Rozdział 29: Wilk w wielkim mieście

Ponownie to starszy obudził się jako pierwszy. Przez dłuższą chwilę leżał obok ciała Liama, delektując się jego bliskością. Łóżko ledwie mieściło ich dwójkę, lecz to mu nie przeszkadzało. W końcu, gdy słońce zaczynało unosić się coraz wyżej nad horyzont postanowił zbudzić młodszego.

Liam od rana chodził szczęśliwy i jednocześnie spięty. Perspektywa powrotu rodziców do domu wprawiała go w euforię, jednocześnie obawiał się, że wyniki jednak nie będą na tyle dobre, by lekarze wypuścili jego mamę do domu. On sam wiele razy przeżywał tego typu zawód.

Ethan mógł tylko obserwować jak młodszy chodzi niespokojny po domu oraz jak coraz bardziej denerwuje się, gdy po wyjściu z domu zbliżali się do szpitala.

– Będzie dobrze, wrócicie wszyscy razem do domu. – Starał się go uspokoić i dodać nieco otuchy.

Liam uśmiechnął się dziękczynnie w jego stronę. Jego spokój działał na niego uspokajająco.

Będąc już na miejscu w odpowiedniej sali, Liam skupił się na swoich rodzicach, a starszy ponownie wylądował na fotelu w rogu z telefonem w ręku, oglądając leśne i górskie krajobrazy.

Ethanowi nie przeszkadzało to aż tak bardzo. Cieszył się, że młodszy wpadł na taki pomysł i mógł być z nim i jednocześnie nie nudzić się niemiłosiernie.

Liam wypytywał rodziców o to jak im minęła noc oraz czy mają już wyniki badań. Poczuł ulgę słysząc, że w ciągu godziny otrzymają wypis. Nie mógł się doczekać aż wszyscy razem znajdą się w domu.

Ethan siedział wpatrzony w telefon, nie chcąc przeszkadzać Liamowi i jego rodzicom, kiedy do jego nozdrzy doszedł charakterystyczny zapach.

Uniósł głowę próbując zlokalizować źródło. Spojrzał na starszą kobietę leżącą na łóżku obok matki młodszego.

– Liam. – Chciał zwrócić jego uwagę.

Chłopak spojrzał na niego. Zauważył, że daje mu znać by zwrócił uwagę za zapach. Dopiero teraz był w stanie stwierdzić, że w pomieszczeniu unosi się dziwna, niepokojąca woń. Po raz pierwszy czuł coś takiego.

Starszy wskazał na kobietę obok.

– Coś jest nie tak. – Szepnął.

– Proszę panią? Wszystko w porządku? – Liam zagadnął do staruszki obok.

Nie odpowiedziała. Leżała dalej jakby nie obecna. Jedynie jej unosząca się powoli klatka piersiowa dawała znać, że żyje.

– Proszę panią. – Podszedł do niej, chcąc nieco bardziej zwrócić jej uwagę.

Nadal zero reakcji. Liam bez zastanowienia wcisnął czerwony przycisk znajdujący się przy jej łóżku. Po chwili pojawiły się w sali pielęgniarki.

– Nie wiem co się stało, ale nie ma z nią kontaktu.

A przecież jeszcze jakiś czas temu się z nimi witała. Pielęgniarki zaczęły sprawdzać jej parametry życiowe i reakcje źrenic. Po chwili łóżko rozłożono na płasko i staruszkę zaczęli pośpiesznie wywozić z sali. Liam i jego rodzice wyglądali na zmartwionych stanem staruszki, a Ethan przypatrywał się wszystkiemu bez większych emocji.

– Mam nadzieję, że nic jej nie będzie. – Odezwała się matka Liama. Jego ojciec przytaknął na jej słowa.

– Mamo, zaniesiemy może twoje rzeczy do samochodu? Wy w tym czasie załatwcie papierkową robotę.

– Dobrze. – Uśmiechnęła się delikatnie.

Brunet chwycił jej torby, jedną z nich podając starszemu. Ethan przejął ją od niego bez słowa, a gdy młodszy zaczął kierować ku wyjściu z sali, ruszył za nim, trzymając się blisko niego.

– Nie uratują jej. – Odezwał się szatyn idąc korytarzem.

– Tej staruszki? Skąd wiesz?

– Nie czułeś tego? – Zdziwił się.

– Czułem, ale... – To nadal nie było dla niego oczywiste.

– Tak pachnie śmierć Liam. – Odparł chłodno i pewnie. Jego ton nie dawał miejsca na wątpliwości.

Liam czuł jak przez jego ciało przechodzą dreszcze. Miał nadzieję, że więcej nie będzie miał okazji poczuć tego zapachu.

– Jesteś w stanie stwierdzić, że ktoś umrze? – Zapytał, gdy znaleźli się na schodach.

Zaraz na klatce pojawiła się pielęgniarka idąca w tą samą stronę co oni, więc z rozmową wstrzymali się aż będą sami. Przeszli przez nieco zatłoczony korytarz, by w końcu znaleźć się na zewnątrz, a następnie stanąć przy samochodzie należącym do rodziców młodszego.

– Naprawdę za mało zwracasz uwagę za zapach. Wiem, że niby jesteście wzrokowcami, ale z zauważaniem czegokolwiek wcale nie jest u was lepiej. – Pokręcił głową pełen rozczarowania. – Osobniki chore, pachną inaczej. Nie zwróciłeś na to uwagi podczas polowań? Tak samo jest z tym, co ma zaraz zakończyć swój żywot. – Objaśniał mu. – Myślisz, że dlaczego nie spieszyłem się, żeby cię zjeść? Cuchnąłeś śmiercią od samego początku. Z mojego punktu widzenia, jeśli nie ja to sam zaraz byś padł. Co w sumie częściowo się stało, bo ja po prostu postanowiłem zabrać cię do siebie, by tam w spokoju zjeść.

