Rozdział 1: Uliczny rozrabiaka
Liam sapnął wściekle, spoglądając w ekran telefonu. Dlaczego w moim życiu nic nie może iść zgodnie z planem? Ta myśl krążyła mu w głowie od jakiegoś czasu.
Myślał, że po uwolnieniu się spod władzy rodziców, po opuszczeniu złotej klatki, w której chcieli go zamknąć, jego życie zacznie wyglądać... lepiej. Taką właśnie miał nadzieję. Zdawał sobie sprawę, że nie będzie łatwo, jednak liczył na większy uśmiech losu.
Mężczyzna położył się na swoim łóżku w wynajmowanym pokoju. W głowie zaczął wszystko przeliczać. Zaraz koniec miesiąca. Oszczędności starczą mu jeszcze na dwa kolejne. Lodówkę ostatnio on uzupełniał, więc teraz będzie pora innych współlokatorów.
Jakby ściągając kogoś siłą umysłu, usłyszał otwierające się drzwi wejściowe domu, a zaraz trzeszczenie schodów prowadzących na górę. Musiała wrócić osoba zajmująca jeden z dwóch pokoi na górze.
Czasami wytykał sobie to, że zgodził się na pokój na parterze. Słychać w nim było każde skrzypnięcie podłogi na górze, czy przechodzącą do salonu osobę. Momentami miał wrażenie jakby mieszkał przy torze wyścigowym, tylko zamiast stukotu cwałujących koni słyszał tuptanie stóp będących niemal ciągle w biegu.
Liam przeczesał dłonią dość długie już czarne włosy. Fryzjer jednak był wydatkiem, który mógł poczekać. Chwycił telefon i ponownie zaczął przeszukiwać oferty pracy. Miasto nie było duże, więc i wybór nie był zbyt wielki. Jednak on nie był wybredny i nie zamierzał się poddawać. Miał nadzieję trafić z pracą lepiej niż osiedlowy spożywcza, z którego o zwolnieniu informują przez smsa. Chociaż w głębi duszy przeczuwał, że nie zagrzeje tam długo miejsca.
W końcu znalazł kilka ofert, które go zainteresowały i powysyłał tam swoje niezbyt bogate CV.
– Ej, Liam! – Doszedł go głos jednego z współlokatorów. Sądząc po tym jak głośno i wyraźnie go słyszał, musiał znajdować się zaraz za drzwiami. – Idziesz z nami zagrać w kosza?!
– Jasne! – Odparł podnosząc się z łóżka. – Dajcie mi chwilę na przebranie!
Nie zamierzał dłużej siedzieć samotnie w pokoju i rozmyślać nad swoją niezbyt ciekawą sytuacją. Nie chciał również wychodzić na samotnika i dziwaka, chociaż mężczyzna i tak podejrzewał, że pozostali właśnie za niego go mają.
Dotychczas jego życie towarzyskie nie było zbyt udane. w rodzinnym mieście można powiedzieć, że był spalony. Dlatego po ucieczce stamtąd liczył na nowy początek. Nie spodziewał się, że nagle będzie duszą towarzystwa, lecz zdobywanie nowych znajomości nie przychodziło mu z łatwością, jaką podejrzewał.
Przebrany i gotowy do wysiłku wyszedł z swojego pokoju. Oprócz dwójki współlokatorów był z nimi jeszcze znajomy. Przynajmniej będzie po równo – dwóch na dwóch. Razem ruszyli w drogę na pobliskie boisko.
Wokół domku, w którym wynajmowali pokoje nie znajdowało się nic ciekawego. W nieco dalszym sąsiedztwie stało kilka budynków, a przestrzeń między lasem, a zabudowaniami oddzielały pola lub pastwiska.
Po jednej stronie domu rozciągał się widok na miasto. Do centrum mieli stąd ładnych kilkanaście minut drogi, ale dzięki temu opłaty były niższe. Z drugiej strony nie było już nic poza wspomnianymi łąkami, lasem i opustoszałymi wzgórzami. Wszelkie ścieżki i szlaki turystyczne rozciągały się w innych kierunkach. To kolejny powód dlaczego raczej mało kto zatrzymywał się w tej okolicy. Kolejny powód do pobierania niższych opłat od wynajmujących.
Po kilku minutach spaceru przez pobocze niezbyt dobrze oświetlonej drogi dotarli na boisko.
Mężczyźni podzielili się na dwie drużyny, po czym rozpoczęliśmy krótki przyjacielski mecz. Dla trójki z nich była to luźna gra, lecz dla Liama nie mały wysiłek. Zdawał sobie sprawę, że nie powinien się tak wysilać, a rodzice dawno zjedliby go, gdyby się dowiedzieli. Jednak nie po to uciekł z domu by żyć tak jak wcześniej.
