddycha.

Levi nigdy nie przykładał się do pierwszej pomocy. Oddychał ciężko bojąc się, że mężczyzna zejdzie na jego oczach.

Co innego przyglądać się konającemu zwierzęciu lub samemu doprowadzając do śmierci jego lub jakiegoś przypadkowego człowieka. Ale to była dla niego całkiem inna sytuacja!

Czuł, że stres zaczyna za bardzo na niego oddziaływać. Odsunął się od nieprzytomnego mężczyzny i postarał się nieco opanować. Po kilku głębszych wdechach było już lepiej.

Zaczął myśleć trzeźwiej. Podszedł do przyjaciela i zaczął przeszukiwać jego kieszenie. Chwycił w dłonie znaleziony tam telefon. Zaczął się zastanawiać czy nie powinien poinformować kogoś o tej sytuacji.

Nie zdążył niczego zrobić. Przez otwarte drzwi wejściowe weszła para medyków. Levi szybko zaczął tłumaczyć co się wydarzyło. Od razu zabrali nieprzytomnego pacjenta na nosze, podając mu maskę z tlenem.

– Choruje na coś?

Levi spojrzał na współlokatorów, lecz oni jakby nie znali odpowiedzi na to pytanie.

– Nie jestem pewien, ale chyba tak. – Odparł, biorąc pod uwagę zapach jaki zawsze przy nim wyczuwał.

Medycy już o nic więcej nie pytali, zabierając mężczyznę do karetki. Gdy odjechali od razu zamówiłem dla siebie taksówkę, nie zamierzałem zostawiać chłopaka samego.

W domu zostali jedynie osłupieni współlokatorzy Liama z całym syfem pozostawionym przez gości.

Natomiast wieczór Ethan był o wiele lepszy. Oblizywał się ze smakiem po zjedzonym posiłku. Co prawda musiał się trochę namęczyć, by upolować kolację, lecz przecież ruch to zdrowie.

Spojrzał na niebo powoli nabierające pomarańczowych barw. Na sen było jeszcze za wcześnie, więc skierował swoje kroki do domku.

Gdy zbliżał się do celu, dostrzegł budynek pogrążony w ciemnościach. Zastanawiał się, gdzie mogli być jego mieszkańcy. Z tego co się orientował, Nathan miał być do późna w mieście. Nie lubił, gdy pozostali szlajali się po lesie bez niego.

Zawył przeciągle, chcąc dowiedzieć się gdzie wywiało pozostałych. Odpowiedź dostał niemal natychmiast. Byli w lesie po drugiej stronie domku, najwyraźniej zmierzając w jego stronę.

Po chwili wilki wyłoniły się zza drzew. Szybko je przeliczył, co nie było trudne, ponieważ była ich tylko dwójka.

– Gdzie reszta?

Nathana miało nie być, ale o nieobecności pozostałych nic nie wiedział.

– Też w mieście.

Prychnął pod nosem. Po co oni tam łazili. Mało im było lasu? Muszą jeszcze do tego betonowego śmietnika łazić? Pokręcił łbem, nie potrafiąc tego zrozumieć.

– Po co tu przyszedłeś?

– David. – Zaskomlał Oliver odwracając uszy do tyłu, jakby chcąc go powstrzymać.

Ethan wyprostował się gromiąc wilki spojrzeniem. Tylko jeden z nich podkulił ogon, wycofując się. Jak on nie lubił tego małego gnojka, skrzywił się.

– Po cholerę przychodzisz tutaj, skoro i tak siedzisz jako wilk? Odstąpiłbyś pokój, bo i tak z niego nie korzystasz, a niektórym bardziej by się przydał. Jakbyś nie zauważył nasza sfora powiększyła się i to już kilkanaście lat temu, a my nadal w piątkę ciśniemy się w trzech pokojach.

– Zamknij się, cukiereczku. – Warknął, chcąc mu trochę dogryźć.