– Wiesz co, nie za bardzo chciałem o tym słyszeć. – Skrzywił się nieco urażony.

– Taka jest przeszłość i tego nie zmienisz.

– Szczerość nie zawsze jest zaletą.

– Ale kłamstwo zawsze będzie kłamstwem. Po co karmić nim siebie i innym?

– Nigdy nie kłamiesz?

– Zauważyłeś kiedyś bym mówił nieprawdę?

Jakby się nad tym zastanowić to Liam rzeczywiście nigdy raczej nie przyłapał starszego na kłamstwie. Czasami unikał odpowiedzi lub się do czegoś nie przyznawał. Jednak, gdy chodziło o sprawy ważne zawsze był szczery, co zazwyczaj sprawiało, że odpychał innych od siebie swoimi uwagami.

Liam kluczykami taty otworzył auto i oboje zaczęli wpakowywać torby do bagażnika. Po wszystkim weszli do auta, zajmując miejsca na tylnej kanapie.

Cisza nie trwała długo, ponieważ wnętrze wypełnił dzwonek telefonu Liama. Mężczyzna widząc nazwę kontaktu poczuł małe wyrzuty sumienia, że do tej pory nie napisał do niego z wieściami.

– Cześć Liam. – Przywitał się Nathan jak zawsze ciepłym tonem. – Jak czuje się twoja mama?

– Już dobrze. Czekamy na wypis i zaraz jedziemy do domu. – Rzekł z delikatnym uśmiechem. – Przepraszam, że wcześniej nie dawałem znaku życia.

– Daj spokój. Miałeś wystarczająco dużo na głowie, poza tym nie musisz mi się meldować. – Odparł. – A jak tam nasz głównodowodzący maruda? Podoba mu się miasto?

– Nie. – Odparł Ethan, przysłuchując się z boku całej rozmowie.

Nath po drugiej stronie zaśmiał się miękko.

– Jest lepiej niż przypuszczałem. – Odezwał się Liam. – Jak na razie nikt nie został zjedzony. – I miał wielką nadzieję, że nie pochwalił go za szybko. – Musi wytrzymać jeszcze tylko jedną noc. Jutro już prawdopodobnie będziemy wracać.

Na te słowa Ethan wyprostował się i spojrzał na młodszego zaskoczony, jak również ucieszony. Liam lekko się uśmiechnął w jego stronę.

– Jasne. Cieszę się, że sobie radzicie. Na spokojnie, spędź z rodzicami trochę czasu. I możesz przekazać Ethanowi, że na terenie cisza i spokój.

Spojrzał na starszego, a ten słysząc wszystko skinął głową.

– Nie przeszkadzam wam więcej. Do zobaczenia.

Pożegnał się z Nathanem. Gdy skończył rozmowę przez przednią szybę zauważył kroczących w ich stronę rodziców. Po chwili w aucie znalazły się kolejne osoby.

– W końcu możemy wracać do domu. – Odezwał się tata Liama, na co on i jego mama skinęli szczęśliwie głowami.

Podróż wcale nie trwała długo, chociaż Ethan zdążył się kilka razy zestresować. Jazda pana Reedsa nie należała do najlepszych. Był szczęśliwy mogąc w końcu wysiąść. Wraz z młodszym od razu przeszli do bagażnika po rzeczy.

– Nie każ mi nigdy więcej jeździć autem z twoim tatą. – Szepnął. – Już wolę autobus.

Liam zaśmiał się pod nosem.

Całą czwórką udali się pod blok, a następnie windą na odpowiednie piętro.

– W końcu u siebie. – Powiedziała kobieta przestępując próg mieszkania. – Już prawie pora obiadu. Pewnie jesteście głodni. Zaraz coś przyszykuję.

– Mamo, odpocznij trochę. – Westchnął Liam. – Nikt tu z głodu nie umrze.

Jednak jego mamy nie dało się odwieść od pomysłu przygotowania. Dodatkowo by zmniejszyć ilość okazji do powstrzymania jej wysłała syna wraz z kolegą po kilka rzeczy. W ten sposób zyskała ciszę i spokój w kuchni.

W sklepie Liam szybko przemierzał półki wrzucając do koszyka wszystkie rzeczy z listy. Ethan przyglądał się wszystkiemu z lekkim obrzydzeniem.

– Jak możecie to wszystko jeść?

– Właśnie trochę tęsknie za takim śmieciowym żarciem. – Powiedział młodszy patrząc tęsknie na paczkę chipsów. – To wszystko już nie pachnie jak kiedyś, smakuje też inaczej. I co z tego, że część rzeczy może i bym przełknął, jak później wymioty murowane.

– Mam wrażenie, że to nawet koło jedzenia nie stało. Te całe wasze żarcie to sama chemia. Jak jedzenie może przez kilka miesięcy być zdatne do spożycia i się nie zepsuć? Przecież to nie jest normalne.

– Ale praktyczne w obecnych czasach. – Wzruszył ramionami. – I smaczne. Było.

– Weźmiemy może jakieś... owoce? – Spytał Ethan widząc, że kierują się już w stronę wyjścia.

Liam skinął głową, ponieważ to nie był wcale głupi pomysł. Zawsze jakaś zjadliwa alternatywa do przekąszenia. Młodszy dodał do koszyka kilka rzeczy spoza listy.