– Dobra, zróbmy małą przerwę. – Poprosił Liam, siadając na ziemi.
– Kiepską masz kondycję. – Zaśmiał się jeden z mężczyzn, chwytając w ręce piłkę do kosza.
On jedynie uśmiechnął się krzywo w odpowiedzi. Całe szczęście grał nie najgorzej, bo w przeciwnym wypadku liczył się z tym, że raczej nie zaproponowanoby mu ponownie wspólnej gry.
Liam starał się unormować oddech i uspokoić serce. Kochał aktywność fizyczną, ale to chyba jest tak, że lubi się najbardziej to co jest najmniej dostępne.
Po krótkiej przerwie mężczyźni rozegrali jeszcze mecz. Liam cieszył się jak dziecko, kiedy to jego drużyna zdobyła większą ilość punktów. Dzięki temu prawie nie zwracał uwagi na fakt, że chce mu się wymiotować.
Wszyscy zadowoleni wracali razem do domu.
– Ej, Liam. Wieczorem wybieramy się na piwo do miasta. Przejdziesz się z nami?
I chociaż z pewnej strony chciał się zgodzić, to w głowie miał kilka argumentów przeciw, które tym razem wygrały.
– Dzięki, ale innym razem. – Uśmiechnął się do nich.
Współlokatorzy w pierwszej kolejności zdecydowali się na powrót by nieco się odświeżyć przed wyjściem. Wróciwszy do domu, każdy miał w planach chociaż na chwilę zająć łazienkę. Jedna znajdowała się na piętrze między pokojami. I tak właściwie to było wszystko, co mieściło się u góry. Na parterze również znajdowała się jedna, którą najczęściej zajmował Liam.
Każdy z mężczyzn wziął szybki prysznic, po czym po przebraniu się dwójka lokatorów wyruszyła w drogę do centrum.
Jakby wyczuwając wolny czas i pusty dom, telefon Liama rozbrzmiał, a nazwa kontaktu nie napawała go optymizmem. Starał się jednak nie nastawiać negatywnie. Jeśli dalej będzie ignorował telefony, będzie tylko gorzej.
– Cześć mamo. – Wysilił się na przyjazny i luźny ton.
– Cześć słońce, co tam u ciebie słychać? – Zaczęło się niewinnie. Głos jego matki był ciepły i melodyjny jak zawsze.
– Dobrze. – Skłamał. – Radzę sobie.
– Cieszę się. Zawsze w razie problemów możesz do nas dzwonić czy wrócić do domu. – Przypomniała mu. – A jak się czuj...
– Dobrze. – Nie dał jej dokończyć pytania. – Czuję się dobrze, nie musisz się o mnie martwić.
– Ostatnio mijałam się z twoim lekarzem. Mówił, że nadal od czasu wyjazdu nie ma twoich aktualnych badań.
Liam nie chciał wierzyć w to przypadkowe spotkanie. Na pewno regularnie wydzwania do niego by wypytywać go czy może dostał aktualne badania kontrolne, na które nie chodził.
Brunet wyczuwał w tym wszystkim drugie dno. Chcieli żeby zrobił badania, by dowiedzieć się jaki szpital jest w pobliżu i gdzie można go dokładnie znaleźć.
Milczenie ze strony mężczyzny było dla niej wystarczającą odpowiedzią.
– To już kolejne. – Usłyszał zawiedzione westchnienie matki po drugiej stronie telefonu.
– Czuję się dobrze. – Próbował się bronić.
– Ja nie twierdze, że tak nie jest, ale musisz chodzić na kontrole. Zawsze też musiałam ci przypominać o realizowaniu recept. Wykupujesz leki, prawda?
– Czuje się dobrze. – Powiedział nieco bardziej twardo.
– Liam, mama się jedynie o ciebie martwi. – Usłyszał w tle głos ojca, który postanowił wkroczyć wyczuwając zaostrzającą się atmosferę.
Mężczyzna starał się nie ponosić emocjom. Jednak ich ciągłe zrzędzenie o lekarzach działało mu już na nerwy. Między innymi z tego powodu opuścił dom, nie dając znać rodzicom dokąd zmierza. Niestety ich rozmowy telefoniczne ostatecznie i tak musiały się również kończyć wypytywaniem go o stan zdrowia.
– Mam nadzieję, że się oszczędzasz i nie przepracowujesz zbytnio.
– Dla ciebie najlepiej, gdyby siedział w domu, nic nie robił i jedynie ładnie pachniał. Mam rację?! – Zacisnął wściekle zęby. Wiedział, że mama nie zamierza ustąpić. Sapnął zdenerwowany pod nosem czując narastającą frustrację.
– Nie złość się na mamę. – Ponownie usłyszał głos ojca. – Ona tylko się o ciebie martwi.