Taki diabełek zamknięty w tak śmiesznie uroczym ciele. Jemu samemu ten fakt widocznie przeszkadzał. Jako człowiek był niskiego wzrostu z cukrowo bladą skórą i słodką buzią, a ciemne włosy nie ratowały jego wyglądu. Na dodatek jeszcze jako wilk ma niemal białą sierść z kremowym podszerstkiem. Nic gorszego dla takiego wrednego, chcącego udawać groźnego, karypla nie mogło się przytrafić.

Wilk najeżył sierść, wyszczerzając zęby. Ethan nie zamierzał pozostać mu dłużny. Nie będzie mu jakiś kundel podskakiwał!

Zaczęli krążyć, nie spuszczając z siebie wzroku. Żaden mimo wszystko nie chciał zacząć tej potyczki. Nie śpieszno im było do ranienia drugiego. Ethan dawał mu jeszcze szanse na przeprosiny.

– Strach cię obleciał? – Rzucił prowokująco.

A to gówniarz jeden!

Srebrny wilk się w jego stronę, uważając, żeby nie wykorzystał tego iż to on wykonuje pierwszy ruch. Na szczęście nie dał mu się. To do niego należało pierwsze ugryzienie.

Cała potyczka nie trwała długo. Zaraz doszło nich głośne szczekanie.

– Przestańcie, natychmiast!

Nie, żeby to naprawdę mogło powstrzymać Ethana, jednak ten zaprzestał walki. Odsunął się od Davida, spoglądając ostrym wzrokiem na nowo przybyłego.

Prychnął pod nosem. Kolejny... Nie dość, że zachowuje się jak baba to jeszcze wygląda jak wilczyca. Beżowa kupa futra. W mniemaniu Ethana cała ta sfora to banda klaunów.

– Ethan, co tu się dzieje?!

– Nie podnoś na mnie głosu. – Ostrzegłem go.

– Ethan, jesteś starszy, nie powinieneś się zachowywać bardziej dojrzale?

Zacisnąłem szczęki, po chwili doskakując do Joela. Wilk krótko zaskomlał, bardziej z zaskoczenia niż fizycznego bólu.

– Nie mów mi jak powinienem się zachowywać. – Burknął na odchodne.

Ethan odszedł, kierując się w głąb lasu. Zaczął się poważnie zastanawiać nad powodem przyjścia tutaj. Kolejny raz ich towarzystwo tylko zadziałało mu na nerwy.

W tym czasie Liam został przetransportowany do szpitala, gdzie ustabilizowali jego stan i poddano wstępnym badaniom, mającym na celu wyjaśnienie nagłego pogorszenia stanu zdrowia.

Gdy otworzył oczy zaczął zdezorientowany rozglądać się po otoczeniu. Nie wiedział co tu robił. Wzrokiem zaczął szukać znajomych osób, lecz w pomieszczeniu był tylko on, nie licząc starszej pani śpiącej dwa łóżka dalej.

Brunet nie poczuł się mniej zagubiony widząc Leviego wchodzącego do sali z wyrazem ulgi. Jednak liczył na to, że przynajmniej on będzie mógł mu wyjaśnić jak się tutaj znalazł.

– Jak się czujesz? Już lepiej? – Zaczął zalewać go pytaniami zachowując względną ciszę, by nie obudzić babuni na drugim końcu sali.

– Cześć, też miło cię widzieć. – Przywitał się z nim na początek. – Możesz mi przypomnieć, jak się tu znalazłem? – Poprosił.

– Zemdlałeś na przyjęciu. Zacząłeś się chyba dusić, a później padłeś. Jeszcze nigdy się tak nie bałem! Myślałem, że zszedłeś na moich oczach.

Tak, teraz pamiętał. Szczególnie przypomniał mu się strach, który wtedy czuł. Jego ciało przeszedł dreszcz. Teraz chociaż wiedział jak się tu znalazł. Pozostało pytanie, co się z nim stało?

– Levi, lekarz coś może wspominał co to było? – Powiedziałem z obawą.

Nie był do końca pewien czy chciał znać odpowiedź na to pytanie. Zdawał sobie sprawę, że to nie mogło zwiastować niczego dobrego.