Mężczyźni podeszli do kasy z zakupami, by po chwili z dwoma niewielkimi reklamówkami udać się w stronę domu.

– Tak właściwie co lubisz jeść? – Spytał Liam, a czując na sobie jego spojrzenie dodał. – Tak, w tym sensie.

– W sumie nie jestem wybredny. Zające są całkiem smaczne, ale trochę roboty z ich złapaniem, a mięsa mało. Łoś też jest całkiem dobry.

– Jadłeś łosia?! – Spytał z niedowierzaniem, starając się jednak zachować nieco ściszony głos.

– Tak, ale zapolowanie na niego to nie łatwa sprawa. Samemu nawet nie ma co ryzykować. Koniecznie trzeba watahą. – Mówił z pewnego rodzaju szacunkiem dla siły zwierzęcia. – No i ryby są pyszne. – Uśmiechnął się. – Tak naprawdę to jedynie nie przepadam za ptactwem. Pióra psują cały posiłek.

– A jest coś czego nie jadłeś, a chciałbyś spróbować? – Był naprawdę ciekaw. Ethan rzadko był tak rozgadany, więc starał się z niego wycisnąć ile się dało.

– Renifer.

– Renifer? – Zdziwił się.

– Renifer.

Wow. Tego się nie spodziewał.

– Trochę ciężkie do spełnienia życzenie.

– Gdyby takie nie było, to już bym spróbował.

Też fakt.

Gdy skończyli rozmawiać, znaleźli się pod blokiem. Wchodząc do mieszkania oboje wyczuli, że coś piekło się już piekarniku. Spojrzeli na siebie niepewnie.

Rozebrali się z bluz i butów, wchodząc w głąb domu. Liam oddał mamie reklamówki z zakupami.

– Idźcie umyć ręce i możecie siadać do stołu. – Oznajmiła kobieta z spokojnym uśmiechem.

Nikt z nią nie dyskutował. Oboje zniknęli na chwilę w łazience.

– Ethan, przejdziemy się gdzieś po obiedzie?

– Możemy. – Wzruszył ramionami. – A gdzie konkretnie?

– Myślałem o szybkim wypadzie na miasto, a później jak się uda to może do pobliskiego lasu. – Mówił, a starszy słysząc ostatnie słowo spojrzał na niego jak zaczarowany. – Co prawda to niewielki obszar, ale zawsze to jakaś odmiana po tych kilku dniach między blokowiskami.

Dopiero teraz spojrzał na mężczyznę obok. Poczuł przyjemne ciepło widząc jego radosne spojrzenie, pełne uwagi.

Niespodziewanie jego pełne wargi znalazły się na ustach młodszego. Po krótkim zaskoczeniu, rozchylił usta, odwzajemniając pocałunek.

– Chodźmy już na ten obiad. – Liam z trudem rozdzielił ich, nadal czując przyspieszone bicie swojego serca.

Wyszli z łazienki. Liam miał nadzieję, że nikt nie stwierdził, że nie było ich nieco za długo. Wchodząc do salonu mogli zauważyć już nakryty stół wraz z jedzeniem. Zajęli wolne miejsca obok siebie.

– Zrobiłam na obiad faszerowaną paprykę. Mam nadzieję, że będzie wam smakować. – Powiedziała kobieta tonem pełnym entuzjazmu.

Liam i Ethan spojrzeli na siebie dyskretnie następnie przenosząc wzrok na danie położone na stole.

Nawet jeśli sama papryka nie była dla nich taka zła, a sytuację powinien ratować fakt, że przecież w środku jest mielone mięso, to jednak ta ilość przypraw, cebuli i pozostałych dodatków rujnowała całą sytuację.

– Dziękuję mamo. – Liam starał się wykrzesać z siebie trochę entuzjazmu i zmusić do uśmiechu.

Prawda była taka, że nigdy nie lubił faszerowanej papryki, ale również nigdy nie miał na tyle odwagi by powiedzieć o tym mamie.

– Wygląda przepysznie, jednak muszę odmówić. Jestem na specjalnej diecie i niestety... Nie powinienem tego jeść. – Ethan starał się brzmieć jak najbardziej uprzejmie.

– Ojej, to powiedz kochanie co chciałbyś zjeść, może...

– Dziękuję pani bardzo. Nie jestem w tej chwili głodny. Naprawdę nie musi się pani kłopotać.

W końcu udało mu się przekonać kobietę by niczego specjalnego dla niego nie przyrządzała. Jednocześnie Liam rzucił bezgłośnie w jego stronę „zdrajca".

– Gdzie się poznaliście, Ethan. – Kobieta rozpoczęła swój wywiad, skierowany w stronę przyjaciela jej syna, który w tym czasie zajęty był przeżywaniem jedzenia.

– Wpadliśmy na siebie przez przypadek. – Odparł nieco wymijająco. – Później okazało się, że mamy wspólnego znajomego i aktualnie razem z przyjaciółmi mieszkamy razem.

– W grupie raźniej. – Dodał Liam pomiędzy kolejnymi porcjami papryki z dodatkami, którą chciał jak najszybciej zjeść i mieć to już za sobą.

– Skąd jesteś?

Liam przysłuchiwał się całej rozmowie, weryfikując to co sam wiedział z tym czego się domyślał oraz wsłuchując się w rzeczy, o których nie miał pojęcia.

Był pod wrażeniem, bo chociaż rzeczywiście łatwiej byłoby mu skłamać, od starał sie odpowiadać z godnie z prawdą, jedynie używając ogólników lub wymijających odpowiedzi.

– Mamo, starczy tego przesłuchania. – Powiedział, gdy udało mu się wepchnąć w siebie całą faszerowaną paprykę.