– Niepotrzebnie – burknął.
– Liam...
– Mam dość. Myślicie, że dlaczego się od was wyprowadziłem?! Najchętniej zamknęlibyście mnie w domu, nie pozwalając żyć jak inni, a przecież na tych badaniach od dawna już nic nie wychodziło! Nikt inny nie musi latać po lekarzach co miesiąc, brać jak lekoman jakiś głupich leków. Dość sterowania moim życiem. Od dawna moje wyniki są dobre. – Zaznaczył tą niezwykle istotną rzecz w jego odczuciu. – Od dwóch lat jest dobrze.
Przynajmniej, jeśli chodzi o same wyniki, które mieszczą się w granicach.
– Mógłbyś czasami również odpuścić i chociaż dla świętego spokoju, pójść do tego lekarza, by nie robić na złość mamie.
Mężczyzna nie chciał dłużej denerwować się i psuć sobie humoru rozmową z rodzicami.
– Miło was było słyszeć. Kocham was. – Pożegnał się z nimi, zaraz kończąc połączenie.
Brunet mimo, że odmówił wyjścia na piwo nie zamierzał siedzieć w domu. Szczególnie po odbytej rozmowie z rodzicami. Po wciśnięciu w kieszeń niewielkiej ilości gotówki wyszedł i udał się w stronę śródmieścia. Nie wyda za dużo, jeśli nie będzie miał ze sobą dużo.
Kręcił się po opustoszałych ulicach bez celu. Chciał się przejść i przewietrzyć, uspokoić nieco myśli.
Nie ukrywał, że nie tak wyobrażał sobie samodzielne życie. Jedynym plusem w tym wszystkim był fakt, że miał gdzie mieszkać. Jednak miał problem ze znalezieniem stałej pracy, a oszczędności zaczynały się kurczyć. Do tego jedyna rzecz, o której pragnął zapomnieć dała o sobie znać.
Nie odwiedzał lekarza odkąd opuścił dom, a tabletki, które mu zostały zażywał coraz rzadziej. Pragnął żyć tak jak inni w jego wieku, bez ciągłego martwienia się o swoje zdrowie.
Czuł rosnącą w nim złość i bezradność. Nie tak to miało wyglądać!
Skręcił w kolejną uliczkę, nie chcąc wracać jeszcze do domu. Nagle poczuł jak ktoś chwyta jego ciało i pociąga je w bok. Zaskoczony nie mógł wydać z siebie chociażby krótkiego krzyku, ponieważ ktoś zasłaniał mu usta. Serce ponownie waliło mu jak u konia wyścigowego.
Rozglądał się szeroko otwartymi oczami, lecz nieznajomy znajdował się tuż za nim, poza zasięgiem jego wzroku. Byli sami w jakiejś ciemnej uliczce. To nie wyglądało najlepiej.
W panującej ciszy dało się nagle słyszeć syreny policyjne. Niebieskie światło zawitało do zaułka i po chwili zniknęło. Trzymające Liama ręce poluźniły swój chwyt i uwolniły go z uścisku, jednocześnie jego uszu dobiegło westchnienie pełne ulgi. Po odwróceniu się mógł ujrzeć kwadratowy uśmiech nieznajomego, będący mniej więcej tego samego wzrostu co on.
– Nic ci nie jest? – Liam zdziwił się słysząc swój głos.
Nie był pewien dlaczego to pytanie padło z jego ust. Może przez tę czerwoną plamę na jego koszulce, która mogła być równie dobrze śladem krwi, jak plamą po sprayu, którego puszka wystawała z kieszeni jego kurtki.
Na chwilę uśmiech znikł z twarzy nieznajomego. Pomimo panującego mroku, widział jak mierzy go uważnym wzrokiem.
– A tobie nic nie jest?
Gdyby nie był to nieznajomy, wściekłby się za to pytanie, które w różnych formach słyszał regularnie od rodziców i starych znajomych.
– Nie. – Odparł nieco burkliwie. – Goniła cię policja?
– Oj tam zaraz goniła. – Zaśmiał się. – Chyba nie podobał im się mój rysunek na jednym z murów. – Uśmiech, nie znikał z jego twarzy. – Cześć, jestem Levi.
– Liam.
– Liam, idziesz się napić?
Jego bezpośredniość oraz radość w oczach była zadziwiająca. Liam zgodził się, nawet za bardzo się nad tym nie zastanawiając. Pozwolił mu zaprowadzić się do jakiegoś lokalu. Bez słowa szedł za dopiero co poznanym chłopakiem.
W końcu znaleźli się w wnętrzu baru na przedmieściach. Zajęli jedno z wolnych miejsc, których było całkiem sporo, od raz składając zamówienie.