– Nie. Lekarz wypytywał mnie o różne rzeczy, lecz o niczym nie miałem pojęcia. Później gdzieś wydzwaniał, ale nic konkretnego nie powiedział. Nie chcę być wścibski, ale też jestem tego szalenie ciekaw.

Liam uśmiechnął się. Też na jego miejscu byłby ciekaw.

– Tak właściwie to długo tu leżę? – Spytał, spoglądając za czerń za oknem. Była noc, chciał dopytać jakim cudem pozwolili mu tu wejść, lecz postanowił zostawić to pytanie na później.

– Nie. Od tego jak zemdlałeś minęły maksymalnie dwie godziny.

Trochę mu ulżyło. To uczucie nie trwało zbyt długo, ponieważ do środka wszedł lekarz w asyście dwóch pielęgniarzy. Znaczące spojrzenie posłane Leviemu przez medyków dało mu jasno do zrozumienia by na chwilę opuścił salę.

Liam miał małą nadzieję, że na jego widok poczuję się nieco lepiej. Jednak patrząc na minę mężczyzny w białym kitlu ani troszeczkę się tak nie poczuł. Przecież nie może być aż tak źle?

– Dobrze widzieć, że się już obudziłeś. Jak się pan czuje?

– Raczej dobrze. – Odparł niepewnie. – Co się właściwie stało?

– Osobiście nie udało mi się porozmawiać z twoim kardiologiem, ale szpital w którym dotychczas się leczyłeś przesłał nam twoje poprzednie badania. – Zaczął nie odpowiadając wprost na zadane pytanie. – Dawno nie był pan na kontroli, więc jest dosyć duży przeskok w wynikach. Jednak początkowo i najogólniej mówiąc pana serce znacznie zmniejszyło swoją wydolność od ostatnich badań.

– Co?! Ale przecież wyniki od długiego czasu miałem w normie. – Oburzył się przestraszony.

– W względnej normie jak na pana wadę.

Lekarz zaczął mu coraz bardziej szczegółowo tłumaczyć jego wyniki oraz stan w jakim się znajduje. Liam już dawno nie miał okazji słuchać tego medycznego żargonu, lecz doskonale orientował się w tym co tłumaczył mu doktor.

Z każdą chwilą brunet robił się coraz bardziej blady. Nie mógł uwierzyć własnym uszom.

– Twoja wydolność frakcji wyrzutowej lewej komory spadła poniżej trzydziestu pięciu procent. – Usłyszał ostatecznie. – Będziemy starali się wpisać cię na listę osób oczekujących na przeszczep serca.

– Przeszczep? – Szepnął słabym głosem.

– W ciągu dwóch lat wydolność twojego serca gwałtownie spadła. Nie robiłeś regularnie badań, więc nie mamy wglądu czy następowało to stopniowo, czy może nastąpił gwałtowny spadek. Najlepiej jakbyś skonsultował te wyniki z swoim lekarzem.

To jak jego serce zaczęło boleśnie przyspieszać swoje bicie mógł zauważyć nie tylko on, ale wszyscy obecni, dzięki urządzeniu badającemu mój puls.

– Możemy wdrożyć nowe leczenie farmakologiczne, po skonsultowaniu się z kardiologiem. Będziesz musiał się także oszczędzać fizycznie. Niezalecany jest większy wysiłek fizyczny, nadmierne spożywanie alkoholu również nie jest nalep...

– Mam siedzieć w domu i kwitnąć?! – Rzucił oburzony.

– Nie to miałem na myśli.

– Dosyć. – Pokręcił głową. Nie chciał już tego słuchać. – Chcę się wypisać na żądanie.

– Proszę pana, odradzałbym to. Proszę poczekać do rana. Poobserwujemy do tego czasu pracę pana serca, skonsultujemy się z kardiologiem. Będzie miał pan czas na spokojne przemyślenie wszystkiego.

– Proszę o przygotowanie dokumentów do wypisu.

Lekarz nie widział sensu dalszego wykłócania się z pacjentem. Wolał uniknąć głośniejszych awantur w godzinach nocnych.