– Ale szybko zjadłeś. Musiałeś być głodny, jak chcesz weź sobie dokładkę.

– Dziękuję. – Pokręcił głową, starając się ukryć odrazę jaką w nim to wywołało. Już teraz czuł ciężkość na żołądku. – Z Ethanem przejdziemy się trochę po mieście. Nigdy tu nie był i chciałem pokazać mu kilka miejsc. Nie wiem, o której dokładnie wrócimy. – Liam wstał od stołu, a starszy postąpił podobnie.

– Tylko nie za późno. – Upomniała go.

– Jesteśmy dorośli. – Wywrócił oczami.

– Ale nocujecie pod moim dachem. No, już. Miłej zabawy.

– Dzięki.

Na chwilę udali się do pokoju by zrobić przegląd tego co potrzebowali ze sobą wziąć. Tak naprawdę poza portfelem i telefonem nie potrzebowali niczego.

Po chwili wyszli z domu, żegnając się z rodzicami młodszego. Ethan dał się kierować bardziej obeznanej osobie.

– Przejdziemy się, żeby nie tłoczyć się w autobusach. Chyba, że jednak stwierdzisz, że taksówka będzie lepszym wyjściem to dawaj znać.

– Gdzie idziemy?

– Chciałem się trochę przejść po mieście, zobaczyć co się zmieniło odkąd wyjechałem. – Odparł. – Chyba nie miałeś okazji na żywo zobaczyć z bliska większego miasta, co? – Eth pokręcił zaprzeczająco głową. – Trochę pozwiedzamy, a pod wieczór udamy się w stronę lasu. Chociaż tam chyba bardziej opłaca nam się podjechać taksówką.

Liam prowadził go w pobliże centrum, chcąc zobaczyć miejsca, w których bywał za młodu z przyjaciółmi.

Mijali szkoły do których uczęszczał, nieużywany już budynek, w którym gdy był młodszy wraz z kolegami urządzali wypady i straszyli się wzajemnie duchami.

Opowiadał o nieustających remontach w centrum, zawirowaniach z odnajdywanymi pod ziemią szczątkami czy zabytkami, co dodatkowo wszystko przedłużało. O rzeczach, które chciał robić, lecz rodzice w większości przypadków mu zabraniali i pozostała jedynie chęć spróbowania.

Przez cały czas Ethan wsłuchiwał się w głos młodszego. Trzymał się blisko niego, starając się skupiać na nim, by nie włączać się w tryb nieustannego gotowości i wypatrywania zagrożenia.

Musiał przyznać, że z czasem było coraz lepiej. Już trochę czasu spędził w tym środowisku i nie było takie straszne jak mu się z początku wydawało. A przynajmniej nie, gdy był przy nim Liam. Ufał mu, że nie wpakuje ich w kłopoty i wystarczająco wcześnie wykryje ewentualne zagrożenie. Tak jak on to robił, gdy byli w lesie tylko we dwójkę.

Czas szybko im mijał, kiedy całą podróż pokonywali na własnych nogach. Jednak im nigdzie się nie spieszyło. Słońce powoli zaczynało się kierować ku zachodowi. Jednak długość wiosennych dni jeszcze nie była tak długa jak w środku lata, gdy to ciemności nastawały późną nocą.

– Masz lęk wysokości? – Spytał nagle Liam.

– W jakim sensie?

– A w jakim mogę mieć na myśli? Boisz się być wysoko nad ziemią czy nie?

– Nie wiem. Za wiele okazji chyba nie miałem. Raczej nie.

– Dobra. Windę też zniesiesz. Z innymi ludźmi też dasz sobie radę. – Podsumował młodszy.

– Chwila, gdzie ty chcesz mnie zabrać?

Czujny jak zawsze, pomyślał. Jednak nic nie odpowiedział, tylko objął go ramieniem i wskazał na owalny budynek przed nimi, a następnie pokierował palec ku górze wraz z wzrostem budynku, aż na sam jego czubek.

– Co?!

– Nic się nie bój. To nic innego jak nieco dłuższa jazda windą, a później widok na całe miasto.

– To na pewno bezpieczne?

– Obiecuje ci, że tak. – Spojrzał mu prosto w oczy, nadal go obejmując.

Ostatecznie Ethan skinął głową, dając się prowadzić dalej młodszemu do, jego zdaniem, dziwnej i nielogicznej konstrukcji.

Gdy znaleźli się przed windą w budynku pełnym ludzi przywarł bliżej do młodszego. W tym wypadku już nie umiał się rozluźnić i z uwagą i ostrożnością wpatrywał się w każdego wokół nich.

W windzie sytuacja się nie polepszyła. Malutka metalowa klatka po brzegi wypełniona była osobami, chcącymi dostać się na samą górę. Ethan starał skupić się na dłoni, która mocno trzymała tę jego. Gdy spojrzał na twarz młodszego, część jego spokoju udzieliła się jemu.

Oboje poczuli ulgę wydostając się z ciasnej windy pełnej przepoconych ludzi. Na górze nieco się rozluźniło. Wszyscy zaczęli podchodzić do przeszklonych ścian by móc spojrzeć na panoramę miasta.

Ethan oczywiście trzymając się blisko młodszego zbliżył się do szyb, by móc zobaczyć widok, nad którym wszyscy obecni się zachwycali.

Przyglądał się z góry budynkom, zabudowaniom, niewielkim miejscom zieleni. Natomiast tam gdzie kończyły się granice miasta, w oddali, widać było rozpościerającą się zieleń. Całość dopełniało zachodzące słońce barwiące niebo na odcienie pomarańczy i różu.