Liam spojrzał na nowego towarzysza. Jasnobrązowe włosy i oczy znacznie ciemniejszym odcieniu. Zdawał się być w podobnym wieku co on, może nieco starszy. Wąskie oczy i kwadratowa szczęka, zadbana cera. Wyglądem plasował się powyżej średniej, zaliczał się do tych bardziej ładnych niż brzydkich.
– Chociaż coś ładnego malowałeś? – Zagadnął, nawiązując do wcześniejszej rozmowy.
– Jak skończę to ci pokażę. Teraz przerwali mi na samym początku. Będę musiał któregoś dnia to dokończyć.
– Często masz takie akcje z policją?
– Sam nie wiem. – Wzruszył ramionami. – Zależy czy wystarczająco wcześnie uda mi się uciec. Ale to jest nawet zabawne.
Liam przyglądał się nowemu znajomemu. Pomimo jakby nadzwyczajnie dobrego humor Levi zdawał się być normalny. A przynajmniej choroba psychiczna nie wylewała się z niego na pierwszy rzut oka. Między innymi ludźmi czuł się bezpieczny.
– Nie jesteś stąd, mam rację? – Zapytał nagle.
– To aż tak widać? – Liam zaśmiał się nieco zakłopotany. – Przeprowadziłem się tutaj niecałe pół roku temu.
– Co robiłeś o tej godzinie na mieście? – Dopytywał dalej. – Jest gdzieś jakaś impreza?
– O żadnej dzisiaj mi nie wiadomo, ale jutro możesz się ze mną przejść. – Uśmiechnąłem się do niego. – Wyszedłem z domu trochę ochłonąć.
– Oho, co cię tak zdenerwowało?
Brunet miał wrażenie, że w jego wypowiedzi było trochę kpiny, lecz pominął ten fakt. Odpowiedział wymijająco, podając tylko, że rozmowa z rodzicami nie poszła jak należy, mają nieco inne zdanie na pewien temat.
– Wiem coś o tym, ponieważ mam całkiem sporą rodzinkę. – Zaśmiał się. – Jako najmłodszy mam najmniej do gadania, już nie mówiąc, że nie mogę liczyć na to, że będą brali moje zdanie pod uwagę. Przynajmniej jeśli chodzi o braci, bo rodzice, starają się nas traktować na równi.
– Dużo was tam jest?
Liam wolał by rozmowa skupiła się na nowopoznanym, a nie na nim.
– Mieszkamy w piątkę. Nie! W szóstkę. Rodzice, dwójka rodzeństwa i taki dziwny wujek, którego lubię denerwować, mimo że nie raz mi się za to oberwało.
Brunet patrzał na niego i jedyną rzeczą, która do tej pory rzuciła mu się w oczy, to był jego nieschodzący z twarzy uśmiech. O czym by nie mówił, on i tak tam był. Mogło to świadczyć o jego dobrym nastroju, lecz on wyglądał, jakby było to po prostu jego częścią. Liam w głębi duszy pozazdrościłem mu takiego pozytywnego nastawienia.
– Próbowałeś rozmawiać z rodzicami? – Levi rzucił niezwykle błyskotliwie.
– Gdybyśmy nie rozmawiali nie byłoby kłótni. – Zaśmiałem się krótko. – Oboje z mamą jesteśmy dość uparci. Jak z nimi mieszkałem przeważnie wychodziłem wtedy z domu, chcąc uniknąć większej kłótni. Teraz po prostu szybko się z nimi żegnam i kończę rozmowę.
– To widzę mamy podobny sposób na rozwiązywanie tego problemu.
Nastała chwila ciszy, na spokojne konsumowanie alkoholu. Liamowi, pomijając niezwykle krótką znajomość podobała się rozmowa, jak i towarzystwo. Levi zdawał mu się być bardziej otwarty i przyjacielski niż większość jego nowych znajomych. Ich krępowały takie rozmowy.
Żadnemu z nich nie mógłby się tak wygadać. Oni byli dobrzy, jeśli chodzi o zabawę czy inne formy spędzania wspólnie czasu, lecz nie, jeśli chodziło o zwierzenie się czy pomoc. Nawet nie chciał dzielić się z nimi swoimi problemami. Za krótko się z nimi znał, nie ufał im na tyle dobrze.
A Leviego znał i nie znał zarazem. Wygadanie mu się nie wiązało się z dużym ryzykiem. Nie wygada innym współpracownikom czy współlokatorom sprawiając, że zaadaptowanie się w nowym środowisku będzie jeszcze trudniejsze.
– Wiesz co, Liam? Fajny jesteś.
– Ty również Levi. To co, jutro wspólna impreza? – Postanowił nie wycofywać się z swojej propozycji
– Jasne! Mów tylko gdzie i o której!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top