– Dobrze. Wrócę do pana niedługo. – Oznajmił. – Jednak jeśli mogę coś doradzić, to niech pan w miarę możliwości szybko skonsultuję się z kardiologiem odnośnie leczenia.

Cała trójka medyków opuściła pomieszczenie. Gdy zniknęli wziął głęboki wdech. Kątem oka wyłapał spojrzenie starszej pani, która musiała się obudzić podczas jego dyskusji z lekarzem. Liam podniósł się do siadu wywołując trzeszczenie szpitalnego materaca. Starał się uspokoić.

Raczej mało młodych dorosłych, którzy właśnie dopiero rozpoczynali prawdziwego życia, chciały usłyszeć, że czeka je przeszczep serca. A właściwie będzie musiał czekać na znalezienie odpowiedniego do tego zadania. Jeśli nie doczeka to... co? Najpewniej miejsce na cmentarzu.

Był ciekaw ile czasu jego serce da radę jeszcze pracować. Zdawał sobie sprawę, że dużo zależało od jego trybu życia, który będzie prowadził. Problem polegał na tym, że nie był typem kury domowej. Nie chciał wracać do rodziców by całe dnie spędzać w domu.

Rodzice. Skoro próbowali kontaktować się z jego kardiologiem to tylko kwestia czasu aż dowiedzą się, gdzie mogą znaleźć swojego syna.

Spojrzał na monitor EKG, który pokazywał bicie jego serca. Zastanawiał się, dlaczego akurat z nim musiało być coś nie tak. Z większością chorób dało się żyć i dożyć starości. A z chorym sercem? Niech ktoś poda listę osób, które z poważną wadą dożyły sędziwych lat.

Nie od wczoraj jest chory i orientował się jak wygląda życie ludzi po przeszczepach. Jeśli w ogóle serce się przyjmie to całe życie na lekach immunosupresyjnych, a każda choroba jest zagrożeniem życia. To nie jest życie!

Jego rozmyślania przerwało pojawienie się Leviego. Zaciekawiło go jak udało mu się wejść do środka, ponieważ wątpił by poza godzinami odwiedzin pozwalali innym przychodzić do pacjentów.

Przez moment zastanowiło go, gdzie są jego znajomi, współlokatorzy? Dlaczego to mężczyzna poznany w zeszłym tygodniu martwi się o niego bardziej niż inni?

Moje życie naprawdę musi być tak beznadziejne? Cześć. Jestem Liam. Mam chore serce i znajomych tylko na dobre dni, chcesz zostać jednym z nich? Hej, nie będziesz musiał się długo ze mną męczyć, bo prędzej czy później wyląduje w szpitalu lub w kostnicy.

– Liam? Aż tak źle?

– Gorzej. – Burknąłem.

Brunet zastanawiał się, po co ma się w ogóle starać. Jest cała masa rzeczy na które marnuje swój czas, zamiast po prostu zacząć korzystać z życia. Chciał jeszcze tyle przeżyć. Po co ma się ograniczać, skoro i tak ma mniej czasu niż przeciętny człowiek?

– Będzie dobrze. – Starał się go pocieszyć.

– Nie będzie!

Zamknął oczy, próbując się uspokoić.

– Przepraszam. – Powiedział po głębokim wdechu. – Zostaw mnie proszę. Idź już do domu. Naprawdę dziękuję, że ze mną zostałeś. – Uśmiechnął się do niego, naprawdę będąc mu wdzięcznym za pomoc, lecz pragnąc zostać sam.

– Trzymaj się. W razie czego dzwoń. – Położył mi dłoń na ramieniu.

Pożegnał się i wyszedł.

Liam starał się oczyścić umysł. Jednak myśli nie dawały mu spokoju. Niecierpliwiąc się długą nieobecnością lekarza sam zaczął odłączać od siebie w pierwszej kolejności monitor pracy serca. Nim zdążył wyciągnąć wenflon, zjawiła się pielęgniarka.