– I jak widok?

– Jak na szczycie góry. – Stwierdził. – No, oczywiście niżej, ale wiesz o co mi chodzi. Nie najgorzej. Ale robiłoby większe wrażenie, jakbym miał las pod sobą.

– Są też takie wierze widokowe.

– Tak? – Starszy był zaskoczony.

– Nie wiedziałeś? Tylko chyba akurat żadnej nie ma w pobliżu. Posprawdzam i może kiedyś razem się wybierzemy na wycieczkę w obce lasy i zaliczymy taką wierzę, co ty na to? – Zaproponował i te iskierki radości, które pojawiły się w oczach starszego były prawdziwą nagrodą. – I w dodatku nie ma na nich windy, więc sądzę, że to podwójny plus, co?

Niemal sam czuł jego podekscytowanie na te wieści. Obiecał sobie w duchu dotrzymać tej obietnicy i zabrać go na taką wierzę widokową.

Liam zaczął pokazywać mu miejsca, w których byli, o których mu opowiadał oraz wskazał jego dom.

– A tam się kierujemy. – Młodszy wskazał kawałek rozpoczynającego się za miastem lasu. – Oczywiście nie wiem czy jakiś taksówkarz będzie cieszył się z wieczornej podwózki do lasu, ale mam nadzieję, że nie odmówią nam kursu.

Jeszcze przez chwilę popatrzeli na wszystko z góry, w końcu kierując się w stronę windy. Droga na dół również nie należała do najprzyjemniejszych, jednak w windzie było nieco mniej ludzi niż w pierwszą stronę.

Ethan poczuł się pewniej, gdy jego nogi znalazły się na chodniku. Lubił tego typu widoki, lecz wolał, gdy znajdował się na twardym podłożu, na szczycie góry, wzniesienia lub czegoś tego pokroju.

Liam zaczął rozglądać się za postoje taksówek. W końcu odnalazł wzrokiem jeden wolny samochód.

– Można? – Spytał młodszy, otwierając drzwi samochodu.

– Oczywiście. – Uśmiechnął się starszy mężczyzna, odwracając w jego stronę. – Gdzie zawieść?

– Wiem, że to może trochę dziwnie zabrzmieć, ale do tego lasu za osiedlem Europejskim. Wystarczy nam podwózka pod sam początek lasu, my sobie dalej poradzimy.

– Już pomijając fakt, że brzmi to dosyć niepokojąco, to będzie to już druga strefa i za te kilkaset metrów poza miasto zapłacicie dwa razy więcej. Bardziej opłaca wam się dojechać na osiedle i stamtąd ten kawałeczek się przejść. Teoretycznie.

Liam sądził, że po części chciał być miły uprzedzając ich o wysokim koszcie za taki kurs, a z drugiej strony chyba spowodowane to było niepokojem o rejon, w jaki chcieli dojechać o takiej porze. Nie było jeszcze nocy, ale mężczyzna wyglądał na takiego, co nie lubi pakować się w kłopoty i się przy czymkolwiek narobić.

– Dobrze, niech tak będzie. – Westchnął.

Ruszył z zatoczki, włączając się do ruchu. Podczas drogi niebo przybierało coraz ciemniejsze barwy. Dzień powoli ustępował miejsca nocy. Temperatura znacznie opadła w porównaniu do tych popołudniowych. Chłodne noce były coraz większą rzadkością, jednak różnice temperatur nadal były wyczuwalne.

Po kilkunastu minutach dotarli na miejsce. Do pokonania mieli tylko kilka uliczek, a później krótka droga nieużytkami w stronę lasu.

– Dziękuję za podwózkę. – Liam zapłacił za przejazd, po czym razem z Ethanem zaczęli opuszczać samochód. Widział na twarzy kierowcy wyraz ulgi, że się ich pozbywa.

– Mam nadzieję, że uda nam się coś znaleźć. Jest dosyć późno. – Odezwał się Eth.

– Chcesz to przełożyć na ranek?

Co prawda Liam uważał, że takie obiekcje mógł złożyć przed tym jak niemal dotarli na miejsce, jednak starał się nie narzekać.

– Nie. – Zaprzeczył niemal od razu. – Chce chociaż na chwilę wrócić do swojego ciała i trochę rozprostować kości.

Tak szczerze, to młodszemu również brakowało trochę przebywania pod postacią wilka. I chyba pierwszy raz w życiu sam miał ochotę na coś zapolować. Ostatnie kilka dni było naprawdę trudnych i stresujących, a coś wewnątrz niego domagało się takiej formy odstresowania.

Brunet włożył rękę do kieszeni starszego, złączając ich dłonie razem i ruszyli w drogę. Liam prowadził ich na skróty. Trzymając się głównej drogi wydłużyliby swoją trasę o około dziesięć minut. Oboje chcieli jak najszybciej znaleźć poza betonowymi murami, by otoczyły ich drzewa i dzika zwierzyna, chowająca się przed drapieżnikami.

Po trzech zakrętach, niemal u samego wylotu miasta napotkali grupkę trzech chłopaków, nieco młodszych od Liama. Mężczyzna westchnął cicho pod nosem, delikatnie mocniej uścisnął dłoń starszego.

Ethan kątem oka obserwował partnera, zauważając zmianę w jego zachowaniu. Widział jak jego chód stał się sztywniejszy, mniej pewny, lecz nadal cały czas prący do przodu. Szedł obok niego nie reagując, a jedynie odpychająco wpatrując się w grupkę ludzi przed nimi.

Gdy zbliżyli się o kolejne kilka metrów, zobaczył jak nieznajomi wstają i odpychają się od ścian, zajmując środek niewielkiego przejścia, spiął się, lecz nadal zostawiał wszystko w rękach młodszego. Jednak w każdej chwili był gotowy do obrony czy ataku.

W końcu stanęli w odległości trzech metrów od siebie. Liam wypuścił rękę starszego z objęć. Ethan również uznał to za dobre posunięcie. Już teraz wyczuwał wzrost adrenaliny u każdego.

– Odpuście, chcemy tylko przejść dalej. – Westchnął zmęczonym tonem.

Nie chciał kłopotów. Pragnął jedynie znaleźć się już w lesie i zapolować.

Ethan pomimo tego iż widział napięcie w postawie młodszego, to widział również, że nie wpływało to znacznie na jego pewność siebie. Nie chciał zawrócić, tylko przejść wcześniej wyznaczoną trasą bez żadnych niepotrzebnych atrakcji. Na pewno nie zamierzał okazywać słabości i ustępować im, zawracać i szukać innej trasy. To dodawało starszemu nieco więcej wiary w partnera.

Oboje przyglądali się nieznajomym. Dwójka była wzrostu Liama, coś około metra osiemdziesięciu, jeden z nich na głowie miał czapkę z daszkiem. Trzeciemu natomiast bliżej było do Ethana, a jego spodnie wyglądało, jakby miał pełnego pampersa, który zaraz miał urwać się pod własnym ciężarem.

– Kłopotów szukacie? Szlajacie się po naszym terenie.

– Gówno, a nie waszym. Nie zamierzamy wam przeszkadzać, tylko przejść i już nas więcej nie zobaczycie. – Mówił, nie zamierzając się odwracać i tchórzyć.

– Patrzcie jaki mądry się znalazł. – Zaśmiał się najmniejszy z nieznajomych. – Tędy nie przejdziecie.

– Nie. – Odparł od razu pewnym siebie tonem.

Liam usłyszał bardzo cichy warkot wydobywający się z gardła Ethana. Szczerze mówiąc sam miał na to ochotę.

– Daj spokój, tylko nikogo nie pogryź.

– Nie bój się i sam zapamiętaj. Gryźć należy tylko i wyłącznie z zamiarem zabicia. – Mówił nie spuszczając chłopaków z oczu.

– Świry. – Zaśmiał się jeden młodzieńców szukających sprzeczki.

Chłopak w czapce zrobił kilka kroków w przód w prowokującym geście, co dało zamierzony efekt. Liam podszedł do niego, w pierwszej kolejności musząc wykonać szybki unik. Wilczy refleks uratował sytuację, ponieważ przeciwnik był naprawdę szybki. Brunet zrewanżował się szybkim i celnym ciosem, który zachwiał chłopakiem, posyłając go na ziemię.

Na pomoc koledze rzucił się kolejny, lecz jego posunięcia były na tyle czytelne i oczywiste, że młodszy jednym kopnięciem posłał go również na ziemię.

Liam nieświadomie na ten wyrzut adrenaliny zareagował delikatnym uśmiechem. Rozchylił lekko usta, obserwując, który z nieznajomych będzie miał zamiar zaatakować jako pierwszy.

Dwójka zbierała się z ziemi, a trzeci, który dotychczas nie zaatakował patrzał na wszystko z wahaniem. Nie czuł się na siłach mierzyć się z Liamem. W przeciwieństwie do jego kolegów, których wyraźnie zdenerwowała przegrana.

Ponownie ruszyli na bruneta. Pierwszego, który do niego podbiegł jednym ciosem i ponownym kopnięciem posłał na ziemię. Leżał, trzymając się za brzuch i próbując złapać oddech.

Zbliżał się awanturnik w czapce, któremu walka, którą ewidentnie przegrywali przeszkadzała najbardziej. Zaatakował. Młodszy wykonał dwa udane uniki, tak samo jak jego przeciwnik. Nie spodobało się to żadnemu z nich.

Kolejny cios chłopaka w czapce sięgnął twarzy Liama, co niemal od razu wywołało wściekły warkot z jego gardła. Sądził, że na tego typu dźwięk było zdolne nieco bardziej wilcze ciało Ethana, ale się mylił.

Szybko wyprowadził rewanżujący cios, który z nie małą mocą dosięgnął chłopaka. Szybko złapał jego bluzę, nie pozwalając mu się oddalić czy upaść i wykonał jeszcze dwa szybkie i mocne uderzenia, następnie odpychając go mocno od siebie.

Trzeci chłopak nadal stał z szeroko otwartymi przerażonymi oczami, nie zamierzając stawać do walki, którą by przegrał. Ethan natomiast obserwował wszystko uważnym wzrokiem, w razie problemów mając zamiar zainterweniować. Jednak na razie nie odczuwał takiej potrzeby.

Starszy obserwował, jak chłopak, który z trudem brał wdechy, powoli przekręca się na kolana i próbuje wstać. Ostatni, który wylądował na ziemi miał pół twarzy zalanej krwią, która wartkim strumieniem ściekała z jego nosa. Ta woń od razu doleciała do jego nozdrzy.

Liam częściowo nieświadomie podniósł swoją dłoń do twarzy z zlizał krew z jej wierzchu. I nie mógł zaprzeczyć, że jego kubkom smakowym bardzo odpowiadał ten smak.

Trójka mężczyzn patrzała na nich z przerażeniem, co tylko pobudzało adrenalinę płynącą w jego żyłach. Kiedy awanturnicy zaczęli podnosić się i uciekać, Liam bezwiednie ruszył za nimi, lecz powstrzymał go silny uścisk na jego ramieniu.