– Ależ pan niecierpliwy. Lekarz zaraz przyjdzie. Proszę, ja to zrobię. – Kobieta zaczęła porządkować kable i czujniki, by po chwili zabrać się za odłączanie go od kroplówki.

Gdy już był wolny, sprawdził jakie rzeczy miał ze sobą. Na stoliku obok znajdowały się jego klucze do domu i telefon. Niczego więcej nie potrzebował.

Otrzymawszy wypis od lekarza natychmiast udał się w stronę wyjścia. Chciał jak najszybciej opuścić ten budynek. Opuścić i nigdy więcej tu nie wracać.

Nie miał przy sobie gotówki by złapać taryfę. Poza tym uważał, że spacer w tę chłodną noc dobrze mu zrobi. Kroczył nieśpiesznie w stronę domu, od którego dzielił go spory kawał drogi.

Będąc niemal na miejscu, gdy został mu zaledwie kilometr drogi spojrzał na wąską ścieżkę między pastwiskami, prowadzącą na zalesione wzgórze.

Miał dość miasta, miał dosyć wszystkiego. Jego krok stał się zdecydowanie bardziej energiczny, który po chwili zmienił się w bieg. Miał ochotę uciec. Od rodziców, problemów, a najlepiej od samego siebie.

Po kilku minutach poczuł, że coraz trudniej jest mu brać każdy wdech. To tylko spotęgowało jego złość. Zignorował duszności, jak i coraz bardziej odczuwany ból w sercu. Oczy zaczęły go szczypać w wyniku pojawiających się w nich łez.

Dlaczego takie coś musi spotykać właśnie mnie?!

Ethan natomiast nadal nie potrafił do końca uspokoić się po krótkiej potyczce z tym kundlem Davidem. I jeszcze ta późniejsza wizyta Nathan, który specjalnie z jego powodu szybciej wrócił do lasu.

– Dlaczego się na niego rzuciłeś?! – Pytał go twardym głosem.

Widać było, że jest wściekły, lecz nie był na tyle głupi by zaczynać potyczkę z starszym.

– Nie będzie mnie obrażał! Poza tym powinni odnosić się do mnie z większym szacunkiem. Rozpuściłeś ich Nath, jak dziadowski bicz.

– Na szacunek, Ethan, trzeba sobie zasłużyć. Poza tym ostatnio naprawdę zachowujesz się coraz gorzej. Nie można nic ci powiedzieć. Jesteś agresywny. Dziczejesz. Nie umiesz żyć w społeczeństwie? Nie ma problemu. Nie musisz, bo i tak nie chodzisz do miasta. Ale mieszkasz na terytorium watahy, z którą musisz żyć w zgodzie.

Wilk zacisnął mocniej szczęki, zachowując resztki samokontroli.

– Nie umiesz z nikim żyć w zgodzie. Z wszystkimi masz konflikty. Wszyscy i wszystko naokoło ci przeszkadza!

Ostatni raz rzucił mu ostrzegawcze spojrzenie.

– Ethan, zastanów się nad sobą. – Rzucił na pożegnanie.

Odszedł, a dookoła słychać było gardłowe warczenie srebrnego wilka. Czego oni wszyscy ode mnie chcą?! Niewychowane kundle!

Tak więc chodził po lesie, licząc, że taki spacer jakoś ukoi jego nerwy, lecz nie za bardzo to pomagało. Jego las dzisiaj nie dawał mu ukojenia. Stanął w miejscu, zamykając oczy. Brał spokojne i głębokie wdechy, starając jakoś się uspokoić.

Początkowo to nawet pomagało. Dopóki w przyjemnym szumie lasu nie dało się słyszeć czyjegoś biegu. Nie byłoby to na tyle denerwujące, gdyby to był delikatny galop sarny. Jednak to były ciężkie i nierówne kroki jakiegoś człowieka. Zero majestatu.

Otworzył oczy już po chwili lokalizując intruza. Mężczyzna również go zauważył. Zatrzymał się w miejscu zastygając w bezruchu. Jego ciężkie dyszenie doskonale dochodziło do wilczych uszu.

Skoro zaburzył jego uspokajającą ciszę, to może chociaż naprawi to będąc jego posiłkiem.