W tym momencie jakby nieco oprzytomniał. Spojrzał na Ethana, na którego twarzy widniał uśmiech.

– Co? – Spytał młodszy, nie za bardzo widząc powód do radości w tej całej sytuacji.

– Kusi, co? Pogoń za słabszą zwierzyną.

Liam zmarszczył brwi, lecz nic nie odpowiedział. Zaprzeczając musiałby skłamać, a prawda mu się nie podobała.

Młodszy odetchnął głęboko chcąc nieco zrzucić kłębiących się w nim emocji. Kilka razy otworzył i zamykał dłoń, na której nadal znajdowało się trochę krwi.

– Chodźmy. – Burknął, pragnąc znaleźć się w lesie i zapomnieć o tej potyczce.

Idąc kątem oka spoglądał na starszego, na którego twarzy widniał wyraz zadowolenia.

– Czemu ciągle się tak szczerzysz? – Spytał, gdy zaczynało to być dla niego irytujące.

– W końcu robi się z ciebie prawdziwy wilk.

– Przestań. Co to ma niby znaczyć?

– Że jednak posiadasz jakiś instynkt. I nie jesteś ostatnią... ciapą. – Odparł, starając się użyć delikatnych słów. – Mówiłem, nie lubię słabych jednostek.

Tak, Ethan był prawdziwym drapieżnikiem, dla którego słabość działała prowokująco i drażniąco. Najwyraźniej dla Liamowi powoli również się to udzielało.

Młodszy przez krótki moment zastanowił się co by się stało, gdyby po ich związaniu okazało się, że jednak należy to tej słabszej grupy, a nie był alfą? Jednak szybko wyrzucił tę zagadnienie z głowy.

– Dzięki za pomoc. – Mruknął w stronę starszego, chcąc odwrócić uwagę od swoich myśli.

– Świetnie sobie radziłeś, to po co miałem ci przeszkadzać? – Odparł luźno. – Ty lepiej wiesz jak zrobić użytek z tych ludzkich rąk. Chociaż sądzę, że też bym sobie nienajgorzej poradził.

Z atakiem? Liam nie miał wątpliwości. Jednak wątpił w jego sprawne uniki w ludzkim ciele. Pięść przeciwnika mogłaby go dosięgnąć, chociaż nie mógł zaprzeczyć, że Ethan posiadał dosyć bystre oko. Może i nie dałby się uderzyć.

W końcu dotarli pod granicę lasu. Rozejrzeli się dookoła chcąc upewnić się, że nikogo w pobliżu nie ma. Rozebrali się, ułożyli ubrania między krzakami i przemienili się w wilki.

Srebrny wilk zatrząsł ciałem, jakby się otrzepując, ciesząc się, że ponownie jest sobą. Czarny wilk przeciągnął się na początku zniżając się do ukłonu, a później rozciągając tylne kończyny. Oboje cieszyli się z ciał, w których się znaleźli.

– Pozwolisz, że teraz to ja będę prowadził. – Odezwał się Ethan, pewnym siebie tonem.

– Oczywiście. – Liam nie zamierzał mu przeszkadzać. Pomimo iż las był obcy, to było to otoczenie bliższe starszemu. – Tylko byle byśmy później znaleźli się w tym samym miejscu. Goli nie wrócimy do domu.

To był jedyny punkt ich wyprawy, który nie mógł ulec zmianie. Mogli nie trafić na żadną zwierzynę, polowanie mogło się nie udać, ale na koniec musieli znaleźć się w tym samym miejscu, by móc się przebrać.

Ethan ruszył jako pierwszy od razu zbierając zapach na zmianę górnym i dolnym wiatrem oraz nasłuchując wszystkich odgłosów lasu pogrążającego się w mroku. Starał się natrafić na trop jakiejś zwierzyny.

Ciężko było określić upływający czas, lecz starszy w końcu natrafił na jakiś zapach. Liam zauważył zmianę w jego zachowaniu. Węszenie stało się bardzie spokojne, metodyczne, korzystał jedynie z zapachu odłożonego na podłożu.

– Daleko? Co tropimy? – Spytał młodszy półszeptem.

– Pierwsze pytanie ci wybaczę, bo spisałeś się z tymi debilami między budynkami, ale tego drugiego udam, że nie słyszałem. – Starał się nadal skupiać na tropieniu. – Zapach jest sprzed pięciu, może dziesięciu minut. Niedaleko.

Prawda była taka, że młodszy wolał zapytać niż sam pomyśleć. Dlatego teraz sam zaczął skupiać się na zapachu, którego śladem szli. Próbował skojarzyć go ze zwierzętami, na które miał okazje polować. Sarna?

Liam szedł za Ethanem, póki ten nie dał mu sygnału, że rozpoczynają próby zdobycia sobie kolacji. Wtedy zaczął się uważnie przyglądać otoczeniu. Jeszcze nie miał okazji polować w nocy. Nie były to sprzyjające warunki.

– Musimy podejść jak najciszej jak najbliżej. Jeśli uciekając za bardzo się od nas oddali, będzie po jedzeniu. – Wyjaśnił. – Idź od lewej i zajdź je od przodu. Prawdopodobnie spłoszą się prosto na mnie. Złapiemy najwolniejszą.

Rozpoczęli. Liam starał się niczego nie zepsuć. Zdawał sobie sprawę, że jeśli chodzi o polowania to był najsłabszym ogniwem w sforze. Zawsze polował tylko z Ethanem i przeważnie jego udział w całości był stosunkowo bardzo mały. Tym razem jednak miał większą niż zazwyczaj motywację. Naprawdę miał ochotę zjeść coś świeżego.