Ethan uśmiechnął się, po czym ruszył spokojnym tempem w jego stronę. Mężczyzna zaczął ponownie biec, lecz jego tempo nie było jakieś zachwycające. Spokojnie kłusował za nim, pragnąc zaczerpnąć chociaż trochę radości z tych łowów.

Chłopak dość szybko upadł na ziemie, zaczynając... kaszleć? Dusić się? Ethan sam dokładnie nie wiedział. Podszedł bliżej niego. Zapach, który dotąd czuł stał się jeszcze wyraźniejszy. Zaczął zastanawiać się czy jest ranny, czy to powodowało ten odór śmierci. Jednakże to tylko przypieczętowało jego los, który miał zakończyć się jako jego posiłek.

Chwilę stał przy nim, gdy mężczyzna nagle padł na ziemię. Wilk przekręcił lekko łeb. Nie był pewien co się dzieje. Czy ten człowiek nie żyje? Poczuł rozczarowanie tą nikłą rozrywką, jaką mu dostarczył. Miał nadzieję, że będzie z tego więcej frajdy.

Nie pozostało mu nic innego niż zjedzenie posiłku póki był jeszcze ciepły. Jednak wolał się tym łatwym posiłkiem rozkoszować w swoim leżu. I tak znajdował się niedaleko. Będzie mógł spokojnie zjeść, nie bojąc się, że ktoś mu przerwie. Nikt nie ma prawa zbliżać się do jego leża.

Ethan zastanawiał się jak wygodnie zaciągnąć tam mężćzyznę. Chwycił za jego łydkę, zaczynając ciągnąć go w stronę swojego celu. Po pewnym czasie zaczęło się to robić niewygodne. Zmienił kończynę na tą przednią i kontynuował zaciąganie jedzenia do nory.

W końcu dotarł na miejsce. Jego miejsce. Jego zacisze.

Położył się spoglądając na swoją ofiarę. Spostrzegł młody wiek mężczyzny. Dawno nie jadł nic takiego. Miał nadzieję, że okaże się bardziej delikatne w smaku.

Już miał się zabierać za jedzenie, kiedy przerwał mu dobrze znany, irytujący dźwięk.

– Liam. – Doszło starszego zaskoczone skomlenie.

Uniósł wzrok do góry. Zdziwił się obecnością Lebiego. Jego ciemne nogi oraz pysk zlewały się z ciemnością lasu, lecz brązowa reszta doskonale się odznaczała.

– Ethan, zostaw go. Proszę.

– Znajdź sobie własne jedzenie. Poza tym, zjeżdżaj mi stąd. – Warknął.

– Ethan, proszę!

Levi spróbował zrobić kilka kroków w stronę jaskini. Srebrny wilk warknął gardłowo. Nikt poza nim nie miał prawa tu wejść. Podniósł się gwałtownie, gdy łapy intruza znalazły się tuż na linii wejścia.

– Odejdź stąd!

Chłopak zaczął szczekać, drażniąc tym dodatkowo starszego.

Czy dzisiaj naprawdę wszyscy musieli działać mu na nerwy? Zmówili się czy co?

– Nie rozumiesz? Życie ci nie miłe?! Chcesz zastąpić jego miejsce?

Co prawda raczej by się nie odważył do takiego kanibalizmu, ale porządne pogryzienie to już całkiem inna sprawa. Obstawiał, że młody chyba jeszcze solidnie od nikogo nie oberwał.

W końcu Ethan nie wytrzymał, kiedy Levi przekroczył próg jego leża. Ruszył dynamicznie w jego stronę, na co młodszy zerwał się do biegu. Nie zamierzał mu tak tego szybko opuścić. Nie pozwoli na przerywanie mu jedzenia i brak konsekwencji.

________________________

Zaczynamy łączyć wątki w jedno ;) Teraz będzie już z górki. No... Może nie dla wszystkich.

Jak widać i dla Liama i dla Ethana ten wieczór nie jest zbyt łaskawy. A on się jeszcze nie skończył.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top