Zauważył niewielką grupę saren. Obszedł je i najciszej jak potrafił zaczął się do nich zbliżać od frontu.

Przystanął, gdy jedna z nich podniosła łeb i zaczęła nasłuchiwać. Był blisko, wątpił by udało mu się podejść jeszcze bliżej niezauważonym. Nie widział w tej ciemności starszego, nie wiedział czy spłoszenie zwierzyny będzie już dla nas korzystne.

Korzystając z swojego naturalnego kamuflażu, udało mu się podejść jeszcze kilka kroków, a gdy więcej par uszu zaczęło nasłuchiwać nadejście drapieżnika postanowił ruszyć do ataku.

W kilku skokach znalazł się naprawdę blisko saren, lecz nie na tyle by którąś pochwycić. Gonienie ich było bardziej instynktowne niż dotychczas. W czasie biegu odnalazł wzrokiem starszego. Oboje namierzyli najsłabszego osobnika.

Po chwili pościgu i gwałtownych skrętów udało im się odłączyć jedną mniejszą sztukę od stada. Liam chwycił jej nogę, a Ethan wgryzł się w jej szyję.

Po chwili sarna leżała martwa na ziemi, dając ucztę dwóm wilkom. Kilkanaście minut zajęło im zjedzenie najlepszego mięsa i napełnienie brzuchów. Resztę zostawili dla padlinożerców.

Bez słowa ruszyli w drogę powrotną. Przez jakiś czas po zjedzonym posiłku jeszcze się oblizywali.

Ethan szedł pierwszy z delikatne uśmiechem na pysku. To było pierwsze ich polowanie, gdzie Liam rzeczywiście pomógł, nie wahał się, robił to co do niego należy. Starszy nie poruszał tego tematu, nie chcąc wprawić młodszego w zakłopotanie. Miał po prostu nadzieję, że tak już zostanie.

Był zdziwiony i zadowolony tym, jak w przeciągu kilku dni zyskał na charakterze, pewności siebie oraz jak zaczął w nim funkcjonować wilczy instynkt. Jednak o tym również za wiele nie wspominał, nie chcąc by wszystko prysnęło jak bańka mydlana.

W ciszy cieszył się z tego jaki robił się z niego pewny siebie, dominujący wilk. I większość może nie byłaby zadowolona na jego miejscu. W końcu dwa dominujące osobniki złączone ze sobą, to nie jest częste i dobre połączenie. Lecz Ethan był z tego zadowolony. Słabość wyzwalała w nim tę gorszą stronę.

– Powiedziałbym, że jestem pod wrażeniem, ale trochę się już przyzwyczaiłem, że jeśli chodzi o nawigowanie to jesteś bezbłędny. – Odezwał się Liam, gdy Ethan doprowadził ich pod krzaki, w których schowali swoje ubrania.

Przemienili się w ludzi i czując chód nocy na swojej skórze szybko ubrali się. Ruszyli w drogę powrotną do miasta. Idąc Liam zajął się zamawianiem im taksówki, która miała dowieść ich pod blok rodziców.

Minęło kilkanaście minut nim znaleźli się w aucie i kolejnych kilkanaście nim dotarli na miejsce. Przez ten czas mało się do siebie odzywali. Każdy po cichu siedział zadowolony i nieco bardziej rozluźniony, mogąc rozładować kumulujące się przez kilka dni napięcie podczas polowania.

– Wróciliśmy. – Oznajmił Liam przechodząc przez próg mieszkania.

– Jak się bawiliście? Gdzie byliście? Jesteście głodni? – Pani Reeds zalała ich falą pytań, pojawiając się w przedpokoju.

– Pokazywałem mu miasto. Jedliśmy już, jesteśmy pełni. Podziękujemy za kolację.

Jego matka skinęła głową, powstrzymując się od namawiania ich do zjedzenia czegoś. Wróciła do salonu, zasiadając na przeciwko swojego męża, który sprawnie tasował talię kart.

– Będziecie już szli spać? – Ojciec Liama przeniósł na nich wzrok przerywając czynność.

– Raczej jeszcze nie. – Odparł zerkając w stronę zegara. – Jest jeszcze za wcześnie.

– Zagrasz z nami w karty, chłopcze?

Wiedział, że zaproszenie tyczyło się również jego. Kątem oka widział to zawahanie u starszego na słowo „chłopcze", jak i również ten ciekawski błysk w oku.

– Nie grałem nigdy w karty. – Oznajmił.

– Naprawdę?

– Jeszcze nic straconego. Chodź. – Ojciec wskazał mu fotel naprzeciwko siebie.

Starszy usiadł wygodnie i z skupieniem i ciekawością spoglądał na dłonie starszego mężczyzny, które ponownie sprawnymi ruchami tasowały talię kart.

– Tak więc zacznijmy od czegoś prostego. Co powiesz na wojnę? – Mówiąc to zaczął rozdzielać karty między siebie, swoją żonę, Liama i Ethana. – Pierwszą rundę zagramy i na bieżąco będę omawiał zasady. Kolejną już rozegramy normalnie.

Ethan skinął głową, skupiając się na tym co robił ojciec Liama oraz na jego słowach. Liam z uśmiechem na ustach przyglądał się jak starszy próbuje zrozumieć zasady gry. Podobało mu się to zainteresowanie i skupienie na jego twarzy.

_________________________

No to Liam zaczynam nam.... wilczeć? Ethan coraz bardziej cieszy się z tego jaki partner mu się trafił. Chociaż ciekawe co by zrobił jakby okazał się jednak słabą jednostką, skoro rozwód nie wchodzi w grę 😅

Cóż, jutro chłopaki wracają do domu. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top